Siedziałam w swoim pokoju na środku sterty ubrań, które wyciągnęłam z szafy i wszystkich szuflad. Miałam zdecydować, co spakuję na wyjazd na pierwszy semestr studiów, co będę chciała zabrać, kiedy zmienią się pory roku, a co rodzice będą mogli spakować do pudeł i wynieść na strych. Zadanie to początkowo wydało mi się całkiem zabawne, ale teraz czułam, że całkowicie mnie przerosło. Trzy sterty, na które rozkładałam ubrania, już dawno runęły, zamieniając się w jedno wielkie kłębowisko ciuchów. Sprawy nie ułatwiał fakt, że co chwilę decydowałam się coś przymierzyć, by sprawdzić jak w tym wyglądam. Teraz miałam na sobie moją kobaltową sukienkę kupioną na bal pod koniec drugiej klasy liceum, na którą narzuciłam bluzę drużyny lekkoatletycznej. Byłam pewna, że obie rzeczy na pewno wylądują na strychu i chciałam się w nich jeszcze ostatni raz zobaczyć. Poza tym zawsze tak robiłam przy sprzątaniu – mierzyłam mnóstwo rzeczy, a potem, nie zważając na wygodę, starałam się uporządkować resztę. Biorąc pod uwagę moje związane w niezgrabną kitkę na środku głowy włosy i zaczerwienioną od wysiłku przerzucania ubrań twarz, wyglądałam prześmiesznie. Na całe szczęście nikt mnie nie widział.
– Olive, Olive – usłyszałam głos mamy dochodzący z dołu. Zwykle wołała mnie tak, gdy przychodzili do mnie koledzy, ale teraz na nikogo nie czekałam. Chyba że ktoś ze szkoły postanowił się ze mną pożegnać? Wciąż miałam nadzieję, że może któreś z moich licealnych znajomych jednak zdecyduje się do mnie wpaść. Na razie byłam zaskoczona tym, jak szybko przez ostatnie tygodnie rozeszły się nasze kontakty. Poderwałam się na równe nogi, zastanawiając się, czy zdążę się przebrać, ale nie było czasu. Wzruszyłam ramionami – i tak zaraz wyjeżdżam z tego miasta.
Podwinęłam sukienkę na wysokość kolan i pognałam do drzwi. Najbardziej spodziewałam się listonosza z grubym pakietem powitalnym od mojej nowej uczelni. Powinien już przyjść wraz ze wszystkimi nowymi katalogami kursów, na które mogę się zdecydować, i bardzo pięknym przewodnikiem dla studentów pierwszego roku, który zapewniał, że kampus uczelni już wkrótce stanie dla nas nowym domem. Przyznam szczerze, że czasem zastanawiałam się, czy bardziej zależy mi na studiach, czy na tym grubym żółtym katalogu pełnym nazw kursów.
W drzwiach, do których wołała mnie mama, nie było jednak listonosza ani żadnego z moich kolegów. Stojąc na ostatnich stopniach schodów, zobaczyłam na progu niewysokiego, ciemnowłosego mężczyznę w średnim wieku. Choć byłam pewna, że nigdy wcześniej go nie spotkałam, wyglądał w jakiś sposób znajomo. Jakby był dalekim krewnym, którego rysy twarzy rozpoznaje się przez rodzinne podobieństwo.
– Olive – głos mojej mamy był zaskakująco spokojny i życzliwy. Jakbym znów miała pięć lat i pierwszy raz przekraczała próg gabinetu dentystycznego – Pan Hoffman przyszedł z tobą pogadać.
– Ale pan Hoffman nie żyje – powiedziałam, zanim zdałam sobie sprawę, jak głupio to zabrzmiało. Dotarło też do mnie, że to wrażenie rozpoznania mężczyzny nie jest przypadkowe. To musiał być jeden z synów Agnes.
– Nazywam się Adam Hoffman – mężczyzna spojrzał na mnie dość surowo – A ty jesteś Olive. Prawda?
– Tak, proszę pana – zrobiło mi się nagle głupio. Pomyślałam, że może przyszedł w imieniu Agnes robić mi dalej wyrzuty. Od czasu, kiedy wybiegłam z jej domu, nie usłyszałam od niej ani słowa.
– Moja mama – Adam zatrzymał się na tym drugim słowie jakby zastanawiał się, czy jest tu odpowiednie, ale jednak kontynuował – Moja mama niedawno dużo gorzej się poczuła, i stało się jasne, że póki jej stan zdrowia się nie poprawi, nie może mieszkać sama. Udało się nam znaleźć dla niej niedaleko dom z opieką…
– A Otto?! – przerwałam mu, bo przyszło mi przez myśl, że mogli zaniedbać kota. Sama wizja, że siedzi biedny i sam, bez ręki, która podaje mu smaczki i drapie za uchem, sprawiła, że moje serce podskoczyło – Co się stało z Otto?
– A z kotem… – mężczyzna nieco się zawahał, jakby nie spodziewał się, że mu przerwę – Kot jest nadal w domu mamy. Przychodzimy go karmić codziennie. Nie wiem, co z nim zrobimy. Ja go na pewno nie wezmę. Może mój brat. Ale to teraz nie jest najważniejsze.
– On ma mieszkać z nami – powiedziałam twardo – Pana mama mi obiecała. A właściwie ja jej obiecałam. Musimy się nim zająć.
– Nie wiem, co obiecała państwu moja matka – mężczyzna przeniósł wzrok na moją mamę – Mamy wrażenie, że od dawna nie była sobą. W każdym razie prosiła, żeby Olive odwiedziła ją w domu opieki. Bardzo na to naciska. Wiem, że doszło do jakiejś sprzeczki czy kłótni. To było dla mamy bardzo traumatyczne przeżycie. Ciągle do tego wraca. Bardzo się o nią martwimy. To niesłychanie ważne, by Olive poszła i przeprosiła, cokolwiek się wydarzyło.
– Rozumiem – moja mama rzuciła na mnie okiem, po czym zwróciła się do Adama – Widzi Pan, pani Hoffman powiedziała mojej córce wiele bardzo, bardzo niemiłych rzeczy. Oskarżyła ją o kradzież. To są poważne oskarżenia i nie możemy wymagać od Olive, żeby teraz to ona przepraszała. Jest mi przykro, że pana mama jest w trudnej sytuacji, ale nie pozwolę córce brać odpowiedzialność za rzeczy, których nie zrobiła.
Zapadła ciężka cisza. Byłam zaskoczona stanowczością mamy. Od chwili kiedy wróciłam do domu po kłótni z panią Hoffman i opowiedziałam rodzicom o tym, co zaszło, nie byłam w stanie jednoznacznie stwierdzić, co sądzą o całej sprawie. Wydawało mi się, że tata jest bardziej po mojej stronie niż mama. W każdym razie tylko on zaproponował, że pójdzie do domu pani Hoffman i poważnie z nią porozmawia o tym, jak mnie potraktowała. Mama nie powiedziała nic podobnego. Powiedziała tylko, że takie rzeczy się niestety zdarzają. Dopytała mnie też, czy jestem absolutnie pewna, że nie zrobiłam nic, co mogłoby rzucać na mnie podejrzenie. Gdy zaprzeczyłam, kazała mi więcej nie chodzić do Agnes. Przez kolejne dni rozmawiałyśmy głównie o pakowaniu rzeczy z mojego pokoju, tak jakby cała awantura się nie wydarzyła. Tym bardziej byłam zdziwiona, że tak szybko stanęła po mojej stronie. Ta jej stanowczość dodała mi siły.
– Mamo, ja pójdę – zrobiłam krok w stronę drzwi, tak jakbym chciała iść już teraz, zaraz, nie zważając na mój dziwaczny strój – Nie wiem, czy przeproszę, ale jestem winna Agnes jeszcze jedną rozmowę. Pana mama – zwróciłam się do Adama – była dla mnie zawsze dobra i życzliwa. Wydaje mi się, że cokolwiek się stało, powinnyśmy jeszcze porozmawiać co najmniej raz.
– Dziękuję – Adam uśmiechnął się do mnie lekko. Wyglądał teraz dużo mniej surowo niż przed chwilą – Przyjadę po ciebie jutro, pojedziemy razem.
– Skoro tak, proszę przywieść ze sobą Otto. Nawet jeśli nie zostanie z nami na zawsze, to
lepiej, żeby ktoś był z nim w domu. To stary kot, nie można go zostawiać tak długo bez opieki. Proszę go przywieść, inaczej nie pojadę – mówiąc, nieświadomie naśladowałam stanowczy ton mamy.
Mężczyzna niechętnie kiwnął głową. Najwyraźniej nie spodziewał się, że kot będzie stanowił tak ważny temat tej rozmowy. Rozmowy zresztą dziwnej, bo odbywanej w progu i pełnej napięcia. Ostatecznie wszyscy chyba poczuliśmy, że nie chcemy dalej tego ciągnął, bo młody Hoffman jedynie skinął głową, na co obie z mamą odpowiedziałyśmy równie niemrawymi kiwnięciami głową, a po chwili już go nie było. Pokonał w kilku krokach nasz podjazd i odjechał. Stałyśmy z mamą jeszcze przez chwilę przy drzwiach. Dopiero kiedy Hoffman poszedł, uświadomiłam sobie, że jeśli rzeczywiście ktoś ma się zająć Otto, to będą to moi rodzice. Ja przecież wyjeżdżałam.
– Wracaj segregować ubrania – ton mamy wyrwał mnie z zamyślenia – I na Boga, nie mierz wszystkiego na raz. Musisz się z tym uporać przed wyjazdem. I nie zostawiaj niczego na podłodze!
– Będzie ci przeszkadzało w urządzeniu tam siłowni?– chciałam rzucić żartem, który pojawił się w naszej rodzinie już dwa lata temu. To właśnie wtedy postanowiłam na każdą uwagę rodziców odpowiadać, że pewnie nie mogą się doczekać przerobienia mojego pokoju na prywatną salę ćwiczeń.
– Raczej się boję, że kot wszystko obsika – stwierdziła spokojnie mama, jakby fakt, że właśnie dostała pod opiekę kota, był nie tylko do przewidzenia, ale stanowił najbardziej oczywiste następstwo mojej letniej pracy.
***
Hoffman przyjechał zgodnie z umową następnego dnia. Wysiadł ze swojego samochodu, trzymając na rękach Otto. Kot rozglądał się z zainteresowaniem po okolicy, jakby nieco zaskoczony, że znalazł się w miejscu, w którym już był. Nie zdążyłam nawet wziąć kota na ręce. Natychmiast przejęła go mama, zasypując jego płaskie czoło mnóstwem pocałunków. Nie musiałam się długo przyglądać tej scenie, by zrozumieć, że Otto i mama stanowią od teraz nieodłączoną parę. Ja byłam jedynie epizodem w romantycznym życiu tego kota.
W samochodzie Hoffman nic nie mówił. Oczy miał wlepione w drogę przed sobą, prowadził spokojnie. W pierwszym momencie zaskoczyło mnie, jak pozbawiony osobowości był jego pojazd. W naszym walało się mnóstwo butelek po wodzie, papierów, rachunków i innych drobiazgów, które ktoś kiedyś położył między siedzeniami i o nich zapomniał. Ten zaś był niemal sterylnie czysty. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że to pewnie samochód z wypożyczalni. Byłam trochę zawiedziona. Wydawało mi się, że uda mi się z wnętrza wyczytać jakieś cechy charakteru kierowcy.
– Będziemy tam za jakieś dwadzieścia minut – Hoffman nie odrywał wzroku od drogi. Przez chwilę pomyślałam, że niezależnie jak dziwnie ja się czuje w tej sytuacji, to dla tego człowieka konieczność organizowania spotkań swojej matki z jakąś nastolatką musiało być jeszcze dziwniejsze.
– Czy mogę pana o coś spytać? – wiedziałam, że to pytanie brzmiało dziwnie, ale nie wiedziałam, jak inaczej przerwać milczenie.
– Tak, oczywiście – Hoffman wydawał się nieco zdziwiony moim oficjalnym wstępem.
– Kiedy pracowałam dla pana mamy, dużo opowiadała mi o swoim życiu przed przybyciem do Ameryki. Chwaliła się, że wraz z pana ojcem pracowali w polskim przemyśle filmowym. Podobno była znaną aktorką. Próbowałam się czegoś więcej dowiedzieć, ale nie znalazłam żadnych informacji. Czy panu też o tym opowiadała? – próbowałam sformułować pytanie tak, by nie pomyślał, że oskarżam Agnes o kłamstwo.
– Rodzice opowiadali nam bardzo wiele rzeczy – Hoffman podrapał się w skroń – Ale ile w tym prawdy? Wiem, że rzeczywiście coś tam przy filmie robili, a może tylko tata coś robił. Nigdy im się nie zbierało na jakieś wielkie opowieści. Miałem wrażenie, że trochę mieli wyrzutów sumienia, że wyjechali wcześniej. Czasem coś rzucili o rodzinie czy znajomych, którzy już nie żyli. Zawsze jak mówili o Polsce, to tylko o ludziach, których już nie było. Sam nigdy się nie zastanawiałem, co dokładnie robili przed wyjazdem. Tata pracował potem jako operator, to tak, ale mama nigdy nie zajmowała się aktorstwem. Więc nie wiem, ile w tym prawdy.
– Nie był pan ciekawy? – byłam zaskoczona, że wydawał się taki obojętny.
– Szczerze to nie bardzo. Moja mama była fryzjerką. Całe moje życie. Nawet jeśli kiedyś robiła coś innego, to nie miało to przecież żadnego większego znaczenia. Jeśli to byłaby prawda, to rzeczywiście fajnie, ale jeśli nie? Dla mnie mama nigdy nie była aktorką ani tym bardziej gwiazdą. Mama to mama.
Pokiwałam głową. Coś w tym było. Gdyby moi rodzice przed moim urodzeniem pracowali w cyrku, też pewnie by mnie to nie obchodziło. Może byłaby z tego fajna anegdota, ale poza tym? Jednocześnie czułam frustrację. Skoro nawet młodych Hoffmanów nie interesowała dawna kariera ich matki, to moje szanse, by w końcu raz na zawsze dowiedzieć się czegoś na pewno, stawały się coraz mniejsze. Byłoby miło wejść na spotkanie z Agnes wiedząc przynajmniej, czy rzeczywiście karmiła mnie kłamstewkami czy rojeniami, czy też w jej opowieściach była choć cząstka prawdy.
***
Samochód zatrzymał się przed niskim budynkiem, który nieco przypominał moją szkołę podstawową. Weszliśmy do środka. Tu zapach przywodził na myśl raczej szpital. Wysoka kobieta w różowym pielęgniarskim uniformie zaprowadziła nas do pokoju. Było to jedno z tych przygnębiających miejsc, które sprawiają wrażenie przytulnych, ale wszystko jest w nich sztuczne i wypracowane. Niby na oknie stały jakieś kwiaty, ale wyglądały na plastikowe. W oknach zawieszono ciężkie, odcinające dopływ światła zasłony we wzór, który pasowałby bardziej do dywanu. W pokoju stało łóżko i aż trzy fotele. Każdy wyglądał trochę inaczej, choć wszystkie sprawiały wrażenie bardzo wygodnych. Zaliczały się przy tym do tych foteli, na których łatwo usiąść, ale nie sposób z godnością wstać.
Agnes leżała na łóżku pod oknem. Drzemała. Byłam zaskoczona, jak staro wygląda. Zastanawiałam się, czy przez ostatnie dni się tak postarzała, czy może nie widziałam jej długo i zapomniałam, że przecież to bardzo starsza pani. Na pewno miała teraz potargane włosy i bawełnianą koszulę nocną, przez co wyglądała zupełnie nieporadnie i jakoś obco. Kiedy weszliśmy do pokoju, obudziła się nagle, jakby zapadła tylko w bardzo lekki sen, i zaczęła nerwowo szukać okularów. Hoffman podszedł do niej szybko.
– Tu masz okulary, mamo – podniósł je ze stolika i pomógł jej je założyć. Byłam zaskoczona, ile było w tym czułości. Spodziewałam się raczej, że synowie Agnes będą zdystansowani – Przywiozłem Olive.
– Kogo? – głos Agnes był bardzo cichy i chrapliwy. Wydawała się zupełnie zdezorientowana. Poczułam ucisk w sercu.
– Olive, pamiętasz, tę dziewczynę, która pomagała ci z papierami po tacie. Przyjechała, żebyście mogły porozmawiać – głos Hoffmana był cichy i niemal pozbawiony emocji.
– A tak – Agnes odpowiedziała automatycznie, jakby tylko chciała zostać w rozmowie. Przez chwilę milczała, siedząc na łóżku i patrząc na mnie nieobecnym wzrokiem. Dopiero po chwili poczułam, że mnie naprawdę zobaczyła. Jakby jakiś trybik przeskoczył w jej głowie – Tak, tak, Olive! Jak dobrze, że ją przyprowadziłeś.
Zrobiłam parę kroków w kierunku łóżka. Nie wiedziałam, czy mam stanąć, czy usiąść. Nawet nie wiedziałam za bardzo, o czym mamy rozmawiać. Czułam się tak skrępowana, że musiałam zaangażować całą siłę woli, żeby nie uciec.
– Syneczku, przeszedłbyś się do koordynatorki porozmawiać o moim udziale w popołudniowych aktywnościach? – Agnes ścisnęła dłoń syna, wyraźnie nawiązując do jakiejś ich wcześniejszej rozmowy – My sobie tu z Olive porozmawiamy.
Syn Agnes spojrzał na mnie nieufnie. Rzeczywiście, na jego miejscu też nie byłabym zachwycona tą prośbą. Ostatecznie wszystko zaczęło się od naszego sporu. Chciałam mu dać jakiś znak, żeby się nie bał, że jestem gotowa porozmawiać z Agnes spokojnie, ale nie wiedziałam, czy tego ode mnie oczekuje.
– No idź, syneczku, idź – Agnes pomachała dłonią w kierunku drzwi, a Hoffman z pokorą małego chłopca wyszedł z pokoju, choć nie zamknął za sobą drzwi.
Dopiero teraz poczułam się naprawdę dziwnie. Przypomniałam sobie całą naszą ostatnią rozmowę. Po tym, jak wybiegłam z domu Agnes, starałam się za bardzo nie myśleć o wszystkim, co powiedziałam. O wszystkim, co ona powiedziała. Teraz jednak miałam wrażenie, jakbym znów wróciła do jej salonu. Tylko nie byłam już zła i zraniona. Było mi głupio, czułam się niekomfortowo. Najchętniej znów bym uciekła. Nawet nie od samej rozmowy, ale od tego miejsca, które pachniało szpitalem i przypominało, że ludzie są najpierw bardzo słabi i starzy, a potem umierają.
– Kazali ci tu przyjść czy sama chciałaś? – Agnes poprawiła się na poduszkach i spojrzała na mnie już tym przenikliwym spojrzeniem, które dobrze znałam.
– Pan Hoffman poprosił mnie, żebym przyjechała. Ale sama się zgodziłam.
– Kazali ci mnie przeprosić? – tym razem miałam wrażenie, że czuję w jej głosie nutkę rozbawienia.
– Nikt mi niczego nie kazał – miałam nadzieję, że Agnes nie będzie się domagała jakichś oficjalnych przeprosin.
– Ech… dziewczyno, dziewczyno…. Co ja mam z tobą zrobić? – Agnes dotknęła swoich delikatnych jak puch białych włosów – Nie musisz mnie przepraszać. Choć powinnaś, bo powiedziałaś dużo bardzo przykrych rzeczy. Ale ponieważ ja też powiedziałam dużo przykrych rzeczy, to chyba się wyrównuje.
– Chyba tak… – nie wiedziałam, czy rzeczywiście Agnes wyciąga rękę na zgodę, czy raczej czeka, aż zacznę ją zapewniać, że moje przewiny były gorsze od jej.
– Wiem, że mnie nie okradłaś. Nie przyszłabyś tu, gdybyś to zrobiła. Tak myślę. Zresztą mój syn ma rację. Nie lubię go za to, ale ma rację. Starzeję się i nie wszystko jest takie, jak mi się wydaje. Trudno ufać ludziom, kiedy człowiek nie może ufać samemu sobie. Tego pewnie jeszcze nie rozumiesz, ale kiedyś będziesz w moim wieku i rzeczy zaczną się komplikować.
Pokiwałam głową, bo trochę nie wiedziałam, co powiedzieć. Ostatecznie wstałam z fotela i zrobiłam krok w kierunki Agnes. Nigdy nie byłyśmy ze sobą aż tak blisko, więc nie wyobrażałam sobie, bym miała ją przytulić. Zamiast tego lekko pogładziłam jej niewielką, szczupłą dłoń leżącą przy skraju łóżka. Przez chwilę siedziałyśmy tak w milczeniu, wsłuchane w dobiegające zza otwartych drzwi odgłosy ośrodka. Ktoś wołał opiekunkę, ktoś kłócił się o to, kto ma wstać przełączyć telewizor. Słychać było dźwięk zmywanych po podwieczorku naczyń, a gdzieś w tle szumiała jakaś medyczna aparatura. Było w tym wszystkim coś niemal domowego, jak wtedy, kiedy cała rodzina wróci z pracy czy szkoły i nie ma ani odrobiny ciszy, wszystko dzieje się na raz.
– Olive – głos Agnes brzmiał bardzo cicho, jakby nie chciała zagłuszać całej tej symfonii dźwięków – Jeśli chcesz zostać aktorką, jeśli naprawdę tego chcesz, to musisz coś wiedzieć. Żeby zrobić karierę w świecie filmu, musi ci zależeć. Musi ci zależeć najbardziej na świecie. Musi ci zależeć bardziej niż wszystkim twoim koleżankom. Musi ci na tym zależeć bardziej niż na ludziach, których poznasz po drodze. A jednocześnie… Nie może ci w ogóle zależeć. To wszystko musi być nieważne. Bo któregoś dnia, Olive, to wszystko zniknie. I wtedy nie może to być wszystko, co masz. Rozumiesz, Olive? Któregoś dnia będziesz leżeć na takim łóżku jak ja i to wszystko nie będzie miało znaczenia. Cała ta zabawa – Agnes machnęła ręką, jakby próbowała tym gestem objąć cały aktorski fach – ma sens tylko wtedy, kiedy jest dla ciebie ważna i zupełnie nieważna. Pamiętaj o tym, Olive. Można być wielką gwiazdą i to potem nie ma żadnego znaczenia. To nie jest na zawsze. Rozumiesz, Olive?
– Rozumiem – powiedziałam bardzo pewnie, choć jeśli czegoś miałam być rzeczywiście pewna, to że niczego nie rozumiałam.
***
Pan Hoffman odwiózł mnie do domu dwie godziny później. Było już ciemno. Wchodząc do domu, miałam wrażenie, że wszyscy śpią. Tylko w kuchni paliła się jedna lampka na dużym stole. Siedziała przy nim moja mama, głaszcząc Otto, który z radością wcinał kawałek tuńczyka z puszki. Wyglądali na absolutnie zakochanych.
– Jak poszło? – mama nie przestawała głaskać Otto, który mruczał zachwycony rybą i atencją.
– Porozmawiałam z panią Hoffman. Było miło. Ona jest już bardzo stara – powiedziałam, jakby to była jakaś nowość.
– Cieszę się, że tam pojechałaś – mama spojrzała na mnie i ku mojemu zaskoczeniu wyglądała na naprawdę zadowoloną – Byłaś dziś bardzo dorosła. Bałam się ciebie posyłać w świat, ale myślę, że jesteś dużo doroślejsza, niż mi się wydaje.
– Staram się, mamo – nic innego nie przychodziło mi do głowy.
– No i oto chodzi. Poza tym – mama zdjęła Otto ze stołu i wtuliła twarz w jego miękkie, szare futerko – Chyba mi już nie będzie aż tak smutno, jak wyjedziesz.
– Aż tak szybko Otto zajął moje miejsce w twoim sercu? – udałam urażoną.
– Moja droga, jeśli w szkole aktorskiej nauczą cię mruczeć, to pogadamy, ale jak na razie nie masz szans – mama uśmiechnęła się do mnie szeroko, a ja po raz pierwszy pomyślałam, że wcale nie jestem pewna, czy aż tak śpieszno mi wyjeżdżać z domu.
***
LOS ANGELES 1939
– Jeszcze pięć minut – młody chłopak z piękną blond grzywką wpadł do garderoby Agnieszki i natychmiast z niej wybiegł.
Garderoba to było duże słowo. Niewielki, duszny pokój przy sali gimnastycznej jednego z liceów. Pachniało tu przepoconymi koszulkami lokalnej drużyny koszykówki. Wszędzie walał się sprzęt sportowy. Za toaletkę służył Agnieszce przykryty wzorzystym obrusem kozioł do ćwiczeń. Było to naprawdę dalekie echo nawet najpodlejszej teatralnej garderoby, z jakiej przyszło jej korzystać w Warszawie. Ale było to miejsce, z którego wychodziła na małą scenę, a to już się liczyło. Agnieszka powolnymi ruchami nakładała czerwoną szminkę, zastanawiając się nad tym, co wczoraj powiedział jej Jakub.
W Los Angeles nie było dla niego pracy. Mogliby się przenieść do Nowego Jorku i tam szukać wsparcia wśród żydowskiej czy polskiej emigracji. Znaleźć kogoś, kto znał kogoś – tyle że żadne z nich nie garnęło się za bardzo do tego, by porzucać Kalifornię. Kiedy tylko tu przyjechali, nie mogli uwierzyć, że w świecie może być tyle słońca, ciepłych, bezchmurnych dni, i takie światło. Jakub był w tym świetle po prostu zakochany. Twierdził, że wystarczy postawić kamerę i już dzieje się magia. W Nowym Jorku padał śnieg, a ludzie narzekali zupełnie jak w Warszawie – na zimny wiatr, mokre buty i przemarznięte policzki. Dlatego Jakub miał pomysł. Porzucić drogie Los Angeles i przenieść się do Sacramento. Jego znajomy mógł mu tam załatwić pracę. To byłaby dla nich szansa. Coś lepszego, niż niepewny los w niewielkiej klitce w Los Angeles.
Agnieszka słuchała planów Jakuba, zastanawiając się, czy w Sacramento istnieje jakakolwiek, nawet mała Polonia, która byłaby zainteresowana jej występami. Tu, w Los Angeles, wcale nie było o to łatwo. Po pierwszym zachwycie – kiedy miała wrażenie, że wszyscy Polacy w Kalifornii chcą jej uścisnąć dłoń – zainteresowanie spadło. Wynajmowane sale teatralne i balowe zamieniały się w osiedlowe kluby, salki katechetyczne, a teraz… teraz siedziała w salce lokalnego liceum, niemal nie pamiętając, jak dokładnie nazywało się to polonijne stowarzyszenie, które zorganizowało wieczór pieśni patriotycznych z Agnieszką Hoffman (jej panieńskie nazwisko umieszczono na plakacie mniejszymi literami, ale jednak musiało tam być, bo inaczej, jak twierdzili organizatorzy, nikt by się nie zorientował).
Spojrzała na siebie w lustrze – nie wyglądała źle. Wręcz przeciwnie, miała wrażenie, że dzięki kalifornijskiemu słońcu, które opaliło jej skórę i rozjaśniło włosy, wyglądała ładniej niż kiedykolwiek. Uśmiechnęła się do siebie. Naprawdę każda hollywoodzka gwiazda mogłaby jej pozazdrościć urody. Gdyby teraz się spakowała i pojechała do kraju, pewnie zabijaliby się o nią wszyscy reżyserzy… o ile ktokolwiek w Polsce jeszcze w ogóle myśli o kręceniu filmów. Nie chciała o tym zbyt wiele myśleć teraz, na pięć minut przed wejściem na scenę. Zwykle, kiedy czytała wiadomości z Polski, czuła się rozdarta. Chciała jednocześnie natychmiast wracać i cieszyła się całym sercem, że już ich tam nie ma. Choć trudno jej było pomyśleć, że mogliby tu już zostać na zawsze i nigdy więcej nie miałaby grać.
– Nie narzekaj! – powiedziała do siebie głośno. Jeszcze nie mieszkała w zapadłym Sacramento. Mogła się przecież nauczyć angielskiego, nie była taka stara. Jasne, nie będzie grała głównych ról, ale mogłaby zacząć od statystowania, potem jedna czy dwie linijki i zanim by się ktokolwiek zorientował, znów mogłaby występować na pierwszym planie. To dało się zrobić. Ostatecznie całe to Hollywood stworzyli ludzie, którzy przyjeżdżali z całego świata, więc niby dlaczego jej miałoby się nie udać?
Widownia była wypełniona do połowy. Nawet tu unosił się zapach szkolnej szatni. Agnieszka uśmiechnęła się do siedzącego za pianinem akompaniatora. Nazywał się Franciszek i przyjechał do Stanów kilkanaście lat temu. Po polsku mówił z wileńskim zaśpiewem. Brzmiał niemal jak Piłsudzki. Poza tym jednak grał bardzo średnio i miał zwyczaj nagłej zmiany tempa w połowie utworu. Poza Agnieszką w małym patriotycznym przedstawieniu pod szumnym tytułem „Dla Ciebie Polsko” brał udział jeszcze chór polskiej szkoły. Dzieciaki śpiewały bardzo ładnie, choć wprawne ucho mogło wychwycić, że co najmniej połowa uczniów nie miała pojęcia, o czym właściwie śpiewa. Na próbach dzieciaki gadały ze sobą tylko po angielsku i niczym nie różniły się od swoich amerykańskich rówieśników, których Agnieszka obserwowała z okna swojego mieszkania, jak gromadzili się pod schodami kamienicy, przekrzykując się wzajemnie. Teraz stały grzecznie w dwóch rzędach ze skupieniem na twarzy. Najwyraźniej nawet tak mały występ budził w nich pewne emocje. Agnieszka poczuła ukłucie zazdrości. Sama była tylko zirytowana małą sceną, duszną salą, tym, że nad głowami widzów bez trudu dostrzegała linie boiska i kosz. Kiedy jednak Franciszek zagrał melodię na początek i przygaszono światła, Agnieszka przestała się denerwować. Ostatecznie była na scenie i trzeba było grać.
***
– To było zachwycające! – przedstawiciel stowarzyszenia ściskał jej dłoń z całą mocą – Była pani absolutnie zachwycająca.
– Dziękuję – Agnieszka próbowała wyrwać swoje ręce z żelaznego uchwytu, ale na próżno. Pozostawało jej jedynie szeroko się uśmiechać.
– Wszyscy są zachwyceni. Tyle wzruszeń jednego wieczoru. Wie pani, my tu na obczyźnie czasem zapominamy, jak można się wzruszyć, słysząc te wszystkie polskie utwory. Poruszyła nas pani do głębi – mężczyzna w końcu puścił dłoń Agnieszki i zaczął nerwowo spoglądać w kierunku drzwi, jakby na kogoś czekał – Musi pani nas jeszcze kiedyś koniecznie odwiedzić. Wiemy, że to nie to samo co plany filmowe i teatralne sale, ale sama pani rozumie. Tu na panią czekamy zawsze z otwartymi ramionami.
– Jest mi naprawdę bardzo miło. To zawsze wspaniałe spotkać się z tak żywiołowym przyjęciem przez publiczności – Agnieszka starał się zabrzmieć szczerze. Co było trudne. Po zakończonym spektaklu zeszła do widzów, którzy zasypali ją pytaniami. Niekoniecznie jednak o jej karierę czy nawet o samo aktorskie życie. Ludzie chcieli wiedzieć, czy przypadkiem nie słyszała o ich krewnych, nie zajrzała do sklepu, który pamiętali, czy nie czytała książki, którą kiedyś przywieźli ze sobą w walizce z kraju. Miała wrażenie, jakby nie stanowiła dla nich żadnej wartości jako aktorka. Była tylko najświeższym nabytkiem – osobą, która jako ostatnia z nich widziała Polskę na żywo i mogła im coś opowiedzieć. Agnieszka, mimo że stała w samym centrum tego polonijnego zbiegowiska, czuła się zupełnie sama. Jakby była przezroczysta.
– Wie pani, ja naprawdę nie mogę uwierzyć – dyrektor wciąż wodził oczami ku drzwiom – że jestem tutaj z taką gwiazdą. Mieliśmy pokaz pani filmu „Dwie Joasie”, była w nim pani taka urocza. Wszyscy się zakochaliśmy.
– To nie byłam ja, to była Jadwiga Smosarska – Agnieszka nawet nie próbowała brzmieć sympatycznie.
– Och, najmocniej przepraszam – twarz dyrektora stała się niemal purpurowa – Naprawdę przepraszam. Ja w ogóle głowy do tytułów nie mam. Żona się ze mnie śmieje, że gdyby nasz syn nie nazywał się Tadzio, to byłbym pewien, że Mickiewicz napisał „Pana Eugeniusza”
Agnieszka roześmiała się lekko. Nawet jeśli była zła, to nie miało sensu torturować tego biednego człowieka. Miło było jednak przez chwilę poczuć tę siłę filmowej gwiazdy, której każdy stara się trochę zaimponować i której ludzie się boją. To jest taka moc, z którą trudno się rozstać.
Drzwi do garderoby otworzyły się szeroko i stanął w nich ten sam młody chłopak z blond grzywką opadającą na oczy. W ręku trzymał olbrzymie naręcze żółtych kwiatów.
– O! Zdążyłeś! – dyrektor stowarzyszenia odebrał kwiaty i teatralnym gestem przekazał je Agnieszce – Specjalnie dla pani zdobyliśmy żółte narcyzy. U nas w stowarzyszeniu zwracamy uwagę na takie detale. A pani lubi te kwiaty ponad wszystkie inne, czy się nie mylę?
– Ależ tak – Agnieszka uśmiechnęła się zalotnie i zatrzepotała rzęsami – To moje ulubione kwiaty.
***
Jakub czekał na nią pod szkołą. Stał z rękami w kieszeniach w nowym, lekkim garniturze. Kalifornijskie słońce jemu też służyło. Na opalonej twarzy jego ciemne oczy świeciły jeszcze jaśniej, a kiedy się uśmiechał, błyskał tymi swoim białymi zębami. Agnieszka westchnęła ciężko. Nigdy nie przypuszczała, że tak szybko zakradnie się do jej serca wizja, że Jakub Hoffman jest najprzystojniejszym mężczyzną na świecie. A przecież, nie dało się ukryć, że właśnie taki teraz był. Podeszła do niego i wręczyła mu kwiaty
– To dla mnie? – Jakub uśmiechnął się szeroko – Nie trzeba było.
– Nie wiem, kto im nagadał, że lubię narcyzy, ale zabierz je ode mnie. Nie mogę na nie patrzeć.
– Och, kochanie – Jakub stanął na palcach, by cmoknąć ją w nos – Robisz się straszną diwą. Kto by pomyślał, że Hollywood tak na ciebie podziała.
– Ech, wiesz, mam wrażenie, że Los Angeles w ogóle na mnie źle działa – Agnieszka ruszała przed siebie pewnym krokiem. Chciała znaleźć się jak najszybciej z dala od szkoły i tego małego, przygnębiającego pomieszczenia pachnącego starymi skarpetkami.
– Czy to znaczy, że przemyślałaś mój pomysł? – Jakub wydawał się zaskoczony. Chyba był pewien, że żona nigdy go nie posłucha.
– Tak, przemyślałam i masz rację. Los Angeles to dla nas za dużo. Pojedźmy do Sacramento. Skoro masz tam gdzie się zaczepić, to czemu nie? Przecież po to wyjechaliśmy, żeby być wolni – Agnieszka głęboko wciągnęła do płuc ciepłe kalifornijskie powietrze. Pachniało dokładnie tak samo, jak te kilka najcieplejszych dni czerwca w Polsce.
– Tylko co ty będziesz robić w Sacramento? – w głosie Jakuba wyczuła cień drwiny.
– Coś sobie wymyślę, ostatecznie – Agnieszka wyjęła z bukietu jeden kwiat i wsadziła go sobie za ucho – jestem narcystyczną aktorką. My sobie wszędzie damy radę.
Jakub roześmiał się szczerze i poszli dalej do domu za rękę. A na tej drodze pomiędzy szkołą a niewielkim mieszkankiem na ostatnim piętrze kamienicy, w której wynajmowali pokój, Agnieszka myślała tylko o tym, że już jej do końca życia wystarczy bycia aktorką.
***
Mama zadzwoniła do mnie rano. Bardzo rano. Koło siódmej. Mówiła bardzo cicho. Agnes zmarła poprzedniego dnia, ale dopiero dziś zauważyli nekrolog w gazecie. Głos mamy był spokojny, najwyraźniej podejrzewała, że będę bardzo zmartwiona. W słuchawce słyszałam też mruczenie kota. Mama i Otto byli naprawdę nierozłączni.
Przez moment zastanawiałam się, czy nie darować sobie zajęć. We wtorki miałam właściwie wolne aż do popołudnia, kiedy zaczynały się warsztaty ze śpiewu. Jedyne zajęcia, jakie miałam przed południem, to wykłady z historii kina w Europie Wschodniej. Prowadził je doktor Olszewski, Polak przebywający na stypendium. Mówił po angielsku bez błędów, ale z silnym akcentem, który czasem przypominał mi Agnes. Zwłaszcza kiedy wymawiał nazwy własne miałam wrażenie, jakbym ją słyszała. Jego wykłady oferowano w ramach puli zajęć nadobowiązkowych, które jednak dawały sporo punktów do dyplomu. Chodzili na nie głównie ci, którzy zaspali na ciekawsze propozycje kursowe i powtarzający rok studenci mający nadzieję, że zagraniczny stypendysta nikogo na wszelki wypadek nie obleje.
Sama wybrałam te zajęcia trochę przez Agnes. Te kilka książek o kinie europejskim, które przeczytałam, sprawiło, że byłam całkiem ciekawa, co tam kręcono. Co prawda przez większość kursu oglądaliśmy ponure filmy o smutnych ludziach, ale było w tym przynajmniej coś ożywczego. Plus jak się zorientowałam – w akademickich kręgach istniał specyficzny podryw na rozmowę o smutnych filmach z krajów komunistycznych. Już na kilku imprezach udało mi się wyczaić chudych chłopaków w swetrze, którzy chętnie posłuchali o polskim kinie i jeszcze przy okazji odwiedzili mój pokój w akademiku.
Ostatecznie zdecydowałam się, że pójdę. Nie miałam daleko, była wczesna jesień i ładna pogoda. Z przyjemnością pomyślałam o tym, że po zakończonych zajęciach pójdę na kawę i trochę poczytam. Studenckie życie było naprawdę fajne.
Najwyraźniej tego dnia nie tylko ja przeżywałam dylematy egzystencjalne. Było nas na auli mniej niż zazwyczaj – niewiele ponad trzydzieści osób. Doktor Olszewski wszedł na salę pośpiesznie i jak zawsze zaczął rozkładać swoje książki i notatki. Zaczął też jak zwykle ustawiać telewizor, na którym oglądaliśmy filmy. Największym skarbem naszego wykładowcy była kolekcja kaset z filmami. Jak mówił – część z nich była absolutnie niepowtarzalna, nagrywana, przegrywana, składana jedynie z fragmentów filmów.
– Szanowni państwo – Olszewski zdjął swoje okulary i zaczął je intensywnie przecierać rąbkiem niemodnego swetra – dzisiejsze zajęcia miałem poświęcić kinu czeskiemu, ale postanowiłem zmienić temat. Zdecydowałem się jednak, że zajmiemy się kinem polskim. Dokładniej polskim kinem przedwojennym. To bardzo ciekawy okres w kinematografii tego kraju. Nie chciałem go z państwem omawiać, bo nie zachowało się zbyt wiele materiałów, ale najnowsze wydarzenia sprawiły, że zmieniłem zdanie. Dziś doszła bowiem do mnie wiadomość bardzo przykra. Wiadomość, która dla państwa nic nie znaczy, ale dla mnie i dla wielu osób w moim kraju znaczy bardzo wiele. Widzą państwo, dowiedziałem się, że wczoraj w Sacramento zmarła Agnieszka Buczyńska. To była jedna z największych gwiazd przedwojennego kina. Jej kariera urwała się tuż przed wojną, ale wcześniej zdążyła zagrać w kilku perłach polskiej kinematografii. Można powiedzieć, że była powszechnie znana i kochana. Nie ma w Polsce badacza kina tego okresu, który nie znałby jej nazwiska. Dlatego dziś pokażę państwu kilka fragmentów filmu „Wołanie pustyni”. To jedna z najpopularniejszych produkcji Buczyńskiej, a przy okazji zobaczą państwo też inne gwiazdy polskiego kina.
Olszewski odchrząknął, i skinął na wybranego studenta, by ten przygasił świtało. Na auli zapanował półmrok. Kątem oka dostrzegłam, że kilka osób położyło się na pulpitach, planując drzemkę. Olszewski włożył kasetę do odtwarzacza. Na ekranie telewizora pojawiły się czarno-białe napisy, a potem sceny filmu, który sprawiał wrażenie bardziej czarno-żółtego. W piątej minucie filmu zobaczyłam na ekranie piękną młodą kobietę ubraną w zwiewną jasną sukienkę. Lekkie zbliżenie pozwalało dostrzec na materiale sieć niewielkich różyczek. Młoda dziewczyna uśmiechała się i wirowała w tańcu.
Nie musiałam nawet patrzeć uważniej na jej twarz. To była Agnes. W tej samej sukience, którą rozpoznałam na tym lekko poruszonym zdjęciu wiszącym w przedpokoju jej niewielkiego domu w Sacramento. Przez chwilę miałam ochotę krzyknąć i przerwać wykład. Opowiedzieć wszystkim całą historię.
Rozejrzałam się wokół. Jesienne przedpołudniowe światło wpadało do auli przez szpary zaciągniętych żaluzji. Dwoje studentów chyba rzeczywiście spało, ale reszta pochylała się do przodu, wpatrzona uważnie w ekran. Właśnie oglądaliśmy scenę porwania, gdzie twarz Agnieszki w zbliżeniu wypełniła cały ekran. Była młoda, piękna i miała tą typową, przerysowaną ekspresję gwiazd przedwojennego kina. Na auli panowała niemal całkowita cisza, którą przerywał jedynie głos doktora Olszewskiego, tłumaczącego na bieżąco część dialogów. Pomyślałam o tym, jak daleko jesteśmy od miejsca, gdzie ten film powstał, jak dziwne jest to, że podczas gdy całe miasto żyje normalnym listopadowym rytmem, my, amerykańscy studenci, oglądamy stare polskie kino.
A potem pomyślałam, że wtedy, udzielając mi wielkich życiowych rad, Agnes jednak nie miała racji. Bo gwiazdą to jest się jednak na zawsze.