Home Ogólnie Zgrzyty muzyki czyli zwierz raczej surowo o The Sounds of Music Live

Zgrzyty muzyki czyli zwierz raczej surowo o The Sounds of Music Live

autor Zwierz

Hej

Zwierz miał nie pisać tego wpisu, ale nie był w stanie się pow­strzy­mać. Widzi­cie cza­sem nawet zwier­zowi przy­chodzi do głowy, że wpis, który chce popełnić jest nieco za bard­zo nis­zowy w swoim stęże­niu geekost­wa. Na całe szczęś­cie wcześniej czy później grafo­mańs­ki przy­mus opisa­nia wszys­tkiego, co się widzi­ało wygry­wa. O czym będzie? Kil­ka dni temu amerykańs­ka telewiz­ja NBC zde­cy­dowała się na wys­taw­ie­nie na żywo Dźwięków Muzy­ki. Widzi­cie dla wielu z was drodzy czytel­ni­cy było­by to wydarze­nie nie warte wzmi­an­ki. Ale nie dla zwierza. Musi­cie, bowiem wiedzieć, że zwierz uwiel­bia Dźwię­ki Muzy­ki. Ist­nieje możli­wość, że to jest właśnie Ten musi­cal. Każdy wiel­bi­ciel przed­staw­ień gdzie ludzie zami­ast włożyć kurtkę, śpiewa­ją pięć zwrotek o miłoś­ci, ma jeden taki, którego może słuchać w kółko, w różnych wyko­na­ni­ach i zawsze jest szczęśli­wy. I tak zwierz ma z Dźwięka­mi Muzy­ki. Niech najlep­szym tej przykła­dem tej drob­nej obsesji będzie fakt, że choć zwierz widzi­ał film kilka­naś­cie, jeśli nie dwadzieś­cia razy, to z okazji przed­staw­ienia w NBC zde­cy­dował się go obe­jrzeć jeszcze raz. Miał, co praw­da poprzes­tać na kilku­nas­tu min­u­tach, ale skończyło się na pełnym praw­ie trzy­godzin­nym sean­sie. Zwierz mógł­by film zobaczyć jeszcze raz dzisi­aj i pewnie był­by równie entuz­jasty­czny.  Stąd też wiado­mość, że NBC planu­je włas­ną trans­mi­towaną na żywo wer­sję poruszyła serce zwierza i spraw­iła, że przez chwilę poczuł jak wszechświat skła­da mu trzy godziny w podarku. I rzeczy­wiś­cie tak było. Choć nie był to do koń­ca taki podarek, jakiego zwierz by sobie życzył.

 

Zaczni­jmy może od tego, że wszys­tko, co zwierz napisze jest z grun­tu niespraw­iedli­wie. Tak moi drodzy porówny­wanie wiernej wys­taw­ie­niu sceniczne­mu wer­sji telewiz­yjnej z filmem, który sporo wzglę­dem ory­gi­nału zmienił jest niespraw­iedli­wie i nieucz­ci­we. Przede wszys­tkim, dlat­ego, że film niemal zawsze dostar­cza więk­szych wrażeń — Maria bie­ga­ją­ca po prawdzi­wych górach to jed­nak trochę, co innego niż Maria obi­ja­ją­ca się od kilku drzew deko­racji, ślub bohater­ki w prawdzi­wej kat­e­drze to zawsze robić będzie więk­sze wraże­nie, niż spac­er w poprzek sce­ny. Co praw­da zwierz ma wraże­nie, że twór­cy deko­racji mogli­by się nieco bardziej postarać (były kosz­marnie nudne i strasznie tandetne jak na pro­dukc­je, na którą wyłożono 9 mil­ionów dolarów) no, ale nie jest ich winą, że wys­taw­ie­nie sceniczne — zwłaszcza w telewiz­ji, robi mniejsze wraże­nie. Nie jest też ich winą, że zwierz jest tak przyzwycza­jony do wer­sji fil­mowej. Tak, więc np. My Favorite Things, które zgod­nie z wer­sją sceniczną jest śpiewane przez Mar­ię i Matkę Przełożoną zupełnie zwier­zowi w tym miejs­cu nie pasu­je — i zde­cy­dowanie lep­iej wypa­da tam gdzie jest włożono w filmie tzn., kiedy dzieci boją się burzy. Trze­ba to na samym wstępie należy zaz­naczyć, bo to porów­nanie bard­zo nieucz­ci­we. Co nie oznacza, że zwierz nie ma do niego prawa. Co praw­da kil­ka dni temu sprze­ci­wiał się porówny­wa­niu rzeczy niead­ek­wat­nych no, ale czy naprawdę bloger musi zawsze trzy­mać się tego, co sam głosi?

Zwierz wie, że sce­na grupowych śpiewów nakrę­cona w plen­er­ach z piękny­mi szczy­ta­mi gór w tle…

Jeśli coś na pewno moż­na porów­nać bez wyrzutów sum­ienia to obsadę. Przede wszys­tkim gwiazdę całoś­ci, czyli Car­rie Under­wood. Jeśli nigdy o niej nie słyszeliś­cie, to nie musi­cie się prze­j­mować. Under­wood, która zwyciężyła w czwartej edy­cji Amerykańskiego Idola jest obec­nie chy­ba najpop­u­larniejszą gwiazdą muzy­ki coun­try. Co to oznacza? Przede wszys­tkim, że umie śpiewać. Zwierz może jak wielu Europe­jczyków podśmiewać się z coun­try, ale wielu wykon­aw­ców tej muzy­ki ma naprawdę dobry głos. W przy­pad­ku Dźwięków Muzy­ki głos to sprawa kluc­zowa, zwłaszcza, że chy­ba żaden z twór­ców pro­dukcji nie miał wąt­pli­woś­ci, że więk­szość widzów będzie porówny­wała wys­taw­ie­nie z filmem (niesły­chanie pop­u­larnym w USA) . W filmie zaś główną rolę śpiewała Julie Andrews. Moż­na Julie Andrews nie lubić, (choć zdaniem zwierza oznacza to, że coś w naszym życiu poszło nie tak), ale nie moż­na jej było odmówić wspani­ałego gło­su (swego cza­su 4,5 oktawy). Zwierz do dziś jest wściekły, że nie obsad­zono jej w My Fair Lady, (co jest ciekawe biorąc pod uwagę, że zwierz uwiel­bia fil­mową adap­tac­je).  W porów­na­niu Andrews Car­rie Under­wood prze­gry­wa nieste­ty w przed­b­ie­gach. Jest, bowiem z tą wielkooką, śliczną dziew­czyną, o wspani­ałym głosie, pewien prob­lem. Otóż nie umie ona grać. Ale nie tak trochę nie umie grać tylko jest zupełnie pozbaw­iona tal­en­tu aktorskiego (chy­ba bardziej nawet niż zwierz, który w ogóle go nie posi­a­da). Jeden ze złośli­wych amerykańs­kich kry­tyków stwierdz­ił, że Under­wood zde­cy­dowała się zas­tosować starą tech­nikę gry ‘Nie mru­gaj” i rzeczy­wiś­cie, bied­na dziew­czy­na musi­ała sobie chy­ba porząd­nie podrażnić oczy, bo przez więk­szość spek­tak­lu zachowu­je się tak jak­by mru­ganie było zakazane. Śred­nio wychodzi jej też zmi­ana wyrazu twarzy, tonu gło­su, zaś w sce­nie tań­ca jest tak zaję­ta by nie spo­jrzeć na kap­i­tana, że cała sek­wenc­ja, która prze­cież jest przeu­rocza, kom­plet­nie się nie sprawdza. Teo­re­ty­cznie w tym momen­cie zarówno wid­zowie jak i sami bohaterowie powin­ni sobie zdać w pełni sprawę z uczuć, jakie rozk­witły. Ale tu człowiek ma raczej wraże­nie jak­by jedynym rozk­wita­ją­cym uczu­ciem była odraza miesza­ją­ca się z lękiem. Przy­na­jm­niej to sugeru­je tak wyraźne odwracanie wzroku. Jest to przy­padek odwrot­ny do tego, który obser­wowal­iśmy swego cza­su w musi­calach gdzie aktor umi­ał grać, ale nie umi­ał śpiewać. O dzi­wo w tą stronę łatwiej znieść wys­tęp (głos zawsze moż­na podłożyć jak to zro­biono w wer­sji fil­mowej z kap­i­tanem), niż kiedy ma się na sce­nie kogoś, kto właś­ci­wie tal­en­tu aktorskiego nie ma i ma tak niewielkie doświad­cze­nie sceniczne, że nie potrafi tego ukryć.

Zresztą zwierz musi powiedzieć, że twór­cy nie pomogli bied­nej Car­rie. O tym, że wys­taw­ie­nie Sounds of Music było pro­jek­tem chy­ba dość nis­zowym, świad­czy fakt, że do roli kap­i­tana zatrud­niono Stephena Moy­era. Tak, wam­pir Bill z seri­alu Czys­ta Krew gra ter­az kap­i­tana aus­tri­ack­iej mary­nar­ki. Prob­lem z Moy­erem nie jest taki, że nie potrafi grać ani też taki, że nie potrafi śpiewać (Christo­pher Plum­mer też nie umi­ał i czy komuś to przeszkadza­ło?). Otóż przez cały spek­takl Moy­er zda­je się grać w zupełnie innym przestaw­ie­niu niż się wokół niego roz­gry­wa. Prawdę powiedzi­awszy spraw­ia wraże­nie, jak­by strasznie brakowało mu scen wysysa­nia krwi (na przykład z hitlerow­ców), minę ma jak­by tylko czekał aż będzie mógł komuś rozszarpać gardło. Poza tym między nim a Under­wood nie ma żad­nej chemii. Wręcz prze­ci­wnie obo­je zda­ją się wal­czyć o tytuł najbardziej niedo­branej pary w his­torii wys­taw­ienia musi­calu. Zwierz, który jest niezbyt nor­mal­nym fanem wer­sji fil­mowej wie, że w cza­sie kręce­nia fil­mu Christo­pher Plum­mer był głęboko nieszczęśli­wy. Był zde­cy­dowanie niezad­owolony z roli i więk­szość cza­su spędzał na jedze­niu, piciu i flir­towa­niu z aktorką, która grała jego najs­tarszą córkę, (co nie jest aż tak creepy, bo miała ona wów­czas lat 21 a on 35). Nie mniej na filmie między nim a Julie Andrews jest wspani­ała chemia już od pier­wszej sce­ny i widz nie ma najm­niejszych wąt­pli­woś­ci, że trzy piosen­ki na krzyż wystar­czą by się w sobie zakochali. W wer­sji NBC zwierz tylko czekał aż kap­i­tan Von Trapp oświad­czy, że jest wam­pirem i wyle­ci przez okno. Zwierz jest przeko­nany, że wypadło­by to bardziej nat­u­ral­nie, niż cały romans.

“I mówisz kochanie że jesteś wam­pirem. Jakie to interesujące”

Co więcej wyda­je się, że twór­cy postanow­ili dobić wykon­aw­ców ról pier­ws­zo­planowych, obsadza­jąc cały dru­gi plan aktora­mi pros­to z Broad­wayu.  Siostrę przełożoną śpiewa sama Audra McDon­ald — jed­na z trzech aktorek musicalowych, która w swo­jej kari­erze zdobyła pięć stat­uetek Tony. Przy niej wokalnie bard­zo spraw­na Under­wood wypa­da trochę jak piszczą­ca mysz­ka. Do tego Audra McDon­ald zgod­nie z dobry­mi Brod­way­owski­mi zasada­mi potrafi jeszcze grać, (jeśli nie siedzi­cie w świecie musi­cali może­cie ją kojarzyć, jako Nao­mi z Pry­wat­nej Prak­ty­ki), czym bied­ną Under­wood dobi­ja. Baronową, (której w wer­sji fil­mowej wycię­to jej obie piosen­ki — co nie dzi­wi, bo trud­no pol­u­bić kogoś, kto najpierw żali się, że jest trud­no zakochać się będąc bogatym, a potem wyśmiewa prze­j­mowanie się Anschlussem) śpiewa Lau­ra Benan­ti. I prawdę powiedzi­awszy o ile tą fil­mową zwierz jak więk­szość widzów pol­u­bił, ale radośnie pożeg­nał, to ta z pro­dukcji NBC jest bez porów­na­nia ciekawsza od mdłej Marii. No i ponown­ie — zarówno pod wzglę­dem gra­nia jak i śpiewa­nia przewyższa bied­ną Under­wood. Zwierz, który zawsze miał wraże­nie, że role w spek­tak­lu są tak napisane, że nie sposób nie podążyć za sposobem myśle­nia twór­ców doszedł do wniosku, że bard­zo się mylił. W tym spek­tak­lu mamy szcz­erą nadzieję, że kap­i­tan poz­woli mdłej Marii ode­jść i zwiąże się z sym­pa­ty­czną i prze­bo­jową baronową. Do tego rolę nieprze­j­mu­jącego się wydarzeni­a­mi poli­ty­czny­mi impre­sario gra Chris­t­ian Bor­le, który wyda­je się, jako jedyny z całej obsady czuć swo­bod­nie na sce­nie. Co do dzieci, to zwier­zowi trud­no cokol­wiek powiedzieć, bo są ani dobre ani złe — ide­al­nie nijakie. Nie jest to szczegól­ny kom­ple­ment w przy­pad­ku musi­calu gdzie role dziecięce są raczej istotne.

 

Ale zwierz ma prob­lem nie tylko z fak­tem, że dobra­no wyjątkowo niefor­tun­nie obsadę (praw­dopodob­nie licząc przede wszys­tkim na magie nazwiska Car­rie Under­wood). Zwierz ma też pewne wąt­pli­woś­ci, co do reży­serii całoś­ci. Musi­cal, który przy­na­jm­niej w wer­sji fil­mowej jest miejs­ca­mi bard­zo zabawny tu wyda­je się być nakrę­cony śmiertel­nie poważne, poza tymi kilko­ma momen­ta­mi, kiedy cała obsa­da zda­je się jak­by czekać na śmiech z offu. Zresztą zwier­zowi trochę go brakowało — w takiej sztuce na żywo jakoś dzi­wnie czu­je się brak wid­owni. Do tego, część scen wyda­je się mieć taką stras­zli­wie tandet­ną chore­ografię, nawet nie jak­by oglą­dało się sceniczne przed­staw­ie­nie, ale jak­by oglą­dało się szkolne sceniczne przed­staw­ie­nie, gdzie każ­da zmi­ana deko­racji jest takim wysiłkiem, że stara się jak najwięcej wydarzeń roze­grać w jed­nym pomieszcze­niu. Doskon­ały przykład to sce­na, kiedy jed­na córek kap­i­tana przekonu­je Mar­ię, że jest zakochana w jej ojcu. Cała sce­na brz­mi jak streszcze­nie „w poprzed­nim odcinku dra­maty­cznej sagi rodziny von Trapp”. Nie ma w tym życia ani też krz­ty nat­u­ral­noś­ci. Zresztą jak już zwierz wspom­ni­ał na początku — częs­to widać było, ze aktorzy nie mają­cy, na co dzień doświad­czenia w gra­niu na żywo, źle się czu­ją i w ich grze był ele­ment pil­nowa­nia się czy na pewno wszys­tko dobrze robią. Co więcej — najpraw­dopodob­niej z przy­czyn tech­nicznych zrezyg­nowano z takich scen, które były naprawdę dobre. Jak cho­ci­aż­by ta, w której do śpiewa­jącego na ostat­nim kon­cer­cie kap­i­tana dołącza się wid­ow­n­ia i wszyscy śpiewa­ją razem Edel­weiss. Co z tego, że to takie tanie wzrusze­nie sko­ro dzi­ała (a w musi­calach tanie wzruszenia są na miejscu).

To prowadzi zwierza do kole­jnego prob­le­mu, jaki trapił go przez całą ekraniza­cję. Widzi­cie panu­je dość powszech­na zgo­da, że aktorzy wys­tępu­ją­cy w musi­calach łączą w sobie dwie najbardziej pożą­dane w rozry­w­ce cechy — potrafią grać i śpiewać a niek­tórzy, co lep­si potrafią robić obie te rzeczy jed­nocześnie. Ponieważ teatrów musicalowych jest na świecie relaty­wnie mało a tych dobrych jeszcze mniej, oznacza to ni mniej ni więcej, że aktorzy ci stanow­ią wąską eli­tarną grupę, w której zna­j­du­ją się tylko najlep­si. Czemu więc nie zde­cy­dowano się na zabieg najprost­szy, jakim było obsadze­nie ról aktora­mi z Broad­wayu (sko­ro to pro­dukc­ja amerykańs­ka?), o ile jeszcze zwierz wybaczy kap­i­tana Von Trap­pa (ponowne Christo­pher Plum­mer odbiera zwier­zowi możli­wość czepi­a­nia się nieuz­dol­nionego muzykalnie akto­ra w roli kapi­at­na) o tyle do roli Marii ustaw­iła­by się pewnie dłu­ga kole­j­ka znakomi­tych aktorek i świet­nych śpiewaczek. Tylko wtedy musi­cal nie miał­by wielkiego nazwiska w obsadzie. Ale musi­cale nigdy nie potrze­bowały wiel­kich nazwisk w obsadzie — Julie Andrews nie była powszech­nie znana, kiedy pier­wszy raz śpiewała w My Fair Lady, a Mary Pop­pins jest jej fil­mowym debi­utem — w obu przy­pad­kach tal­ent prze­bił się przez mało znane nazwisko. Gdy­by Dźwię­ki Muzy­ki w wer­sji telewiz­yjnej zde­cy­dowano się obsadz­ić według klucza — potrze­bu­je­my najlep­szej śpiewa­jącej aktor­ki wtedy być może NBC zyskało­by więcej niż zatrud­ni­a­jąc piosenkarkę do zada­nia, które wyma­ga umiejęt­noś­ci aktorskich.

 

Zwłaszcza, że nie ukry­wa­jmy — his­to­ria w Dźwiękach muzy­ki nie jest hmm… jak­by to ująć. Szczegól­nie błyskotli­wa? O ile jeszcze motyw zakochi­wa­nia się w guw­er­nantce wnoszącej życie do domu pozbaw­ionego muzy­ki to taki uwiel­biany przez widzów samo­graj. O tyle cała his­to­rycz­na strona fil­mu powodu­je lekkie zgrzy­tanie zęba­mi. Zwłaszcza, że jeśli porów­na się fak­ty z tym, co mówi musi­cal to nagle okazu­je się, że hero­icz­na uciecz­ka Von Trap­pów biegła na dworzec kole­jowy gdzie spoko­jnie pojechali przez otwarte jeszcze granice do Włoch, a prze­chodze­nie przez góry było­by ide­al­nym pomysłem gdy­by chcieli się dostać do Niemiec. Zresztą najlep­szym przykła­dem niech będzie, że Aus­tri­a­cy nigdy jakoś szczegól­nie fil­mu nie pokochali, czego nie moż­na powiedzieć o Amerykanach. Ist­nieje nawet coś na ksz­tałt miejskiej leg­endy mówiącej, że Dźwię­ki Muzy­ki zostały wyty­powane, jako film, który ma zostać wprowad­zony do kin lub pokazany w telewiz­ji na wypadek gdy­by wybuchła gdzieś w stanach bom­ba ato­m­owa. Niek­tórzy spiskow­cy idą dalej i mówią, ze w ogóle tylko po to nakrę­cono ten film by pod­nieść morale amerykanów na wypadek jakiejś katas­tro­fy. Prawdę powiedzi­awszy, zwierz wcale nie jest taki pewny, czy to wszys­tko teo­ria spiskowa. Bo w sum­ie zwierza zawsze Dźwię­ki Muzy­ki pod­noszą na duchu, (choć zaw­ierz nie zaręcza, że film zadzi­ałał­by także po wybuchu bom­by atomowej).

No właśnie, zwierz może narzekać, że telewiz­yjne wys­taw­ie­nie okaza­ło się płask­ie i trochę nud­nawe. Jed­no jed­nak się nie zmieniło. Piosen­ki. Jak wszyscy wiemy ist­nieje wiele musicalowych trady­cji, z który­mi nie wszyscy czu­ją się zawsze związani. Do niek­tórych bardziej prze­maw­ia Lloyd Web­ber, do innych Lern­er i Loewe, jeszcze innym najlepiej brz­mi Sond­heim, ale zwierz zawsze był wyz­naw­cą Rodger­sa i Ham­mer­steina. To jest zdaniem zwierza bard­zo oso­bista kwes­t­ia, co najlepiej nam zapa­da w pamięć, jakie dźwię­ki najmilej brzmią nasze­mu uchu. W kom­pozy­c­jach Rodger­sa i Ham­mer­steina zwier­zowi zawsze podobało się to, że są one do zanuce­nia, choć melo­dia nie idzie dokład­nie tam gdzie by się człowiek spodziewał. Słowa sto­sunkowo łat­wo się nauczyć, zaś całość moż­na sobie — marnie, bo marnie wykony­wać niemal codzi­en­nie. Zresztą zwierz miał swoim życiu taki lekko sza­lony okres, że wychodząc z domu (po uprzed­nim roze­jrze­niu się czy niko­go nie ma w około) podśpiewywał sobie na glos ‘Oh What a Beau­ti­ful Morn­ing”. Widzi­cie zwierz nie jest szczegól­nie nor­mal­ny. Z drugiej strony musi­cale due­tu zawsze były strasznie wyma­ga­jące — trze­ba naprawdę dobrze śpiewać by je dobrze zaśpiewać. No dobra, ale wraca­jąc do Dźwięków Muzy­ki. Zdaniem zwierza to jeden z tych musi­cali, w których właś­ci­wie nie ma słabych numerów, (choć zdaniem zwierza dwa — wycięte a potrze­by fil­mu) są trochę z innego porząd­ku. Ale serio — zwierz potrafi z głowy zanu­cić pięć utworów — co nie zawsze zdarza się w przy­pad­ku nawet lubianych przez zwierza musi­cali (z South Pacif­ic potrafi zanu­cić 2, z Okla­homy 3 z West Side Sto­ry z, pięć ale tak naprawdę zna słowa tylko jed­nego utworu). Co więcej — zwierz uczył się np. „Do re mi” w szkole zan­im w ogóle dowiedzi­ał się, że to piosen­ka z musi­calu. Tak, więc całe to narzekanie zwierza nie zmienia fak­tu, że od trzech dni nuci sobie na przemi­an różne piosen­ki z musi­calu, co nigdy przenigdy nie jest czymś złym i niepożądanym.

Nie mniej zwierz musi powiedzieć, że zas­tanaw­ia się czy to był dobry wybór stacji telewiz­yjnej. Bo choć Dźwię­ki Muzy­ki są uwiel­biane to każdy prze­cięt­ny widz telewiz­yjny (a właś­ci­wie ku takiej chce wyciągnąć rękę NBC, bo prze­cież nie do mus­cialowych geeków) zada sobie pytanie, dlaczego nie obe­jrzeć fil­mu. Zdaniem zwierza gdy­by telewiz­ja zde­cy­dowała się na wys­taw­ie­nie czegoś, co doty­chczas nie zostało sfil­mowane (zwier­zowi, jako pier­wsze przy­chodzi do głowy Wicked — wiel­ki prze­bój Broad­wayu, West Endu i okolic — opar­ty o niek­tóre wąt­ki Czarnok­siężni­ka z Oz, albo Kop­ciusz­ka, który świecił tri­um­fy na sce­nie w zeszłym sezonie) — wid­zom zde­cy­dowanie bardziej podobała­by się pro­dukc­ja, której nie porówny­wal­i­by automaty­cznie z trzec­im najbardziej kasowym filmem w his­torii (po uwzględ­nie­niu inflacji i chy­ba bez uwzględ­nienia ostat­niego sukce­su Avenger­sów). Sam zwierz był­by zapewne dużo mniej kry­ty­czny gdy­by nie miał jakiegoś wzor­ca, do którego mógł­by wyko­nanie porówny­wać. Oczy­wiś­cie, musi­cale są jak sztu­ki teatralne i powin­no się oglą­dać jak najwięcej wstaw­ień a nie przy­wiązy­wać się do jed­nej wer­sji. Jako oso­ba świadomie uczest­niczą­ca w świecie kul­tu­ry zwierz jest tego świadom. Ale z drugiej strony – zwierz jest tylko widzem – niekiedy zupełnie irracjon­al­nym. Jeśli ma dwa wyko­na­nia i jed­no uważa za ide­alne to nie ma aż takiej potrze­by szuka­nia innego. Gdy­by zwierz był sza­lonym musicalowym pasjonatem pewnie by to zro­bił, ale kiedyś szuka­jąc najlep­szego wyko­na­nia Sun­set Boule­vard (zwierza ulu­biony musi­cal Lloy­da Web­bera) zwierz przekon­ał się, że to, które usłyszał, jako pier­wsze spodobało mu się najbardziej i tylko się męczy szuka­jąc innego. Od kiedy przes­tał znacznie mu lep­iej. I trochę tak jest w przy­pad­ku Dźwięków Muzy­ki – film może nie jest najlep­szym możli­wym wyko­naniem, ale czego by zwierz nie oglą­dał będzie to porówny­wał do fil­mu, który jest jed­nym z jego ulu­bionych. I nic go chy­ba nie przebije.

Jesteśmy na piątej stron­ie tek­stu a zwierz stara się des­per­acko znaleźć jakikol­wiek powód, dla którego wpis ten mógł­by być istot­ny dla kogokol­wiek poza wąską grupą wiel­bi­cieli musi­cali. Wszak zwierz dowiedzi­ał się niedawno, że po zie­mi chodzą ludzie, którzy nie widzieli Dźwięków Muzy­ki, a także tacy, którzy nawet nie wiedzą, co to jest (tu zwierz chci­ał­by serdecznie podz­iękować rodz­i­com, że wychowali go w przeko­na­niu, że abso­lut­nie wszyscy zna­ją ten musi­cal). Tak, więc jeśli przeczy­tal­iś­cie to wszys­tko z przeko­naniem, że to nie dla was, to zwierz prag­nie was pozostaw­ić z tym pytaniem, które go samego nur­tu­je. Do jakiego stop­nia pow­stanie wer­sji fil­mowej rzu­tu­je na ist­nieją­cy spek­takl. Czy decy­du­jąc się na jed­ną zapisaną wiz­ję nie pozbaw­iamy sztu­ki jej ciągłej płyn­noś­ci. A może powin­niśmy mieć do więk­szej iloś­ci sztuk takie pode­jś­cie, jakie mamy do Szek­spi­ra, którego kręcimy wciąż na nowo. Dlaczego na sce­nie może­my wys­taw­iać sztukę raz po raz, ale kiedy reży­serzy wraca­ją do nakrę­conych już tek­stów to oskarża się ich o brak inwencji. Czy naprawdę może być tylko jed­na fil­mowa wer­s­ja? Czy nie zasłużyliśmy na nowe Dźwię­ki Muzy­ki, co pięć lat? A jeśli tak, do dlaczego tego nie robimy? Widzi­cie to wcale nie musicalowe pytanie. Odpowiedź zaś zwierz pozostaw­ia wam.

Ps: Nad wpisem zde­cy­dowanie unosi się duch Myszy, bo co praw­da nie jest to dwadzieś­cia stron, ale zde­cy­dowanie zwierz się rozpisał bardziej niż zwyk­le i był o krok od porówny­wa­nia każdego drobiazgu.

Ps2: Zwierz obiecu­je, że nie będzie pisał strasznie długich wpisów o musi­calach. Aż do następ­nego razu, kiedy zde­cy­du­je się o nich napisać.

34 komentarze
0

Powiązane wpisy

judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
slot
slot online
slot gacor
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online