Przez prawie trzydzieści lat swojego życia miałem na sobie smoking tylko dwa razy. Po raz pierwszy – na własnym balu maturalnym. Moja mama uparła się, żebym założył smoking, żebym nie wyglądał na ubranego gorzej od mojej ówczesnej dziewczyny Rebeki, która kupiła sobie na bal cudowną balową suknie w kolorze różowego złota. Suknia była tak strojna, że spokojnie mogłaby się udać w niej na jakiś bal w ambasadzie. Niestety Rebeka dostała mononukleozy, więc poszedłem na studniówkę sam. Przynajmniej byłem ubrany najlepiej z moich rówieśników. Tak dobrze, że nawet dostałem dziesięć głosów w plebiscycie na króla balu. Zabrakło mi tylko dwustu dwudziestu do zwycięstwa.
Drugi raz założyłem smoking pięć lat temu, na ślubie mojej siostry. Byłem jednym z drużbów jej męża, choć miałem wrażenie, że zostałem o to poproszony tylko dlatego, że Olivia miała cztery druhny i bardzo jej zależało, by Jack, jej przyszły mąż, miał tylu samo drużbów. Nie wiem, ile kosztowało wynajęcie tamtego smokingu, ale chyba niewiele, bo czułem się w nim, jakbym chodził w czymś zrobionym z papieru. Co w sumie było możliwe, bo już po pierwszym tańcu naddarłem sobie spodnie w strategicznym miejscu i resztę wesela spędziłem, siedząc przy stoliku.
Tego jednego dnia pobiłem mój życiowy rekord zakładania smokingów. Ten, który miałem na sobie, był dziewiąty. W czwartym sklepie. To, co mogłem o nim na pewno powiedzieć, to że nie był zrobiony z papieru. Wręcz przeciwnie – choć nie znałem się zupełnie na materiałach, miałem uczucie, że nigdy wcześniej nie nosiłem niczego tak miękkiego i delikatnego. Przyglądałem się sobie w lustrze z zadowoleniem, stwierdzając, że jednak mają rację ci, którzy twierdzą, że odpowiednie ubranie potrafi zdziałać cuda. Nie wyglądałem może jak gwiazdor Hollywood, ale nawet ten jeszcze niedopasowany smoking układał się bardzo dobrze. Poszerzał mnie trochę w barkach, ładnie ukrywał fakt, że trochę za często jadłem hot-dogi na lunch, a spodnie układały się tak, że pewnie nikt by się nie domyślił, że zbyt szczupłe nogi stanowiły mój największy kompleks. Wyglądałem po prostu dobrze. Nawet więcej niż dobrze.
– Adam, pokaż się – Kevin siedział przed przymierzalnią na wygodnym pufie, który podstawił mu bardzo zatroskany pracownik sklepu. Byłem prawie pewien, że wszyscy pracownicy wypożyczalni byli przekonani, że wybieramy smoking na nasz ślub.
Otworzyłem drzwi przymierzalni i poczekałem chwilę, aż Kevin wstanie z pufa – trochę to trwało i było niezamierzenie komiczne. Przynajmniej miałem trochę rozrywki w dniu wypełnionym mierzeniem niekończącej się liczby smokingów.
– No ładnie, ładnie – Kevin przyglądał się mi z miną jednego z tych prowadzących programy modowe dla kobiet z kompleksami – trzeba będzie pewnie trochę skrócić nogawki, i zrobić coś z tymi rękawami, bo są za długie, ale wydaje mi się, że to będzie ten. A ty jak się w nim czujesz?
– Jest wygodny.
– Ale czy czujesz się w nim jak człowiek, który może zasiadać wśród gwiazd?
– Prawdę powiedziawszy nigdy nie myślałem, że muszę się ubrać specjalnie, żeby zasiadać wśród gwiazd. Ale jeśli chodzi ci o to, czy czuję się w nim dobrze, to chyba tak. Moim zdaniem wyglądam w nim ładnie – miałem nadzieję, że to przekona Kevina, że nie musimy dłużej szukać. Mogłem dla niego zrobić wiele, ale przymierzanie ubrań uważałem za formę wyrafinowanej tortury. Osobiście byłem zdania, że człowiek powinien dokonać przymiarek raz, zapamiętać swoje rozmiary, a potem kupować te same ciuchy w różnych wersjach kolorystycznych przez kolejną dekadę.
– No to pięknie – Kevin wydawał się naprawdę zadowolony – obróć się jeszcze, podnieś nogę do góry, przykucnij. Tak, żeby sprawdzić, czy na pewno wygodny
– Czy ty się spodziewasz, że ja na tych Oscarach będę wykonywać pokazy gimnastyczne?
– Nie, spodziewam się, że będziesz biegał pomiędzy rzędami i jeśli nie znajdziesz się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie, to konieczny będzie przysiad – Kevin brzmiał bardzo poważnie, choć to, co mówił, brzmiało trochę absurdalnie.
– Przysiad, powiadasz? Czy to się kiedykolwiek w ogóle zdarzyło?
– Tak, w 2005 roku dziewczyna została przydzielona do tego samego miejsca, co inny wypełniający miejsca, i musiała spędzić cały segment przyznawania nagrody za najlepszy krótkometrażowy film dokumentalny w przysiadzie pod stopami znanego komika. Rób przysiad i nie dyskutuj – Kevin zmarszczył brwi i zrobił groźną minę. Tylko raz widziałem, by się tak zachowywał. Kiedy nasz biurowy Pan Kanapka przyniósł mu bagietkę z kaparami. Kevin nienawidził kaparów.
Westchnąłem głośno i wykonałem trzy przysiady. Smoking wytrzymał. Skończyłem akurat w chwili, w której w przymierzalni pojawił się pracownik sklepu zapytać, czy wszystko w porządku. Potem zdjął ze mnie miarę, żeby zrobić kilka drobnych poprawek (dokładnie tych, które wskazał Kevin) i poinformować nas, że smoking będzie do odebrania za dwa dni.
– Mam nadzieję, że będziecie bardzo szczęśliwi. Wszyscy panowie młodzi, którzy wypożyczają u nas smokingi, mówią potem, że ich ślub był dzięki nam specjalny i wyjątkowy. A panowie już wyglądają jak idealna para – powiedziała nam przy wyjściu kasjerka, wręczając mi pokwitowanie.
Usiedliśmy z Kevinem na kawę w Starbucksie, bo obaj czuliśmy się zbyt zmęczeni całym przedsięwzięciem wypożyczania smokingu, żeby szukać jakiegokolwiek innego miejsca. Poza tym Kevin zaczął narzekać na nogę. Trochę nie wiedziałem, o czym porozmawiać. W sumie zaczynało do mnie docierać, że nie za wiele wiem o Kevinie. Jasne, kumplowaliśmy się w pracy, ale spędziłem z nim w ciągu ostatnich kilku dni więcej czasu, niż przez wszystkie lata naszej dotychczasowej znajomości.
– Mogę cię o coś zapytać? – wiedziałem, że brzmi to dziwnie, ale zaczynałem tak prawie każdą rozmowę. Nauczyłem się tego w domu, gdzie nigdy nie byłem pewien, czy moi rodzice pracują, czy mają dla mnie czas. To był jeden z tych dziwnych nawyków, których nie umiałem się pozbyć.
– Tak, jasne – Kevin popijał powoli swoje latte i z uśmiechem wystawiał twarz do słońca.
– Dlaczego tak ci zależy na tych Oscarach? Przeczytałem kilka artykułów na ten temat i wygląda, że tak naprawdę to, kto wygra, nie ma zupełnie nic wspólnego z tym, czy film był dobry. To raczej kwestia tego, kto wyda więcej na kampanię. Albo rozpuści bardziej paskudne plotki o konkurencji. Podobno każdy, kto zajmuje się w tym mieście filmem, kończy sezon nagród z taką ilością prezentów i zaproszeń na pokazy i koktajle, że mógłby nic nie jeść, nie pić i nie kupować przez resztę roku. Nie chcę być wredny, ale dlaczego tak ci zależy na nagrodzie, która, jeśli mają racje te wszystkie teksty w sieci, nie ma żadnego znaczenia?
Kevin westchnął i odstawił latte na stół. Przez chwilę milczał i minę miał taką, jakby chciał mi opowiedzieć, jak to jego umierająca na białaczkę babcia tuż przed śmiercią kazała mu przyrzec, że będzie robił wszystko, co w jego mocy, żeby na pewno kiedyś pójść na Oscary, a on, łkając i trzymając jej dłoń, przysięgał na wszystkie świętości, że tak właśnie uczyni z pomocą boską. W końcu się odezwał.
– Bo tu nie chodzi o filmy? One mnie zupełnie nie obchodzą. Kiedy byłem dzieciakiem, to Oscary były jedyną okazją, poza świętami, kiedy siadaliśmy całą rodziną przed telewizorem. Nigdy nawet nie oglądaliśmy nominowanych filmów, zresztą w naszym lokalnym kinie i tak nie wyświetlali większości z nich. Za to moja mama miała prenumeratę People, i odwożąc nas do szkoły, opowiadała nam o gwiazdach. Przez pewien czas byłem przekonany, że moja mama osobiście zna połowę Hollywood. Nie było różnicy, czy mówiła o rozwodzie cioci Jane, czy jakiejś aktorki – brzmiało to zawsze tak samo. W Oscarową noc siadaliśmy z popcornem przed telewizorem i oglądaliśmy wszystko. Najpierw czerwony dywan, rozmawiając o sukienkach gwiazd. Nawet mój tata mówił, kto jego zdaniem wygląda dobrze, a kto źle. Potem siedzieliśmy aż do samego końca gali, oglądając tych wszystkich wspaniale wyglądających ludzi, którzy wchodzą na scenę i dziękują za nagrodę, wzruszają się, płaczą, pozdrawiają dzieci. Wiesz, kiedy miałem kilka lat, byłem przekonany, że ja też kiedyś tam będę. Jakoś nie łapałem wtedy, że do tego trzeba mieć jakiś aktorski talent, coś w ogóle robić związanego z filmem. Wydawało mi się, że jeśli po prostu bardzo, bardzo będę tego chciał, to w końcu zupełnie naturalnie trafię na tę galę i sam będę dziękował za nagrody. Nawet miałem przygotowaną mowę. Spisałem ją specjalnie na karteczce i w łazience przed lustrem ćwiczyłem, jak ją wyjmuję, niby przypadkiem, i zaczynam mówić. Moje pierwsze zdanie brzmiało „Oczywiście niczego nie przygotowałem”. Nawet robiłem taką specjalną przerwę na śmiech widowni. Bo przecież wszyscy powinni się z tego śmiać.
Kevin opowiedział wszystko tak sprawnie, że zacząłem podejrzewać, że od lat ćwiczył nie tylko przemowy Oscarowe przed lustrem ale także to co powie w wieczornym talk show, do którego trafi już po tym wielkim, sukcesie. Naprawdę miałem przez chwilę wrażenie, jakby znalazł się na widowni programu „Oto twoje życie Kevin”.
– Kiedy zorientowałeś się, że jednak nie będziesz odbierał Oscara? – uznałem, że skoro Kevin może się bawić w rozgadanego gościa programu rozrywkowego, to ja mogę zachowywać się jak dowcipny prowadzący. Zwłaszcza, że jeśli miałbym kiedykolwiek marzyć o jakiejkolwiek konkretnej pracy w telewizji to właśnie o byciu prowadzącym wieczornego talk show. Oczywiście pod warunkiem, że ktoś pisałby za mnie dowcipy.
– Zbyt późno, by było to urocze. Ale na tyle wcześnie, żebym wymyślił inny plan na życie. Bycie księgowym jest dużo ciekawsze niż myślą niektórzy. Plus wiesz, że na Oscarach są księgowi? – nie byłem w stanie wyczuć, czy Kevin podłapał mój żart z udawanym wywiadem czy po prostu chciał mi przekazać wszystkie informacje o Oscarach, które uważał za istotne. Czyli wszystkie informacje o Oscarach.
– Żeby policzyć, ile to wszystko kosztowało? – teraz ja zrobiłem w wyobraźni przerwę na śmiech widowni. Serio, byłbym świetnym prowadzącym wieczorne rozmowy ze sławnymi i bogatymi tego świata.
– Nie, PwC, taka duża firma księgowa, jest odpowiedzialna za liczenie głosów. Zawsze wysyłają trzech czy czterech księgowych z wynikami na galę – Kevin uśmiechnął się do siebie – Nawet do nich aplikowałem. Niestety mieli wolne miejsca tylko w dziale audytu, który nie miał nic wspólnego z Oscarami.
– Sekundkę, chcesz mi powiedzieć, że pracujesz w ABC tylko dlatego, że nasza stacja ma cokolwiek wspólnego z Oscarami? – wizja, że Kevin wybrał takie a nie inne miejsce pracy ze względu na dziecięce marzenia o gwiazdach, wydawała mi się w równym stopniu wzruszająca i przerażająca. Może nawet odrobinę szalona.
– Nie, po prostu akurat bardzo dobrze mi płacą, a moja rodzina, podobnie jak twoja, jest zachwycona tym, że pracuję w telewizji. Dzięki temu jestem zdecydowanie bardziej popularny w domu od mojego brata, który jest księgowym w zakładzie produkcji świeczek zapachowych. Ale czasem sobie myślę, że to jest fantastyczne, że cała moja rodzina ogląda Oscary nadawane przez stację, w której pracuję, i że jestem jakąś częścią tego wszystkiego.
Nagle zrobiło mi się bardzo, bardzo głupio. Jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy, że mój kolega, zawsze ubrany w jeden z nudnych szarych garniturów z sieciówki, może mieć takie podejście do pracy. Przyszło mi do głowy, że choć sam jestem dużo bliżej jakiejkolwiek produkcji, tylko pracuję *dla* stacji, a Kevin, mimo, że rozliczał jedynie nudne delegacje, rzeczywiście pracuje *w* telewizji. Jednocześnie dopiero teraz uświadomiłem sobie, jakie to wszystko jest nieuczciwe, cała ta loteria, wygrana, skręcenie nogi. Jeśli na świecie jest jakikolwiek księgowy, który zasłużył na to, by w wypożyczonym smokingu biegać pomiędzy rzędami i zajmować miejsce pośród gwiazd na Oscarach, to zdecydowanie był to Kevin.
– Strasznie głupio wyszło z tą twoją nogą
– No wyszło – Kevin westchnął jak ktoś boleśnie świadomy, że życie jest ogólnie mało uczciwe dla kogokolwiek, ale dla niego to już zupełnie. – Za to ty idziesz i jeśli pani w wypożyczalni smokingów się nie myliła, to będziemy bardzo szczęśliwi z takiego obrotu spraw. Zwłaszcza jeśli dasz się namówić jeszcze na wizytę u fryzjera. Zaczynasz zdecydowanie za bardzo przypominać jakiegoś folkowego wokalistę.
Chciałem powiedzieć, że po moim trupie, ale miałem głupie przeczucie, że po tej rozmowie, zrobię wszystko, by Kevin miał jak najlepsze wspomnienia z Oscarowej gali, na której go nie będzie.