To był jeden z tych dni, na które czekałam od początku mojej pracy dla Agnes. Obiecała mi, że usiądziemy i zaczniemy przeglądać stare albumy pełne zdjęć. Każde z nich było opisane, ale niektóre opisy wytarły się przez lata. Część albumów musiała kiedyś zostać zalana czy przejść wilgocią, bo choć zdjęcia jeszcze trzymały się czarnego grubego kartonu, do którego zostały przyklejone, to napisy skreślone piórem rozmazały się zupełnie. Zaproponowałam, żebyśmy delikatnie wycięły zdjęcia ze starych albumów i przeniosły je do nowych. Agnes nie była tym pomysłem szczególnie zachwycona, ale kiedy zobaczyła stan, w jakim jest jej kolekcja, przyznała, że to będzie najrozsądniejsze wyjście.
Same albumy na pierwszy rzut oka nie wydawały się wcale specjalne. Grube prostokątne tomy składające się z grubych czarnych kartek przekładanych bibułą. Wklejało się do nich zdjęcia, można było też pobawić się w scrapbooking, co jedna z moich ciotek robiła namiętnie. Podobne widziałam w domu mojego dziadka. Kiedy byłam mała, uwielbiałam oglądać zdjęcia z dzieciństwa mojego taty – wszystkie te wakacyjne fotki, gdzie dzieci mają naburmuszoną minę, bo chciałyby się bawić, a nie pozować na środku plaży do kolejnego ujęcia. Tata na swoich zdjęciach zawsze wyglądał na niezadowolonego, jakby chciał już wrócić do domu. Tylko na kilku fotografiach udało się złapać jego dziecięcy uśmiech. Wszystkie były zrobione pod budką z lodami.
Zdjęcia, które wypełniały albumy zgromadzone w pokoju męża Agnes, były bardzo różne. Niektóre sprawiały wrażenie, jakby ktoś, kto zajmował się ich wywoływaniem, tak bardzo poprawiał swoją pracę, że przypominały bardziej szkice niż fotografie. Zdjęcia były też dużo mniejsze niż te, które widywałam w albumach dziadka. Wyglądały jak ćwierć zwykłego zdjęcia – z grubą białą obwódką. Jeden album zawierał wyłącznie fotografie z jakiejś produkcji filmowej. W większości były to statyczne fotosy z pojedynczymi osobami lub całą ekipą. Dopiero pod sam koniec albumu znalazło się kilka zdjęć, które ktoś musiał zrobić prywatnie. Wszyscy wyglądali tam swobodniej, choć sporo było osób, które musiały się poruszyć w trakcie robienia fotografii i ich twarze były rozmazane. Uznałam, że ta kolekcja będzie najlepszym punktem wyjścia. Jeśli Agnes pamięta, kto jest na zdjęciach, to przełożenie zdjęć w nowe miejsce i podpisanie ich w odpowiedni sposób zajmie chwilę.
Chciałam przeglądać zdjęcia po kolei, ale Agnes otworzyła album na przypadkowej stronie. Ze zdjęcia na samym środku strony spoglądał na mnie mężczyzna. Zdjęcie było pozowane, zrobione pewnie w jakimś studio fotograficznym. Mężczyzna uśmiechał się delikatnie, spoglądał ciemnymi oczyma prosto w obiektyw. Na głowie miał kapelusz, przez który wyglądało, jakby ktoś poprosił go o zapozowanie w czasie letniej wycieczki. W rogu zdjęcia skreślona była dedykacja, która niestety rozmazała się nieco pod wpływem wilgoci. Mężczyzna na zdjęciu był bardzo przystojny. Jak gwiazdor filmowy.
Agnes przyglądała się fotografii przez dłuższą chwilę w zupełnym milczeniu. Już chciałam zapytać, czy coś się stało, kiedy zamknęła nagle album.
– Może jednak zaczniemy od innego – powiedziała tak cicho, jakby to nie ona podejmowała decyzję o tym, co dzieje się pod jej własnym dachem. Nie widziałam jej jeszcze tak poruszonej.
– Ależ tak, oczywiście – zabrałam album z jej kolan i odłożyłam na bok – Nie musimy w ogóle przeglądać tych zdjęć. Mogę je tylko przełożyć do nowego albumu w takiej kolejności, jak są. Myślałam, że będzie miło je przejrzeć. Ale jeśli te wspomnienia są niemiłe, to ja mogę się tym zająć zupełnie sama.
Agnes spojrzała na mnie trochę nieobecnym wzrokiem, jakby zupełnie nie słuchała tego, co mówię. Przez dłuższą chwilę jej ciemne oczy wpatrywały się we mnie, jakby szukała na mojej twarzy jakiegoś potwierdzenia, że rozumiem, co się dzieje w jej wnętrzu. Było to nieprzyjemne i dziwne. Po raz kolejny zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę nic nie wiem o tej starszej pani i jej życiu. Wszystko, czego się dowiedziałam, było takie powierzchowne.
– Byłaś kiedyś zakochana, Olive? Jesteś taka młodziutka, ale czasem w tym wieku to można się zakochać na amen – Agnes przerwała milczenie, tym razem mówiąc nieco głośniej. Jakby w końcu przypomniała sobie, kim jestem i co robimy.
Pokręciłam przecząco głową. Byłam absolutnie pewna, że Agnes nie chodziło o chłopaków w stylu Randy’ego Jacksona, z którym umawiałam się przez ostatnie pół roku, i z którym poszłam na bal maturalny. Randy był miły, nieźle grał w koszykówkę i z wielkim zapałem wkładał mi rękę pod bluzkę, kiedy chowaliśmy się za trybunami na boisku szkolnym. Tak, fajnie było mieć chłopaka. Ale kiedy na początku wakacji powiedział, że przed studiami jedzie pomieszkać o swojego wujka w Nowym Jorku, zupełnie nie było mi przykro. Przepłakałam dwa dni dla porządku, ale jego wyjazd okazał się błogosławieństwem. Miałam więcej czasu dla siebie i mogłam w końcu nie golić nóg. Same plusy. Trudno było to nazwać miłością.
– Dobrze, dobrze, że nie straciłaś dla żadnego chłopaka głowy – Agnes pogłaskała mnie pod dłoni – Dziewczyna powinna być niezależna. Zwłaszcza jeśli chce zostać aktorką. Z uczuciami należy postępować bardzo ostrożnie. Bronić się przed zauroczeniami, bo nic dobrego z tego nie przychodzi.
– Czyli się nie zakochiwać? – poczułam, jakbym rozmawiała z którąś z moich licealnych koleżanek, z którymi czasem snułyśmy rozważania o chłopakach, miłości i o tym, czy na pewno warto robić trwałą.
– Zakochiwać się – Agnes uśmiechnęła się do mnie i znów pogłaskała moją dłoń – Tylko rozsądnie.
– To tak się da? – dwie rzeczy wydawały mi się wewnętrznie sprzeczne.
– Nie – odparła już zupełnie poważnie.
WARSZAWA 1933
Agnieszka była z siebie bardzo zadowolona. Udało jej się zająć ulubiony stolik w kawiarni. Było to nie lada wyzwanie. „Sztuka i Moda” wciąż była nowym miejscem, co znaczyło, że wszyscy chcieli je zająć dla siebie. Choć wiadomo było, że przeniesie się tu część muzyków i malarzy, to jednak wciąż pozostawała możliwość zaklepania sobie jakiegoś stolika niemal na wieczność. Niemal całe warszawskie towarzystwo rzuciło się do kawiarni, byleby tylko zaznaczyć swoją obecność i przypieczętować związek z kilkoma krzesłami i stolikami. Agnieszka nie przepadała za tym zwyczajem. Zajmowanie stolików na amen oznaczało, że jeśli nie należało się do grupy stałych bywalców, człowiek zawsze czuł się jak intruz. Ona sama była w Ziemiańskiej jedynie dwa razy, na zaproszenie, i zawsze czuła się tam niemile widziana. Jakby wpadła do kogoś na przyjęcie bez wcześniejszego zapowiedzenia wizyty. Poza tym wszędzie towarzystwo było stare, pogrążone w jakichś wiecznych sporach i dyskusjach, a Agnieszce marzyło się jakieś nowe, młode środowisko.
Cały jej dzień zapowiadał się doskonale. Umówiła się w kawiarni z Krawiczem. Reżyser przygotowywał obsadę nowego filmu i chciał z nią porozmawiać o roli. Z tego co Agnieszka zrozumiała, cała historia miała obejmować jakieś szpiegowsko-romantyczne przygody. Jednak co ważniejsze – już przez telefon dostała zapewnienie, że chodzi o główną rolę. Była to dokładnie ta propozycja, na którą czekała od momentu ukazania się pierwszych recenzji „Wołania pustyni”. Recenzji ostrożnych, ale podkreślających, że grała dobrze i wszyscy oczekują, że stanie się kolejną ciekawą aktorką młodego pokolenia.
Zakładając, że rozmowa nie potrwa długo, umówiła się też w kawiarni z Jakubem. Od czasu, kiedy wrócili z Algierii, miała wrażenie, że chciał od niej czegoś więcej niż zwykłej koleżeńskiej znajomości. Dzwonił częściej, komplementował poważniej i zapraszał ją bardziej entuzjastycznie na wszelkiego rodzaju przyjęcia i premiery. Agnieszka nie wiedziała, co o tym myśleć. Tak, zdecydowanie lubiła Jakuba i nie miała najmniejszej ochoty zrywać znajomości, ale nie wyobrażała sobie, by mógł być dla niej kiedykolwiek kimś więcej niż przyjacielem. Zresztą, czego nie lubiła przyznawać sama przed sobą – zupełnie nie wyobrażała sobie pojawiania się już zawsze na zdjęciach w towarzystwie niższego od niej mężczyzny, który słusznie wybrał pracę za kamerą, bo na aktora nie nadawałby się zupełnie. Chyba że na statystę w jednym z tych filmów kręconych w sztetlach. Plus, czego już naprawdę nie powiedziałaby nikomu – zawsze wyobrażała sobie piękny kościelny ślub, co przecież w tej sytuacji byłoby niemożliwe. W ogóle nie była pewna czy jest jakiś sposób żeby obejść prawo i wziąć jakikolwiek ślub. Może gdyby wyjechać do dawnego zaboru pruskiego… . Wszystkie te rozmyślania wydawały się jej bez sensu, i do tego budziły w niej jakieś dziwne poczucie wstydu. Nie była tylko pewna, czy bardziej wstydzi się tego, że tak zależy jej na kościelnym obrzędzie, czy że zupełnie realnie zastanawia się, jakby zorganizować swój ślub z Hoffmanem.
– Cud mniemany, aktorka, która się nie spóźnia – donośny głos Krawicza wyrwał ją z zamyślenia. Reżyser szedł ku niej od drzwi z uśmiechem na twarzy.
Agnieszka już miała powiedzieć coś dowcipnego, kiedy zorientowała się, że reżyser nie przyszedł sam. Towarzyszący mu mężczyzna o pociągłej twarzy, ciemnych oczach i szerokim uśmiechu wydał się aktorce znajomy. Wiedziała, że to aktor, ale nie mogła wyciągnąć z odmętów pamięci jego imienia. Nie zmieniało to faktu, że był bardzo przystojny, tak że serce zabiło jej mocniej na jego widok.
– Pani pozwoli, przedstawię – Krawicz usiadł z nieznajomym przy jej stoliku i od razu machnął w kierunku kelnera, dając mu znać, żeby przyniósł do stolika jeszcze dwie kawy – Pan Igo Sym. Powrócił właśnie z Niemiec, gdzie grywał u najlepszych reżyserów i budził zachwyt najpiękniejszych aktorek. Innymi słowy, postać międzynarodowa.
Sym uśmiechnął się grzecznie, ale nic nie powiedział. Agnieszka odwzajemniła uśmiech. Przypomniała sobie, że rzeczywiście lata temu widziała go w „Wampirach z Warszawy”. Z branżowych plotek dowiedziała się potem, że wyjechał z kraju głównie dlatego, że miał problem z mówieniem po polsku. Był ostatecznie Austriakiem.
– Dobrze, dobrze, skoro wszyscy tu się znamy, to czas przejść do rzeczy – Krawicz zatarł z zadowoleniem ręce – Szykuje się produkcja, w której panią widzę. Nasz pomysł jest taki, że sprawa dzieje się wokół fikcyjnego wynalazku, który mógłby dać przewagę taktyczną każdemu, kto go posiada. Główny bohater jest poważanym profesorem na politechnice, który z dobroci serca pragnie przekazać za darmo wynalazek państwu. Oczywiście śledzą go agenci wrażego wywiadu. Ma on też córkę, która jest dobra i piękna, i zostaje zmuszona do wyboru między ukochanym a dobrem kraju i ojca. Wszystko będziemy kręcić trzy tygodnie, w Warszawie. Finansowanie jest już zapewnione. Więcej, udało się nam umówić z „Syreną”, tą firmą fonograficzną. Są gotowi opłacić część produkcji, jeśli część scen będzie działa się w ich salonie. Już dawno żadne przedsięwzięcie nie wydawało się tak pewne.
– Cieszę się bardzo – Agnieszka przerwała reżyserowi, niemal pewna, że jeśli czegoś nie powie, będzie słuchała przez następne pół godziny o finansowaniu i jego pozyskiwaniu. Z nieznanych jej przyczyn twórcy filmowi dzielili się na dwie kategorie. Tych, którzy nienawidzili mówić o pieniądzach, i tych którzy mówili wyłącznie o nich. Krawicz zdecydowanie zaliczał się do tej drugiej grupy – A jakie jest moje miejsce w tym wspaniałym przedsięwzięciu?
– Najlepsze i najszczytniejsze! – reżyser najwyraźniej był w doskonałym nastroju – Widzę panią jako naszą główną bohaterkę. Helena, córka wynalazcy, dziewczyna odważna, oddana ojczyźnie, no po prostu ideał. Czy pani śpiewa? Bo mamy taką scenę w kabarecie zaplanowaną i tam konieczny będzie śpiew. To kwestia umowy z „Syreną”. Muszą być jakieś piosenki z filmu do sprzedania na płytach.
– Tak, śpiewam – Agnieszka nie miała najmniejszego zamiaru przyznawać się do tego, że jeszcze nigdy nie przyszło jej śpiewać przed kamerą.
– No to doskonale, czyli wszystko pięknie. Pan Sym – reżyser wskazał na swojego towarzysza – Zagra na ekranie członka zagranicznego wywiadu. Jak pani rozumie to rola dla niego absolutnie idealna, bo wszak obcy agent nie powinien mówić po polsku idealnie, więc to, co normalnie stałoby się przeszkodą, będzie dla nas elementem realizmu, a to się teraz całkiem podoba krytykom. Jak pani na pewno wie, krytyka nie powinna interesować twórcy, bo te pismaki nie mają nic ciekawego do powiedzenia, ale ludzie trochę jak owce, co im tam w gazetach napiszą, to pomyślą.
– Tak, tak – Agnieszka mechanicznie zgodziła się z wywodem Krawicza, choć w istocie wcale nie była pewna, czy podziela jego przekonanie. Wiedziała jednak, że niezależnie od tego, co myśli, żadnej aktorce nigdy nie zaszkodziło potakiwanie reżyserowi.
– No właśnie, no właśnie, widzi pani, doskonale wszystko wygląda! – reżyser rozejrzał się wokół, jakby podejrzewał, że ktoś mógłby ich podsłuchiwać – To proszę mi powiedzieć, czy pani ma jakieś zobowiązania teraz? Zaplanowane produkcje? Występy? Bo ja muszę mieć absolutną pewność, że pani jest zupełnie pozbawiona teraz zobowiązań.
– Rozmawiałam z kilkoma osobami… – Agnieszka nie miała żadnych propozycji, ale nie chciała przyznać się do tego, że jej telefon milczał. Nikt nie będzie specjalnie zabiegał o aktorkę, którą nikt się nie interesuje.
– Niech zgadnę – reżyser zmrużył oczy – Pewnie Finkelstein ma dla pani rolę w „Dziejach grzechu”. Tylko pewnie na drugim albo trzecim planie. To się pani zupełnie nie opłaca, zupełnie. U nas będzie pani lśnić. Wywiady, plakaty, może uda się nawet zapewnić kontrakt reklamowy z „Syreną” specjalnie dla pani.
– Będę musiała się nad tym zastanowić – Agnieszka uznała, że gdyby zgodziła się zbyt szybko i entuzjastycznie, reżyser zapewne zorientowałby się, że nie musi jej nikomu podkupywać.
– Ależ jasne, jasne – Krawicz pokiwał głową – Chciałem po prostu osobiście z panią porozmawiać. No i zapoznać panią z panem Symem. Niesłychanie jest dla mnie ważne, żebyście się państwo dobrze dogadywali. Bardzo wierzę, że jeśli aktorzy znają się, zanim wejdą na plan, to na ekranie pojawia się nowa energia. I widz tę energię sam wyczuwa.
Agnieszka skinęła głową, dając znać, że rozumie, i przeniosła spojrzenie na Syma. Nic nie mówił, wydawał się niezainteresowany całą rozmową. Siedział nieco bokiem, pilnie obserwując zapełniającą się kawiarnianą salę. Palił już kolejnego papierosa i co pewien czas sięgał po czarną kawę, którą kilka chwil wcześniej przyniósł kelner. Teraz jednak usłyszał swoje nazwisko i skierował spojrzenie na Agnieszkę. Jego jasne oczy w ciemnej oprawie przewiercały ją na wylot. Dziewczyna poczuła, że się czerwieni.
– Byłoby mi bardzo miło poznać panią lepiej – jego polszczyzna była nienaganna, choć mówił powoli, jakby zastanawiał się nad każdym słowem – Za pół godziny jestem umówiony na niewielkie przyjęcie u Ordonówny. Miłe towarzystwo, trochę rozmów, trochę wina, trochę tańca. Może się pani skusi. Im lepiej się poznamy teraz, tym lepiej będzie się nam grało później.
Agnieszka była na skraju tego, by zachichotać. Spojrzała na reżysera, który uśmiechał się z zadowoleniem, najwyraźniej już w wyobraźni widząc swój film z doskonałą obsadą. Normalnie pewnie by się zastanawiała, ale teraz ta propozycja wydawała się taka ekscytująca. Przystojny mężczyzna zapraszający ją na przyjęcie, propozycja filmowa – no po prostu nie mogła, więcej, nie chciała odmówić.
Kiedy Jakub Hoffman przyszedł pół godziny na umówione miejsce do kawiarni, nie zastał nikogo. Na niewielkim bileciku, który przekazał mu kelner, znalazł jedynie informację, że z ważnych powodów Agnieszka niestety musiała odwołać spotkanie, ale zadzwoni do niego w najbliższych dniach i wszystko opowie. I choć notka była krótka, zapisana w wyraźnym pośpiechu, to Jakub poczuł nagłe poczucie, że coś jest nie tak. Uczucie to nie opuszczało go przez kilka dni, aż w końcu Agnieszka zadzwoniła. I wtedy przeczucie zamieniło się w pewność.