Home Ogólnie Diabła nie znamy osobiście czyli zwierz o Crucible

Diabła nie znamy osobiście czyli zwierz o Crucible

autor Zwierz
Diabła nie znamy osobiście czyli zwierz o Crucible

Zdaniem zwierza wielość sztu­ki oce­ni­ać należy po tym jak dobrze znosi wyję­cie jej z pier­wot­nej ramy nar­ra­cyjnej. Czarown­ice z Salem to sztu­ka, której poli­ty­czny wymi­ar moż­na wyczy­tać już z daty pow­sta­nia. A jed­nak ter­az – kiedy jej pier­wotne ale­go­ryczne znacze­nie niko­go już nie intere­su­je dopiero moż­na dostrzec jak doskon­ały jest to kawałek dramatu.

The Old Vic-The Crucible

Zwierz wie, że Pol­s­ki tytuł sztu­ki to Czarown­ice z Salem ale ponieważ spek­takl był pokazy­wany w wer­sji bez pol­s­kich napisów i ogól­nie zwierz myśli o nim wyłącznie w kon­tekś­cie języ­ka ang­iel­skiego to posługu­je się ory­gi­nal­nym tytułem (poza tym jed­nym zdaniem wstępu)

Zacząć trze­ba od tego, że wczo­ra­jsza trans­mis­ja przed­staw­ienia z teatru Old Vic w Lon­dynie nie była real­i­zowana w ramach pro­jek­tu NT Live. Infor­ma­c­ja waż­na z dwóch powodów. Po pier­wsze fakt zare­je­strowa­nia sztu­ki przez Dig­i­tal The­atre oznacza że być może niedłu­go trafi do ich kat­a­logu, dostęp­nego w Internecie – sami będziecie mogli się wtedy przekon­ać jakie doskon­ałe to wys­taw­ie­nie. Dru­ga sprawa – o ile real­iza­c­je NT Live są zwyk­le staty­czne (co niekiedy nie dzi­ała na korzyść sztu­ki – jak w przy­pad­ku śred­nio zre­al­i­zowanego Tramwa­ju – zresztą tez Old Vic) o tyle w przy­pad­ku  Cru­cible – zre­al­i­zowanego przez DT mamy sztukę zde­cy­dowanie wyreży­serowaną. To znaczy mamy pod­wójną reży­ser­ię- sztu­ki i trans­misji. Widać to zwłaszcza w sposo­bie rozpoczę­cia kole­jnych scen – zwol­nionych, częs­to krę­conych pod intrygu­ją­cym, choć niekiedy mało mówią­cym kątem, ury­wanych.  Dużo bardziej widać też grę zbliże­ni­a­mi – szukanie najlep­szego światła dla aktorów, bardziej czuć wybór real­iza­to­ra przy decy­dowa­niu na czyją twarz ter­az spo­jrzymy. To ważne, bo oglą­dane w kinie Cru­cible jest przeży­ciem zde­cy­dowanie dalekim od teatral­nego – być może nawet bardziej fil­mowym niż­by się chci­ał do tego sam real­iza­tor przyz­nać. Nie jest to zarzut – wręcz prze­ci­wnie biorąc pod uwagę emocjon­al­ny ciężar sztu­ki zwierz cieszył się, że jest między nim a bohat­era­mi ta niewidzial­na zasłona którą na przekaz nakła­da fakt że mamy do czynienia z czymś sfil­mowanym i obro­bionym. Jed­nocześnie jed­nak taki sposób real­iza­cji spraw­ia, że widz dość nat­u­ral­nie jest bardziej wyczu­lony na to, co bard­zo teatralne. Widoczne kable przy­czepi­one do szyi aktorów (jak zwierz mniema współczes­ny odpowied­nik suflera) czy nien­at­u­ral­ny ton gło­su, dos­tosowany tak by docier­ał do oso­by widzącej zarys akto­ra z ostat­niego rzę­du, a nie do widza, który może liczyć krop­ki na tęczówkach akto­ra. Zwierz zaczy­na od tych tech­nicznych zas­trzeżeń bo to niesamowite jak bard­zo te pozornie nieza­uważalne ele­men­ty wpły­wa­ją na odbiór sztu­ki i jak moż­na (gdy­by zwierz zde­cy­dował się obe­jrzeć jeszcze raz sztukę) wys­nuć z nich jaką inter­pre­tację wydarzeń przyj­mu­je realizator.

maxresdefault (3)

Old Vic spraw­ia spore prob­le­my real­iza­cyjne bo sce­na jest okrągła jed­nocześnie w bonusie może­my obser­wować jak wid­ow­n­ia danego wiec­zoru oglą­dała sztukę. Ciekawa wartość dodana

Zwierz przyz­na, że choć oczy­wiś­cie (a może nie oczy­wiś­cie w końcu żaden to wstyd) znał treść sztu­ki to nigdy nie widzi­ał jej w formie teatral­nej. Film który zre­al­i­zowano w lat­ach 90 zawsze wydawał mu się pomyłką, choć nie był zwierz w stanie dokład­nie powiedzieć co mu nie pasowało. Dopiero ter­az oglą­da­jąc przed­staw­ie­nie zwierz poczuł, że sztu­ka dotknęła go tak jak dotknąć powin­na. Jest to bowiem przed­staw­ie­nie męczące – przede wszys­tkim psy­cho­log­icznie – staw­ia­jące wiedza w niewdz­ięcznej roli świad­ka napędza­jącej się spi­rali psy­chozy. Świad­ka o tyle umęc­zonego że świadomego obser­wowanych mech­a­nizmów które pogrąża­ją kole­jnych członków społecznoś­ci. Zaczy­na się – jak uczy nas his­to­ria – od  znaków opę­ta­nia i oskarżeń rzu­canych przez młode dziew­czę­ta.  Najpierw pada­ją nazwiska osób mało znaczą­cych, potem psy­choza rozsz­erza się co raz dalej, i wszyscy – nawet ci którzy całym swoim życiem świad­czyli prze­ciw jakimkol­wiek oskarże­niom o koszachty z dia­błem sta­ją się przed­miotem pro­ce­su. Ten wątek naras­ta­jącej psy­chozy, oskarżeń przed który­mi nie moż­na uciec, wybronić się, udowod­nić swo­jej niewin­noś­ci, jest psy­chicznie dla widza męczą­cy. Słusznie zresztą bo owa psy­choza wza­jem­nych oskarżeń zdarza­ła się ludzkoś­ci nie raz i dobrze sobie przy­pom­nieć jak taki mech­a­nizm wyglą­da, jak trud­no go pow­strzy­mać kiedy się rozpędzi jak law­ina pory­wa­jąc kole­jne ofi­ary. Przy czym choć jest to wątek który wys­nuwa się na plan pier­wszy, który naj­moc­niej widza doty­ka, najbardziej go drażni i niemal fizy­cznie boli to jed­nak tym co stanowi serce sztu­ki jest obser­wowanie jed­nos­tek zetknię­tych z tym  paradok­sem w którym trze­ba przyz­nać się do winy by udowod­nić swo­ją niewinność.

Crucible1260-Old-Vic-7742-630x310

Zaciska­ją­ca się wokół bohaterów pęt­la spraw­ia, że nie jest pros­to sztukę oglą­dać. Jed­nocześnie jed­nak po co chodz­ić do kina jeśli nie chce­my zmierzyć się z ładunkiem emocjon­al­nym jaki niesie ze sobą dobrze napisana sztuka

Zan­im jed­nak do tego prze­jdziemy pojaw­ia się pytanie kto i dlaczego puś­cił tą maszynę w ruch. Teo­re­ty­cznie odpowiedź wyda­je się pros­ta – mamy prze­cież Abi­gail – dziew­czynę odtrą­coną przez kochanka Johna Proc­to­ra, wys­taw­iona przez jego żonę za drzwi. To Abi­gail sprawnie manip­u­lu­je kole­jny­mi zarzu­ta­mi, bez lęku wyda­je oskarże­nia trwa przy swoich wiz­jach.  Łat­wo było­by na tą dziew­czynę – i jej równie młode koleżan­ki zrzu­cić winę, gdy­by nie prosty fakt, że dzi­ała­nia bohater­ki mają swo­je korze­nie przede wszys­tkim w zasadach świa­ta w którym żyje. To świat mężczyzn, gdzie co praw­da zdradze­nie żony oznacza ciche dni przez sie­dem miesię­cy, ale to dziew­czy­na traci dobre imię. To świat gdzie nikt nie posłucha kobi­ety i nie da jej władzy jeśli ta nie wyko­rzys­ta tej odrobiny nieza­leżnoś­ci jaką daje fakt, że wszyscy nasłuchu­ją jej słów. Oczy­wiś­cie to gra która sprawdza się tylko na krótką metę ale w tym świecie każ­da wol­ność wyda­je się bez­cen­na. W końcu to świat matek oce­ni­anych liczbą wychowanych dzieci, świat żon, które stwierdza­ją że zdra­da męża jest ich winą, bied­nych pomi­atanych służą­cych które od niewol­nic z Bar­ba­do­su odd­ziela bard­zo cien­ka linia. Nie jest Cru­cible  sztuką którą moż­na było­by intepre­tować tylko przez ten pryz­mat (w końcu mimo że rozprawa toczy się wokół kobi­et naszym bohaterem jest oskarżony mężczyz­na) ale niewąt­pli­wie cza­sy w których żyje­my spraw­ia­ją, że nie sposób dostrzec tego ele­men­tu. Jest w tej real­iza­cji doskon­ała sce­na kiedy Abi­gail rzu­ca­jąc oskarże­ni­a­mi, niemalże w pułapce o krok od ujawnienia jej dzi­ałań zwraca się do sędziego. Przy­pom­i­na mu, że jej siła rzu­ca­nia oskarżeń o kon­szachty z dia­błem, oznacza że nawet sędzia nie jest bez­pieczny.  To jedy­na sce­na w sztuce, w której mamy poczu­cie, że to kobi­eta rządzi sytu­acją. Niemalże upa­ja­jąc się chwilową władzą.

04673_The_Old_Vic_The_Crucible_Samantha_Colley_Abigail_Williams_photo_credit_Johan_Persson1

Abi­gail bywała pokazy­wana różnie, tu jest dziew­czyną trzy­ma­jącą swój kawałek nieza­leżnoś­ci, dla której nie ma powro­tu. Niby nie ma tu zbyt­niej sym­pa­tii ale jed­nak da się dziew­czynę zrozu­mieć w kon­tekś­cie cza­sów w których żyje i społecznoś­ci do której należy

Ale Abi­gail jest właś­ci­wie postacią dru­go­planową. Naszym bohaterem jest John Proc­tor. To bohater niepozbaw­iony wad – jeśli szukać pier­wszej przy­czyny to nie da się ukryć, ze gdy­by Proc­tor nie pamię­tał dziesię­ciu przykazań na spółkę z żoną (to potępi­a­jące zdradę wypadło mu z głowy) to być może nie było­by zran­ionej dziew­czyny gotowej tańce w lesie i rzu­canie nai­wnych klątw zamienić w mach­inę która pochłonęła nie jed­no ludzkie życie. Zwłaszcza, że Proc­tor nie jest w stanie zupełnie zrozu­mieć na czym pole­ga jego wina. Może się kajać za brak wier­noś­ci żonie, ale kom­plet­nie nie widzi, że w każdej takiej zdradzie czai się obiet­ni­ca. Nawet kiedy żona (świado­ma roli kobi­ety w społecznoś­ci) mu to uświadamia, Proc­tor broni się jak może — ponown­ie dając dowód na to, że mężczyźni w tej społecznoś­ci nie zna­ją kobi­et. Jed­nak mimo tej wyraźniej skazy na hon­orze Proc­tor jest w sztuce głosem rozsąd­ku. Człowiekiem nai­wnie sądzą­cym – przy­na­jm­niej przez część sztu­ki – że siła spoko­jnego argu­men­tu i racjon­alne pode­jś­cie do sprawy wszys­t­kich nas uratu­je. Jego zderze­nie się z rozpęd­zoną mach­iną, jego usilne pró­by znalezienia spoko­ju i rozu­mu w całej sytu­acji na niewiele się zdadzą. Sztu­ka grana jest tak, że od spoko­ju prze­chodzi do sza­leńst­wa. Od gło­su pod­nie­sionego do krzyku czy wręcz wycia. Kiedy wraca do spoko­ju jest już właś­ci­wie po wszys­tkim.  Proc­tor to bohater skro­jony pod wyraźny moral­ny dylemat. Win­ny ale nie tego czego mu się zarzu­ca, z jed­nej strony dobry z drugiej – wąt­pią­cy we włas­ną moral­ność.  Ostate­cznie w ostat­nim akcie nie tylko musi się on skon­fron­tować z pewnym prob­le­mem natu­ry moral­nej (ale też w sum­ie prawnej) ale przede wszys­tkim odpowiedzieć sobie na pod­sta­wowe pytanie jakim jest człowiekiem. Zwierz musi przyz­nać, że w przy­pad­ku Proc­to­ra niesły­chanie łat­wo wpaść w pewien schemat myśle­nia gdzie chce­my by nasz bohater przede wszys­tkim okazał moral­ną wyżs­zość. I choć oczy­wiś­cie – przynosi to pewną satys­fakcję – tri­umf człowieka postaw­ionego przed sys­te­mem to z drugiej strony – jego decyz­ja jest w pewien sposób samol­ub­na. Oczy­wiś­cie zwierz zda­je sobie sprawę, że twór­cy chodzi o pewien sym­bol­iczny akt ocale­nia swo­jego imienia jako najwięk­szej posi­adanej przez siebie wartoś­ci, ale nasz bohater uda­ją­cy się z pod­nie­sioną głową na stryczek pozostaw­ia za sobą rodz­inę, dla której tego imienia by nie poświę­cił.  Choć oczy­wiś­cie to jest pew­na gra z inter­pre­tacją na przekór twórcy.

2014-07-16-TheCrucible1

Kiedy odrzucimy Proc­to­ra jako pewną reprezen­tację samego Millera i nie będziemy sku­pi­ali się na jego sto­sunku do władzy i oskarżeń to dostaniemy bard­zo ciekawy zapis jego relacji z żoną, trud­nego życia po zdradzie i ciekawej zależnoś­ci gdzie  żad­na ze stron nie jest pew­na tej drugiej jed­nocześnie o nią dbając

Millerowi doskonale udało się pokazać nie tylko psy­chozę tłu­mu ale też całą bez­duszność sys­te­mu który wchła­nia ludzkie ambic­je. Twór­ca nie pozostaw­ia wąt­pli­woś­ci – Salem to miejsce gdzie wszyscy mają coś za usza­mi.  Zaz­drość, żądza zem­sty, żądza posi­ada­nia zie­mi, kłótli­wość, poczu­cie wyżs­zoś­ci czy wręcz prze­ci­wnie poczu­cie, że jest się niedoce­nionym. Sys­tem wchła­nia te wszys­tkie drob­ne ludzkie przy­wary i zamienia je w śmier­cionoś­na maszynę. Mąż skarżą­cy się na żonę że kocha książ­ki nawet nie będzie zdawał sobie sprawy, że przy­czyni się do jej oskarże­nia, duchowny który prag­nął przede wszys­tkim posłuchu we wsi, zbyt późno zori­en­tu­je się, że jego własne ambic­je sprowadz­iły na wieś zagładę. Po stron­ie sys­te­mu sto­ją dwie posta­cie, które doskonale się uzu­peł­ni­a­ją pokazu­jąc dwie strony dzi­ała­nia prawa i oskarżeń. Z jed­nej strony stoi John Hale – duchowny który jako pier­wszy bada kwest­ie opę­ta­nia. Opanowany nie wyda­je sądów, niko­go nie chce oskarżać ale też jed­nocześnie nie jest gotów niko­go z oskarżeń oczyś­cić. Dostrze­ga wszędzie praw­dopodobieńst­wo winy, ale wyrok śmier­ci chce pod­pisać mając pewność że istot­nie na stryczek idzie oso­ba na to zasługu­ją­ca. Prob­lem zaczy­na się wtedy kiedy Hale dostrze­ga mech­a­nizm jaki rządzi powszech­ną psy­chozą. Roz­pad tego bohat­era – człowieka który ori­en­tu­je się, że świat nie dzi­ała na zasadzie – niewin­nemu nie stanie się krzy­w­da – jest jed­ną z najbardziej dra­maty­cznych przemi­an w sztuce. Jed­nocześnie jest to chy­ba jedy­na oso­ba która przyz­na­je że czu­je się win­na temu co się dzieje. Ale jego skrucha, jego niechęć do wydarzeń w końcu jego usilne pró­by ura­towa­nia choć częś­ci skazanych na nic się zdadzą. Może jedynie obser­wować jak roz­pa­da się społeczność której sam zadawał niewygodne pyta­nia. Na drugim końcu mamy sędziego – człowieka który nie ma wąt­pli­woś­ci, cud­own­ie wyko­rzys­tu­jącego tą pułap­kę prawną która każe udowod­nić nie winę a niewin­ność. Choć i on pod koniec sztu­ki zna­jdzie korzyść w tym by jed­nak ludzi nie wieszać, to jed­nak jego bezwzględ­ność jest poraża­ją­ca. I nie unikniona jest reflek­s­ja widza, że pra­wo gdy się go nie pil­nu­je sta­je się orężem prze­ciw które­mu człowiek nie umie się obronić, a które częs­to decy­du­je o czy­imś życiu. Sędzia stwierdza że ucz­ci­wy człowiek nie potrze­bu­je prawni­ka ale odnosi się wniosek że pra­wo w ogóle nie potrze­bu­je ludzi, że ich nie widzi, urwane ze smy­czy gna­jące w kierunku ślepego wyroku.

crucibleoldvic4

Sąd reprezen­tu­je tu sys­tem który stanowi niemal nieprzenikalną bari­erę. Rozsądek nie ma wstępu na salę rozpraw, podob­nie jak spraw­iedli­wość. Niby zostało tu dużo mac­car­tyz­mu ale nieste­ty — zde­cy­dowanie więcej treś­ci które się nie przedawniły i nie są czytelne tylko w kon­tekś­cie epoki 

Jak zwierz pisał – nie trud­no dostrzec, że sztu­ka Millera poradzi sobie nawet bez inter­pre­tacji przez pryz­mat mac­car­tyz­mu. Zwłaszcza te frag­men­ty poświę­cone naturze prawa i oskarże­nia wyda­ją się pon­ad cza­sowe. Do dziś mamy prob­lem z tym jak poradz­ić sobie z sytu­acją gdy mamy słowo prze­ci­wko słowy, gdy nie trze­ba udowad­ni­ać winy ale niewin­ność. Mimo dokład­nych przepisów i pro­ce­dur nigdy nie wiemy kiedy zna­jdziemy się w roli obser­wa­torów kole­jnego pro­ce­su który wyry­wa się spod kon­troli. Równie ciekawe i nie tracące nic z aktu­al­noś­ci jest pytanie o kłamst­wo i prawdę, o to czy rzeczy­wiś­cie o tyle god­niej jest ode­jść jako świę­tym niż żyć dalej tracąc rep­utację. To z kolei wybo­ry, przed który­mi sta­je­my rzad­ko ale nie ukry­wa­jmy – każdy musi sobie odpowiedzieć wcześniej czy później na pytanie ile znaczy dla niego własne imię, poczu­cie że jest się wiernym sobie i to wewnętrzne przeko­nanie że postąpil­iśmy słusznie. Nawet jeśli nasza postawa różniła­by się bard­zo od tej prezen­towanej przez Proc­to­ra to jed­nak warto sobie te pyta­nia zadać. Jed­nocześnie warto zwró­cić uwagę, na warst­wę inter­pre­ta­cyjną, która każe nam rozważać zależność między religią a moral­noś­cią. Bohaterom Millera było­by znaczeni łatwiej gdy­by nie mieli duszy, a właś­ci­wie nie mieli przeko­na­nia, że ją posi­ada­ją. Wybo­ry moralne które roz­gry­wa­ją się nie tylko w obliczu innych ludzi, ale także w obliczu boga sta­ją się jeszcze trud­niejsze a jed­nocześnie — kon­sek­wenc­je czynów wychodzą daleko poza kwest­ie ziem­skie czy doczesne. Przy czym sprowadza to na bohaterów swoistą niemoc — wszys­tko co robią odnoszą do założeń na tem­at teo­log­icznych wyobrażeń, co do których mają jed­nocześnie pewność (bo Bóg tu bez wąt­pi­enia jest) i kom­plet­nie pewnoś­ci nie mają (bo nie wiado­mo co Bogu spodo­ba się bardziej). Jed­nocześnie trud­no postrze­gać sztukę jako szczegól­nie religi­jną. Reli­gia sym­bol­izu­je tu raczej ten ciężar pewnej głęboko zin­ter­nal­i­zowanej moral­noś­ci wpły­wa­ją­cy na poczu­cie winy, mech­a­nizmy pode­j­mowa­nia decyzji, odd­zielanie tego co dobre od tego co złe. Warto zwró­cić uwagę, że Bib­lia wys­tępu­je tu w pod­wójnej roli — to jed­nocześnie źródło cier­pień (bo daje pod­stawę co rozprawy) i moral­ny wskaźnik bohaterów (naw­iązanie do Tobi­asza). Przy czym religi­jność bohaterów różni się bard­zo dając jed­nocześnie Millerowi miejsce na reflek­sję nad rolą koś­cioła, kaza­nia (cud­ow­na sce­na w której Proc­tor kłó­ci się, że w cza­sie niedziel­nych kazań więcej sły­chać o piek­le niż niebie), duchownego. A także nad miejscem na prze­bacze­nie w całej tej teologii wy wyda­niu ekstremal­nym. Nie trud­no dziś przyglą­dać się tym treś­ciom przez współczesne fil­try świa­ta gdzie kwes­t­ia religii i jej związków z moral­noś­cią jed­nos­t­ki jest co raz bardziej skom­p­likowana. No ale na całe szczęś­cie Miller zostaw­ił tu mnóst­wo miejs­ca do interpretacji.

rsz_04311_the_old_vic_the_crucible_richard_armitage_john_proctor_and_natalie_gavin_mary_warren_photo_credit_johan_persson[1]

Proc­tor jest przede wszys­tkim człowiekiem wal­czą­cym z sys­te­mem ale i osobą która musi sobie zadać pytanie o wartość włas­nego imienia.  Ponown­ie — niesły­chanie czytelne w kon­tekś­cie ory­gi­nal­nej inter­pre­tacji i niesły­chanie intrygu­jące gdy grzecznie za nią podziękujemy

Zwierz męczy was przez kil­ka stron inter­pre­tacją sztu­ki o której na pewno napisano zde­cy­dowanie mądrzej i bardziej wycz­er­pu­ją­co od niego, więc zajmie się na chwilę reflek­sją nad tym konkret­nym wys­taw­ie­niem.  Sam pomysł na real­iza­cję sztu­ki zwier­zowi niesły­chanie się podobał. Reży­ser­ka (Yaël Far­ber) bard­zo słusznie zrezyg­nowała z real­iza­cyjnych fajer­w­erków jak­by świado­ma że w sztuce jest tyle treś­ci i wątków że nad­mi­ar pomysłów real­iza­cyjnych mógł­by pewnie zakłó­cić jej odbiór. Zwierz przyz­na wam szcz­erze, zan­im sprawdz­ił, kto reży­serował sztukę był od razu pewien że robiła ją kobi­eta. Zwierz nie jest w stanie powiedzieć dlaczego miał taką pewność, ale musi­ało coś być w tej reży­serii, choć raczej trud­no było­by powiedzieć, że jest gdzieś jak­iś niesły­chanie kobiecy ele­ment.  Z pomysłów Far­ber zwier­zowi najbardziej spodobała się gra zasła­ni­an­iem włosów kobi­et. Ten prosty ele­ment jest doskon­ałym sym­bol­em tego w których momen­tach kobi­ety są sobą, są nieza­leżne, ich pozy­c­ja – nawet na chwilę zrównu­je się z męską (doskon­ała sce­na w domu Proc­to­ra) a kiedy chowa­jąc włosy znika­ją, sta­ją się podob­ny­mi do siebie szary­mi, skrom­ny­mi, matka­mi, żon­a­mi i córka­mi.  To nie jest nic wielkiego ale na tyle kon­sek­went­nie poprowad­zone w sztuce, że spraw­ia wid­zowi przy­jem­ność. Zwłaszcza że coś w tym jest – niemal wszys­tkie kul­tu­ry na jakimś etapie zasła­ni­ały kobi­etom włosy, widzą w nich prze­jaw ich mocy nad mężczyz­na­mi, młodoś­ci, sek­su­al­noś­ci, wital­noś­ci. Zresztą zwierz zwró­cił uwagę, że ten gest odsłonię­cia włosów, to jedne z niewielu naprawdę nieza­leżnych gestów kobi­et w tej sztuce. Zwierz ma wielką nadzieję, że wyła­pał coś zamier­zonego a nie dopisał akapit do czegoś czego w sztuce nie było. Cała resz­ta jest real­iza­cyjnie czytel­na, pros­ta utrzy­mana w bard­zo pod­sta­wowej, poszarza­łej kolorystyce. Na sce­nie pojaw­ia się przykry­wa­ją­cy wszys­tko popiół, który­mi pokry­ta jest część bohaterów. Choć rzecz jas­na nie trze­ba być szczegól­nie bystrym by dostrzec, że żad­nego dia­bła nie było i nie ma,  zaś piekło i zło mają swo­je źródło w człowieku i roz­gry­wa­ją się wszędzie tam gdzie człowiek mu na to poz­woli jak cho­ci­aż­by w Salem.

_75997169_crucible

  Kobi­ety z roz­puszc­zony­mi włosa­mi, sta­ją się na chwilę sobą, co z kolei jest w tej społecznoś­ci w której żyją ostat­nią rzeczą której prag­nie się od kobiety.

Prze­jdźmy do aktorów. Zwierz od tygod­ni żar­tował że idzie na Richar­da bo istot­nie Richard Armitage gra tu główną rolę Johna Proc­to­ra. Zwierz przyz­na szcz­erze, ma pełną świado­mość że jest nieo­biek­ty­wny. Ma wraże­nie, że ktokol­wiek real­i­zował trans­misję ze sztu­ki cicho pod­kochi­wał się w aktorze, bo to jest aż niemożli­we jak dobrze Armitage wyglą­da w tej real­iza­cji. Jasne uro­da aktorów powin­na być dru­gorzęd­na, ale  tu jego wyso­ka syl­wet­ka postawnego mężczyzny o sze­ro­kich barkach doskonale zgry­wa się z rolą tego porząd­nego farmera, człowieka stanow­iącego opokę społecznoś­ci. No ale prze­cież Armitage tu nie tylko wyglą­da. A właś­ci­wie jego wygląd to tylko dodatek. Przede wszys­tkim doskonale gra, zarówno wtedy kiedy widz­imy jego naras­ta­jącą wściekłość i frus­trację, jak i wtedy kiedy próbu­je jakoś zadośćuczynić żonie że ją zdradz­ił (to jak wyco­fany jest w kon­tak­tach z nią jak bard­zo stara się wygrać jej apro­batę jest jed­nym z najlepiej poprowad­zonych wątków) no i w końcu gdy pode­j­mu­je ostate­czną decyzję odnośnie swo­jego losu. Przy czym zdaniem zwierza Armitage nie był­by nawet w połowie tak dobry gdy­by nie jego głos.  Jest w spek­tak­lu sce­na kiedy po kole­jnej roz­gry­wanej na grani­cy his­terii sce­nie, nagle aktor wraca do swo­jego nor­mal­nego głębok­iego, przepięknego gło­su. Zmi­ana jest tak gwał­tow­na, tak stanow­cza i tak sym­bol­icz­na że zwierz aż pod­skoczył. Zresztą zdaniem zwierza to rola dla niego ide­al­na, bo rzeczy­wiś­cie gdy się na akto­ra na sce­nie patrzy to nie trud­no uwierzyć ani w to, że uległ swoim chwilowym pożą­dan­iom, ani temu że chce je wyna­grodz­ić ale przede wszys­tkim temu, że ludzie by za nim poszli.

_75997045_richardarmitage

Niby wiado­mo, ład­nego akto­ra ład­nie fotografować nie trud­no, ale zwierz miał wraże­nie jak­by kamerzys­ta tak jakoś spec­jal­nie to najlep­sze oświ­etle­nie wybier­ał. Uwa­ga płyt­ka ale nic nie ujmu­ją­ca doskonale grze Armitage’a

Ale nie jest to sztu­ka jed­nego akto­ra. Zwier­zowi bard­zo podobała się  Samatha Col­ley jako wciąż kalku­ją­ca Abi­gail. Choć oczy niekiedy się jej szk­lą to kiedy zaczy­na mówić, kiedy wysuwa pod­bródek i kon­fron­tu­je się z mężczyz­na­mi to przez chwilę dosta­je­my drzwi do jej świa­ta – zaw­iedzionej młodej dziew­czyny której w życiu nie pozostało wiele. Świet­na jest Natal­ie Gavin jako Mary War­ren – dziew­czy­na która jako jedy­na przyz­na­je się, do tego że wszys­tko jest wymysłem. Trud­no jest zagrać postać tak piekiel­nie iry­tu­jącą, którą chci­ało­by się wręcz fizy­cznie zmusić by zaczęła nor­mal­nie mówić. Bycie iry­tu­ją­cym w ten specy­ficzny sposób wcale takie łatwe nie jest. Zwierza nieco zaw­iodła Anna Made­ley jako żona Proc­to­ra. Choć doskonale zagrała kobi­etę która czu­je się win­na bo mąż miał romans kiedy ona sama cier­pi­ała na dość ewident­ną depresję poporodową, to jed­nak braku­je w jej grze czegoś co poz­woliło­by nam zrozu­mieć to dlaczego Proc­torowi tak bard­zo zależy na jej aproba­cie. To znaczy wszys­tko jest w tekś­cie ale aktor­ka zda­je się mieć dys­tans do samego tek­stu. Genial­na jest za to Ann Fir­bank jako Rebbe­ca Nurse – postać która poka­su­je, że gdy­by tylko słuchać rozsąd­nych kobi­et wszys­tko szy­bko by się skończyło. Bez ofi­ar. Choć z drugiej strony nie oszuku­jmy się. Wszys­tko co dzieje się na sce­nie zda­je się być w jak­iś sposób od daw­na przesąd­zonym losem postaci. W końcu wszys­tko co kiedyś zro­bili wraca do nich i uniemożli­wia wydoby­cia prawdy — o ludzi­ach, ich charak­ter­ach i postępkach.

 

Zagrać postać którą chci­ało­by się fizy­cznie zmusić by zachowywała się inaczej — wcale nie jest łat­wo zagrać. Bycie iry­tu­ją­cym w pewien konkret­ny sposób wyma­ga sporego talentu

Na zwierzu wraże­nie zro­bił Adri­an Schiller jako John Hale. Doskon­ały pomysł na postać – spoko­jną, nigdy nie pod­noszącą gło­su, budzącą zau­fanie. Z jed­nej strony duchowny, spec­jal­ista od egzor­cyzmów, z drugiej – człowiek ostrożny, mówią­cy zawsze prawdę, zdys­tan­sowany wobec kole­jnych doniesień. Schiller doskonale budu­je swo­jego bohat­era – aż zaczy­namy sami szukać u niego gło­su rozsąd­ku. Potem zaś tego spoko­jnego opanowanego człowieka, rozkła­da na częś­ci pier­wsze zamieni­a­jąc w drżą­cy wrak człowieka, przyg­niecionego do zie­mi odpowiedzial­noś­cią. To doskon­ała rola – kto wie czy – odkłada­jąc na bok wybit­ną foto­geniczność Richar­da, nie najlepiej poprowad­zona w całym spek­tak­lu. Zwłaszcza, że ten bohater jest od Proc­to­ra zde­cy­dowanie ciekawszy – i chy­ba bliższy temu co się niekiedy zdarza dużo bliżej niż wielkie dylematy odnoszące się do zachowa­nia dobrego imienia. Zwłaszcza w przy­pad­ku ludzi, którym wyda­je się że bard­zo dobrze wiedzą jak dzi­ała­ją mech­a­nizmy otacza­jącego ich świa­ta. Nie ma nic bardziej bolesnego niż zami­ast brnąć w ustaloną wiz­ję świa­ta dostrzec że nie miało się racji. To bardziej zabójcze niż oskarże­nie o kon­szachty z dia­błem. Zwłaszcza, że sztu­ka wyraźnie pod­powia­da że nie ma tu odkupi­enia. Schiller wszys­tko to pięknie pokazał, jed­nocześnie wskazu­jąc jak niewiele znaczy siła spoko­ju w zetknię­ciu z psy­chozą i jak zwod­nicza może być neu­tral­na postawa. Z kolei Jack Ellis jako sędzia to jest dokład­nie ta postać której chce się dać po nosie. Przy czym jest to chy­ba najbardziej krzy­czą­cy (to sztu­ka zagrana na najwyższym C i ostat­niej strunie głosowej) aktor w spek­tak­lu. Zwierz miał o to pre­ten­sje gdy wychodz­ił z kina ale zan­im dotarł do domu doszedł do wniosku, że to ma nawet sens. Gdy­by wszyscy w odpowied­nim momen­cie się uspokoili i zaczęli do siebie mówić i nie daj Boże słuchać się nawza­jem być może tragedii  by nie było. Ale kiedy w końcu pojaw­ia się ten spoko­jny ton glos, jest już zde­cy­dowanie za późno.

rebecca-saire-mrs-ann-putnam-yael-farber-director-and-89085

Zwierz wrzu­cił zdję­cie z pró­by bo ma poczu­cie, że musi­cie wyjść z blo­ga przeko­nani, że Schiller był praw­dopodob­nie w tym spek­tak­lu najlepszy

Miller wielkim dram­atopis­arzem był. Ładne to stwierdze­nie a po wczo­ra­jszym wiec­zorze jeszcze bardziej utr­walone w zwier­zowej głowie. Zwłaszcza że jak zawsze w przy­pad­ku tek­stów dobrze znanych pojaw­ia­ją się wąt­pli­woś­ci czy aby na pewno nie przece­ni­amy auto­ra. No ale tu wąt­pli­woś­ci nie ma. Wielkość dra­matur­ga moż­na liczyć w tym jak dobrze uda­je mu się uch­wycić w swoich sztukach nie tyle prob­le­my, czy dylematy ale czy udało mu się zła­pać te ele­men­ty niech­wyt­nej ludzkiej natu­ry.  Która gwaran­tu­je sztuce nieśmiertel­ność i więcej kon­tek­stów inter­pre­ta­cyjnych niż mógł­by sobie jakikol­wiek dra­maturg zamarzyć. Miller wyciągnął rękę i chwycił. To co zostało mu w dłoni spoglą­da na nas i straszy.  Jedyny dia­beł którego znamy osobiście.

Ps: Zwierz musi wam przyz­nać, że pisanie tek­stów w których musi zapisać wszys­tko co mu prz­ele­ci­ało przez głowę w cza­sie spek­tak­lu jest piekiel­nie męczące, zwłaszcza wtedy kiedy przed­staw­ie­nie trwało cztery godziny i skończyło się o półno­cy. Tak więc jeśli coś brz­mi nie do koń­ca z sensem to zwierz prosi by wziąć pod uwagę, że pisał ów tekst pomiędzy pier­wszą kiedy wró­cił do domu a drugą kiedy ple­cy odmówiły mu posłuszeństwa.

Ps2: Zwierz poz­draw­ia wszys­t­kich którzy się przy­witali w kinie. To bard­zo miłe. Jeśli nie odpowiedzi­ał czy wydawał się nie miły to zwierz mógł być rozkojarzony/skoncentrowany na poszuki­wa­niu toalety/piekielnie zmęczony

Ps3:  Nad łóżkiem zwierza od kilku miesię­cy wisi plakat z przed­staw­ienia w Old Vic – dziś zwierz będzie spał bez wyrzutów sum­ienia że powiesił sobie na ścian­ie plakat do sztu­ki której nie widział.

17 komentarzy
0

Powiązane wpisy

judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
slot
slot online
slot gacor
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online