Aktorka, która dostała nagrodę za najlepszą rolę pierwszoplanową, chlipała już piątą minutę. Mówiła dość niewyraźnie, więc udało mi się wyłapać, że bardzo chciała podziękować swojej mamie i komuś imieniem Frank, kto zmienił jej życie i sprawił, że wszystko jest możliwe. Była też bardzo wdzięczna Jodie i Julie, które zawsze są gotowe jej pomóc. Reszta podziękowań ginęła wśród pociągnięć nosem i załamującego się głosu.
Chwilę wcześniej Eve szepnęła mi do ucha, że wszyscy na sali wiedzą, że nagrodę powinna dostać rok wcześniej, ale wtedy była pokłócona ze swoim producentem, który nie zrobił jej kampanii promocyjnej. Tegoroczna nagroda miała być więc czymś w rodzaju statuetki pocieszenia. Sama nagrodzona rola, przynajmniej zdaniem Eve, była co najwyżej przeciętna. Oczywiście nie widziałem filmu, więc pozostało mi tylko pokiwać głową i zrobić sobie mentalną notkę, że muszę koniecznie powtórzyć to Kevinowi.
Poza tym czułem się jednak zdecydowanie pewniej niż wcześniej. Siedziałem na swoim miejscu i oglądałem ludzi, którzy dostawali nagrody. Nawet udało mi się między kolejnymi nagrodami i zapowiedziami dowiedzieć się, że siedząca obok mnie projektantka kostiumów nazywa się Marcia i jakby co to ona chętnie zrobiłaby stroje do jednego z planowanych seriali ABC o Wielkiej Inkwizycji. Zapewniłem ją, że przekażę komu trzeba.
Kiedy tylko wróciliśmy na nasze miejsce, Eve doszła do wniosku, że co prawda ja mam zakaz robienia zdjęć, ale przecież nikt nie zabrał jej komórki. Obfotografowała więc wszystko, co się dało – włącznie z ludźmi, którzy siedzieli obok nas. Wszystkim mówiła, że robi te zdjęcia dla biednego chłopca imieniem Kevin, który w fundacji spełniającej życzenia chorych dzieciaków opowiedział o tym, że chciałby zobaczyć, jak wygląda gala oscarowa od środka. Kilku wzruszonych aktorów zgodziło się nawet osobiście pozdrowić Kevina. Nie wiedziałem czy byłem bardziej rozbawiony, czy lekko zażenowany całą sytuacją. Pewne było to, że nasza połowa widowni już doskonale wiedziała, że jest jakiś Kevin, który bardzo pragnąłby tu być.
Chlipiąca aktorka zeszła ze sceny, tylko odrobinę poganiana przez grającą coraz głośniej orkiestrę i obniżający się coraz bardziej mikrofon, do którego w ostatnich sekundach swojej mowy musiała się już porządnie schylić. Prowadzący galę komik wyszedł wygłosić piąty w ciągu godziny żart o tym, że jest bardzo późno i wszyscy są głodni. Zwłaszcza ten fragment o głodzie spotkał się z entuzjazmem. Wyglądało na to, że nie tylko ja nie jadłem nic od śniadania.
-Żeby wcisnąć się w tę kieckę, ostatni posiłek jadłam dwadzieścia osiem godzin temu. Jak tylko się to wszystko skończy, idę zjeść burgera z frytkami. Idziesz ze mną? – szepnęła do mnie Eve. Na samą myśl o burgerze poczułem, jak zaczyna mi się robić słabo. Jeszcze słabiej zrobiło mi się na myśl, że ktoś mógł nie jeść od dwudziestu ośmiu godzin.
– Tak, jasne – odparłem niemal automatycznie. Nie wydawało mi się, żeby propozycja była prawdziwa. Ale gdy ktoś proponuje jedzenie, nie należy odmawiać. Zwłaszcza jak się jest głodnym.
Światła zapaliły się powoli. Było już późno, więc ludzie nieco mniej ochoczo wstawali ze swoich miejsc. Większość patrzyła na zegarki, ewentualnie kuląc się przy swoich siedzeniach dzwonili do dzieci, opiekunek, szoferów, agentów i asystentów informując ich, że wszystko jeszcze potrwa maksymalnie godzinkę i że mają iść spać, zostać, gdzie są, podjechać samochodem albo przygotować im strój na jedno z przyjęć, które miało się zacząć zaraz po zakończeniu gali.
Zupełnie inaczej wyglądała też atmosfera w pierwszych rzędach. Po tym, jak rozdano kilka ważnych wyróżnień, siedziało w nich więcej przegranych niż zwycięzców. Nagrodzeni zajęci teraz byli odbieraniem gratulacji, a pominięci tłumaczeniem wszystkim wokoło, że naprawdę są zachwyceni, że w tym roku nie przypadł im ten zaszczyt.
Jakiś siedzący w rzędzie przede mną facet od chwili, kiedy otrzymał statuetkę, nie mógł przestać się nią bawić. Balansował nią na otwartej dłoni, podnosił do góry nogami, podrzucał, a nawet oferował osobom siedzącym w tym samym rzędzie możliwość potrzymania jego wyróżnienia. Eve wyjaśniła mi, że to szkocki scenarzysta, który dostał nagrodę za swój autobiograficzny scenariusz o uzdolnionym dzieciaku, który żyje w niewielkiej wiosce ze swoimi rodzicami alkoholikami. Z tego co zrozumiałem – był on temu światu wyróżnień i blichtru równie obcy co ja. Obiecałem sobie, że jeśli nie zapomnę, muszę koniecznie wstać i mu pogratulować.
– Co nam jeszcze zostało? – było mi trochę wstyd przyznać, ale oczywiście zapomniałem kolejności, w jakiej rozdawane są nagrody.
– Został nam jeszcze reżyser, aktor i najlepszy film, to już naprawdę sama końcówka – ale teraz będzie mnóstwo przerw, właściwie co chwilę. Może się wydawać, że to pięć minut, ale wyjdziemy stąd tuż przed północą – jakby na dowód tego, że ma już zupełnie dość, Eve ziewnęła – Plus jest taki, że teraz będzie chwila emocji.
– Jakich? Wydawało mi się, że wszystko jest tu z góry ustalone – przypomniałem sobie, jak Kevin tłumaczył mi zasadę działania sezonu nagród, gdzie przed Oscarami właściwie już wiadomo, kto wygra.
– Zwykle tak, ale w tym roku jest dwóch aktorów, którzy idą łeb w łeb. Widzisz tam – Eve wskazała na mężczyznę w pierwszym rzędzie, który siedział trochę po skosie od nas. Nie wyglądał jak aktor, prędzej jak urzędnik w małym miasteczku. Lekko łysiał, a smoking, który miał na sobie, wydawał się nieco za duży, a może po prostu źle się układał na lekko pochylonych do przodu ramionach. Co prawda widziałem go tylko z profilu, ale jego twarz nie wydawała się ani szczególnie, fascynująca ani przystojna. Gdybym usiadł obok kogoś takiego w metrze, nawet nie umiałbym potem sobie przypomnieć, jak wygląda – to jest Mark Gibson. Brytyjski aktor teatralny. Facet jest niesamowity, wygląda niepozornie, ale jak gra… klękajcie narody. Gdyby chciał, mógłby zagrać każdego i byś uwierzył. Niezależnie od tego czy grałby dyktatora, nauczyciela klasy pierwszej, płatnego mordercę, księdza sadystę czy romantycznego kochanka.
– Kogo grał w tym roku? – założyłem, że podane przez Eve przykłady nie wzięły się znikąd.
– W tym roku wcielał się w dziennikarza lokalnej gazety, który odkrył, że ceniony nauczyciel w lokalnej szkole był kilkanaście lat wcześniej skazany za pedofilię, ale zmienił tożsamość. Dużo krzyczenia, płakania i uderzania ręką w stół. Doskonała rola, zgarnął za nią Złoty Glob i BAFTĘ. Plus powinien dostać tę nagrodę jakieś dwadzieścia pięć lat temu.
– Za rolę płatnego mordercy? – zgadywałem, bo kariera Gibsona była mi zupełnie obca.
– Nie, księdza sadysty – ton Eve wskazywał, że przegapiłem jakiś niesamowicie znany film – Nie widziałeś „Czerwonego różańca”?
– TO jest facet z „Czerwonego różańca”? – doskonale pamiętałem film, który zobaczyłem na studiach. W głównej roli był jakiś demoniczny człowiek, którego pojawienie się w kadrze sprawiało, że niemal czułem ciarki na plecach. Pamiętałem go jako wysokiego, z oczami płonącymi gniewem i postawą, którą sprawiała, że nawet siedząc w kinowym fotelu człowiek mimowolnie się kulił. Nigdy bym nie powiedział, że mógł go grać ten lekko zgarbiony aktor. – No dobra, a z kim konkuruje? – nagle poczułem, że bardzo mi zależy na Oscarze dla Gibsona.
– Z Edwardem Thompsonem, nie wiem, czy go zobaczysz, ale siedzi najbardziej po prawej stronie w pierwszym rzędzie. Jeśli trochę się podniesiesz, powinieneś móc przynajmniej dostrzec czubek jego głowy – Eve wskazała w najdalszy kąt widowni.
Wstałem lekko i rzeczywiście dostrzegłem siedzącego z boku sali mężczyznę. Stało obok niego kilka osób. Wyglądał jak reinkarnacja któregoś z tych aktorów z lat pięćdziesiątych. Wysoki, szczupły, z ciemnymi włosami, które dzielił staromodny przedziałek. Jego smoking układał się idealnie, jakby spędził w nim całe życie, tylko co pewien czas zmieniając go na jakąś jedwabną piżamę w drobny wzorek. Uśmiechał się do kogoś, a jego uśmiech nawet z oddali lśnił tak, jakby mógł sprzedać dożywotni zapas wybielającej pasty do zębów każdemu, z kim rozmawiał.
– OK, widzę go. Kogo on grał? Supermana? – nie podejrzewałem, by ktoś z taką urodą mógł grać jakiegokolwiek małomiasteczkowego szaraczka.
– Nie, choć nie jesteś aż tak daleko. Grał Kennedy’ego. Musiałeś słyszeć o „Dallas” – Eve zawiesiła głos a mi było głupio powiedzieć, że moim jedynym skojarzeniem z „Dallas” była opera mydlana, którą moja babcia oglądała namiętnie w powtórkach na kanale ze starymi programami telewizyjnymi.
– Ale on zupełnie nie przypomina Kennedy’ego. – to przynajmniej wiedziałem.
– I właśnie dlatego ma szansę na nagrodę, bo w filmie wyglądał zupełnie jak Kennedy. Za to zawsze łatwo coś dostać. Niejeden aktor zbudował kolekcję wyróżnień. Thompson dostał nagrodę Stowarzyszenia Aktorów i wyróżnienie w Toronto i Wenecji. Więc teoretycznie on ma większe szanse.
– Dlaczego? – Eve mówiła o tych sprawach, jakby były zupełnie oczywiste.
– Bo aktorów jest w Akademii najwięcej, więc kto podbił ich serca, ten ma duże szanse na Oscara. Poza tym nie oszukujmy się, to Amerykanin. Od dawna żaden piękny Amerykanin nie dostał statuetki. Ludzie to lubią – Eve wyglądała na lekko zirytowaną mechanizmem, który właśnie mi opisała – Ale mojego głosu nie dostał.
– Twojego głosu? To ty masz prawo głosować? – byłem równie zaskoczony jak wtedy, kiedy dowiedziałem się, że miała męża. A nawet bardziej. W moich wyobrażeniach Akademia była raczej grupą nobliwych panów.
– Oczywiście, że mam prawo, właściwie wszyscy, którzy byli nominowani mają prawo głosować.
– Byłaś nominowana? Za co? Rolę sadystycznej zakonnicy? – zażartowałem, mając nadzieję, że jej nie obrażę.
– Nie, płatnej morderczyni. Za rolę sadystycznej zakonnicy dostałam Złotą Malinę – teraz ja nie byłem pewien, czy Eve sobie ze mnie nie żartuje.
Światła przygasły. Komik prowadzący galę znów wyszedł na scenę i kolejny raz rzucił jakimś dowcipem o czasie i głodzie, ale tym razem mało kto się zaśmiał. Najwyraźniej wszyscy mieli już dość. Potem zapowiedział prezenterkę. Kojarzyłem ją ze zdjęć, które pokazywał mi Kevin. Rok wcześniej wygrała Oscara za rolę matki pięciorga dzieci, która swoją determinacją wszystkie posłała na studia, mimo że pracowała jako pomoc dentystyczna. Kevin pokazywał mi nawet filmik z jej podziękowań, gdzie mówiła, że ta rola była bliska jej sercu, bo ma ciocię, która pracuje w klinice. O ile w roku, w którym była nominowana, aktorka miała na sobie długą czerwoną suknie ze złotymi wstawkami, to teraz, kiedy musiała tylko zaprezentować nagrodę, ubrana była dużo skromniej. Zapisała się do armii kobiet w tiulach, ale nie postawiła na szeroką spódnicę. Prawdę powiedziawszy, jej pudrowa sukienka wyglądała jak bardzo przemyślnie udrapowana firanka. Wygłosiła kilka koszmarnych frazesów o tym, jak to pierwszoplanowy aktor jest ważny i pierwszoplanowy, i przeszła do wyczytywania nominowanych. Rzeczywiście najwięcej oklasków dostał Thompson. Nie miałem pojęcia, do jakiego stopnia jest to wyznacznik jego szans na nagrodę.
– A Oscar wędruje do… – aktorka trochę mocowała się z kopertą. Ktoś, kto ją zaklejał, nie brał pod uwagę długich paznokci większości kobiet – Marka Gibsona za rolę w filmie „Mężczyzna z czwartej strony”.
Gibson wstał powoli i rozejrzał się wokół siebie, jakby nie był do końca przekonany, że rzeczywiście przypadło mu wyróżnienie. Skłonił się lekko w kierunku Thompsona, który uśmiechał się ze swojego miejsca tak szeroko, że niemalże można było uwierzyć, że cieszy się wygraną konkurenta. Gibson nieśpiesznie ruszył odebrać nagrodę, a ja poczułem, jak wzrasta we mnie fala entuzjazmu. Nawet nie wiem, kiedy wstałem, by nagrodzić aktora owacją na stojąco. Przez chwilę stałem sam jak głupi, ale szybko dołączyła do mnie Eve, a potem już wszyscy z trzech pierwszych rzędów i dalej. Klaskaliśmy, a Gibson kłaniał się nam grzecznie jak aktor po właśnie zakończonym spektaklu. Czułem się szczęśliwy. Zupełnie jakbym sam coś wygrał. Przeszło mi przez myśl, że może o to chodziło Kevinowi, kiedy mówił, że w Oscarach jest coś takiego, co sprawia, że człowiek czuje się nagrodzony, nawet jeśli nie kiwnął palcem.