Home Film Łyżka cukru, nie cukiernica! czyli zwierz o Mary Poppins Powraca

Łyżka cukru, nie cukiernica! czyli zwierz o Mary Poppins Powraca

autor Zwierz
Łyżka cukru, nie cukiernica! czyli zwierz o Mary Poppins Powraca

Eskapizm to rzecz miła. Zwłaszcza w świecie pełnym niepoko­jów, nieszczęść i złych przeczuć. Uciec na chwilę do świa­ta fan­tazji chci­ał­by każdy. Ale jest taki moment w tej ucieczce kiedy zda­je­my sobie sprawę, że wybiegliśmy w świat fan­tazji za daleko i zami­ast zna­j­dować uko­je­nie tym boleśniej czu­je­my, że uciekamy przed czymś czego uniknąć się nie da. I zami­ast pocieszenia zna­j­du­je­my żal. I tak właśnie jest w przy­pad­ku Mary Pop­pins powraca. We wpisie raczej nie ma spolierów.

Mary Pop­pins Powraca roz­gry­wa się w cza­sie wielkiego kryzy­su. Piszę to nie bez powodu – mniej lub bardziej świadomie twór­cy umieś­cili akcję w takim momen­cie przeszłoś­ci, który współczes­ne­mu wid­zowi może się wydawać w jakimś stop­niu blis­ki. Moment poczu­cia bez­nadziei, załamy­wa­nia się jakichś utar­tych schematów, rozczarowa­nia sys­te­mem eko­nom­icznym, lęku o przyszłość. Moment kiedy w głowach ludzi zaczy­na­ją się rodz­ić niekoniecznie dobre pomysły na to jak swo­je poczu­cie niedowartoś­ciowa­nia rozwiązać. Inny­mi słowy – cza­sy złe, i niespoko­jne, eko­nom­icznie, społecznie i poli­ty­cznie. Co praw­da film nigdy więcej do tej tem­aty­ki nie wraca ale pozwala zrozu­mieć, że twór­cy nie tylko swoim bohaterom ale i wid­zom chcą zafun­dować ucieczkę od trud­nej sytu­acji społeczno- ekonomicznej.

 

Jed­no jest abso­lut­nie pewne — ten film jest abso­lut­nie przepiękny. Nie ma w nim żad­nej wiz­ual­nej skazy
Zdję­cie: Jay Madiment/Disney

Zwłaszcza, że kryzys stu­ka do rodziny Banksów wręcz dosłown­ie – Michael Banks, który w pier­wszym odcinku był małym chłopcem, ter­az jest wdow­cem wychowu­ją­cym trójkę dzieci. Zadłużony ma zaled­wie tydzień na spłace­nie zadłuże­nia w banku, a jeśli tego nie uczyni straci piękny dom przy uli­cy Czereśniowej. Jest jed­nak szansa – ojciec Michaela miał prze­cież udzi­ały w banku, gdzie syn zaciągnął poży­czkę. Niech tylko zna­jdzie się cer­ty­fikat poświad­cza­ją­cy ten fakt i dom oraz rodz­i­na będą ura­towane. A na razie na ulicę Czereśniową przy­by­wa Mary Pop­pins by zająć się zagu­bionym ojcem i jego bard­zo zarad­nym i nad wiek zmartwiony­mi dzieć­mi. Tu od razu muszę się na chwilkę zatrzy­mać i powiedzieć — nieza­leżnie od tego jak będę jeszcze narzekać na ten film, to dzieci są w nim dobrze obsad­zone, i niesamowicie mało iry­tu­jące. A nie zapom­i­na­j­cie — Zwierz abso­lut­nie nien­aw­idzi dzieci w fil­mach tym razem małych dzieci nie znien­aw­idz­ił. To jest wiel­ki plus o którym muszę wspom­nieć na początku.

 

Od razu zaz­naczmy — nieza­leżnie od tego jakie Zwierz ma zas­trzeże­nia do fil­mu — dzieci nie są iry­tu­jące
Zdję­cie: Jay Madiment/Disney

Od tego momen­tu film decy­du­je się pójść podob­ną drogą którą wyty­czył ory­gi­nał z 1964 roku. Czyli mamy ser­ię „przygód” dzieci i ich opiekun­ki, które pozwala­ją na odśpiewanie kilku­nas­tu piosenek, zaprezen­towanie jak pięknie ani­mac­ja może się łączyć z grą aktorską i do tego moż­na dorzu­cić jeszcze jak­iś ład­ny balet. Tym razem nie mamy kominiarzy, ale za to mamy uroczego latarni­ka i jego przy­jaciół. Całość zaś kolorowa, słod­ka i przepełniona całym kat­a­lo­giem przesłań i pouczeń – od tych które mają nam pomóc pogodz­ić się ze śmier­cią oso­by bliskiej, przez wzmac­ni­a­jące wiarę w siebie, zachę­ca­jące do zmi­any per­spek­ty­wy i to najważniejsze – nakła­ni­a­jące nie tylko do radoś­ci życia ale do odnalezienia koniecznie swo­jego wewnętrznego dziec­ka. Wszys­tko zaś podane na tacy w sposób bard­zo prosty i ład­ny – tak by widz w przedziale wiekowym od pię­ciu do stu pię­ciu poczuł się wzrus­zony i poruszony.

 

Film tak słod­ki jak słod­ki jest uśmiech Lina. Ale o ile uśmiechu Mirandy nie da się przedawkować to słody­cz fil­mu już tak
Zdję­cie: Jay Madiment/Disney

Pod pewny­mi wzglę­da­mi pro­ponowany przez Dis­neya uroczy eskapizm w którym ostate­cznie wszys­tko co szare utonie w pastelowych kolorkach i ogól­niej radoś­ci, jest tu przed­staw­iony w swo­jej niemal ide­al­nej esencji. Szczątkowa fabuła, pozwala w sum­ie skupić się wyłącznie na przesła­niu, które pod­kreśla siłę nadziei i wyobraźni, a także pod­powia­da, że prze­cież ostate­cznie nic złego się stać nie może. Bo kiedy wszel­ka nadzie­ja się skończy to pozosta­je jeszcze wiara w odrobinę magii. A ta już wszys­tko, trochę deus ex machi­na załatwi. I co praw­da w życiu są momen­ty nieprzy­jemne, ale nie moż­na pod żad­nym pozorem poz­wolić by one nas zas­mu­ciły no i by spraw­iły, że dorośniemy. Pew­na niedorosłość jest najwięk­szą cnotą, zaś wiara w rzeczy niekoniecznie możli­we – cud­ownym ele­mentem dziecińst­wa który powin­niśmy prze­nieść w życie dorosłe.

 

Przy całej mojej miłoś­ci do niek­tórych bry­tyjs­kich aktorów. Cza­sem do musi­calu moż­na zatrud­nić takiego który poza smut­nym spo­jrze­niem, potrafi jeszcze śpiewać.
Zdję­cie: Jay Madiment/Disney

Wielu zachod­nich recen­zen­tów wskazy­wała że ta słod­kość fil­mu to dokład­nie to czego potrze­bu­je­my w tym momen­cie. Ale paradok­sal­nie – film który spraw­ia wraże­nie jak­by próbował nas trochę prze­nieść w świat kine­matografii 1964 – przy­pom­i­na tylko jak wiele się zmieniło. Dziś słody­cz w takim stęże­niu nie wys­tępu­je już tak powszech­nie ani w kinie dziecię­cym ani nawet w najbardziej eskapisty­cznych fil­mach dla dorosłych. Jasne uciekamy od powa­gi w filmy super bohater­skie ale wciąż jest jakaś grani­ca za którą nad­mi­ar słody­czy już chy­ba nie bawi. Zwłaszcza, że film w sum­ie trochę nie do koń­ca wie co chce powiedzieć. Z jed­nej strony bowiem prag­nie uciec od opowieś­ci o tym, że pieniądze i zysk jest najważniejszy z drugiej ostate­cznie okazu­je się, że pieniądze trze­ba mieć. Ambic­je siostry głównego bohat­era, która należy do orga­ni­za­cji poma­ga­jącej robot­nikom i związkow­com, ostate­cznie okazu­ją się tylko ład­nym dodatkiem, nad którym twór­cy nie pochy­la­ją się dłużej, bo Lon­dyn Mary Pop­pins to musi być Lon­dyn ślicznej uli­cy Czereśniowej a nie banków żywnoś­ci. I jasne nie było­by w tym nic złego, gdy­by twór­cy sami nie osadzili swo­jej his­torii w takim kon­tekś­cie. A może gdy­by ter­az w Wielkiej Bry­tanii nie pow­stało więcej Banków Żywnoś­ci niż w ciągu ostat­nich lat.

Trud­no nie poczuć pewnego zgrzy­tu kiedy film wybiera za czas trwa­nia kryzys a potem robi wszys­tko by było tak słod­ko że człowiek ma zapom­nieć o tym że ist­nieje coś poza ulicą Czereśniową
Zdję­cie: Jay Madiment/Disney

 

 

Sam film ma też prob­lem z tym czym właś­ci­wie ma być – z jed­nej strony twór­cy nie ukry­wa­ją, że jest to kon­tynu­ac­ja częś­ci pier­wszej – pojaw­ia­ją się te same posta­cie, mniej lub bardziej wyraźne naw­iąza­nia, mrug­nię­cia okiem do widza. Z drugiej strony, młody widz raczej nie widzi­ał fil­mu z 1964 roku więc musi dostać opowieść nową. Nowe w Mary Pop­pins jest przede wszys­tkim pode­jś­cie do samej głównej bohater­ki. Postanowiono zaw­iesić ją gdzieś pomiędzy nieco bardziej złośli­wą i oschłą postacią z książek a przeu­roczą bohaterką pier­wszego fil­mu. Co pow­stało? Moim zdaniem postać trochę nierów­na – trud­na do roz­gryzienia. Do tego stop­nia, że właś­ci­wie zas­tanaw­iamy się nad tym czy przy­pad­kiem jej obec­ność w filmie nie sprowadza się  głównie do tego, że dzię­ki niej moż­na śpiewać kole­jne piosen­ki. Mam wraże­nie, że gdy­by Emi­ly Blunt grała w osob­nym filmie nie będą­cym kon­tynu­acją poprzed­niego miałabym zde­cy­dowanie więk­sze szanse na stworze­nie spójnej i wpada­jącej w pamięć postaci.

 

Postać Mary Pop­pins w wyko­na­niu Emi­ly Blunt jest zaw­ies­zona pomiędzy tym co wykre­owała Julie Andrews w lat­ach sześćdziesią­tych a zupełnie inną bohaterką powieś­ci — ostate­cznie wychodzi postać dość niespój­na i chy­ba każą­ca żałować że to nie jest film który zbu­dował­by wszys­tko zupełnie na nowo.
Zdję­cie: Jay Madiment/Disney

Fakt że film jest kon­tynu­acją i w wielu miejs­cach odwołu­je się do pier­wow­zoru widać bard­zo w reży­serii. Miejs­ca­mi odnosiłam wraże­nie, że twór­cy trochę za bard­zo próbu­ją nakrę­cić film z 1964 roku współcześnie. To może być karkołomne stwierdze­nie, ale właśnie taki jest ten film – nie jest współczes­ną wer­sją Mary Pop­pins, tylko jest współczes­nym odt­worze­niem musi­calu z lat sześćdziesią­tych. Tym samym wcale nie jest szczegól­nie nowoczes­ny, jest raczej prze­myśl­nie staro­mod­ny. Co moim zdaniem nie ma sen­su, bo miłość do pier­wow­zoru wynikała z tego, że był to musi­cal osad­zony w swoich cza­sach i w swoim gatunku fil­mowym. Pod pewny­mi wzglę­da­mi była to pro­dukc­ja całkiem nowa­tors­ka. Tym­cza­sem Mary Pop­pins powraca jest pod wielo­ma wzglę­da­mi niemod­na – zamierze­nie, ale niekoniecznie tak uroc­zo jak wydawać by się mogło twór­com. Wyda­je się, że pewien sposób prowadzenia nar­racji czy nawet same piosen­ki bardziej mają zach­wycić ludzi którzy zna­ją wer­sję z Julie Andrews niż naprawdę przekon­ać widzów do czegoś nowego.

 

Zwierz strasznie żału­je, że Emi­ly Mor­timer właś­ci­wie nie dostała tutaj żad­nej roli. Jest, ale tylko jako wspier­a­ją­ca postać w tle. Coś ta seria ma prob­lem z pani­a­mi Banks
Zdję­cie: Jay Madiment/Disney

Zresztą sko­ro przy piosenkach jesteśmy. Nie mówię – mogę być uprzed­zona w ten specy­ficzny sposób w jaki uprzedza nas dobra zna­jo­mość książ­ki kiedy idziemy na ekraniza­cję. Otóż w przy­pad­ku Mary Pop­pins jestem bez zas­tanowienia w  stanie wymienić cztery utwory które moż­na sobie nucić po sean­sie. W tym moim zdaniem doskon­ałe i trochę trudne do pobi­cia muzy­cznie „Chim Chim Cher-ee”  (kiedy byłam dzieck­iem była to piosen­ka mag­icz­na”), łatwe do powtórzenia „Spoon full of sug­ar”, dow­cip­ne i trochę bezsen­sowne „Super­cal­ifrag­ilis­tic­ex­pi­ali­do­cious” oraz przy­wier­a­jące się do pamię­ci „Let’s Go fly a kite”. Moim zdaniem po sean­sie ory­gi­nal­nej Mary Pop­pins trud­no nie nucić jakiejś z tych melodii nawet jeśli się bard­zo chce. Z „Mary Pop­pins Returns” mam dwa prob­le­my – muzy­cznie. Pier­wszy – mam wraże­nie, że połowa piosenek pow­stała jako nowe wer­sje tych starych – w jed­nym filmie śpiewali kominiarze, tu latar­ni­cy, w jed­nym mieliśmy śmieszną piosenkę o super długim słowie, tu mamy piosenkę o tym by nie oce­ni­ać książ­ki po okład­ce, tu mieliśmy wnosze­nie się do góry dzię­ki mag­iczne­mu balonikowi, w ory­gi­nalne puszczanie lataw­ca. Tak więc miałam wraże­nie, że nie dosta­ję czegoś nowego tylko jakąś nową wari­ację na klasy­czny tem­at ale zbyt mało odważną by zapro­ponować coś zupełnie inną muzy­czną konwencję.

 

Zwierz cały czas miał wraże­nie że twór­cy fil­mu nie tyle robią kon­tynu­ację czy remake ale jakieś wyobraże­nie jak­by film z 1964 wyglą­dał gdy­by dziś ktoś krę­cił film z lat sześćdziesią­tych .
Zdję­cie: Jay Madiment/Disney

 

Ostate­cznie wyszłam z kina (oraz spędz­iłam dwa dni słucha­jąc sound­tracku) z poczu­ciem, że wszys­tkie piosen­ki z musi­calu są miłe, ale moim zdaniem zupełnie bezpł­ciowe. Oczy­wiś­cie pewnie gdy­bym nie znała ory­gi­nal­nego musi­calu spo­jrza­łabym na nie inaczej. Ale wciąż  nie mam wraże­nia by udało się stworzyć jak­iś musicalowy ever­green. Warto przy­pom­nieć, że dla wielu było szok­iem że muzy­ka do Mary Pop­pins nie została nomi­nowana do Złotego Globu i nie będę ukry­wać że ja się trochę nie dzi­wię – to nie jest zła muzy­ka, ale naprawdę żad­na z tych melodii nie wnosi niczego nowego do musicalowej par­ty­tu­ry. Ja rozu­miem, że nie każdy musi­cal musi wymyślać na nowo gatunek, ale tu miałam poczu­cie, że odtwór­c­zość przeszła wszelkie granice. Dłu­gi balet latarników wydał mi się tylko mniej ekscy­tu­jącą wer­sją bale­tu kominiarzy z ory­gi­nału. Tak jak­by Dis­ney za wszelką cenę chci­ał zro­bić remake ale się bał więc stanęło na takim dzi­wnym naślad­own­ictwie sprawd­zonego filmu.

 

Pamię­ta­j­cie cokol­wiek piszę o tym filmie nie doty­czy Lina Manuela-Mirandy on jest tak słod­ki że należy go dok­leić do ory­gi­nal­nej Mary Pop­pins
Zdję­cie: Jay Madiment/Disney

Nieza­leżnie od moich narzekań film trzy­ma się aktorsko. Emi­ly Blunt moim zdaniem bardziej pasu­je do roli Mary Pop­pins niż Juile Andrews i przyz­nam szcz­erze, że żału­ję, że nie miała w sum­ie możli­woś­ci stworzenia swo­jej postaci zupełnie bez bagażu poprzed­niego fil­mu. Należy też zauważyć, że Blunt ma przepiękny i doskonale pasu­ją­cy do musi­calu głos. Momen­ty w których śpiewa są moim zdaniem musicalowo najlep­sze z całego fil­mu. No a poza tym nosi się w tej pro­dukcji abso­lut­nie genial­nie. Z kolei Lin Manuel-MIrana­da jest chodzą­cym słońcem. Nigdy nie widzi­ałam człowieka który miał­by bardziej optymisty­czny, ciepły, rados­ny i budzą­cy szczęś­cie uśmiech. Serio aż trud­no powiedzieć czy on w tym filmie gra czy po pros­tu tak niesamowicie się cieszy, że jest na planie. Zwierz ma do niego abso­lut­ną słabość wynika­jącą z tego, że mało kto ma taką pozy­ty­wną charyzmę. Ale jed­nocześnie – nie ukry­wa­jmy  nie za piękny głos ceni się tego wspani­ałego twór­cę i chy­ba będą tą zrzędzącą jędzą która powie że woli kiedy oso­by zatrud­ni­ane do musi­cali śpiewa­ją czys­to. Choć nie powiem – dla Lina warto zro­bić wyjątek. Nato­mi­ast strasznie mnie bawi, że piosenkę dostał Ben Whishaw, aktor którego Zwierz abso­lut­nie uwiel­bia i uważa go za jed­nego z najbardziej utal­en­towanych bry­tyjs­kich aktorów ostat­nich lat. Ale Whishaw może recy­tować książkę tele­fon­iczną jak­by to była poez­ja, ale śpiewać nie umie. I trze­ba mu przyz­nać, nawet nie próbu­je – po pros­tu mówi melodyjnie swo­ją piosenkę.

Nie ukry­wa­jmy — połącze­nie ani­macji z grą aktorską nie robi już takiego wraże­nia jak kiedyś. Braku­je tu jakiegoś nowego pomysłu a nie robi­enia starego pomysłu nową tech­nologią.
Zdję­cie: Jay Madiment/Disney

 

Na drugim planie mamy role sprowad­zone do ostrych charak­terystyk, z czym chy­ba najlepiej radzi sobie Col­in Firth. Z kolei całą obec­ność Meryl Streep najchęt­niej wyrzu­ciłabym z fil­mu bo mam wraże­nie, że cały ten epi­zod pojaw­ił się wyłącznie dlat­ego, żeby móc nazwisko Streep umieś­cić na plaka­cie. Jest to tak nija­ki frag­men­cik że nawet ta bądź, co bądź dobra aktor­ka wypa­da w nim raczej kuri­ozal­nie niż zabawnie. Z kolei Angela Lans­bury pojaw­ia się chy­ba tylko dlat­ego, że Julie Andrews odmówiła powro­tu do kon­tynu­acji a jak wiado­mo Angela Lans­bury grała w ekraniza­cji „Gał­ki od łóż­ka” czyli w tym filmie który bard­zo przy­pom­i­na Mary Pop­pins ale nie jest o Mary Pop­pins. Bard­zo żału­ję, że kole­jny film skupił się na postaci mężczyzny który ma prob­lem, ponieważ właś­ci­wie na trze­ci plan sprowadza to siostrę bohat­era – Jane Banks graną przed doskon­ałą Emi­ly Mor­timer. Mam wraże­nie, że bohater­ka zasługu­je na coś więcej niż bycie pomoc­ną siostrą, którą koniecznie trze­ba z kimś zeswatać bo to aż wstyd by nieza­męż­na kobi­eta gani­ała sama po kine­matografii. Myślę, że Jane mogła­by mieć taką śliczną piosenkę. Ogól­nie zas­tanaw­iam się dlaczego twór­cy fil­mu upier­a­ją się przy mor­dowa­niu matek dzieci, w przy­pad­ku tego fil­mu ma to uza­sad­nić potrze­bę zaję­cia się dzieć­mi. Ale wiecie mat­ka mogła­by pójść do pra­cy, albo wyjechać do sana­to­ri­um. Postawmy w końcu kres mor­dowa­niu matek dla efek­tu dra­maty­cznego. Moż­na mieć żywą matkę i efekt dra­maty­czny. W pier­wszej Mary Pop­pins wszyscy żyli a jakoś prob­lemów nie brakowało.

 

Nieste­ty nie wiem czy piosen­ki w musi­calu są nijakie czy za bard­zo jestem przy­wiązana do tych z ory­gi­nału i wszys­tko wyda­je się wtórne i jakieś takie słab­sze.
Zdję­cie: Jay Madiment/Disney

Jestem też odrobinę rozczarowana pomysła­mi na to jak uatrak­cyjnić wiz­ual­nie film. Otóż jak może pamięta­cie w ory­gi­nale znalazła się cała sek­wenc­ja która łączyła posta­cie ani­mowane z tymi grany­mi przez aktorów. A także sporo ciekawych popisów tanecznych. Tu mamy teo­re­ty­cznie to samo – ani­mację i grę aktorską oraz wys­tęp z chore­ografią. Ale o ile pomysły z lat sześćdziesią­tych były po pros­tu inne, to pomysły współczesne już nie wyglą­da­ją jak jakaś nowość. Oczy­wiś­cie dziś aktor tańczą­cy z ani­mowanym ping­winem niko­go nie rusza, ale chęt­nie widzi­ałabym gdy­by właśnie twór­cy spróbowali znaleźć coś co poruszyło by nas tak jak w lat­ach sześćdziesią­tych łącznie gry aktorskiej i ani­macji. Bo w tej sce­nie nie chodz­iło o to że aktorzy tańczą z ani­mowany­mi ping­wina­mi ale o to, że było to coś nowego i niezwykłego. To była kwin­tes­enc­ja tej sce­ny, którą moim zdaniem twór­cy Mary Pop­pins powraca nie do koń­ca wyczuli. Paradok­sal­nie gdy­by w tej jed­nej sce­nie postaw­ili na 3D byli­by chy­ba bliżej tego czym powin­na ona być.

 

Trze­ba przyz­nać że Emi­ly Blunt doskonale odd­a­je to jak powin­na się ruszać Mary Pop­pins. Wiecie rzad­ko po lek­turze książ­ki człowiek wie jak powin­na się ruszać bohater­ka. Tu rusza się dokład­nie tak jak powin­na.
Zdję­cie: Jay Madiment/Disney

Ostate­cznie nie będę ukry­wać – wyda­je mi się, że twór­cy Mary Pop­pins powraca prze­sadzili z cukrem. Aby przykre rzeczy jakoś było łatwiej przełknąć potrzeb­na jest łyżecz­ka cukru, a tu mamy wpy­chaną nam do gardła cukier­nicę. I żeby to jeszcze był jak­iś cuki­er z pomysłem, ale nie – ostate­cznie dosta­je­my film który bard­zo próbu­je odt­worzyć inny film, ale z bohaterką którą już nieco inaczej budu­je, i w cza­sach które nie są aż tak beztroskie. Na koniec zaś pozostaw­ia człowieka z przeko­naniem, że powinien być rados­ny i nieod­powiedzial­ny, ale to w sum­ie jest możli­we tylko wtedy kiedy masz oszczęd­noś­ci w banku trzy­mane od wczes­nego dziecińst­wa. Nie mniej powiem szcz­erze – nie zdzi­wi mnie jeśli sporo osób będzie zau­roc­zonych. Tak już te musi­cale z łatwy­mi melo­di­a­mi i ład­ny­mi uśmiecha­mi mają, że jeśli trafi się na nie w odpowied­nim momen­cie mogą trafić do ser­ca. W jakieś recen­zji przeczy­tałam ładne zdanie, że pewnie mnóst­wo osób ten film pokocha i dobrze bo fajnie jak ludzie kocha­ją filmy. Zgadzam się z tym zdaniem – nie będę toczyć bojów z tymi do których ten film trafił. Do mnie nie trafił – być może dlat­ego, że miał za mało włas­nej osobowoś­ci, a Mary Pop­pins osobowoś­ci nigdy nie powin­no brakować.

 

Serio całą piosenkę z Meryl Streep powin­no się wyrzu­cić i w ogóle o tym zapom­nieć. To był taki moment w którym moim zdaniem Dis­ney przegiął
Zdję­cie: Jay Madiment/Disney

Na koniec mam przykrą reflek­sję, że tym co najbardziej mnie boli w filmie – tym co jest nieste­ty zupełnie nieza­leżne od fil­mowych twór­ców ani od aktorów, to fakt że pewnie Mary z fil­mu zastąpi tą  z książ­ki. W Polsce bard­zo mało osób czy­tało w ogóle powieś­ci i czarown­i­ca w roli opiekun­ki do dzieci jest dla nich tylko postacią fil­mową. Jako fan­ka książ­ki od pon­ad dwudzi­es­tu lat, strasznie nad tym bole­ję. Do dziś uważam że to są fenom­e­nalne książ­ki, doskonale przetłu­mac­zone na pol­s­ki przez Irenę Tuwim (co ciekawe przetłu­maczyła ona nawet imię na bardziej swo­jskie i Mary Pop­pins została po pol­sku Agnieszką), które są dużo lep­sze od wszys­tkiego co Dis­ney jest w stanie wam pokazać. Są zde­cy­dowanie mniej słod­kie, właś­ci­wie nie czułostkowe i co najważniejsze, aut­en­ty­cznie mag­iczne. Zaś sama Mary Pop­pins była tak fenom­e­nal­ną postacią, że chci­ałam nią zostać jak doros­nę. Oczy­wiś­cie książ­ki czy­tane przez dorosłych nie zostaw­ią już takiego efek­tu, ale jeśli macie gdzieś w okol­i­cy młodą osobę, to poczy­ta­j­cie jej Mary Pop­pins – przy­na­jm­niej pier­wsze dwa tomy. A i „Gałkę od łóż­ka” też. Bo to też doskon­ała książ­ka. Ogól­nie czy­ta­j­cie młodym ludziom książ­ki o ang­iel­s­kich czarown­i­cach. To nigdy nie jest zły pomysł.

Musi­cie to obe­jrzeć to jest lep­sze od wszystkiego

 

Ps: Na filmie byłam bez dub­bin­gu bo prędzej umrę niż poz­wolę by mi ktoś mówił za pięknego Lina i za cud­ownego Bena. Ale mam uwagę – jeśli w ciągu dnia jest tylko jeden seans z napisa­mi po dwudzi­estej to może nie wysyła­j­cie nań dziec­ka które jeszcze nie umie czy­tać, z siostrą która ma mu czy­tać napisy ale jeszcze nie umie czy­tać cicho. Jak­by szanu­jmy siebie nawza­jem. Jeśli film jest z dub­bingiem a macie dziecko które nie umie czy­tać, to właśnie po to ten dub­bing tam jest. I niek­tórzy naprawdę chcą obe­jrzeć film w spoko­ju. Nawet ten dla dzieci.

0 komentarz
0

Powiązane wpisy

judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
slot
slot online
slot gacor
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online