Home Góry Na co ci paski w Kudowie czyli wpis wakacyjny drugi

Na co ci paski w Kudowie czyli wpis wakacyjny drugi

autor Zwierz
Na co ci paski w Kudowie czyli wpis wakacyjny drugi

Zada­jmy sobie pod­sta­wowe pytanie. Czy człowiek prze­by­wa­ją­cy na urlop­ie ma obow­iązek wstawać wcześnie rano? Niek­tórzy powiedzieli­by, że abso­lut­nie nie ma takiego obow­iązku, zwłaszcza kiedy pada a w zasięgu wzroku nie ma żad­nego tatrza­ńskiego szczy­tu. Ci ludzie nie są moją matką. Moja mat­ka słysząc o której wyda­ją śni­adanie ma jas­no postaw­iony życiowy cel — znaleźć się o tej godzinie na stołów­ce. Fakt, że ktokol­wiek przy­był pier­wszy trak­tu­je z niechę­cią. Tym razem było przed nami kil­ka osób, co sugeru­je, że jutro wstaniemy wcześniej.

 

Na razie jed­nak trze­ba się było zmierzyć z fak­tem, że może w Warsza­w­ie, gdy się pakowałam było 30 stop­ni i słońce, ale w Kudowie jest 18 stop­ni i pada. To jest w ogóle znak, że człowiek podróżu­je po Polsce — tam, gdzie jedzie pogo­da zawsze jest gorsza niż w miejs­cu, z którego wyjeżdża. To jest zasa­da doty­czą­ca wszys­t­kich Polaków, co być może prowadzi do paradok­sów i anom­alii pogodowych, ale nie mnie wyjaś­ni­ać ten fenomen. W każdym razie padało, więc mat­ka, co praw­da nie powiedzi­ała, że nie jesteśmy z cukru, ale zasug­erowała, że w sum­ie to nie pada. Mam wraże­nie, że mat­ka Zwierza posi­a­da specy­ficzną umiejęt­ność ignorowa­nia deszczu tak dłu­go, jak dłu­go mógł­by stać na przeszkodzie wyro­bi­enia normy kroków na dzień. Przy czym, żeby było jasne, nor­ma kroków na dzień wakacji to co najm­niej dwadzieś­cia tysię­cy. Wszys­tko poniżej trak­towane jest jako lenist­wo i zmarnowany dzień.

 

 

Ponieważ nie udało się jed­nak ignorować zupełnie opadów, postanow­iłyśmy zwiedz­ić najważniejsze atrakc­je wokół Kudowy. Najpierw udałyśmy się do Kapl­i­cy Cza­szek, a potem na szlak zapom­ni­anych zawodów. Kapli­ca Cza­szek robi wraże­nie, ale nie aż tak wielkie jak zakon­ni­ca, która infor­mu­je zwiedza­ją­cych o tym co jest w środ­ku. Otóż zakon­ni­ca mówi z wer­wą syn­teza­to­ra mowy i gdy­by nie fakt, że widzi­ałam ją prawdzi­wą żywą przed sobą byłabym pew­na, że to nagranie. Przyz­nam, musi być rzeczą kosz­marną i pokutą wielką za grzechy pow­tarzać te same pięć zdań turys­tom dzień w dzień w odstę­pach pięt­nas­tomin­u­towych. W każdym razie w kapl­i­cy cza­szek jest dużo cza­szek i dużo bard­zo znud­zonych dzieci, które rodz­ice próbu­ją pow­strzymy­wać przed próbą poliza­nia cza­sz­ki czy koś­ci udowej składa­jącej się na wys­trój pomieszczenia.

 

 

Z kolei Szlak giną­cych zawodów, to coś pomiędzy skansen­em a mini zoo. Jasne moż­na w domu chle­ba, zjeść pajdę chle­ba ze smal­cem (chleb trady­cyjny, smalec niby też, ale jed­nak sus­zone pomi­do­ry w składzie wskazu­ją na powiew nowoczes­noś­ci), obe­jrzeć stro­je ludowe czy wnętrze kuźni, ale to wszys­tko bled­nie wobec możli­wość oglą­da­nia zwierzątek. Są kozy, owce, szkock­ie krowy, alpa­ki, osioł­ki i jed­na zebra, która w tym deszczu stała patrząc w dal, zapewne zas­tanaw­ia­jąc się po co jej te biało — czarne pas­ki na zie­mi kłodzkiej. W ogóle muszę przyz­nać, że taka zebra w okoli­cach Kudowy to jest zwierzę wyjątkowo egzo­ty­czne, człowiek patrzy i myśli, że jed­nak nie została stwor­zona ta zebra dla pogranicza pol­sko-czeskiego. Nie zmienia to jed­nak fak­tu, że obserwac­ja zwierzątek jest ciekawa — moż­na patrzeć, jak byk próbu­je przez ogrodze­nie zain­tere­sować lamę swo­ją osobą (wyraźnie miał jak­iś interes do obgada­nia) albo jak jed­na kacz­ka uciekła z zagrody dla kaczek i ter­az z pewnym zaskocze­niem obser­wu­je pozostałe kacz­ki już ciesząc się wol­noś­cią. Moż­na też patrzeć jak wszys­tkie inne ptact­wo ucieka, gdy gęś zaczy­na dum­nie prężyć pierś. Nie dzi­wię się.

 

 

Na koniec takiego szlaku jest pokaz gar­ncar­st­wa. Sia­da sobie młody człowiek przy kole gar­ncar­skim i raz ciach, ciach robi w pięt­naś­cie min­ut mal­owany wazonik, tłu­macząc po kolei wszys­tkie kro­ki robi­enia naczy­nia. Brz­mi to wszys­tko nadzwyczaj pros­to, zaś samo pow­stawanie wazoni­ka przed oczy­ma widzów, odby­wa się płyn­nie i bez najm­niejszych potknięć. Tylko ten kto kiedykol­wiek dostał polece­nie wyko­na­nia glini­anego wazoni­ka na kole gar­ncar­skim wie, że to nie jest takie proste i że najłatwiej na kole gar­ncar­skim zro­bić bard­zo nierówny blob z dzi­urką i sprezen­tować rodzinie jako piękną artysty­czną mis­eczkę. Dlat­ego też nie dopłaciłyśmy kilku­nas­tu zło­tych by przekon­ać się, że nie umiemy zro­bić wazoni­ka, tylko ruszyłyśmy dalej.

Dalej jak się okaza­ło były Czechy. To rzecz zabaw­na, że granice są bard­zo ważne i bard­zo skrupu­lat­nie się je wyz­nacza, że się zmieni­a­ją i w ogóle — zwłaszcza w okol­i­cy — wszys­tko kiedyś było gdzie indziej.  A potem mija trochę cza­su i jedyną pozostałoś­cią po tej grani­cy jest kawałek chod­ni­ka wyłożony czer­woną kostką, który ma ci przy­pom­nieć, że ta kost­ka bau­ma, na której stoisz jest pol­s­ka a ta dwa kro­ki dalej czes­ka. Nie zmienia to jed­nak fak­tu, że nie zmieniła się natu­ra hand­lu przy­granicznego i jeśli tylko zro­bi się pięć kroków za granicę pol­s­ki to moż­na zakupić u braci Czechów alko­hol, czeko­ladę i wyro­by z konopi. Co ciekawe Pola­cy chy­ba nie za bard­zo mają coś do zaofer­owa­nia Czechom, bo po pol­skiej stron­ie grani­cy nie ma sklepów i jest tylko kar­cz­ma sprzeda­ją­ca ryby. Być może nieposi­ada­ją­cy dostępu do morza Czesi tęsknią za ryba­mi nawet w kotlin­ie kłodzkiej. Nasza wyprawa do Czech była dość skrom­na, bo w sum­ie — nadal padało — przekrocze­nie grani­cy kra­ju nieste­ty nie wyr­wało nas z niesprzy­ja­ją­cych warunk­ów atmosferycznych.

 

 

Ponieważ wciąż ilość kroków jakie przeszłyśmy była dra­maty­cznie niska, mat­ka zaor­dynowała prze­jś­cie Kudowy tam i z powrotem — znaczy do koń­ca z jed­nej i drugiej strony a potem z powrotem, jed­ną stronę Kudowy mat­ka kaza­ła zatrzy­mać jak­by było jeszcze brzy­d­ko jakiegoś dnia, na który nie mamy planów. Widzi­cie — uczymy się dawkować sobie okolicę, bo kto wie, może przyjdzie jak­iś straszny dzień, kiedy po pros­tu zabraknie nam mias­ta i okolic i będziemy musi­ały w deszc­zowe popołud­nie posiedzieć z książką w poko­ju (wiz­ja ta wyda­je mi się pięk­na i bło­ga, ale mam wraże­nie zupełnie nie wykon­al­na). W każdym razie w ramach edukacji i posz­erza­nia hory­zon­tów wskoczyłyśmy jeszcze do muzeum min­er­ałów, z którego nau­ka jest taka, że w świecie jest bard­zo dużo ciekawych min­er­ałów, choć więcej na Mada­gaskarze niż w Kotlin­ie Kłodzkiej. Muszę jed­nak zaz­naczyć, że pod wzglę­dem atrakcji miasteczko naprawdę się stara — bo oprócz parku, jest jeszcze aqua park, dużo wycieczek auto­bu­sowych i atrakc­je kierowane raczej dla młod­szych odbiorów. Ale trze­ba przyz­nać, że kurort fron­tem do klien­ta i wszyscy bard­zo się stara­ją by nawet w cza­sie deszczu było co robić.

 

Nam jed­nak nie pozostało nic innego jak zjeść obi­ad i przez przy­padek — wpaść na obchody Pow­sta­nia Warsza­wskiego. Przyz­nam, że obchody Pow­sta­nia w Kudowie wyda­ją mi się dość sur­re­al­isty­czne — bo jed­nak — dość to daleko. Oczy­wiś­cie wiem, że w ostat­nich lat­ach czci się pamięć wszędzie, ale nie jestem do koń­ca pew­na czy aku­rat rzeczy­wiś­cie mieszkań­cy Kudowy muszą się o 17:00 zatrzy­mać i słyszeć dźwięk syren i patrzeć na odpalane na głównym rondzie mias­ta race. Nie jestem też do koń­ca przeko­nana, czy ryk sil­ników kilku moto­cyk­li, który tym obchodom towarzyszył to był najlep­szy pomysł by ucz­cić pamięć o tym wydarze­niu. Ostate­cznie całe obchody wydawały się doskon­ałym przykła­dem na to, jak w ostat­nich lat­ach sym­bo­l­i­ka pow­stańcza się jakoś rozpłynęła w dymie rac i jak uczynie­nie z pow­sta­nia wydarzenia ogól­nokra­jowego, rozniosła ten dym po całej Polsce. I naprawdę nie pyta­j­cie mnie, ile w tym real­nej pamię­ci a ile okazji do odpale­nia racy poza stadionem.

 

 

 

Nic się nam dziś nie przy­darzyło” rzekła mat­ka popi­ja­jąc piwo, które zamówiłyśmy by ucz­cić dwadzieś­cia tysię­cy kroków. Istot­nie — dzisiejszy dzień pozbaw­iony przygód, niekoniecznie ma szan­sę stać się prze­bo­jem na blogu. Ale moi drodzy widzi­ałam dziś zebrę. A widzieć zebrę w Kudowie to rzecz niezwykła. Co praw­da nie jest to widok, który przy­wodzi na myśl „zobaczyć i umrzeć” ale nie da się spisać na straty dnia, w którym widzi­ało się zebrę pod granicą czeską.

 

PS: Mat­ka twierdzi, że w ogóle nie opisałam dnia tak jak trze­ba, bo nie napisałam, że widzi­ałyśmy krowę z grzy­wką i nie ma nic piękniejszego niż krowa z grzy­wką. Także doda­je — w imię wiary­god­noś­ci — widzi­ałyśmy też krowę z grzy­wką i była istot­nie — piękna.

0 komentarz
31

Powiązane wpisy

judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
slot
slot online
slot gacor
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online