– Jak sprawdzić, czy ktoś był sławny – spytałam taty, który właśnie skończył oglądać powtórkę jakiegoś meczu futbolowego. Tata nigdy nie miał czasu oglądać rozgrywek, więc zwykle oglądał powtórki. Nigdy nie mogłam zrozumieć, jaką przyjemność miałoby komuś sprawiać oglądanie meczu, którego wynik już się zna, a omówienie przeczytało się w gazecie.
– Jeśli był bardzo sławny, nie trzeba sprawdzać – ojciec uśmiechnął się szeroko, najwyraźniej zachwycony swoją odpowiedzią.
– Tato, ale serio – byłam trochę zirytowana. Tata miał w zwyczaju rzucać takimi odpowiedziami i potem był z siebie niesłychanie zadowolony, że udało mu się powiedzieć coś dowcipnego. Kiedyś mama zapytała go, czy nie widział jej torebki, na co dostała odpowiedź: „Jeśli nikt jej nie ukradł, jest tam, gdzie ją położyłaś, jeśli ktoś ją ukradł, jest gdzie indziej”. Mama wcale a wcale nie była rozbawiona, oj nie.
– Tak serio – ojciec poprawił się w swoim dużym skórzanym fotelu, który kupił specjalnie po to, by wylegiwać się w nim przed telewizorem – to trzeba iść do biblioteki i zajrzeć do encyklopedii. W bibliotekach mają też stare gazety, więc jakby co to tam też może być jakaś informacja.
– A zawieziesz mnie jutro? – wiedziałam, że we wtorki tata ma trochę więcej czasu rano.
Spojrzał na mnie niechętnie. Moje relacje z tatą zawsze były proste. Woził mnie na zajęcia baletu dwa razy w tygodniu i raz na zajęcia ze śpiewu. Ponieważ oba miejsca znajdowały się daleko od mojej szkoły, mieliśmy sporo czasu na rozmowę. Ja opowiadałam, co w szkole, a on – co tam u niego w elektrowni. Mieliśmy swoje wspólne żarciki i ulubione knajpy, pod które podjeżdżaliśmy po coś do przegryzienia. Tacie mówiłam o rzeczach, których bałam się wyznać mamie, tata czasem mówił mi o problemach, które mama chciała przede mną ukryć. Zawsze kiedy ktoś mnie pytał, z kim mam najlepszy kontakt, wskazywałam tatę i dodawałam z dumą, że był na każdych moich zawodach biegowych, mimo że kibicowanie komuś, kto specjalizuje się w biegach na przełaj, nie jest szczególnie ekscytujące.
A potem coś się popsuło. Nawet chyba mam wrażenie, że wiem, kiedy. Koło moich szesnastych urodzin. Wszyscy spodziewali się, że rodzice zaproponują dorzucenie mi się do samochodu. Sama miałam odłożone trochę pieniędzy. Byłam przekonana, że to tylko formalność. Ale samochodu nie dostałam. Tata dał mi śliczny złoty łańcuszek z pięknym wysadzanym malutkimi kamieniami wisiorkiem w kształcie litery O. Nie ukrywam, byłam wściekła – przez dobre dwa tygodnie się do nich nie odzywałam. Trzaskałam każdymi drzwiami, jakie znalazłam, i powiedziałam tacie, że moi znajomi mogą mnie podrzucać na zajęcia, łaski bez. Chyba właśnie wtedy tata poczuł się zdradzony. Było mi głupio, bo w sumie chciałabym go przeprosić i powiedzieć, że to nie było aż takie ważne, ale nie miałam pojęcia jak. Sytuacja się przedłużała, było dziwnie i z każdym kolejnym miesiącem miałam wrażenie, że już zawsze będzie tak dziwnie, i nic się z tym nie da zrobić.
– Nie idziesz jutro do pani Hoffman? – tata chrząknął, jakby czuł się nieco niewygodnie w całej tej sytuacji.
– Jutro nie, Agnes zaprasza koleżanki na brydża raz na kilka tygodni i powiedziała, że nie ma sensu, żebym przychodziła, bo tylko będę im zawadzać i jeszcze się nasłucham słów nie dla młodych panienek – wizja kilku staruszek bluzgających nad kartami nawet mnie bawiła i ze smutkiem przyjęłam to obowiązkowe wolne.
– No dobrze – tata zaczął trochę bezmyślnie skakać po kanałach telewizyjnych – zawiozę cię.
Tylko wrócić będziesz musiała sama, chyba że zostaniesz tam aż do siedemnastej, wtedy będę mógł cię odebrać.
Więcej nic nie powiedział, ale w jego tonie było coś takiego, że postanowiłam, że spędzę w bibliotece cały dzień, żeby móc z tatą wrócić do domu.
Bibliotekarka, której przedstawiłam swój problem, okazała się niesłychanie uprzejma i pomocna. Poprosiła, bym usiadła, po czym przyniosła mi kilka tomów starej, przedwojennej encyklopedii, trzy książki o historii światowego kina i cienką broszurę, którą kiedyś przekazała jakaś organizacja polonijna. Broszura była po polsku, ale ponieważ na pierwszej stronie widniała taśma filmowa, zakładam, że musiała mieć coś wspólnego z kinem. Przejrzenie tych wszystkich materiałów nie zabrało mi dużo czasu. W książkach o historii kina najwięcej miejsca poświęcano zawsze narodzinom Hollywood, kinu francuskiemu, radzieckiemu czy brytyjskiemu. Tylko w jednej książce znalazłam trzy zdania o polskim kinie. Wynikało z nich, że po wojnie przez kilka lat nie robiono w Polsce filmów, ale produkcja już od dłuższego czasu trwała nieprzerwanie i nawet cieszyła się uznaniem na świecie. Nie było tam żadnej informacji o tym, co działo się wcześniej, ale przyszło mi do głowy, że może jednak było do czego wracać w Polsce, skoro nadal tam kręcono. W broszurze o polskim filmie zobaczyłam kilka zdjęć – głównie starszych mężczyzn stojących za biurkiem i uśmiechających się do zdjęcia, i trzy czy cztery kadry filmowe podpisane tytułami, których nie zrozumiałam. Przepisałam je, zastanawiając się, czy nie dopytać o nie Agnes. W jednej z encyklopedii znalazłam hasło o kinie w Polsce, co nieco mnie zdziwiło. Hasło było niewielkie, ale pojawiało się tam nazwisko Hertz. Pamiętałam, że Agnes o nim wspominała, było to zresztą jedyne nazwisko z jej opowieści, które byłam w stanie powtórzyć. Samo hasło było jednak bardzo pobieżne. Autor odnotowywał, że w Polsce robi się filmy, są kina i są producenci, i jednym z nich jest Hertz. Tyle. W sumie gdybym ja miała pisać hasło o kinie w przedwojennej Polsce, pewnie też bym napisała coś takiego. Tyle sama wiedziałam z opowieści pani Hoffman.
Spojrzałam na zegarek – zbliżała się jedenasta. Bardzo chciałam wrócić z tatą do domu, więc zostało mi sześć godzin. Wycieczka do automatu z kawą i przekąskami na korytarzu przed czytelnią zajęła mi całe dwadzieścia minut, z czego dobre osiem starałam się podjąć decyzję, czy wolę cappuccino, które nie smakuje jak cappuccino, czy przeraźliwie słodkie kakao, które automat reklamował jako pysznie aksamitną czekoladę. Wybrałam czekoladę. Stojąc w korytarzu i popijając przeraźliwie słodki napój, zastanawiałam się, co mogłabym zrobić dalej. Nie oczekiwałam, że znajdę nagle cały życiorys Agnes Hoffman, ale jakoś nie mogłam uwierzyć, żeby ktoś naprawdę sławny nie zostawił po sobie żadnego śladu. Z drugiej strony nie spodziewałam się, żeby lokalna biblioteka, choć duża, miała jakiekolwiek informacje na temat kina w Polsce i to jeszcze sprzed sześćdziesięciu lat. Nie byłam też do końca pewna czy aż tak chce mi się szukać. Ostatecznie wystarczyło, że pomagałam porządkować papiery. Kogo obchodzi, czy fryzjerka na emeryturze była kiedyś gwiazdą w Polsce czy nie.
Wróciłam do czytelni. Było mi głupio oddać książki, więc nie wróciłam do wyznaczonego stolika, tylko poszłam między półki z wolnym dostępem. Początkowo kusiło mnie, by poszukać książki telefonicznej i upewnić się, że rzeczywiście pod wskazanym adresem mieszka pani Agnes Hoffman, ale doszłam do wniosku, że nie daj Boże znajdę tam inne nazwisko i tylko się zdenerwuję. Zamiast tego ruszyłam między półki, na których stały wystawione książki poświęcone zwierzętom. Kolejne kilka godzin spędziłam na podłodze w czytelni, czytając o najróżniejszych kocich rasach, zwyczajach i tym, jak odpowiedzialny właściciel powinien dbać o swojego mruczka. Wynikało z nich jasno, że choć kot przekona cię, że każde jedzenie jest dla kota, to jednak można wybrać gorzej i lepiej. Patrząc na spis rzeczy dobrych dla kota, doszłam do wniosku, że moje podkarmianie Otto musi się zmienić. Doszłam też do wniosku, że podpytam panią Agnes, kiedy ostatni razem stosowała na swoim kocie preparat na pchły. Skoro zwiewał z domu, nie było pewności, czy ich nie ma. Im dłużej czytałam, tym bardziej dochodziłam do wniosku, że jak tylko będę miała kawałek własnego miejsca, to przygarnę kota. Albo dwa.
Tata przyjechał pod budynek biblioteki punkt siedemnasta. Kiedy wsiadłam do jego samochodu z torbą obładowaną książkami (ostatecznie wypożyczyłam kilka poradników o kotach), poczułam się jak w wehikule czasu. Jakby cała ta nasza kłótnia o głupią furę na szesnaste urodziny nie miała miejsca.
– Jak było na zajęciach? – tata zapytał automatycznie, jak zawsze.
– W bibliotece – poprawiłam go tylko delikatnie, nie chcąc spowodować żadnego konfliktu – Było nawet ciekawie, bardzo miła bibliotekarka. Ale prawie nic nie mieli, a przynajmniej nic co mnie interesuje. A u ciebie w pracy?
– Żal mówić, zmieniają nam nazwy działów. Rozumiesz, nie to, co robimy, gdzie robimy, jak robimy, ale to jak nazywa się każdy dział. Ktoś to na górze wymyślił i teraz trzeba wymieniać każdą tabliczkę na drzwiach, każdą wizytówkę, każdy wysyłany przez nas papier trzeba wymienić. Tyle głupiej roboty, bo firma chce się wydawać bardziej przyjazna. No chyba nie dla swoich pracowników – tata był wyraźnie rozdrażniony, ale ja czułam się fantastycznie, przypominało mi to jego wszystkie narzekania z czasów, kiedy odbierał mnie z zajęć. Miałam nawet wrażenie, że nie pierwszy raz jego firma wymienia nazwę wszystkiego, by wydać się bardziej przyjazna.
– Beznadziejnie, dużo głupiej roboty. Trochę jak mój dzisiejszy dzień, sporo czasu spędziłam nad książkami, ale niczego się nie dowiedziałam. Wyraźnie biblioteka nie jest najlepszym miejscem, żeby dowiedzieć się, czy ktoś był sławny – przeciągnęłam się lekko. Siedzenie w skurczonej pozycji na podłodze i czytanie o kotach było zaskakująco męczące.
– Może wybrałaś złą bibliotekę – tata skręcił na skrzyżowaniu. Po chwili zdałam sobie sprawę, że jedziemy do domu okrężną trasą – Takie lokalne biblioteki chyba rzeczywiście nie mają za dużo informacji, nawet tam komputera nie ma. Ale jakbyś pojechała do tej uniwersyteckiej, to tam może mają więcej. Bo co cię dokładnie interesuje, Olive?
– Pani Agnes zapewnia, że była gwiazdą filmową w Polsce. Nie wiem za dużo, tylko tyle, że po wojnie przeniosła się do Kalifornii z mężem, który był operatorem. No i że zaczęła grać w Polsce jeszcze w kinie niemym.
– To rzeczywiście nie za dużo – tata wjechał samochodem na podjazd do restauracji sprzedającej najlepsze burrito w tej części miasta. Przed nami stało jeszcze kilka samochodów. Kiedyś bywaliśmy tu co najmniej raz na tydzień – Może nie ma sensu szukać, zanim nie dowiesz się czegoś więcej. Jakiegoś tytułu filmu, czy nie wiem… reżysera, z którym współpracowała.
– Tytuł jednego filmu mam – byłam zaskoczona, że tata w ogóle zaangażował się w moje małe śledztwo – Pani Hoffman opowiedziała mi o nim kilka dni temu i od tego czasu nie mogę przestać o tym myśleć. Wiesz, że mogła być aktorką i nikt o niej nie pamięta, nikt o niej nie wie, jest po prostu fryzjerką.
– Nie byłaby pierwsza – tata bębnił palcami w kierownicę – Wiesz, nie każdy kto zostanie aktorem jest sławny do końca życia. Niektórzy nigdy nie zostają sławni. Nawet jak się starają.
– Oj, wiem, tato – byłam nieco zirytowana tymi jego aluzjami. Brzmiał zupełnie jak matka. Czasem miałam wrażenie, że oni nawet nie dopuszczają do siebie wizji, że mój pomysł na karierę aktorską mógłby rzeczywiście się sprawdzić. Nawet teraz, kiedy już dostałam się na studia, zachowywali się, jakbym była pięcioletnim dzieckiem opowiadającym o swoich planach na życie – Po prostu jestem ciekawa. Ty też powinieneś być. Mogłeś ostatnie kilkanaście lat spędzić w domu, prawie przez płot sąsiadując z gwiazdą filmową, i nawet o tym nie wiedzieć. Poza tym pomyślałam, że może gdybym znalazła coś więcej, sprawiłoby to jej przyjemność. Każdy lubi zobaczyć swoje zdjęcie w gazecie czy w książce. Sam byłeś dumny, kiedy twoje zdjęcie pojawiło się w księdze pamiątkowej naszej kręglarni.
– No dobra – tata spojrzał na mnie tak, jakby zobaczył mnie pierwszy raz od dłuższego czasu. Może pierwszy raz od tego dnia, kiedy trzasnęłam drzwiami i powiedziałam, że sama pojadę na zajęcia tańca, łaski bez – Zawiozę cię do biblioteki uniwersyteckiej, ale mam czas dopiero za dwa tygodnie przez te cholerne papiery w pracy. Tylko może nie mów mamie, że się tak wozimy. Mam wrażenie, że może jej być przykro.
– Dlaczego miałoby jej być przykro? – spytałam, kiedy tata podjeżdżał już pod samo okienko, by złożyć nasze niezmienne zamówienie na burrito z podwójnym guacamole.
– Bo twoja matka jest absolutnie pewna, że wolisz mnie – powiedział tata, wychylając się przez okienko tak, że ostatnie słowa tego zdania usłyszała też dziewczyna obsługująca zamówienia.
Oparłam się o siedzenie nieco zaskoczona tą szczerością ojca, jednocześnie zastanawiając się, czy wszyscy rodzice są tak strasznie porąbani.
WARSZAWA 1926
– Chyba w tym nie wyjdziesz – matka zatrzymała ją przy samych drzwiach, kiedy dziewczynie wydawało się, że udało jej się wymknąć z domu niepostrzeżenie.
– Oczywiście, że wyjdę, co więcej wyjdę w tym na scenę – mimo tej pewności siebie Agnieszka nieco ciaśniej okryła się płaszczem, pod którym miała leciutką tiulową sukienkę wyglądającą niemal jak mgiełka. I jak mgiełka była w niektórych miejscach dość prześwitująca.
– Gdyby twój ojciec żył… – matka oczywiście sięgnęła po swój ulubiony argument. Od czasu, kiedy ojciec Agnieszki umarł pół roku wcześniej, niemal w każdej ich kłótni pojawiało się to westchnienie.
– Nic by się nie zmieniło. Tata doskonale wiedział, czym się zajmuję, i ty też. A teraz idę, bo nie mogę się spóźnić na przedstawienie – Agnieszka wyszła, trzaskając drzwiami.
Zbiegła kilka stopni po czym się zatrzymała. Wcale nie musiała się spieszyć. Przedstawienie w teatrze ogródkowym zaczynało się za trzy godziny. Chciała wyjść wcześniej, żeby spotkać się ze znajomymi przed spektaklem, pogadać, wypić kawę, może nawet wino, poplotkować o tych wszystkich znajomych z kursu, którzy teraz nie mogli znaleźć zatrudnienia. Spieszyła się też dlatego, że miała dobre wieści. Dostała epizod w jego nowym filmie. I to nie byle jakim. Miała być jedną z dziewczyn w scenie przyjęcia w „Trędowatej”. Była już na przymiarkach sukienki, i było pewne, że się pojawi. O ile jej sceny nie wytną, co już się zdarzało. Do dziś czerwieniła się na myśl o tym, jak opowiedziała wszystkim, że zobaczą ją w „Iwonce”, ale scena z jej udziałem wylądowała na podłodze w montażowni. Teraz jednak była pewna, że tak się nie stanie. W scenie balu działo się zbyt wiele, by wyciąć całe ujęcia.
Jednak cały jej entuzjazm związany z pochwaleniem się nową rolą i plotkami nagle prysł. Stojąc na półpiętrze, wcale nie czuła się dobrze ani radośnie. Jasne, mama była ostatnio nie do życia, ale przecież obie dobrze wiedziały, że nie chodzi o sukienkę Agnieszki, która jeszcze kilka miesięcy temu bardzo się mamie podobała. Chodziło o to, że w domu nie było taty, i o to, że zniknął tak nagle, że nikt nie zdążył się z nim pożegnać. Można było nie zauważyć, że wyjechał, bo wszystko w gabinecie pozostało niezmienione i nikt tam nie wchodził, poza tymi rzadkimi przypadkami, gdy dzwonił telefon.
Agnieszka westchnęła ciężko. Będzie miała jeszcze mnóstwo okazji pochwalić się przyjaciołom swoją rolą. Wbiegła z powrotem do mieszkania i zgodnie ze swoimi przewidywaniami zastała matkę stojącą jeszcze pod drzwiami, płaczącą za wszystkim, co było nie tak.
– Oj, nie płacz mamuś – objęła ją najmocniej, jak umiała – Chodź ze mną do teatru, to zobaczysz, że nie ma nic gorszącego w mojej sukience. Albo zostaniemy w domu, bo mam jeszcze czas, i opowiem ci o filmie
– Filmie – matka odsunęła się od niej na pół kroku, spojrzała na nią niemalże z przerażeniem – Jakim filmie?
– Mamuś, bo pan Hertz niedawno dzwonił i zaproponował mi rolę, rólkę właściwie. Ja będę w ekranizacji „Trędowatej” – Agnieszka uznała, że skoro nie może się podzielić wiadomością z koleżankami, to może powiedzieć mamie.
– „Trędowatej”? Tej „Trędowatej”? Na podstawie Mniszkówny? – po raz pierwszy w życiu Agnieszka usłyszała w głosie swojej matki coś na kształt entuzjazmu.
– Tak, oczywiście nie będę grała dużej roli, ale będę w takiej scenie zbiorowej – Agnieszka zaczęła się tłumaczyć, bo mama była gotowa pomyśleć, że będzie grała Stefcię Rudecką.
– Ale dlaczego ty mi dziecko nie powiedziałaś? Ty mi musisz wszystko powiedzieć! – ton matki zmienił się całkowicie – Wszystko! Czy ty wiesz, że ja „Trędowatą” czytałam jakieś dziesięć razy. Nawet żałowałam, że już jesteś duża, bo byś dostała na imię Stefcia. Musisz mi wszystko opowiedzieć. Zdejmij płaszcz, chodź do salonu i opowiedz dokładnie.
Agnieszka z pewnym wahaniem zdjęła płaszcz, odsłaniając całość swojej zwiewnej sukienki. Mama jednak zupełnie nie zwracała na to uwagi. Szła już do pokoju i chciała się koniecznie dowiedzieć, kto będzie grał Ordynata Mochorowskiego, bo jeśli to nie będzie bardzo przystojny mężczyzna, to ona nie ręczy, że ten film zobaczy.