Czułem się jak na wycieczce szkolnej. Nie przypadkowej wycieczce szkolnej, tylko tej którą odbyłem w drugiej klasie liceum. Pojechaliśmy wtedy do fabryki ołówków, w ramach jakiegoś programu, uczącego nas o tym jak wspaniale działa amerykański przemysł. Sama wycieczka nie byłaby taka nudna, gdyby nie fakt, że nasza wychowawczyni pomyliła daty. Byliśmy przed fabryką o właściwej godzinie, nawet dzień miesiąca się zgadzał. Problem polegał na tym, że przyjechaliśmy tam w maju a wycieczka była ustalona na czerwiec. Zanim wymyślono co z nami zrobić spędziliśmy trzy godziny na rozgrzanym parkingu, gdzie nie za bardzo był jakiś cień, w którym można było się schować. Pamiętam, że po pierwszym entuzjazmie, związanym z tym, że nikt nie każe się nam zachwycać procesem wyrabiania ołówków dopadł nas marazm i zniechęcenie. Nigdy potem się tak nie nudziłem, jak wtedy na rozgrzanym parkingu fabryki ołówków.
Teraz stojąc pod tylnym wejściem do centrum handlowego, w którym mieściło się oscarowe kino, miałem poczucie, że przeżywam to samo jeszcze raz. Próba powinna się zacząć już dwie godziny temu, ale ludzie z ekipy zajmującej się przystosowaniem widowni na potrzeby gali mieli jakąś obsuwę, w związku z czym musieliśmy czekać. Jedyny plus był taki, że było nieco chłodniej niż w czasie tamtej szkolnej wycieczki. No i nie byliśmy nastolatkami.
Było nas dużo więcej niż na pierwszym spotkaniu. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że już wcześniej musieli nas podzielić – wygląda na to, że dopiero teraz spotykamy się wszyscy razem. Na moje oko było nas około dwóch czy nawet trzech setek. Ludzie zbili się w niewielkie grupki, które jeszcze bardziej przypominały mi czasy szkolne, kiedy każdy szukał tylko swojej kliki. Większość weteranów stała razem, ze zblazowanymi minami ludzi, którzy byliby oburzeni, gdyby wszystko przebiegało bez opóźnień.
– Zobacz, zupełnie jak w liceum. Tam przy ogrodzeniu stoją palacze, obok tego dostawczaka ustawiły się wszystkie osoby, które czują potrzebę fotografowania wszystkiego wokół, weterani oczywiście wiedzą, gdzie jest jedyne zacienione miejsce i właśnie tam się przyczaili. A my jak banda kujonów trzymamy się blisko nauczycielki – rzuciłem do Roba, który oczywiście uśmiechał się szeroko, jakby czekanie na parkingu należało do jakichś wspaniałych życiowych przeżyć.
– Ha, to zabawne, ale masz rację. Też się czuję jakby był znów w szkole średniej – Rob poklepał mnie po ramieniu. Ten człowiek zdecydowanie nie uznawał koncepcji przestrzeni osobistej. – To były czasy. Fantastyczne, po prostu fantastyczne.
Pomyślałem, że nikt nie powinien fantastycznie wspominać liceum. To była moja życiowa zasada – nigdy nie ufaj przesadnie ludziom, którzy uważają, że te koszmarne trzy lata były najlepszym momentem w ich życiu. Szkoła nie powinno być najlepszym okresem w życiu kogokolwiek. Chyba, że przypadkiem jesteś młodym olimpijczykiem. Albo dziecięcą gwiazdą. Cała reszta powinna liceum wspominać z lekkim obrzydzeniem. Takie było moje zdanie.
– Myślisz, że długo to jeszcze potrwa? – spojrzałem na duże czarne drzwi na tyłach budynku, za którymi zniknęła wcześniej bardzo zła Alice. To było godzinę temu. Miała wrócić za kwadrans, ale jakoś nikt w to nie wierzył.
– Zawsze są jakieś drobne opóźnienia, ale myślę, że zaraz nas wpuszczą. Musimy przecież przeprowadzić próbę. Jutro wieczorem wszystko będzie działało jak w zegarku. – Rob nie przestawał się uśmiechać, tak jakby wizja, że Oscary przebiegają normalnie, napawała go jakąś niesamowitą dumą – Te opóźnienia są normalne. Zawsze coś się okazuje na ostatnią chwilę. Trzy lata temu fragmentem dekoracji była taka zasłona z kryształów. No i nijak nie byli w stanie ustawić świateł tak, żeby nie rzucała refleksów na widownię. Ostatecznie coś tam wymyślili i wyszło wspaniale. Mieliśmy opóźnienie z próbą chyba trzy godziny. Ale to tylko raz się zdarzyło.
– Słyszałam, że tym razem to kwestia montowania krzeseł w pierwszym rzędzie. Podobno trzy się kiwają – Joan skończyła paczkę orzeszków, którą miała zachomikowaną w niewielkiej, eleganckiej torebce. Pomyślałem, że warto pamiętać o tym, żeby przed ceremonią wrzucić do kieszeni spodni cokolwiek do przegryzienia. Jeśli dobrze rozumiałem, spędzimy na gali kilka godzin bez jedzenia. Na pewno nikt nie będzie miał nic przeciwko temu, jeśli przemycę batonika. – To na pewno zaraz się skończy. W ogóle ta próba jest najfajniejsza ze wszystkiego. Nie ma jeszcze stresu, a można zobaczyć całą widownię i czasem robią próbę z prowadzącym i można wysłuchać wcześniej dowcipów. A kilka lat temu zdarzyło się, że potrzebowali osób, które będą stały w miejscu nagrodzonych, żeby dobrze ustawić nagłośnienie, i kilkoro z nas mogło wejść na scenę.
Dobrze, że Kevin o tym nie wiedział. W przeciwnym razie prawdopodobnie byłby pierwszą osobą na świecie, która umarłaby z powodu skręcenia kostki. A właściwie z powodu złamanego serca jako komplikacji skręcenia kostki. Postanowiłem, że niezależnie od tego co się będzie działo na tej próbie, powiem mu, że było nudno i przewidywalnie. Ostatecznie po co człowieka bardziej dołować.
– O, zobaczcie Alice już wraca – Rob nadal wydawał się nieprzyzwoicie entuzjastyczny.
Rzeczywiście Alice wyszła z pomieszczenia i stanęła obok nas. Wszyscy rozrzuceni po parkingu wolontariusze zaczęli się niechętnie schodzić w jedno miejsce. Teraz to już zupełnie wyglądali jak znudzona licealna klasa na wycieczce do fabryki ołówków. Choć nie wiem czy fabryka ołówków nie budziła większego entuzjazmu. Pewnie dlatego, że nie trzeba było się do niej wieczorowo ubrać.
– Dzień dobry wszystkim. Mimo małego opóźnienia zaraz wejdziemy do środka i zaczniemy próbę. Każde z was przy wejściu dostanie identyfikator. Nie możecie ich zgubić. Jeśli tak się zdarzy, nie wracajcie jutro. To nie będzie miało sensu. Uprzedzam was już teraz, że choć to nie zależy ode mnie, części z was może dziś podziękujemy. – Alice przemawiała do nas tonem znudzonej nauczycielki, świadomej, że jak tylko skończy mówić pojawią się setki pytań. Pewnie połowa z nich będzie dotyczyła tego, czy można iść do toalety. Zresztą już teraz kilka osób trzymało rękę w górze – To tyle na razie, chodźcie za mną. Na wszystkie pytania odpowiem już w środku.
Ruszyliśmy za Alice, grzecznie parami – choć przecież nikt nie kazał się nam tak ustawić. Wyraźnie szkolne przyzwyczajenia naprawdę są w człowieku silne. Za czarnymi drzwiami skrywał się labirynt nieciekawych, szerokich przemysłowych korytarzy wyłożonych łatwymi do mycia jasnymi płytkami. Nad naszymi głowami przebiegały rzędy mało malowniczych rur, na ścianach widać było liczne smugi, które podpowiadały, że tędy pewnie często wnosi się na teren kina jakieś dostawy czy pakunki. Nie wyglądało to wszystko bardzo hollywoodzko. Wręcz przeciwnie – wyglądało to dokładnie tak samo jak zaplecze centrum handlowego, w którym pracowałem na studiach.
Weszliśmy po betonowych schodkach na piętro, tu ściany pomalowano już przezornie na śliwkowy kolor, tak że nie było widać ewentualnych smug. Korytarze zrobiły się też dużo węższe, pojawili się też bardzo zajęci ludzie, którzy ewidentnie dopinali na ostatnią chwilę wszystkie szczegóły. Całość zaczęła wyglądać jak zaplecze jakiegoś bardzo ambitnego choć niekoniecznie dobrze zorganizowanego teatru. Skręciliśmy jeszcze kilka razy, by ostatecznie zatrzymać się w niskiej, pomalowanej na żółto sali konferencyjnej. Pachniało tu jak w stołówce pracowniczej. Przy wejściu do pomieszczenia każdy dostał prostokątny czarny identyfikator. Nie było na nim ani zdjęcia, ani imienia czy nazwiska. Tylko jedno zdanie „Zajmuję to miejsce ze względu na pracę kamery”. Patrząc na ten mały zalaminowany kawałek papieru pomyślałem, że to nie będzie wieczór, w czasie którego ktokolwiek będzie mnie traktował jako człowieka. Zostałem oficjalnym ruchomym manekinem.
Do Alice dołączył jakiś facet, którego pierwszy raz widziałem. Miał długie włosy wystające spod bardzo znoszonej czapki z daszkiem. I długą brodę sięgającą mu do połowy piersi. Wyglądał trochę jak święty Mikołaj, gdyby święty Mikołaj wychował się gdzieś w Kalifornii i popalał trawkę dla odprężenia w weekendy. W ręku trzymał krótkofalówkę, w drugiej dłoni miał jakąś podkładkę z grubym plikiem kartek. Sprawiał wrażenie człowieka, który już jest zmęczony całym tym zamieszaniem.
– To jeszcze raz, dzień dobry wszystkim – Alice uśmiechnęła się do nas. Niezbyt szczerze – Teraz nastąpi bardzo ważny moment naszych przygotowań. Chris – wskazała na stojącego obok mężczyznę – powie wam, do jakich grup i rzędów zostaliście przydzieleni. Część z was będzie też zajmowała przez cały wieczór stałe miejsca – te, z których ze względu na ustawienia kamer nic nie widać. Pozostali zostaną podzieleni na grupy trzydziestu osób i rozmieszczeni rzędami. Zgodnie z zasadą osoby o najwyższym stażu zostaną przydzielone do pierwszych rzędów. Jak już wam mówiłam – może się okazać, że jest was trochę za dużo. Wtedy bardzo wam podziękujemy. I zwrócimy za parking.
Po grupie przeszedł szmer. Zastanawiałem się, czy była to kwestia zaniepokojenia, czy raczej radości, że jednak zwrócą za parkowanie. Ja sam poczułem nagle zimny dreszcz – jeśli zostałbym w tym momencie uznany za zbędnego, Kevin by się pewnie zapłakał.
– Będzie dobrze – stojący obok Rob nachylił się do mnie i szepnął – pamiętaj się trzymać blisko nas, to nikt cię nie uzna za zbędnego.
– No dobra, ludzie – Chris spojrzał na plik kartek, który trzymał na podkładce – teraz będę was dzielić na grupy. Każda grupa dostanie swoje rzędy i swoją część widowni. Potem pójdziemy zobaczyć widownię i ustawić się w odpowiednich miejscach. Zrobimy kilka prób, żeby zobaczyć, czy rozumiecie, na czym polega nasz system. Jednak jeśli macie jakiekolwiek doświadczenie w graniu w komórki do wynajęcia, to już wiecie prawie wszystko.
Chris przerwał wyraźnie czekając na śmiech. Kilka osób cicho parsknęło. Najwyraźniej ten żart powtarzał się co roku. Wyraźnie niezadowolony z niewielkiego odzewu koordynator widowni zaczął czytać nasze nazwiska z podziałem na grupy. Trochę to trwało, ale widać było, kto jest prawdziwym weteranem. Kilka osób niemal rzuciło się sobie w ramiona, gdy okazało się, że trafili do jednej grupy, kilka osób zaczęło klaskać, kiedy trafiły do grupy, która miała obsługiwać rzędy najbliżej widowni.
– Adam Clarke – usłyszałem moje nazwisko – grupa 2 B, strona lewa.
Dwie osoby zaklaskały. Ku mojemu zaskoczeniu trafiłem do grupy obsługującej rzędy od trzeciego do ósmego. Nie miałem pojęcia, jak to się stało. Oprócz mnie do tej grupy trafiały dotychczas wyłącznie osoby z doświadczeniem. A przynajmniej tak mi się wydawało. Najwyraźniej gdzieś musiała zajść jakaś pomyłka. Rob i Joan jako jedni z najbardziej doświadczonych trafili do grupy obsługującej dwa pierwsze rzędy, ale tylko, że po prawej stronie widowni. Rob cieszył się, jakby co najmniej wygrał Oscara. Gdyby był tu Kevin, pewnie reagowałby z podobnym entuzjazmem. Rozejrzałem się wśród ludzi, których przydzielono też do mojej grupy. Większość wyglądała na nieco starszą ode mnie, poza dwiema dziewczynami o wyglądzie nastolatek. Kevin mówił mi, że czasem w grupie wolontariuszy znajdują się jakieś dzieci czy kuzyni osób z Akademii. Założyłem, że to pewnie właśnie taki przypadek.
Dzielenie na grupy trwało dość długo i było nudne. Trochę emocji wzbudziło wyczytywanie nazwisk tych osób, które cały wieczór spędzą na wyznaczonych miejscach, z których nic nie widać. Z jakiegoś powodu sporo osób uznawało możliwość nieruszania się i wyłącznie słuchania gali za duże wyróżnienie. Wszystko jednak ciągnęło się niesłychanie długo. Rzuciłem okiem na zegarek. Była jedenasta, a my jeszcze nawet nie widzieliśmy Oscarowej widowni. Najwyraźniej wszyscy się trochę nudzili, bo po dwudziestu minutach głos Chrisa ledwo było słychać w szumie kilkuset osób starających się rozmawiać szeptem. Na szczęście udało mi się wyłapać, że przeczytał właśnie nazwisko Zysman, co wskazywało, że raczej nikt więcej na liście nie został.
– Proszę o ciszę – Alice podniosła głos i wróciła do swojej roli nauczycielki na wycieczce szkolnej – skoro jesteście już podzieleni, to teraz ja i Chris zaprowadzimy was do odpowiednich wejść na widownię. Każda grupa będzie miała opiekuna, który pozostaje w bezpośredniej łączności ze mną i z Chrisem. Kiedy zostanie wam podane miejsce, na którym macie usiąść staracie się tam jak najszybciej dobiec i je zająć. Pamiętajcie, że na Oscarach nie będą to puste rzędy, więc będzie trudniej.
Wyszliśmy z sali za Chrisem, który poprowadził wszystkie grupy przydzielone do lewej strony audytorium. Foyer, w którym staliśmy, przypominało trochę wnętrze centrum konferencyjnego. Nie wiem, kto wpadł na to, że musztardowa wykładzina w romby jest elegancka, ale musiał być bardzo przekonujący, bo cały korytarz miał kolor swetra z lat siedemdziesiątych. Nieco inaczej wyobrażałem sobie miejsce, które już następnego wieczora miało się wypełnić gwiazdami. Stanęliśmy obok drzwi, których pilnował wysoki chudy facet ze słuchawką w uchu.
– To jest Peter. Będzie wam mówił, gdzie macie iść. Pilnujcie się go – Chris poszedł dalej rozstawiać kolejne grupy przypisane do parteru – Peter, zostawiam ci ich. Nie musisz za wiele im mówić, to sami weterani.
Peter tylko skinął głową. Nie wyglądał na kogoś, kto chciałby z nami rozmawiać. Ani w ogóle się do nas odzywać. Staliśmy więc w zupełnym milczeniu, czekając co się stanie dalej. Powoli zaczynałem rozumieć, że cała przygoda, o której mówił Kevin, będzie jednym wielkim nudnym czekaniem. Ponoć na tym polega cały show biznes. Na czekaniu. Kto jest w tym mistrzem, ten odniesie sukces
Przez kolejne pół godziny nic się nie działo. Staliśmy wpatrzeni w swoje telefony. Ja zajmowałem się głównie odpisywaniem na wiadomości od Kevina, który co pięć minut domagał się nowych informacji. Kiedy obiecywałem mu, że opowiem mu wszystko co działo się tego dnia, nie podejrzewałem, że Kevinowi naprawdę chodziło o wszystko. Kiedy z nudów napisałem, że nic się nie dzieje tylko swędzi mnie ucho, natychmiast dopytał które. Zaczynałem się cieszyć, że wszyscy przestrzegali nas przed przynoszeniem telefonów komórkowych na galę. Przynajmniej będę miał spokój.
– Słuchajcie, już czas – Peter poruszył się tak nagle, że podskoczyłem – ustawcie się rzędem. Za każdym razem, kiedy dostanę numer miejsca, który macie zająć, przekażę wam go, powtarzając dwa razy – otwieram drzwi i idziecie. Rzędy mają numerację rosnącą od środka sali, więc bliżej was są wyższe numery. Poza tym każdy rząd jest oznaczony literą. A najbliżej sceny N pod koniec tej grupy miejsc. My stoimy nisko na wysokości rzędu D. Wszystko jasne?
Nasza grupa potaknęła bez entuzjazmu. Najwyraźniej, jeśli robi się to od jakiegoś czasu, wszystkie te informacje są oczywiste. Po chwili pojawiły się pierwsze wskazówki. Kilka osób przeszło przez drzwi. Jak rozumiałem na tym etapie sprawdzano, jak dobrze nam idzie zajmowanie miejsc, a niekoniecznie wchodzenie i wychodzenie z widowni.
– Hej, teraz ty – Peter pomachał na mnie ręką, bym stanął bliżej drzwi. Wreszcie była moja kolej – 8 C.
Przeszedłem przez drzwi i poczułem się jak Dorotka w Krainie Oz. Jakby z nudnego czarno-białego Kansas przeniosło mnie do magicznej krainy. Aż trudno było uwierzyć, że pomiędzy tą lśniącą od złota i purpury salą, a tym nudnym korytarzem w kolorze musztardy były tylko jedne drzwi. Znalezienie mojego miejsca nie zajęło mi dużo czasu. Choć kiedy do niego dotarłem, przez chwilę nie wiedziałem co zrobić. Na wszystkich siedzeniach stały duże kartony z imionami i nazwiskami, a także zdjęciami ludzi. Jak rozumiałem każde takie zdjęcie symbolizowało jednego gościa. Facet, na którego miejscu miałem usiąść, nazywał się Emilio Gonzalez i, jak informowała mnie tabliczka – był jedną z osób, które będą prezentowały Oscara za najlepszy dźwięk. Rzuciłem okiem na drugi koniec sali, gdzie właśnie w tym samym czasie, co ja, Rob dopadł swojego wyznaczonego miejsca i delikatnie zdjął z niego karton z podobizną jakiegoś reżysera. Zrobiłem to samo i szybko zająłem miejsce.
Z trzeciego rzędu miałem doskonały widok na scenę. W tym roku dekorację stanowiły złote zasłony, a w centralnym miejscu sceny postawiono wielkie kryształowe schody, jak się zdawało – prowadzące donikąd. Wszystko lśniło i wyglądało wprost nieziemsko. Efekt psuło tylko kilkunastu facetów w spranych koszulkach i jeansach, którzy biegali po scenie, dokonując ostatecznych poprawek i krzycząc do siebie coś o tym, że na tej podłodze można się zabić. Podłoga zaś lśniła równie jasno, jak złote zasłony. W tym miejscu wszystko wyglądało tak niesamowicie, że można było się poczuć jak w magicznym świecie, gdzie dzieją się tylko rzeczy piękne i właściwe.
Troszkę zaczynałem rozumieć emocje Kevina. Spojrzałem w lewo – miejsce obok mnie zajmowała podobizna jakiejś pani, która robiła kostiumy w filmie o smutnych robotnikach. Spojrzałem w prawo. Ze zdjęcia na kartonie uśmiechała się do mnie sympatyczna brunetka o krótkich włosach. Wyglądała naprawdę miło. Podpis pod zdjęciem nic mi nie mówił. To zresztą nie było ważne. W tym momencie nawet gdybym siedział wśród najsławniejszych nazwisk na świecie, wciąż byłbym tylko facetem na kinowej widowni otoczonym masą tektury.