Zwierz musi przyznać – kiedy umieścił wśród nagród na Patronite możliwość zlecenia mu oglądania filmu, był przekonany, że obejrzy może trochę starych, czy śmiesznych filmów i odcinków seriali. Jak na razie jednak widzowie oczekują od niego że będzie oglądał bardzo, bardzo złe filmy, ale bo filmy bardzo, bardzo dziwne. Jak Six String Samurai.
Zwierz musi wam przyznać, że dawno nie zdarzyło mu się oglądać filmu który byłby taki dziwny. W największym skrócie – mamy Stany po wojnie atomowej. Dokładniej, po tym jak w latach pięćdziesiątych Rosjanie zrzucili na Stany bombę atomową. Jedynym bezpiecznym miejscem jest Las Vegas, gdzie przez lata rządził Król. Serio chodzi o Presleya. Ponieważ jednak Presley umarł, każdy muzyk w „królestwie” zarzucił gitarę na plecy i ruszył do Los Angeles by spróbować swoich sił jako nowy władca tego pustkowia jakim są Stany.
Naszego bohatera – samotnego wędrowca, który nie tyko doskonale gra na gitarze ale też jest mistrzem sztuk walki i pięknie macha kataną spotykamy kiedy ratuje małego chłopca z rąk „dzikich”. Dzicy są bardzo podobni do wszystkich zdziczałych plemion jakie biegają po wszystkich postapokaliptycznych światach jakie znamy. Dzieciak oczywiście natychmiast zaczyna podążać tropem naszego wybawcy co przywodzi na myśl wszystkie postapokaliptyczne filmy w których pojawiały się dzieci (np. Mad Max) ale też – zwłaszcza ze względu na postać samuraja przywodzi na myśl mangę (czy dokładniej pewien układ postaci) „Samotny Wilk i Szczenię”. Trzeba jednak zaznaczyć, że zdecydowanie więcej jest tu z klasycznego schematu niechętnego wybawcy, którego jeden dobry uczynek sprowadza nań konieczność nie tylko opieki nad uratowanym dzieckiem ale też – ciągłe stawanie do nowych pojedynków – z których rzecz jasna wychodzi zwycięsko.
Fabuła filmu z jednej strony jest prosta – można byłoby ją sprowadzić do takiego klasycznego post apokaliptycznego kina drogi gdzie kolejce sceny akcji przeplatane są spotkaniami z coraz dziwniejszymi mieszkańcami pustkowia jakie otacza Las Vegas. Z drugiej – pełno w nim aluzji czy nawiązań do innych filmów. Mamy więc głównego bohatera który jest ewidentnie upozowany na Buddy Hollyego – jednego z prekursorów Rock and Rolla który zginął w katastrofie lotniczej ( w wieku zaledwie 22 lat). Nasz bohater jest więc emanacją tego prawdziwego Rock and Rolla – w najczystszej i najlepszej postaci. Za nim idzie śmierć (tak Śmierć) – która z kolei wygląda jak Slash z Guns N’Roses. Do tego w filmie mamy kilka nawiązań do innych gatunków muzycznych. Tak więc to nie tylko opowieść stylizowana na historie samurajskie ale też swoista metafora zmian w muzycznych modach (np. pojawiający się w tle rosyjscy żołnierze pytając co z muzyką ludową) i wiary w swoistą nieśmiertelność Rock and Rolla. Nie mniej kiedy film zbliża się ku końcowi staje się jasne, że niesłychanie ważną inspiracją jest dla twórcy „Czarnoksiężnik z Krainy Oz”. Co o tyle nie powinno dziwić że raz na jakiś czas ten tekst kogoś inspiruje – niektórym wychodzi „Dzikość Serca” niektórym „ Six String Samurai”. Przy czym te nawiązania do Czarnoksiężnika są pod koniec tak czytelne i bezpośrednie że zamiast cieszyć trochę rażą.
Te wszystkie wymienione przez Zwierza tropy to tylko mały wierzchołek góry lodowej – bo film sprawnie gra też tym, że mamy apokalipsę która rozegrała się w latach pięćdziesiątych więc tam zatrzymała się cywilizacja i kultura. Tak więc obowiązkowi (w każdym filmie postapo muszą być) kanibale są tutaj typową (aż do przesady) amerykańską rodziną rodem z sitcomu. Są tacy uroczy, tacy zabawni, tacy demonicznie uśmiechnięci, że kiedy samotny Samurai postanawia powierzyć im przybłędę i udać się sam w dalszą drogę to wiemy, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Przy czym żeby było jasne – film jest miejscami bardzo zabawny – zwierz naprawdę się uśmiał kiedy przywódca rosyjskich żołnierzy oświadczył, że kule skończyły im się w 1957 roku w związku z tym samotnego samuraja musi pokonać ten jeden żołnierz który zna kung-fu. Albo w jednej z ostatnich scen w której pomocnicy śmierci wręczają małemu chłopcu wizytówkę i polecają się na przyszłość jakby potrzebował zespołu. To nie jest śmiertelnie poważny film.
Problem polega na tym, że to jest taki film w którym kurczę człowiek nie wie co tam się udało, co zostało zaplanowane, co jest dobre a co złe. Wszyscy mówią bardzo teatralnie i choć na początku może się to wydawać denerwujące to po pewnym czasie dochodzimy do wniosku, że to raczej kwestia tego kiedy była wojna i tego jak uczyli się mówić – mówią nie naturalnie ale tak jakby wszyscy naoglądali się telewizji z lat 50. A może aktor grający głównego bohatera nie umie grać? W końcu nie zrobił wielkiej kariery choć ponoć mu ją przed premierą tego filmu wróżono. Albo sam początek filmu który wydaje się mieć spłaszczony obraz – Zwierz początkowo myślał że to coś nie tak z jego kopią ale potem dowiedział się, że to zamysł reżysera oddającego hołd temu co często działo się w przypadku VHS gdzie początkowe napisy były spłaszczone. I tak jest przez cały film – to co kiczowate, czy ujawniające nie za wysoki budżet miesza się tu z przemyślanymi decyzjami reżysera które wcale nie są takie złe. Ostatecznie tym co film robi najlepiej jest zupełne wytrącenie widza z poczucia, że może powiedzieć co stanie się w następnej scenie. To taki film, który jest totalnie od czapy.
Czytając komentarze do filmu (jest on w całości LEGALNIE dostępny na YT) zwierz znalazł zdanie które uważa za perełkę. Otóż ktoś skarżył się, że w sumie to nie jest taki zły film i ma naprawdę dobre pomysły a jednocześnie po obejrzeniu go cały czas miało się wrażenie, że właśnie obejrzało się bardzo zły film. I coś w tym jest – Six String Samurai pozostawia człowieka z wrażeniem, że obejrzał jakiś filmowy dowcip, coś zamierzenie złego. Ale jednocześnie sam film – jeśli przyjrzymy się jego poszczególnym elementom – wcale taki zły nie jest. Jest dziwny i rzeczywiście wyższy budżet by pomógł ale ma w sobie naprawdę sporo uroku i całkiem dobrze wpisuje się w historie produkcji o tym jak wyglądałyby stany po jakiejś apokalipsie. Są w nim dobre sceny walki bo Jeffrey Falcon grający główną rolę był specjalistą od sztuk walki i występował głównie w filmach akcji w Hong Kongu. Wszystko co można zobaczyć w filmie jest więc nagrane bez pomocy kaskaderów czy sztuczek (tzn. nie ma tam żadnych lin itp.). Jeśli się o tym wie to robi to naprawdę spore wrażenie. Produkcja nie ma też aż tak złego scenariusza – więcej ma kilka niezłych scen (ma też kilka bardzo słabych). A jednak – kiedy się ten film ogląda ma się wrażenie jakby włożyło się do magnetowidu tą kasetę którą przypadkowo znalazło się w wypożyczalni.
Zwierza nie dziwi że Six String Samurai osiągnął status filmu kultowego. Prawdę powiedziawszy oglądając ten film Zwierz odniósł wrażenie jakby nakręcono go po to by stał się filmem kultowym. To znaczy -oczywiście udało mi się doczytać, że to miał być początek trylogii i wielkiej kariery Jeffreya Falcona ale jednocześnie – kurczę ten film ma wszystkie cechy produkcji kultowej. Jest dziwny, inny, szalony i przypomina trochę kilka produkcji którym udało się osiągnąć ten status. Jednocześnie – ponieważ bardzo mało zarobił i miał ograniczoną dystrybucję – tylko ci którzy byli najbardziej wytrwali mogli film poznać. Do tego mieszają się w nim style, konwencje, nawiązania – wszystko co wymaga od widza pewnej słabości do kiczu i sięgania po bardzo różne gatunki. Co ponownie – uwielbiają widzowie produkcji otoczonych kultem. Jeszcze fakt, że reżyser właściwie zawiesił (na wiele lat) karierę po klęsce tej produkcji dokłada się do legendy. Ogólnie Zwierz miał wrażenie jakby już na etapie produkcji chciano stworzyć „ten dziwny film o którym ludzie będą sobie mówili przy piwie”. Jeśli zamysł był inny to rzeczywiście można uznać produkcję za klęskę, choć dla zwierza to raczej dowód na to, że w sumie łatwo przewidzieć jaka nieudana produkcja jednak znajdzie widzów. Przy czym o ile część filmów kultowych jest trudnych do oglądania to Six String Samurai jest zaskakująco fajną produkcją. Aż Zwierz żałował, że nie ogląda filmu ze swoim ojcem bo ma wrażenie, że to film który by mu się bardzo spodobał. A przynajmniej Zwierz mógłby się odpłacić za te wszystkie dziwne filmy które ojciec kazał mu oglądać w dzieciństwie. Może czas na wizytę u rodziców.
Jeśli zainteresował was Six String Samurai i jego recenzja to możecie go obejrzeć TUTAJ nie łamiąc żadnych praw autorskich. Film ma całkiem niezłe angielskie napisy, choć nie ma tam zbyt wiele dialogów. Jeśli marzycie żeby Zwierz napisał dla was tekst na jakiś dziwny temat to możecie skorzystać oczywiście ze wsparcia na Patronite. Zwierz zawsze jest niesamowicie wdzięczny ilekroć ktoś decyduje się go wesprzeć, bo to naprawdę ułatwia życie i pisanie bloga kiedy nie trzeba się w życiu kierować tylko tym – jak zarobić żeby na wszystko starczyło. A niestety – to czasem strasznie odciąga od pisania – zwłaszcza kiedy okazuje się, że remonty się mnożą. W każdym razie Zwierz czeka na wasze ewentualne propozycje cicho się modląc by następnym razem to był choć odrobinkę mniej dziwny film.
Ps: Czy wy w ogóle pamiętacie że 9.12 w kawiarni Kicia Kocia w Warszawie będą Mikołajki ze Zwierzem? W ramach atrakcji będzie np. wizyta świętego Mikołaja i loteria fantowa!