Home Ogólnie Wieczność, Miłość i Muzyka czyli Only Lovers Left Alive

Wieczność, Miłość i Muzyka czyli Only Lovers Left Alive

autor Zwierz

Hej

Są filmy, na które czeka się tak bard­zo, że kiedy w końcu pojaw­ią się na ekranie nie za bard­zo wiado­mo, co ze sobą dalej robić. Tak zwierz miał z Only Lovers Left Alive najnowszym filmem Jima Jar­muscha. Zwierz nie będzie ukry­wał, że przy­czyną jego pełnego napię­cia oczeki­wa­nia była zapowiedziana obec­ność Toma Hid­dle­stona w jed­nej z głównych ról. Zwierz wcale się tego nie wsty­dzi, jakoś filmy do oglą­da­nia i wyczeki­wa­nia trze­ba wybier­ać, a wybier­ać je ze wzglę­du na bard­zo lubianego akto­ra nie gorzej niż ze wzglę­du na reży­sera. Nie mniej nie drżyj­cie drodzy scep­ty­czni czytel­ni­cy, wpis jest dyk­towany entuz­jazmem i miłoś­cią, ale nie wobec Toma. Ale zan­im prze­jdziemy do recen­zji zwierz musi wam zdradz­ić coś jeszcze. Zwierz lubi filmy Jima Jar­muscha. Lubi to, że nar­rac­ja toczy się w nich bard­zo powoli, że sek­wenc­je zdarzeń mają znacze­nie dru­go­planowe i że są one takie abso­lut­nie nie do podro­bi­enia. To rzeczy­wiś­cie specy­ficzne kino, dla niek­tórych będące dobrym miernikiem, kto jest jeszcze widzem pop­u­larnym a kto już się snobu­je. Zdaniem zwierza jest to dość krzy­wdzą­ca opinia, bo trud­no o twór­cę, który jest bardziej w swoich fil­mach szcz­ery, a nawet życ­zli­wy wobec widza niż Jar­musch. Ale nie zmienia to fak­tu, że nie jest to fil­mowiec, którego filmy trafią do wszys­t­kich. Do zwierza trafi­a­ją. Ważne by wiedzieć to przed przys­tąpi­e­niem do lek­tu­ry recen­zji, bo sto­sunek do reży­sera, który nie przepa­da za tem­pem i nar­racją jest tu kluc­zowy. Jeśli nie lubi­cie Jar­muscha, nie miej­cie do Jar­muscha pre­ten­sji że nakrę­cił film w swoim sty­lu. Zwierz nie wie czy wpis zaw­iera spoil­ery. Jego zdaniem tego fil­mu nie da się zaspoilerować bo nawet gdy­by się go streś­ciło od A do Z (czego zwierz nie robi) to i tak trze­ba go zobaczyć.

 Pomi­ja­jąc fakt, że zwierz uwiel­bia ten kadr za jego niesły­chaną plas­ty­czność (na ekranie prezen­tu­je się ten kon­trast bieli i czerni cud­own­ie). To zwier­zowi strasznie spodobało się, jak Jar­musch zagrał dość sub­tel­nie w tym filmie z intym­noś­cią bohaterów, którzy są na tym etapie związku gdzie on śpi w poprzek a ona w wzdłuż łóż­ka, ale wciąż śpią razem. To taki mały skrót który zwier­zowi strasznie się spodobał. 

Kiedy świat obiegła wiado­mość, że amerykańs­ki reżyser ma zami­ar nakrę­cić film o wam­pirach zapanowała pew­na kon­ster­nac­ja. Wam­piry stały się ostat­ni­mi cza­sy syn­on­imem wątku zgranego, wyek­sploa­towanego i po pros­tu nud­nego. Prob­lem w tym, że Jar­musch tak właś­ci­wie fil­mu o wam­pirach nie nakrę­cił, albo jak maw­ia Til­da Swin­ton odtwór­czyni roli Ewy – zawsze to robił. Reży­sera z całej wam­pirycznej mitologii intere­su­ją właś­ci­wie tylko dwa ele­men­ty – pier­wszy to nieśmiertel­ność, dru­gi – noc­ne życie. Choć w filmie wys­tępu­je picie krwi i prob­le­my z jej pozyski­waniem to jed­nak są to wąt­ki dru­go­planowe, niekiedy dostar­cza­jące zabawnych scen (cud­ow­na gra z nazwiska­mi kole­jnych znanych z kul­tu­ry dok­torów od Faus­ta do Wat­sona). Wyda­je się, ze Jar­musch sięgnął po wam­piry na zasadzie pewnej gry czy post­mod­ernisty­cznego skró­tu. Zami­ast tłu­maczyć wid­owni, dlaczego jego bohaterowie są nieśmiertel­ni i odi­zolowani od naszego dzi­en­nego pędu, Jar­musch mówi „to wam­piry” i może wrzu­cić widza w sam środek swo­jego świa­ta. Zwierz pisze świa­ta, bo właś­ci­wie his­torii za bard­zo tu nie ma. Nar­rac­ja pod­porząd­kowana jest dłu­gowiecznoś­ci bohaterów – cokol­wiek się zdarzy jest tylko kro­plą w setkach czy nawet tysią­cach lat. Oznacza to, że film pozbaw­iony jest rozhis­tery­zowa­nia spo­tykanego w wielu pro­dukc­jach gdzie moż­na odnieść wraże­nie, że wam­piry nic nie robią tylko się dekon­spiru­ją. Tu nawet, jeśli pojaw­ia­ją się per­tur­bac­je, to właś­ci­wie ich kon­sek­wenc­je są chwilowe. Nasi bohaterowie wszędzie byli, wszys­tko widzieli, wszys­tko przeżyli.

Jar­musch podob­nie jak zwierz i mil­iony ludzi na całym świecie wyobraża sobie, że wieczność spędz­ił by na czy­ta­niu i ucze­niu się nazwy wszys­tkiego co żyje. Żad­nego pow­tarza­nia szkoły śred­niej, kiedy moż­na pisać muzykę dla Schu­ber­ta i jeźdz­ić na wakac­je z Byronem.

No właśnie, nieśmiertel­ność bohaterów jest pier­wszym z dwóch ksz­tał­tu­ją­cych ich dwo­je ele­men­tów. Jar­musch pod­szedł do tem­atu z ewident­ną wrażli­woś­cią intelek­tu­al­isty. Adam i Ewa speł­ni­a­ją marze­nie każdego człowieka, o możli­woś­ci przeczy­ta­nia, wysłucha­nia i zobaczenia wszys­tkiego. Cud­ow­na sce­na, w której Ewa paku­je na podróż kole­jne tomy książek, ustaw­ia naszą per­spek­ty­wę odbioru bohaterów, którzy wyko­rzys­tali swo­je stule­cia na zie­mi nie tylko na odbiór, ale i na tworze­nie sztu­ki. Adam gra swo­je smutne kawał­ki, zaś autor sugeru­je, że od lat słuchamy jego utworów pod­pisanych różny­mi inny­mi nazwiska­mi. Ale nie tylko na delek­towaniem się sztuką spędzili nasi bohaterowie wieczność. Ewa i Adam zna­ją nazwę każdego zwierzę­cia i rośliny, – choć Jar­musch cały czas twierdzi, że imiona bohaterów wziął od Twaina a nie z Bib­lii to zwierz nie mógł się pozbyć wraże­nia, że obdar­zona rajski­mi imion­a­mi para zna wszys­tkie nazwy stworzeń, bo wszak kiedyś to Adam i Ewa nadal imię wszys­tkiemu, co żyje. Zresztą ta łączność bohaterów z naturą (reżyser chci­ały­byśmy patrząc na nich myśleli o wilkach) to jeden z ciekawszych tropów. Wam­piry Jar­muscha nie są obce przy­rodzie, nie są odstępst­wem od nat­u­ral­nego porząd­ku – wręcz prze­ci­wnie – zda­ją się być bardziej zrośnięte, wyczuwa­jące rytm rzeczy, widzące więcej. Przy czym ponown­ie, kiedy wyda­je się, że Jar­musch wpadł w schemat to skrę­ca pokazu­jąc bohaterów, jako piew­ców nau­ki i tech­nologii. Zwłaszcza Adam, – który wyglą­dem przy­pom­i­na emo poetę, zaś brzdękaniem na unika­towych instru­men­tach wyz­nacza nowe granice hip­sterst­wa, okazu­je się być też znakomi­tym kon­struk­torem, człowiekiem zafas­cynowanym nauką, wciąż wściekłym, że ludzkość nie dostrzegła geniuszu Tes­li i kłó­ci się o zasłu­gi Dar­wina. To mądry trop Jar­muscha, który sam sugeru­je wid­zowi, że to właśnie na styku natu­ry, sztu­ki i nau­ki kry­je się to, co najważniejsze, ale i najbardziej nieuch­wytne. Fakt, że streszczana przez Adama teo­ria Ein­steina brz­mi jak poez­ja i wyz­nanie miłosne w jed­nym to właś­ci­wie kwin­tes­enc­ja tego pode­jś­cia do tematu.

  Adam jest muzykiem, ale nie chce by jego muzy­ki słuchano. To chodzą­cy hip­ster, który otacza się stary­mi  instru­men­ta­mi namięt­nie je kolekcjonu­jąc.  Powinien być iry­tu­ją­cy ale nie jest. Zwierz nie wie jak Jar­musch to zro­bił, ale powinien dostać nagrodę. Żeby widz miał pokochać pre­ten­sjon­al­nego hip­stera. Nie do pomyśle­nia. A i muzy­ka w filmie jest fenomenalna.

Ale dłu­gowieczność ma swo­ją cenę. O ile Ewa zda­je się osiągnęła dzię­ki niej spokój i pewne zrozu­mie­nie dla wszys­tkiego, co ją otacza o tyle Adam przeży­wa raz na jak­iś czas kryzys (zgod­nie ze swo­ją ham­le­ty­czną naturą). I tu dochodz­imy do drugiego ele­men­tu, który ksz­tał­tu­je bohaterów. To miłość. Jar­musch od początku deklarował, że krę­ci film o miłoś­ci i doskonale mu się to udało. Adam i Ewa się kocha­ją. To jest coś, co bije z ekranu od pier­wszej chwili, kiedy komu­niku­ją się ze sobą (dość proza­icznie za pomocą czegoś w rodza­ju Skype) w filmie. Właśnie zwierz pisze komu­niku­ją, bo tak właś­ci­wie, kiedy słucha się ich rozmów to czuć, że oni sobie wszys­tko powiedzieli, zna­ją siebie na wylot, zna­ją wszys­tkie swo­je opowieś­ci i aneg­do­ty, odbyli wszys­tkie kłót­nie, wszys­tkie dra­maty. Mimo, że w ich dialo­gach pada całkiem sporo ciekawych sfor­mułowań, to jeszcze więcej jest w niedopowiedzeni­ach –jak­by czuć, że roz­mowa trwa już kil­ka stule­ci. Kiedy ich poz­na­je­my wyda­je się, że są już ze sobą prak­ty­cznie zrośnię­ci, nieroz­er­wal­ni nawet wtedy, kiedy są daleko, (co Jar­musch pod koniec pięknie wyjaśni). Przy czym film trochę sugeru­je, że po tych wszys­t­kich wiekach, bohaterowie jak­by wraca­ją do punk­tu wyjś­cia gdzie najważniejsze dla nich to być ze sobą i obok siebie. Choć sporo Adama i Ewę różni, to jed­nak człowiek chce prze­by­wać w ich towarzys­t­wie jak chce się prze­by­wać w towarzys­t­wie ludzi, którzy się kocha­ją, (choć nie koniecznie są zakochani). Przy czym zwierz musi powiedzieć, że to spo­ra zasłu­ga obsady – Til­da Swin­ton i Tom Hid­dle­ston od razu łapią na ekranie odpowied­nią chemię i właś­ci­wie nie każą nawet przez chwilę kwes­t­ionować tego, co łączy bohaterów.

Jed­no w tym filmie jest pewne, bohaterowie się kocha­ją. Nieza­leżnie od chmurnoś­ci Adama i ciepłego dys­tan­su Ewy to co między nimi jest, opiera się  upły­wowi cza­su. Zresztą Ewa wskazu­je Adamowi, że w ostate­cznym rozra­chunku całe jego ham­le­ty­zowanie nad tru­da­mi wiecznoś­ci to stra­ta cza­su — życie to przy­jaźń, doce­ni­an­ie natu­ry, taniec i przetr­wanie — czyli rzeczy proste, do których trze­ba wracać.

Jar­musch rozpisał swój film pomiędzy Tanger a Detroid rzu­ca­jąc bohaterów do dwóch niesły­chanie różnych, ale i dość egzo­ty­cznych miejsc. Wam­piry w Detroid brzmią jak amerykańs­ki stereo­typ, ale kiedy bohaterowie odby­wa­ją niekończące się długie prze­jażdż­ki po opus­tosza­łym i wymarłym właś­ci­wie mieś­cie, to nie trud­no dostrzec, że Jar­musch znalazł dla nich doskon­ałą przestrzeń. Jed­nocześnie, fakt, że nasi bohaterowie przez więk­szość fil­mu zna­j­du­ją się w świecie kul­tu­ry zachod­niej pozwala­ją spo­jrzeć – jak to dow­cip­nie ujęła Til­da Swin­ton, na film, jako „doku­ment z życia pewnych sfer”. Bo rzeczy­wiś­cie, nasi bohaterowie ubrani są jak mod­e­lowi his­terzy, wszędzie pojaw­ia­ją się w ciem­nych oku­larach (doskon­ała sce­na, w której uroczy pomoc­nik Adama zakła­da oku­lary stara­jąc się go naślad­ować) i są tak nis­zowi, że aż pop­u­larni.  Zresztą, kiedy wyraża­ją się o ludzi­ach dość pog­a­rdli­wie nazy­wa­jąc ich zom­bie dosta­je­my zabawną wiz­ję, w której ludzie to takie kopi­u­jące zachowa­nia pół móz­gi, które w życiu nigdy nie dotkną i nie zrozu­mieją tego, co rozu­mie wam­pir. Jed­nocześnie jed­nak Jar­musch ma sporo dys­tan­su do tej pozy swoich bohaterów, trochę śmiejąc się z tego przed­wiecznego hip­steryz­mu i snob­st­wa swoich bohaterów (oskarże­nia rzu­ca tu dość rozry­wkowa prze­by­wa­ją­ca z wiz­ytą sios­tra Ewy). O dzi­wo z Detroid doskonale współ­gra Tanger. Dale­ki egzo­ty­czny – miejsce na końcu świa­ta, z ciepły­mi noca­mi, wąski­mi uliczka­mi, i życiem, którego w Detroid tak bard­zo braku­je. Tanger w filmie Jar­muscha to przestrzeń mag­icz­na, oder­wana od codzi­en­noś­ci. A jed­nocześnie nakrę­cone w cieple­jszych barwach (Adam w ogóle jest zim­ny z barw – czarny i szary, pod­czas kiedy Ewa jest ciepła i biała), spoko­jny, bez­pieczny. Tang­i­er i Detroid są jak Adam i Ewa – inne, ale dzi­wnie kom­ple­men­tarne, w jak­iś sposób połąc­zone, choć dalekie, (przy czym przewidy­wa­nia Ewy, co do przyszłoś­ci Detroid to jed­na z ciekawszych uwag wplą­tanych do fil­mu).  Przy tym wybier­a­jąc te dwie przestrze­nie tak właś­ci­wie Jar­musch uwal­nia się od naszego świa­ta, od całego tego prob­le­mu – wam­pir a cywiliza­c­ja. Reżyser chce opowiedzieć his­torię na poły mag­iczną, uwal­ni­a­jąc się od koniecznoś­ci tworzenia zasad rządzą­cych światem. Zapy­tany, dlaczego Tanger Jar­musch powiedzi­ał, że dla niego to miejsce brz­mi mag­icznie. I coś w tym jest – porusza­my się w świecie złożony z dale­kich nazwy i egzo­ty­cznych portów – nawet pus­ta uli­ca Detroid ma tu w sobie cos magicznego.

Tanger jest tu miastem niemal baśniowym, spoko­jnym, ciepłym, cias­nym ale otwartym. Tu nawet jeśli jest cywiliza­c­ja (a jest) to wpisu­je się ona jeszcze w ramy starszego świa­ta dając naszym wam­pirom niemal ide­al­ną przestrzeń do egzystowania.

Jar­musch przyz­nał na kon­fer­encji w Cannes, ze wszys­tko, co widz­imy i słyszymy w filmie ma dla niego znacze­nie. To bard­zo czuć. Film wypełniony jest po brze­gi mniejszy­mi i więk­szy­mi naw­iąza­ni­a­mi. Niekiedy Jar­musch gra z nami w specy­ficzną grę każąc się domyślać, w którym miejs­cu his­torii Adam i Ewa wpłynęli na losy naszej kul­tu­ry i nau­ki. W innych miejs­cach gra w otwarte kar­ty – jak np. decy­du­jąc przed­staw­ić nam wam­pi­ra imie­niem Kit Mar­lowe, który napisał wszys­tkie sztu­ki, pod który­mi pod­pisał się Szek­spir (jak pociesza go Adam: przy­na­jm­niej wciąż gra­ją two­je prace). Naw­iąza­nia wypeł­ni­a­ją cały film, i tworzą przestrzeń, w której człowiek czu­je się bez­piecznie – nic nie jest zapom­i­nane, wszys­tko naras­ta, pojaw­ia się w roz­mowach, jest w rozrzu­conych po mieszka­ni­ach książkach, pły­tach, instru­men­tach. Zresztą zwierz abso­lut­nie zakochał się w tym jak film został nakrę­cony. Nie chodzi tylko o mnóst­wo przepięknych kadrów i prze­jść pomiędzy nimi (znakomite pier­wsze uję­cie, kiedy gwiaździste niebo prze­chodzi w płytę wioli­nową), – ale właśnie o to poczu­cie, że nic nie jest przy­pad­kowe, mimo że niemal wszys­tko niesie za sobą dodatkową treść. Może zwierz jest podłym snobem albo jeszcze gorzej intelek­tu­al­istą, ale widząc ilość kul­tur­al­nych i his­to­rycznych naw­iązań zwierz poczuł więź duchową i z bohat­era­mi, ale przede wszys­tkim z Jar­muschem – jak­by poz­na­jąc go za pośred­nictwem tego, co on sam chce mi ze swoich kul­tur­al­nych przeżyć pokazać.  Zwierz wie jak to brz­mi, ale zwierz miał jakieś takie wraże­nie łącznoś­ci dusz. Zresztą wcale nie miał ochoty na koniec fil­mu, w którym czuł, że mógł­by zamieszkać. Zwierz chci­ał­by jeszcze dodać, że strasznie podo­ba mu się wiek rzeczy – bohaterowie noszą stare i nawet bard­zo stare ubra­nia, otacza­ją się przed­mio­ta­mi z his­torią – jak­by na przekór swoim amerykańskim korzeniom (gdzie wszys­tko jest nowe) reżyser szukał rzeczy, których trwanie przekracza granice jed­nego ludzkiego życia.

Zwierz pokochał Jar­muscha za to, że w pier­wszy raz widzi w filmie książ­ki rozrzu­cone tak jak rozrzu­cone są u tych którzy mają ich naprawdę dużo. Plus gale­ria inspiracji (zna­jomych? krewnych? kumpli?) Adama złożona z samych ciekawych twarzy

Czas powiedzieć nieco więcej o obsadzie. Jar­musch przyz­nał, że real­iza­c­ja pro­jek­tu trwała sie­dem lat, ale od samego początku miał zak­lepaną Tildę Swin­ton, jako Ewę. Początkowo Adama miał grać Fass­ben­der, ale czas mu nie poz­wolił, Jar­musch trochę w ciem­no wybrał Toma Hid­dle­stona. I zdaniem zwierza to jest ten moment, w którym trze­ba złożyć małą ofi­arę bogom kine­matografii. Rzad­ko zdarza się, bowiem, żeby aktorzy tak do siebie pasowali. Hid­dle­ston doskonale sprawdza się, jako wystyl­i­zowany na muzy­ka rock­owego melan­cho­lik z duszą ham­le­tyzu­jącego poe­ty. Z kolei Til­da wnosi do fil­mu mnóst­wo ciepła i spoko­ju, którego człowiek nie spodziewał­by się w filmie poświę­conym wam­pirom (no, ale już ustalil­iśmy, że to nie film o wam­pirach). Przy czym w przy­pad­ku obo­j­ga aktorów zwierz czuł, że nie tylko gra­ją swo­je posta­cie, ale je rozu­mieją. Jed­nocześnie na ekranie zupełnie nie widać, dwudzi­es­tu lat różni­cy dzielą­cych aktorów (Inter­net twierdzi, że Til­da ma 53 lata, ale zdaniem zwierza to ewident­ny dowód, że aktor­ka naprawdę jest wam­pirem) – wręcz prze­ci­wnie – doskonale uda­je im się zagrać posta­cie bez wieku. Zwierz nie miał wraże­nie by ktokol­wiek był tu młod­szy czy starszy – ponown­ie zagrać wieczność nie jest pros­to. Zresztą jest to małżeńst­wo, w którym nie ma czegoś takiego jak podzi­ał ról — moż­na było­by wręcz powiedzieć, że to jest związek gdzie mamy dwie isto­ty ale nie koniecznie płeć odgry­wa rolę. Jed­nocześnie zwierz był w stanie uwierzyć we wszys­tko, co się pomiędzy tą dwój­ka roz­gry­wa – miłość, przy­jaźń, troskę. A także codzi­en­ność, której też w filmie dostaniemy kawałek (zwłaszcza, gdy na ekranie pojawi się sios­tra Ewy grana przez Mię Wasikowską).  Poza tym Jar­musch do głównych ról wybrał dwo­je aktorów, których wygląd – zwłaszcza w bard­zo specy­ficznych perukach (zdaniem zwierza wzorowany na fryzurze reży­sera, która była dla niego zawsze powo­dem lekkiej izo­lacji, bo osi­wiał w wieku 15 lat) jest rzeczy­wiś­cie specy­ficznie wam­piryczny – obo­je wyso­cy, chudzi, bladzi. W tle fil­mu pojaw­ia się John Hurt, jako Mar­lowe, tworząc postać, która choć ma niewiele cza­su ekra­nowego krad­nie serce widza. Głównie, dlat­ego, że Mar­lowe jest trochę taki, jakiego zwierz zawsze go sobie wyobrażał, jed­nocześnie lek­ki i mądry, tworzą­cy chaos i opier­a­ją­cy się jego panowa­niu. Doskonale spraw­ia się też Anton Yelchin w swo­jej doskon­ałej roli bard­zo sym­pa­ty­cznego i w sum­ie troskli­wego pomoc­ni­ka Adama. Zwierz musi powiedzieć, że dawno nie darzył w filmie całej obsady sym­pa­tią  a tu proszę pol­u­bił wszystkich.

  Jon Hurt gra Kita Mar­lowe w sposób lek­ki i dow­cip­ny. A jed­nocześnie bez niego his­to­ria nie miała­by tak koniecznej puenty

Zwierz mógł­by o filmie mówić w nieskońc­zoność. O tym, jak cud­own­ie da się go cytować, oglą­dać i chłonąć. Zwierz zwró­cił uwagę, że wielu kry­tyków uważa film za nud­ny a może nawet zbyt poważny, niek­tórzy narzeka­ją, że Jar­musch poza prz­erzu­caniem się kole­jny­mi naw­iąza­ni­a­mi nie ma wiele do powiedzenia. Zwierz jed­nak przede wszys­tkim przyjął film, jako szcz­ery, wręcz niesły­chanie otwarty na widza, nie tyle snobu­ją­cy się, co z miłoś­cią trak­tu­ją­cy wszys­tko, co nas otacza. W filmie dwa razy pojaw­ia się artys­ta, który nie tyle czu­je potrze­bę bycia rozpoz­nawal­nym czy podzi­wianym, ale przed­staw­ienia swo­jej pra­cy innym – wywoła­nia reakcji czy po pros­tu zobaczenia wszys­tkiego w nowym kon­tekś­cie. Zwierz miał wraże­nie, ze po to między inny­mi Jar­musch zro­bił ten film. Wcale nie dla widzów, ale dla siebie, jak­by prag­nął pokazać, co go intere­su­je, inspiru­je i bawi. Jak­by chci­ał powiedzieć, czym dla niego jest a właś­ci­wie powin­na być miłość. Przy czym robi to szcz­erze, życ­zli­wie i w sum­ie jest w tym wszys­tkim jakieś ciepło. Reżyser nie zapom­i­na nawet jeszcze pod koniec fil­mu przy­pom­nieć, nam, że doskonale pamię­ta, jakie kon­sek­wenc­je niesie za sobą gra wam­piryzmem, uśmiecha­jąc się do widza po raz ostat­ni – być może stara­jąc się tym samym przekon­ać nas byśmy nie trak­towali wszys­tkiego, co widz­imy śmiertel­nie poważnie, że to jed­nak jest część wielkiej gry z kon­wencją, wyobraźnią i kul­turą. Gry, w którą doskonale się gra.

Adam i Ewa przeżyją bo mają siebie, bo kocha­ją świat który ich otacza i choć żywią się życiem innych to jed­nak  sam w tym ekosys­temie odgry­wa­ją całkiem ważną rolę.  Ale przeżyją też dlat­ego, że chcą przeżyć, że wiedzą co zro­bić by przetrwać. 

 Zwierz nie wie czy film Jar­muscha wam się spodo­ba. Zwierz mógł­by go oglą­dać nawet godz­inę dłużej, mimo że niewiele się w nim dzi­ało. Ale czuł się zwierz w świecie tego fil­mu jakoś bez­piecznie i tak strasznie chci­ał wiedzieć, co będzie dalej. Nawet, jeśli dalej nie będzie nic. Ang­iel­s­ki tytuł fil­mu Only Lovers Left Alive zmusił zwierza do reflek­sji. Pol­s­ki dys­try­b­u­tor zde­cy­dował się na tłu­macze­nie – Tylko kochankowie przeżyją jed­noz­nacznie wskazu­jąc, że ci „lovers” to kochankowie. Ale ang­iel­s­ki daje prze­cież też inne tłu­macze­nie – „lovers” mogą oznaczać też miłośników, wiel­bi­cieli (jak np. book lovers). Wyda­je się, że spoko­jnie moż­na iść typ tropem – Adam i Ewa są nie tyle kochanka­mi, którzy pozostali przy życiu, ale przede wszys­tkim ostat­ni­mi miłośnika­mi – isto­ta­mi gotowy­mi docenić, to wszys­tko, co je otacza od natu­ry, przez naukę po śpiewa­jącą prze­cu­d­own­ie dziew­czynę gdzieś w kaw­iarni w Tangerze. Nie będziemy żyć wiecznie, mówi Jar­musch, jeśli coś stworzymy mogą tego nie pod­pisać naszym nazwiskiem, (więc zapom­ni­j­cie, o exe­gi mon­u­men­tum) ale jeśli staniemy się miłośnika­mi wszys­tkiego, co nas otacza pozostaniemy przy życiu. Zwierz myśli, że to jest jakaś recep­ta na życie na przetr­wanie. Na wieczność.

Pamię­ta­j­cie drodzy czytel­ni­cy. Moż­na iść do kina na Toma i wyjść z Jar­muschem. Nie ma w tym nic wstydliwego.

Ps: Zwierz przeczy­tał recen­zję, która nazy­wała film zbyt poważnym, ale musi wam powiedzieć na mar­gin­e­sie, że to, co go w filmie zaskoczyło to całkiem spo­ra dawka poczu­cia humoru, który doskonale kon­trastu­je z poważniejszą stroną fil­mu. Scen zabawnych – nie takich, aby śmie śmiech do rozpuku, ale żeby się uśmiech­nąć jest w filmie naprawdę sporo i aż trud­no zwier­zowi uwierzyć, że moż­na je przegapić.

Ps2: Kiedy już w końcu prze­bi­je­cie się przez recen­zję zwierza i obe­jrzy­cie film to zwierz bard­zo pole­ca kon­fer­encję pra­sową z Cannes – Jar­musch piękne broni się przed narzu­caniem inter­pre­tacji swo­jego włas­nego fil­mu ale jed­nocześnie daje mnóst­wo soczystych tropów.

Ps3: Zwierz mógł­by napisać na tem­at fil­mu trzy razy więcej a nawet też trochę inaczej. Ale niech z wami zostanie myśl z aka­pitu  pier­wszego – jeśli nie lubi­cie takiego kina, film wam się nie musi koniecznie spodobać bo jest bard­zo specyficzny.

42 komentarze
0

Powiązane wpisy

judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
slot
slot online
slot gacor
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online