Home Książki Trzy tygodnie najwyżej czyli “365 dni” Blanki Lipińskiej krytycznym okiem Zwierza

Trzy tygodnie najwyżej czyli “365 dni” Blanki Lipińskiej krytycznym okiem Zwierza

autor Zwierz
Trzy tygodnie najwyżej czyli “365 dni” Blanki Lipińskiej krytycznym okiem Zwierza

Udałam się na granice poz­na­nia i wró­ciłam z powrotem niosąc ze sobą wieś­ci. Dro­ga była dłu­ga i peł­na zwąt­pi­enia, ale ostate­cznie udało mi się prze­jść tam i z powrotem i mam takie his­to­rie o których się wam nie śniło. Zde­cy­dowałam się bowiem przeczy­tać dzieło Blan­ki Lip­ińskiej „365 dni”. Zde­cy­dowałam się głównie dlat­ego, że mam zasadę że jeśli mam się wypowiadać na tem­at jakiegoś wyt­woru kul­tu­ry pop­u­larnej to muszę się z nim zapoz­nać. Nawet jeśli kosz­tu­je mnie to utratę wiary w rynek wydawniczy, język pol­s­ki i sens pisa­nia. Ponieważ mam pode­jrzenia, że nie czyta­cie tego tek­stu by przekon­ać się do powieś­ci, to tekst zaw­iera spoilery.

Inspiracją do przeczy­ta­nia książ­ki były dla mnie dwa fak­ty. Pier­wszy – że książ­ka była nomi­nowana do Best­sellerów Empiku (znaczy, że doskonale się sprzedawała) a po drugie dlat­ego, że w sieci pojaw­iła się wiado­mość, że autor­ka przeszła z Edi­presse do wydawnict­wa Ago­ry. Wiado­mość, która zbul­w­er­sowała moje środowisko, i która uświadomiła mi, że jed­nak powin­nam jed­nak wiedzieć co mnie oburza. Wiem, że część osób poprzes­ta­je na streszczeni­ach czy anal­izach (nie ma nic w tym złego) ale ja dochodzę do wniosku, że sko­ro siedzę w kul­turze pop­u­larnej i ją komen­tu­ję to nie mogę poprzes­tać tylko na relac­jach z drugiej ręki. Tych jest zaś sporo więc jeśli wasze serce prag­nie więcej to zajrzyj­cie cho­ci­aż­by TU i TU.

 

365 dni jest książką eroty­czną. Należy do gatunku który mogłabym swo­bod­nie nazwać „Nie wierzę ale Grey był lep­szy”. Takich książek w Polsce pojaw­iło się w ostat­nich lat­ach kil­ka, choć muszę powiedzieć, że z tych które znam dzieło pani Lip­ińskiej jest bard­zo wysoko na szczy­cie niech­lub­nej listy. Z kilku powodów. Zaczni­jmy od tych najbardziej kul­tur­owych czyli lit­er­ac­kich. Otóż prob­lem z tą książką jest taki, że ma ona jed­nocześnie mnóst­wo fabuły i nic się w niej nie dzieje. Skąd taki paradoks? Cóż głównie z olbrzymiej niepo­rad­noś­ci autor­ki. Na samym początku dowiadu­je­my się np. że Lau­ra Biel zosta­je por­wana przez niesamowicie przys­to­jnego mafioza Mas­si­mo (nazy­wanego potem w książce głównie Czarnym – chy­ba dlat­ego, że w Mas­si­mo łatwiej zro­bić literówkę) ponieważ… kil­ka lat wcześniej postrzelony tuż przed utratą przy­tom­noś­ci zobaczył jej twarz. Cały dom ma obwies­zony jej portre­ta­mi. Wydawać by się mogło że to niezłe zaw­iązanie akcji. Gdy­by kogokol­wiek to cokol­wiek obchodz­iło. Tym­cza­sem wyglą­da na to, że na Sycylii co chwilkę ktoś uderzy się w głowę i ma wiz­ję Polek na urlop­ie, bo do koń­ca książ­ki wszyscy pod­chodzą do tego fak­tu z pełnym zrozu­mie­niem.  Jak­by ktoś mi obwieszał dom portre­ta­mi kobi­ety którą widzi­ał w majakach wezwałabym psy­chi­a­trę, jak­by się ta kobi­eta w końcu pojaw­iła to bym dzwoniła po Archi­wum X.

 

Podob­nie zresztą z tytułowy­mi 365 dni­a­mi przez które Mas­si­mo ma przetrzymy­wać naszą pol­ską pię­kność. Otóż gdzieś tak koło tygod­nia trze­ciego autor­ka zdała sobie sprawę, że jeśli ma rzeczy­wiś­cie opisy­wać rok wspól­nego życia bohaterów i codzi­en­nie muszą oni a.) oglą­dać jakieś pomieszczenia b.) opły­wać w luk­susy (dokład­nie opisane) c.) upraw­iać seks, to wyjdzie jej książ­ka podob­na gruboś­cią do „Gospo­dar­ki i społeczeńst­wa” Maxa Web­bera (tylko nieco mniej ciekawa). W związku z tym porzu­ca ona gdzieś koło tygod­nia trze­ciego, wspól­nego poży­cia bohaterów, cały ten plan, ponieważ naprawdę kto by się spodziewał że akc­ja książ­ki 365 dni ma trwać rok. A już książ­ka „Trzy tygod­nie razem, czyli jak przes­tało mi przeszkadzać że zostałam por­wana, bo facet był przys­to­jny” ma tytuł który słabo mieś­ci się na skrzy­dełku. Jeśli kogoś intere­su­je jak w książce sprawdza się wątek mafi­jny to jest on abso­lut­nie przekomiczny, bo autor­ka swo­je wyobraże­nia o życiu mafi­jnym czer­pała najpraw­dopodob­niej z takiej ogól­nej wiedzy jaką wszyscy mamy czyli, że jest jakaś „Cosa Nos­tra” i jakieś „don” i wszyscy jeżdżą czarny­mi SUVa­mi. Zresztą z ręką na ser­cu mogę powiedzieć, że to książ­ka napisana tak, że opis kupowa­nia sukni ślub­nej zaj­mu­je w niej nieco więcej miejs­ca, niż reflek­s­ja bohater­ki nad tym że mafio­zo zabił jej byłego fac­eta. Ogól­nie przyz­nam szcz­erze, że całe te pora­chun­ki mafi­jne są takie jak­by TVP postanow­iło nakrę­cić film o Mafii ale miało tylko jeden dzień zdję­ciowy na Sycylii a resztę musi­ało dokrę­cić w Koszalinie.

 

Kiedy porzucimy ów schemat fab­u­larny por­wa­nia i przes­taniemy się prze­j­mować tym jak akc­ja została zaw­iązana zosta­je­my z przedzi­wną sytu­acją. Otóż właś­ci­wie bohaterowie nie mają abso­lut­nie nic do robo­ty. Ona nie musi uciekać bo nikt jej nie więzi. Nikt nie próbu­je wyjaśnić dlaczego mafi­jny boss halucynował o kobiecie z Pol­s­ki. Ogól­nie w pewnym momen­cie wszyscy mogli­by sobie uścis­nąć dłonie i wró­cić do poprzed­niego życia. Fakt, że tego nie robią spraw­ia, że cały początek książ­ki (a także jej tytuł) jest zupełnie bez sen­su. Bohater­ka równie dobrze mogła by być po pros­tu na wakac­jach, spotkać miłego Włocha i zori­en­tować się że ten jest sze­fem mafii. Volia, napraw­iłam pół książ­ki. Co praw­da to wyk­lucza­ło­by pewne sug­erowanie, że bohater­ka może zostać w każdej chwili zgwał­cona, ale jak­by to powiedzieć – żad­na książ­ka nigdy nie straciła na tym, że ktoś nie groz­ił bohater­ce gwałtem. Przez resztę książ­ki bohaterowie więc mio­ta­ją się między Sycylią a Warsza­wą trochę nie wiedząc co ze sobą zro­bić – jak­by zdawali sobie sprawę, że muszą dotr­wać do ostat­niej  (446!) strony powieś­ci kiedy to wresz­cie wszyscy dowiemy się, że to był tylko tom pier­wszy. Przyz­nam szcz­erze – w tym momen­cie zwąt­piłam w jakiekol­wiek ist­nie­nie sił wyższych. Gdy­by bowiem ist­ni­ały stanęły­by pomiędzy rynkiem wydawniczym a drugim tomem tego dzieła.

 

Sam sposób napisa­nia książ­ki jest też dość prześmieszny. Otóż autor­ka pisze tak, że więk­szość zdań zaczy­na się od cza­sown­i­ka. Mamy więc stronę gdzie właś­ci­wie połowa zdań wyglą­da tak „Cza­sown­ik jakieś dopre­cy­zowanie, nazwa pro­duk­tu (wymi­en­nie z nazwą częś­ci ciała”. Czyli (poniższe zda­nia moje utrzy­mane w tonie książ­ki) „Chwyciłam, szy­bko z toalet­ki, nowe per­fumy Chanel” jed­no takie zdanie nie jest jakieś straszne ale kiedy ma się takich kil­ka pod rząd, to tekst zaczy­na być wręcz komicznie niepo­rad­ny. Inna sprawa jest taka, że autor­ka bard­zo wyraźnie ma prob­lem z tym jak swo­je sce­ny połączyć w całość. W związku z tym nasza bohater­ka cią­gle mdle­je. Omdle­nia są genial­nym zabiegiem nar­ra­cyjnym bo pozwala­ją pisać książkę, tak jak­by się krę­ciło film, gdzie między jed­ną a drugą sceną jest cię­cie. Przy czym autor­ka zori­en­towała się w pewnym momen­cie, że jej bohater­ka mdle­je nieco za częs­to, więc zafun­dowała jej chorobę ser­ca. Ale taką specy­ficzną przy której człowiek ogól­nie czu­je się dobrze, może pić tyle alko­holu ile chce (a bohater­ka alko­hol pije częs­to i namięt­nie – chy­ba głównie po to by podać markę szam­pana) i ogól­nie nie przeszkadza mu to za bard­zo w życiu. Za to może mdleć wtedy kiedy jest to potrzeb­ne autorce. Jeśli bohater­ka w danej chwili omdle­wać nie może zawsze może zostać potrak­towana narko­tyka­mi lub ewen­tu­al­nie zas­nąć. Serio takie bohater­ki są najlep­sze. Moż­na je wyłączyć kiedy się chce.

 

Zresztą w ogóle trud­no tu mówić o posta­ci­ach które mają jakikol­wiek charak­ter. Głów­na bohater­ka poza tym że mdle­je, to opisu­je bard­zo dokład­nie każde pomieszcze­nie do którego wchodzi (wszyscy mamy ten nawyk, jak ja wchodzę do mojej łazien­ki to zawsze mam w głowie myśl „Łazien­ka była niewiel­ka, i ciem­na, pral­ka wysi­adła tydzień temu więc właś­ci­ciele roz­pac­zli­wie starali się prać ubra­nia ręcznie co pozostaw­iało za sobą trag­iczny widok, przy­pom­i­na­ją­cy naj­gorsze lata stu­denck­ie. W pomieszcze­niu unosił się zapach proszku do pra­nia i cichy duch roz­paczy”), i każde zakupy które robi. Przy czym jak już wspom­ni­ałam – nie ma emocjon­al­nej różni­cy pomiędzy np. fak­tem zajś­cia w ciążę albo por­wa­nia a fajny­mi zaku­pa­mi. Czy­ta­jąc książkę widać, że autor­ka zna bard­zo wiele drogich marek ale ponown­ie – tylko takich które będą kojarzyć ze słyszenia czytel­nicz­ki, bo co to za zabawa żeby bohater­ka kupiła bot­ki, których nie da się potem wygooglować. I tu właś­ci­wie charak­ter bohater­ki się kończy. Ale spoko­jnie książkowa Lau­ra ma go i tak więcej od Mas­si­ma, który głównie zaj­mu­je się zmieni­an­iem jed­nych lni­anych spod­ni na drugie i strze­laniem do ludzi, ale grzecznie poza kadrem. Książ­ka wielokrot­nie infor­mu­je nas że facet ma wielkie przy­rodze­nie i smukłe uda, ale poza tym w sum­ie trud­no mówić o jakimkol­wiek charak­terze. O ile w ogóle ma charak­ter bo biorąc pod uwagę częs­totli­woś­ci jego erekcji pewnie ma już poważne uszkodzenia mózgu z niedokrwienia.

 

Tu pewnie część z was prze­biera z niecier­pli­woś­cią noga­mi z pytaniem – A jak tam eroty­ka? Wszak powieść ma przy­wołać rumie­niec na twarz. Wiecie czy­ta­jąc tą książkę miałam w głowie ten kre­tyńs­ki dow­cip „Dlaczego blon­dyn­ka oglą­da filmy pornograficzne? Bo ma nadzieję, że na końcu będzie ślub”. I ta książ­ka trochę idzie tą drogą. Tzn. teo­re­ty­cznie chce ofer­ować jakieś mroczne sytu­acje, ostre seksy, mafie, por­wa­nia, zagroże­nie itp. ale prze­cież wiado­mo, że liczy się żeby jakieś dziecię się poczęło i białą suknię się na ślub­ny kobierzec założyło. I to spraw­ia, że książ­ka z głupiej sta­je się niesamowicie obrzy­dli­wa. Bo widzi­cie – jestem w stanie jeszcze zrozu­mieć że ist­nieje jakaś sfera fan­tazji w której wyobrażamy sobie por­wanie, niebez­pieczny seks, może nawet jak­iś przy­mus. Ostate­cznie nie jest chy­ba dla niko­go nowoś­cią, że takie fan­taz­je się ludziom zdarza­ją. Ale kiedy bohater­ka ma się zakochać i zobaczyć w swoim opraw­cy nagle ojca dzieciom i męża to robi się wyjątkowo paskud­nie. Bo to już nie jest mrocz­na fan­taz­ja tylko jakaś taka wiz­ja, że w sum­ie face­towi wol­no. A przy­pom­ni­jmy – to książ­ka w której facet infor­mu­je dziew­czynę, że jest ona na antykon­cepcji tylko po to by ją zapłod­nić żeby od niego nie uciekła. I to jest przy­czynek do hap­py endu. Ja pier­dolę. Zresztą w ogóle tem­po w jakim bohater­ka prze­chodzi do porząd­ku dzi­en­nego nad por­waniem, oszuki­waniem czy przy­musem skła­nia do reflek­sji, że być może jest w głębok­iej trau­mie i nie dociera do niej co się naprawdę dzieje.

 

Co więcej autor­ka książ­ki znów prezen­tu­je tu niepo­rad­ność. Jed­ną z rzeczy której bohater­ka dowiadu­je się po por­wa­niu jest infor­ma­c­ja że Mas­si­mo nie dotknie jej póki sama tego nie zechce. Pach­nie to Greyem ale jak moż­na rozu­mieć, zostało wprowad­zone by Mas­si­mo nie wydawał się gwał­ci­cielem (co praw­da gwał­ci w tej książce inną kobi­etę ale nie prze­sadza­jmy prze­cież chodzi o to by nie gwał­cił głównej bohater­ki, kto by się prze­j­mował postacią na drugim planie). Teo­re­ty­cznie – w porząd­ku. Prob­lem w tym, że jak się pisze powieść eroty­czną to jak­by na to nie patrzeć – coś się dzi­ać musi. Więc oczy­wiś­cie Mas­si­mo nie tylko doty­ka naszej bohater­ki ale narzu­ca się jej w sposób który naprawdę w żad­nym stop­niu nie ma nic wspól­nego z szanowaniem czyichś granic. Moż­na z książ­ki wywnioskować że zdaniem autor­ki „nie dotknę cię” jest powszech­nie znanym syn­on­imem „nie odbędę z tobą sto­sunku sek­su­al­nego z pełną pen­e­tracją”. Prze­cież to się rozu­mie samo przez się. Co ciekawe – z książ­ki wyni­ka, że autor­ka trak­tu­je seks oral­ny jako coś bard­zo wyuz­danego, co przyz­nam szcz­erze wzbudz­iło we mnie lekkie zdu­mie­nie. Tzn. nie żeby to było coś co się omaw­ia przy niedziel­nym obiedzie ale ogól­nie ludzkość zna bardziej wyrafi­nowane prak­ty­ki sek­su­alne. Zresztą co ciekawe w pewnym momen­cie widać że autorce już się nie chce tego wszys­tkiego opisy­wać, i seks z książ­ki zni­ka – najwyraźniej reper­tu­ar lubieżnoś­ci się autorce wyczerpał.

 

Warto tu zwró­cić uwagę, że książ­ka w pewien dość ciekawy sposób pod­chodzi do kwestii tego czym jest seks w takim oto – teo­re­ty­cznie opar­tym na roman­ty­cznych uczu­ci­ach związku. Otóż wyda­je się, że obo­je – zarówno Mas­si­mo jak i Lau­ra, nie trak­tu­ją sek­su jako coś co wykracza­ło­by poza schemat „daje, bierze”. Inny­mi słowy – albo Mas­si­mo sobie bierze, albo Lau­ra mu daje. Przy czym obie te strony są częś­ciowo siebie warte. Bo Mas­si­mo bierze co uważa za swo­je – bo trak­tu­je bohaterkę w sposób bard­zo przed­miotowy. Zaś Lau­ra dość szy­bko dochodzi do wniosku, że styl życia który ofer­u­je jej part­ner jest wystar­cza­ją­co luk­su­sowy by właś­ci­wie moż­na było zapom­nieć o wszys­tkim innym. Choć autor­ka teo­re­ty­cznie stara się nas przekon­ać, że Lau­ra jest kobi­etą wyz­woloną, to właś­ci­wie wcześniej czy później zaczy­na się trochę mieszcząc bycie wyz­woloną z byciem dzi­wką. Co spraw­ia, że na całą relację bohaterów patrzy się z poczu­ciem pewnego dyskom­for­tu, oraz z reflek­sją że odna­jdą się w niej ludzie o dość kon­ser­waty­wnym pode­jś­ciu do ról płciowych. Zwłaszcza ci przeko­nani, że kobi­eta „da” każde­mu kto ma odpowied­nio zaso­by port­fel. Zaś facet – jeśli ma odpowied­nie zaso­by może sobie wziąć co chce. I naprawdę – to nie jest tak, że nie da się napisać eroty­cznej fan­tazji bez upy­cha­nia bohaterów w ten schemat.

 

Zresztą w ogóle bied­na lit­er­atu­ra eroty­cz­na. Najwyraźniej pornografia, zwłaszcza video spraw­iła, że dziś każdy dochodzi do wniosku, że wystar­czy opisać dużego penisa, i jeszcze dodać do tego jakieś kaj­dan­ki i wyp­ięte poślad­ki i voila mamy doskon­ałą scenę eroty­czną. Bo i rzeczy­wiś­cie – jak się ma kamerę to nikt prze­cie nie krę­ci jak Bergman. Ale prob­lem w tym, że kiedy się pisze to trze­ba pisać bez porów­na­nia lep­iej by widza w opisy­waną scenę wciągnąć. Proza eroty­cz­na wyma­ga tal­en­tu, bo nie tylko tu chodzi o częś­ci ciała, czy pozy­c­je, ale o to by opisać atmos­ferę sce­ny, by jakoś odd­ać w piśmie wszys­tko to co czyni seks pod­nieca­ją­cym. To jest cholernie trudne i pole­ga na odpowied­nim budowa­niu napię­cia pomiędzy bohat­era­mi i wyjś­cia poza schemat że pod­nieca­jące jest opisanie sek­su anal­nego. Bo za cholerę to nie zadzi­ała jeśli autor nie ma tyle zrozu­mienia dla materii słowa, by nie tylko napisać co wkładamy w co, ale jed­nocześnie stworzyć atmos­ferę jak­by człowiek gdzieś tam w tych kole­jnych łożach z bal­dachi­ma­mi  czy na płas­kich powierzch­ni­ach jachtów był. Tylko nieste­ty w ostat­nich lat­ach wszyscy dos­zli do wniosku, że prozę eroty­czną pisać każdy może i to nie raz lep­iej raz gorzej, tylko coraz gorzej. Tym­cza­sem napisanie złej sce­ny eroty­cznej to rzecz dość pros­ta. Napisanie dobrej wyma­ga tal­en­tu. Pani Lip­ińs­ka na okład­ce książ­ki deklaru­je, że mówie­nie o sek­sie jest tak proste jak przepis na pomi­dorową. I z jej książ­ki wyni­ka, że pomi­dorową robi dorzu­ca­jąc kostkę rosołową do kon­cen­tratu z pomi­dorów. Niby pomi­dorowa ale jed­nak człowiek podziękuje.

 

Gdy­bym miała wskazać na społeczną szkodli­wość tej książ­ki to trochę wbrew temu co pisze więk­szość osób – kon­cen­tru­ją­cych się głównie na spraw­ie gwał­tu, zwró­ciłabym uwagę na co innego. Książ­ka opiera się na dwóch założe­ni­ach. Pier­wszym – że chorob­li­wa zaz­drość jest naprawdę faj­na i sek­sow­na. Drugim – że zamożność part­nera jest cechą na tyle atrak­cyjną, że uspraw­iedli­wia niemoralne zachowanie. Zwłaszcza pod­kreślanie zaz­droś­ci i zabor­c­zoś­ci jako cech pożą­danych, sek­sownych i wyróż­ni­a­ją­cych „prawdzi­wego fac­eta” wyda­je mi się kosz­marnie szkodli­we. Zaz­drość i zabor­c­zość naprawdę nie są sek­sowne. To brzy­d­kie uczu­cia i nawet w książce bohater­ka powin­na zrozu­mieć, że kiedy jej facet jest gotów zabić czy przestrzelić ręce jakiemuś innemu face­towi to nie należy się trzy­mać blisko niego. Więk­szość książ­ki bohater­ka właś­ci­wie albo prowoku­je swo­jego „ukochanego” do zaz­droś­ci albo bła­ga go żeby niko­go powodowany zaz­droś­cią nie zabił. Zresztą w ogóle zaz­drość jest tu jakimś świę­tym Graalem i moż­na dojść do wniosku, że jak się nie umiera z zaz­droś­ci o byłe part­ner­ki, albo nie straszy się bronią facetów wodzą­cych za two­ją dziew­czyną w klu­bie, to dupa a nie miłość. O ile pode­jrze­wam, że część sek­su­al­ną książ­ki sporo osób może wziąć w naw­ias, to już taka glo­ry­fikac­ja zaz­droś­ci wyda­je mi się bard­zo szkodliwa.

 

Dru­ga sprawa to te nieszczęsne pieniądze. Otóż to jest książ­ka wyraźnie pisana z zami­arem przed­staw­ienia czytel­nikom świa­ta dro­giego i niedostęp­nego. Nie wszyscy bohaterowie dostaną pełne imiona, ale z całą pewnoś­cią dowiecie się jakiej mar­ki samo­choda­mi jeżdżą, jakiego szam­pana piją, jakie buty noszą i ile są gotowi wydać na pokój hotelowy. To mag­iczny świat, który – jak moż­na pode­jrze­wać – część czytel­ników przy­cią­ga bardziej niż opisy sek­su. Być może dlat­ego opisy pomieszczeń zaj­mu­ją w tej książce więcej niż opisy sek­su (zresztą nie ukry­wa­jmy, jest tu szla­chet­na trady­c­ja nadal twierdzę, że ekraniza­c­je 50 Twarzy Greya to cud­owne kat­a­lo­gi mebli). Nieste­ty z książ­ki dość jas­no wyni­ka, że takie życie właś­ci­wie jest warte tego by gdzieś po drodze porzu­cić moral­ność. Bohater­ka nigdy nie zas­tanaw­ia się głę­biej nad tym, że wszys­tko co ma i czym obdarowu­je ją jej porywacz/ukochany/facet który wymyślił sobie jak ma się zachowywać pochodzi z przestępstw. Teo­re­ty­cznie Lau­ra widzi na początku książ­ki jak Mas­si­mo do kogoś strzela, ale jak­by ponown­ie – są rzeczy ważniejsze jak opis łazien­ki. Lau­ra chęt­nie wró­ciłabym do Pol­s­ki, poroz­maw­iała z rodz­iną, może nawet wyz­woliła­by się spod ciągłego nad­zoru. Ale jed­nocześnie nigdzie nie zna­j­du­je się głębo­ka reflek­s­ja nad tym co to znaczy, że jej facet jest mafi­jnym bossem. Być może że taki z niego mafi­jny boss jak z każdego kto widzi­ał Ojca Chrzest­nego ale przewi­jał więk­szość kawałków bo była nud­na. Ponown­ie – wyda­je się, że takie pokazy­wanie świa­ta jako dobrego bo opły­wa­jącego w luk­susy, w którym jest niebez­pieczeńst­wo ale nie ze strony stróżów prawa czy włas­nej moral­noś­ci, ale ze strony innych bandytów – przy­czy­nia się do pewnej erozji patrzenia na to co jest dobre a co złe. Może nie jakoś drasty­cznie ale jed­nak – bohaterowie nie są negaty­wni a tym­cza­sem są siebie war­ci przy­na­jm­niej w zakre­sie pode­jś­cia do moralności.

 

Nie będę ukry­wać – gdzieś tak do połowy książkę da się czy­tać – nie bez trudu i wybuchów śmiechu ale jed­nak da. Od połowy jed­nak sta­je się to zadanie dużo trud­niejsze – głównie dlat­ego, że im bliżej koń­ca książ­ki tym więcej absur­dów i mniej jakiejkol­wiek akcji. W ostat­nich rozdzi­ałach bohater­ka niby jest w ciąży, ale żeby wyłuskać cokol­wiek co moż­na było­by jakkol­wiek nazwać fabułą, trze­ba się przekopać przez opisy zakupów, wypraw do spa, posiłków, dyskusji o zaku­pach, spa i posiłkach.  Sce­ny które nie mają żad­nego znaczenia są nad­miernie rozbu­dowane, te które może wnosiły­by coś do fabuły są niekiedy komicznie krótkie. Wszys­tko zaś upi­ornie nie chce się skończyć, mimo że właś­ci­wie autor­ka nie ma abso­lut­nie nic do zro­bi­enia z bohat­era­mi. Mogą się jeszcze więcej pieprzyć (co miało­by umo­cow­anie w gatunku) ale w sum­ie nie ma za bard­zo pomysłów co by mogli w łóżku wyczy­ni­ać. Mogli­by się jeszcze raz pokłó­cić, ale w sum­ie to też nic nowego, przez pół książ­ki któreś z nich jest wściekłe na to drugie. Albo Mas­si­mo oświad­cza, że nie może ter­az roz­maw­iać. Ewen­tu­al­nie wszyscy mogli­by zginąć np. utopi­eni lawą w wybuchu Etny co było­by takim cud­ownym rozwiązaniem. Serio czy­tałam książ­ki trudne, przygnębi­a­jące i złe ale chy­ba w żad­nej ostat­nie dwadzieś­cia stron nie wydawało mi się tak kosz­marnie nie nada­jące się do lek­tu­ry. Jak­by autorce ktoś wyz­naczył ilość arkuszy i samą siłą woli próbowała tą książkę dociągnąć do umownej iloś­ci stron. Już zabawniej było­by kupić kota i poz­wolić mu bie­gać po klawiaturze.

 

Wiem, że gatunek „fikc­ja eroty­cz­na dla kobi­et” nigdy nie będzie ofer­ował nam dzieł wybit­nych. W cale tego od niego nie oczeku­ję. Nie oczeku­je, że bohaterowie będą rzu­cać cytata­mi po łacinie, dłu­go roz­maw­iać o swoich emoc­jach i rozważać za i prze­ciw związku. Fikc­ja eroty­cz­na ma speł­ni­ać marzenia i ofer­ować tanie pod­ni­ety. Ja to rozu­miem, co więcej – dobra lit­er­atu­ra eroty­cz­na nie jest zła. No ale właśnie, książ­ki takie jak „365 dni” bolą mnie głównie dlat­ego, że przekonu­ją czytel­ników, ale też kry­tyków że lit­er­atu­ra pop­u­lar­na musi być zła. Musi być głu­pia. I może być napisana w sposób, który zatrzy­mał się gdzieś na sprawnoś­ci językowej liceal­isty ze słabą czwórką (bo bez błędów ortograficznych). Tym­cza­sem nie chodzi o to by takie powieś­ci od razu okazy­wały się wybit­ny­mi dzieła­mi. Ale niechże będą cho­ci­aż niezłe. Śred­nie. Poprawne. Niech bohater­ka będzie zamoż­na i znud­zona. Niech kupu­je te buty za włas­ną kasę. Niech przys­to­jny Włoch nadal gniecie lni­ane spod­nie kole­jną erekcją, ale nie musi pory­wać bohater­ki. Może za to mieć nieobec­ne w książce poczu­cie humoru. Niechże bohaterowie upraw­ia­ją seks gdzie im się podo­ba, w dowol­nej pozy­cji, ale kon­sen­su­al­nie i dla przy­jem­noś­ci. Niech fabuła będzie nawet głu­pia, ale niech nie przestaw­ia zachowań wybit­nie niemoral­nych jako dobrych. I niech nie kończy się to wszys­tko ślubem i dziecię­ciem. No nie po to się czy­ta lit­er­aturę eroty­czną. Po to się czy­ta romanse. Inny gatunek gdzie on zawsze ma „męskość” a ona „lekko zaróżowioną skórę”. Tam odeśli­jmy dzieci i białe suknie, a naszych bohaterów powieś­ci eroty­cznych owińmy w białe prześcier­adła i dajmy im zapas prez­er­watyw. Ale przede wszys­tkim nie zapom­i­na­jmy, że sza­cunek do czytel­ni­ka nie kończy się wtedy kiedy decy­du­je­my się wydać lit­er­aturę pop­u­larną czy eroty­czną. Rzeczy lep­sze mogą być pop­u­larne – jeśli da im się taką samą szan­sę jak książce która spoglą­da połową twarzy  z każdej pół­ki w Empiku i okolicach.

 

Autor­ka w podz­iękowa­ni­ach pisze, że ta książ­ka pow­stała po tym jak mężczyz­na zła­mał jej serce i to zmo­ty­wowało ją do dzi­ałań. Czy­ta­jąc powieść miałam wraże­nie, że to jed­nak jest praw­da że kiedy mężczyz­na łamie serce, to kobi­eta zawsze cier­pi. Trochę jed­nak nie rozu­miem dlaczego ja cier­pię za zła­mane serce Blan­ki. Na koniec muszę powiedzieć, że widzę tylko jeden sens pod­kupi­enia autor­ki przez Agorę. Otóż być może sko­ro już Gazeta.pl kupiła „Twój Week­end” zamieni­a­jąc go w mag­a­zyn bez sek­siz­mu, to ter­az wydawnict­wo Ago­ra zamówi u pani Lip­ińskiej książkę eroty­czną, która będzie jed­nocześnie równoś­ciowa, dow­cip­na i odb­ie­ga­ją­ca od schematu, że nie ważne że facet gwał­ci, ważne czy potem daje ładne koza­cz­ki. Tylko w takim przy­pad­ku ten ruch ma sens. W innym, cóż – nie ma takiej iloś­ci fem­i­nisty­cznych pozy­cji, które mogły­by zatus­zować poczu­cie nies­maku wywołane tą decyzją.

Ps: Przy­go­towu­jąc się do pisa­nia recen­zji natrafiłam na opinię, że jest to książ­ka lep­sza od Greya. I muszę powiedzieć, że pomi­mo mojej pełnej niechę­ci do Greya, to nie jest lep­sza książ­ka od ang­iel­skiego „dzieła”. I nie chodzi nawet o miałkość językową 365 dni (którą Grey prze­jaw­ia w mniejszym stop­niu) ale też o to, że jed­nak autor­ka Greya, nawet jeśli tylko w fan fic­tion to jed­nak pro­ponowała pewne nowe rozwiąza­nia dla takiej pop­u­larnej lit­er­atu­ry eroty­cznej. Autor­ka pol­s­ka czer­pie z tego pełny­mi garś­ci­a­mi choć dość nieu­dol­nie. Nic więc do pop­u­larnej lit­er­atu­ry nie doda­je. I serio z tru­dem wyobrażam sobie zapowiadaną ekraniza­cję bo taki brak sen­su trud­no zekranizować.

Ps2: Ponown­ie odnosząc się do sesji zdję­ciowej Blan­ki Lip­ińskiej w CKM — dla mnie nie jest szczegól­nie dzi­wne, że autor­ka książ­ki eroty­cznej rekla­mu­je ją w cza­sopiśmie dla panów. A że ses­ja taka roz­bier­ana? Mnie tam nie gorszy, ani też nie umniejsza znaczenia autor­ki. Może co najwyżej spraw­iać, że uniosę brew zas­tanaw­ia­jąc się na okład­ki jakich cza­sop­ism oraz jakie ses­je zdję­ciowe pro­ponu­je się autorom książek na nieco bardziej ponure tem­aty. Mam nadzieję, że Remigiusz Mróz nie będzie musi­ał wys­tępować na okład­ce przeglą­du prawniczego z jakimś kazusem w dłoni tylko dlat­ego że pisze o prawnikach.

1 komentarz
5

Powiązane wpisy

judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
slot
slot online
slot gacor
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online