Stało się. Trzeci sezon Hannibala dobiegł końca a tym samym, cały przedziwny serial. Serial który stworzył niesamowity fandom, dostarczał niesamowitych żartów i raz na zawsze uczynił zdanie „Nothig here is vegetarian” kanibalistyczną alizją a nie sympatycznym przypomnieniem że mamy do czynienia z mięsnym posiłkiem. Koniec Hannibala jest z jednej strony smutny, z drugiej satysfakcjonujący. Zaś całość nie przestaje zwierza zdumiewać. Bo nikt absolutnie nikt nie spodziewał się czym Hannibal się stanie. A stał się najdroższym fan fiction w historii świata. WPIS ZAWIERA SPOILERY.
Hannibal z długiego serialu o seryjnych mordercach i psychopatach stał się historią jednego trudnego związku
Kiedy Hannibal pojawił się w telewizji zapowiedziano nam mroczny thriller z przemocą zanurzoną w tak fascynującej estetyce że będziemy chcieli więcej okrucieństwa i więcej piękna. Do tego wystarczyło dorzucić przedziwną i przecudowną twarz Madsa Mikkelsena i wielkie oczy Hugh Dancego i mieliśmy ciekawy serial do którego pasowały określenia takie jak „wysmakowany”, „Inteligenty” i „niestandardowy”. Jednocześnie od samego początku w warstwie fabularnej Hannibal miał cechy typowego retellingu czy nawet fan fiction. Znane z książek i filmów postacie pojawiały się w nowych interpretacjach, niekoniecznie odrywały tą rolę którą powinny, niekiedy wyglądały inaczej, lub wybierały zupełnie inną niż książkowa drogę. Wciąż jednak w pierwszej i mniej więcej w połowie drugiego sezonu można było dość jasno powiedzieć, że mamy do czynienia z serialem, który opowiada o kanibalu mordercy i śledzącym go pracowniku FBI. Co więcej był to serial który tak wyraźnie odróżniał się wizualnie i w sposobie narracji od wszystkiego co było wówczas (w sumie też dziś) dostępne w telewizji, że Hannibal szybko stał się ulubieńcem tych którzy badają i piszą o współczesnej telewizji.
Zwierzowi najbardziej na świeci będzie brakowało tych hannibalowych memów. NIekiedy lepszych od serialu
Opinie o tym pierwszym Hannibalu mogły się różnić. Zwierz był wielkim fanem kunsztu z jakim Fuller snuł swoją opowieść – zupełnie inaczej niż można było się tego spodziewać. Jednocześnie zwierz czerpał wówczas olbrzymią przyjemność z tego jak na kolejne odcinki reagował fandom. Bo trzeba było przyznać, serial od samego początku doskonale nadawał się do oczytania fanowskiego, dowcipnego, wyczulonego na wszelkie podteksty – od tych związanych z kanibalizmem po sugestie, że Willa i Hannibala łączą zdecydowanie inne uczucia niż można byłoby się spodziewać. Zwierz przyzna szczerze, że ten sposób odczytywania odcinków – zwłaszcza zwracający uwagę na każdą scenę gdzie Hannibal właściwie mówi wszystkim, że jest kanibalem (a nikt go nie słucha) a nikt nie zwraca na niego uwagi. Takie oglądanie – ze świadomością jak szalone założenie (powiedzmy sobie szczerze Hannibal jest zbyt zły i fascynujący by być prawdziwym) stoi za serialem sprawiało zwierzowi swoistą przyjemność. Być może gdzieś tam na świecie byli ludzie którzy oglądali relacje Willa i Hannibala śmiertelnie na poważnie ale zwierz do nich nie należał od chwili kiedy Hannibal pierwszy raz powąchał Willa. Jednocześnie jednak zwierz musi przyznać że w przypadku pierwszego sezonu, zwierz był po prostu zachwycony kunsztem dialogu i sposobem prowadzenia narracji. Czegoś podobnego w telewizji dawno nie było, cudowny oddech świeżości po wszystkich podobnych do siebie produkcjach.
Ogólnie „Angsty cannibal noises” to streszczenie pierwszej połowy sezonu. Idealne.
To wszystko powiedziawszy – zwierz przyzna szczerze,że po zakończeniu sezonu trzeciego nie jest do końca pewien czy powinien wierzyć, że to co zobaczył naprawdę powstało. Nie chodzi o to, że trzeci sezon jest głupi czy daleki od realizmu. Możemy bez trudu założyć, że jeśli ktokolwiek doszedł do trzeciego sezonu zauważył już,że jest to serial w którym logika zajmuje dalekie miejsce po estetyce i miłości scenarzysty do długich i skomplikowanych dialogów. Problem z trzecim sezonem nie zasadza się więc na braku sensu. Gdyby to nam przeszkadzało pewnie już drugi sezon powinien być ostatnim który oglądamy. Nie jest też problemem w sezonie trzecim fakt, że wcześniejsza ważna w produkcji estetyka, została podniesiona do poziomu rzadko w telewizji oglądanego. Poza pięknymi wnętrzami, strojami, kadrami mamy też całe mnóstwo scen w których twórcy wydają się być absolutnie zafascynowani fizyką płynów (spójrzcie jak kapie, woda, spójrzcie jak kapie krew) czy też starają się oddać stany psychiczne bohaterów serią ująć (z dziwną muzyką) które niekoniecznie są łatwe do oglądania. No i jak zwykle – to serial gdzie każdy odcinek ma setki zbliżeń – niekoniecznie na rzeczy które potem odegrają ważną rolę. Do tego jeszcze obecna urywana narracja, retrospektywy, dziwna muzyka. Niby wszystko już w Hannibalu było ale w trzecim sezonie mieliśmy zdecydowanie więcej takich zabiegów (niekoniecznie ciekawie wykorzystanych).
Powiedzmy sobie szczerze to pasuje do prawie całej ścieżki dialogowej
Problem z trzecim sezonem jest taki, że to jest fan fiction. I to nie w rozumieniu takim, że twórca opowiadając jeszcze raz historię zawsze w jakiś sposób przekształca istniejące dzieło. Nie chodzi tu o podejście fanowskie, stawiające przede wszystkim na satysfakcję tego kto tworzy (szukając jej poza kanonem który pewnych emocji najwyraźniej nie zagwarantował w takim wymiarze jakiego pragnąłby fan). Bohaterowie niekoniecznie zachowują się zgodnie ze swoimi charakterami, ale zgodnie z tym co twórca sobie dla nich wymarzył. Przy czym trzeci sezon Hannibala nie jest nawet fan fiction do powieści Harrisa czy do doskonałego filmu z Anthony Hopkinsem. Nie to jest bardziej skomplikowane – trzeci sezon Hannibala jest fan fiction do sezonu pierwszego. Oczywiście już w pierwszym sezonie można znaleźć sugestie, że twórca ma pewne zamiary w stosunku do swoich bohaterów, ale o ile pewne sugestie były nawet całkiem ciekawe, to już rozgrywanie wszystkiego wprost jest co najmniej dziwne. Żeby dłużej nie kręcić – pierwsze sezony Hannibala sugerowały, że więź która łączy kanibala i profilera to może być coś więcej niż zawodowa fascynacja – w drugim sezonie znajdowaliśmy jeszcze zapewnienia o przyjaźni i jej roli, ale trzecia seria jest mniej subtelna – chodzi o miłość. I tu zaczyna się problem, bo to miłość wielce fan fikowa (zwierz wie, że są doskonale napisane wnikliwe fan fiki ale sporo jest też takich które pięknie kopiują najgorsze schematy literatury i to właśnie ten sposób pisania ma tu w głowie) – Hannibal zostawi Willi dosłownie złamane serce (oczywiście makabryczne) zaś w samym serialu padnie pytanie o uczucia – z wielce jednoznaczną odpowiedzią. Tak Hannibal Willa kocha (na swój kanibalistyczny sposób) i właściwie jedyną niewiadomą jest czy psycholog te uczucia odwzajemnia (finał sugeruje, że wcale nie ma tu jasnej odpowiedzi). Choć ponownie nie o same uczucia chodzi.
To zdziwienie kiedy nagle okazało się że „it is that kind of party”
Chodzi o pewne pisanie które największą satysfakcje sprawia nie tyle czytelnikowi (widzowi) co samemu twórcy. Zwierz przez cały trzeci sezon miał wrażenie, że jeśli ktoś naprawdę dobrze się bawi widząc Hannibala – w takim dziwnym wydaniu, to nie sami widzowie (którzy też bawić się dobrze mogą- jak zwierz od czasu do czasu) a scenarzysta. I to nie tylko dlatego, że może śmiać się z własnych żartów (właściwie cały wątek Chiltona, jego kariery literackiej czy patentu na „Hannibal? Cannibal”, pozwalać bohaterom na zachowania dalekie od ich wcześniejszych cech (doskonałym przykładem jest Alana która właściwie na potrzeby historii całkowicie zmieniła charakter) ale przede wszystkim – serial sprawia wrażenie jakby bohaterowie nie tyle mieli się zachowywać zgodnie z fabułą ale byli przestawianymi pionkami. Dokładnie tam gdzie najbardziej będą bawić czy cieszyć fanowskie serce scenarzysty. Przy czym – zdaniem zwierza – Fuller wcale się z tym nie kryje. Jak zwierz mówił – pierwsze odcinki sezonu – zwłaszcza moment w którym Hannibal spogląda prosto w kamerze i obiecuje nam bajkę – dają do zrozumienia, że wszystko co oglądamy należy wziąć w olbrzymi nawias. Trudno zresztą postąpić inaczej skoro Hannibal jest z odcinka na odcinek co raz bardziej uwodzicielskim diabłem, a jednocześnie zaskakująco romantyczną duszą – postacią idealną do fan fików. Podobny jest zresztą Will który staje się też tak idealnie fan fikowy – z jednej strony pragnący się trzymać z dala od Hannibala z drugiej – kiedy rozmawiają Will nie wyjdzie nie oglądając się za siebie i nie dodając ostatniego zdania. Na Boga dostajemy nawet scenę jak z Star Treka – z przykładaniem dłoni do szyby.
W sumie w ostatnim odcinku bohaterowie nie bawią się w poezję ale mówią dokładnie to co zawsze chcieli. Tak jak zawsze chcieli. Dziwne uczucie
Oczywiście takie zagrania mogą cieszyć, czy bawić ale jednocześnie Hannibal pokazuje jak działa pewien ciekawy mechanizm. Otóż fani uwielbiają śnić o pewnych sytuacjach jakie mogłyby się zdarzyć (doskonałym przykładem jest JohnLock z fandomu Sherlocka) ale absolutnie nie chcą by to się zdarzyło. Dlatego agresywnie reagują np. na sytuacje taka jak początek 3 sezonu Sherlocka nawiązującego do fanowskiej narracji. Pod tym względem Hannibal w trzecim sezonie sprawia wrażenie jakby cały był kręcony w ten sposób – co oczywiście nie budzi entuzjazmu fanów. Z drugiej strony – przynajmniej zwierz siedział zastanawiając się co właściwie Fuller zrobił, że pozwolono mu nakręcić trzynaście odcinków czysto fanowskiej wariacji z budżetem prawdziwego serialu telewizyjnego i ekipą doskonałych aktorów. Są scenarzyści oskarżani o to, że podlizują się fanom, ale zdaniem zwierza u Fullera ten skręt ku elementom obecnym w fanowskiej twórczości nie jest podyktowany chęcią pozyskania ich serc. Zdaniem zwierza to raczej fani w pewien sposób antycypowali coś co Fuller chciał pokazać od samego początku.
Kiedy takie zdanie jest kanonem w sumie człowiek nie wie co jest twórczością fanowską
Jednocześnie zwierz musi przyznać, że trzeci sezon miał dobre – choć nie do końca wykorzystane momenty. Dziwna, pokręcona i fascynująca relacja Hannibala z Bedalią, doskonale zagrana rola Czerwonego Smoka (Richard Armitage jest naprawdę doskonałym aktorem i zwierz nie może się doczekać jego kolejnych ról), naprawdę dowcipny (choć nie koniecznie logiczny) wątek Chiltona. Zwierzowi ten trzeci sezon oglądało się naprawdę bardzo dobrze – choć trzeba przyznać, że początek był trudny – głównie dlatego, że było w nim mnóstwo pomysłów (serio co dalej ze ślimakami?) które nie znalazły potem rozwinięcia w części poświęconej sprawie Smoka. Tak jakby Fuller w połowie sezonu zmienił zupełnie koncepcję tego co będzie się liczyć. Zresztą sam wątek Czerwonego Smoka choć ciekawie zagrany i w kilku miejscach inteligentnie nawiązujący do oryginału w sumie poprowadzony był nieco bez ducha. Przynajmniej zdaniem zwierza. Plus znów uznano, że dobrym pomysłem będzie obsadzenie w roli faceta który ma wyraźny problem ze swoim wyglądem aktora bardzo przystojnego (pamiętacie to samo zrobiono w drugiej filmowej wersji gdzie obsadzono Ralpha Fiennesa), który zostaje „zeszpecony” jedną malutką blizną. Zdecydowanie lepiej wychodziło Fullerowi bawienie się nawiązaniami niż próba rzetelnego przełożenia czegoś co napisał Harris.
W 99% kultur ten gest odzytuje się jako „Kocham cię, zjedzmy kogoś razem”
Ponownie zwierz nie ma nic do zarzucenia aktorstwu. Mads Mikkelsen gra swojego cudownego diabła ze swobodą która sprawia, że nie mamy problemu by zrozumieć, dlaczego ameryknie widzą w nim głównego kandydata na złola w kolejnych produkcjach. Choć trzeba przyznać, że Madsowi równie dobrze wychodzi granie bezdusznego diabła, jak psychopatę zabiegającego o uczucia swojej ofiary … no właśnie czy można nazwać Willa ofiarą? Trzeba też przyznać, Madsowi że w części w której gra uwięzionego Hannibala zdaje się bawić zdecydowanie lepiej niż w części florenckiej. Jest w nim jakaś swoboda której brakowało jego roli w pierwszej połowie sezonu. Jednocześnie, ponownie udaje mu się nie kopiować Hopkinsa, choć przecież tu pokusa mogła być olbrzymia. Z kolei Hugh Dancy doskonale balansuje pomiędzy wrażliwością i rozedrganiem człowieka który nie do końca umie się pogodzić z tym co się wokół niego dzieje, a wściekłością i bezdusznością obecną w nim w drugiej części sezonu. Doskonałą jest też Gillian Anderson – wyrafinowana, żona potwora, ale też jego ofiara (albo wspólniczka – to zależy jak interpretujemy postać), która wydaje się jako jedna z niewielu znać zasady gry z Hannibalem. Do tego Hannibal wciąż jest serialem pięknym, któremu udaje się uciec nawet przed brzydotą więziennej celi (serio miejsce w którym trzymają Hannibala tak bardzo nie ma sensu). Co prawda jak zwierz pisał niekiedy zdarza się twórcom przesadzać (wizje Czerwonego Smoka przede wszystkim pokazały nam że jak cały budżet idzie na garderobę jednego aktora to brakuje na efekty specjalne) ale nie było to brzydkie.
„Hannibal: komedia romantyczna”
Zwierz stwierdził jednak, że zakończenie jest w jakiś sposób satysfakcjonujące. I to prawda. By wszystko było jasne. Koniec serialu jest cudownie melodramatyczny. Scena na klifie w blasku księżyca, bohaterowie trzymający się przytomności, czy życia złączeni w uścisku. I wymiana zdań, autentycznie przepisana z fan fików czternastolatek. Wielkie marzenie Hannibala – wspólne zabójstwo, satysfakcjonujące dla obu stron – zabicie Czerwonego Smoka ostatecznie kończy cykl który rozpoczął się trzy sezony wcześniej. Hannibal zawsze chciał by Will się do niego zbliżył. Jasne Fuller mógł nam zaproponować coś bardziej konwencjonalnego z jakimiś pocałunkami czy przedziwnie zmontowanymi scenami seksu. Ale to przecież Fuller, a serial który oglądamy to Hannibal. Dlatego, nie ma większego zbliżenia czy porozumienia niż wspólne morderstwo. Na sam koniec – zanim nasi „murder husbands” zostaną odesłani w zaświaty – jedyne miejsce gdzie mogą funkcjonować, dostaniemy jeszcze ten dialog. Zapewnienie Hannibala, że oto spełniło się to co wymarzył sobie dla Willa i dla samego siebie. I tą pełną akceptacji odpowiedź Willa który docenia piękno ich porozumienia. Oczywiście możemy interpretować to jako chęć utrzymania porozumienia by móc dokonać ostatecznego poświęcenia, ale nie oszukujmy się. To ten doskonały moment fanowskiego pisku i szczerości bohaterów. Will zawsze balansował na granicy, pomiędzy odrzuceniem wszystkiego co Hannibal reprezentuje a fascynacją naszym pięknym kanibalem. Co ponownie kieruje nas ku tym wszystkim diabelskim konotacjom. Nie mniej jeśli jakoś mieli nasi bohaterowie skończyć – przynajmniej na chwilę (scena po napisach sugeruje, otwarcie na kolejny sezon którego na całe szczęście chyba nie bezie) – to właśnie tak, w jednej krótkiej chwili porozumienia, która jednak oznacza koniec wszystkiego. I za to zwierz Fullera ceni, bo to tak właściwie jedyna – choć bardzo melodramatyczna – opcja którą zwierz jest w stanie zaakceptować. Nic więcej w tej historii powiedzieć się nie da. Jakiejkolwiek dobre zakończenie byłoby sprzeczne z przyjętym – w sumie dość romantycznym – sposobem narracji. Zwierz przyzna szczerze, jest zaskoczony, że ten festiwal swoistego fanowskiego bezensu tak rozsądnie się skończył.
Czyli na polski „Kocham cię Will ale jestem kanibalem”
Zwierz kiedy pisał scenariusze tego co stanie się dalej w związku ze skasowaniem Hannibala uwzględnił w swoich rozmyślaniach jeden punkt. Otóż sytuację w której skasowanie serialu po trzecim sezonie będziemy witać z ulgą czy wręcz radością. Zdaniem zwierza mamy do czynienia z tą właśnie sytuacją. Trzeci sezon pokazał, że Fullerowi skończył się serial. Może nam zafundować więcej pięknych miejsc, soku kukurydzianego w kolorze krwi czy Madsa w pięknych garniturach, ale to co napędzało narrację serialu – a zdecydowanie były to relacje między Hannibalem a Willem właściwie zostało opowiedziane. Jasne, Fuller trochę sam się na taki schemat skazał, przekładając tą emocjonalną czy miłosną grę bohaterów ponad wszystkie inne aspekty serii. Ale trzeba mu przyznać, że w tych trzech sezonach zawarł swoje fanowskie rozważania o pięknej i magnetycznej naturze zła od początku do końca. Gdyby zwierz nie wiedział, że serial został skasowany mógłby to zakończenie sezonu trzeciego potraktować bez bólu jako zaplanowane zakończenie całego serialu – co więcej zgodnego z tym co pokazywano nam we wcześniejszych sezonach. Pod tym względem próba kontynuowania historii byłaby równie mało satysfakcjonująca, jak wszystkie seriale w których drocząca się ze sobą para schodzi się w końcu by żyć dalej długo i szczęśliwie. Zwierz nie płakałby więc nad brakiem sezonu czwartego. Te trzy dały mu coś tak przedziwnie cudownego, że jest w stanie uznać, że oto ma przed sobą zaplanowaną całość.
Ten moment kiedy wszystko trochę nie ma sensu, jest fan fiction i dalej 100% satysfakcji. Brawo Fuller
Zwierz doskonale zdaje sobie sprawę, że serial ma licznych krytyków. Głównie tych którzy próbują wciąż od nowa przykładać do świata Fullera nasze codzienne ramy. Zdaniem zwierza od samego początku nie ma to sensu – uniwersum Fullera jest do naszego świata aletrnatywne, bardziej wysmakowane, elokwentne ale też – rządzące się nieco innymi prawami (np. w sprawie przeżywalności po licznych obrażeniach wszystkiego). Zwierz który przyjął taki sposób patrzenia na świat nie miał problemu ani z wyglądem (i zarządzaniem) szpitala ani z nieporadnością FBI. Przyjął, że ogląda bajkę. Mroczną fascynującą bajkę gdzie zły zamiast zjeść dobrego, postanawia go uwieść. Jak widać całkiem z powodzeniem. I tak każda bajka dochodzi do końca a my musimy zastanowić się nad puentą. A będą trzy. PO pierwsze – w obcym domu dla bezpieczeństwa zawsze proś o opcję wegetariańską. Po drugie – jeśli ktoś sugeruje że jest kanibalem nie wchodź z nim w bliskie relacje. I najważniejsza – po trzecie, jeśli jesteś czternastoletnią fanką i marzysz by zobaczyć kiedyś swój fan fic w formie serialu, to rób dokładnie to co Bryan Fuller. Skoro mu się udało tobie też musi!
Ps: Zwierz pragnie zauważyć, że mimo krytycznych słów na temat trzeciego sezonu nadal Hannibala uwielbia. Trochę jak Will – może i morduje oraz zjada ludzi ale jak tu go nie kochać.
Ps2: Zwierz będzie tęsknił za garniturami Madsa.