– Olive, potrzebne ci są nowe ubrania – mama przyszła do mojego pokoju ze stosem koszulek, które właśnie wyjęła z suszarki – jeśli masz wyglądać na kampusie jak człowiek, nie możesz mieć wyłącznie przymałych t-shirtów.
– Pewnie masz rację – nie chciałam jej mówić, że przymałe ubrania są dokładnie tym, co warto mieć w swojej garderobie, jeśli chce się zrobić wrażenie na innych studentach – Ale nie chcę wydawać kasy na nowe ubrania. Jak pojadę do LA, to się obkupię.
– Bez sensu, tam wszystko będzie droższe – mama postawiła kosz na środku mojego pokoju i dość mechanicznie zaczęła składać pranie. To była jej ulubiona czynność domowa, jedyna, której nigdy nie próbowała na nikogo scedować – Pójdziemy na zakupy w czwartek. Tylko powiedz Agnes, że nie dasz rady przyjść do pracy.
– A ty? Nie musisz iść do biura? – zakupy w środku tygodnia wydawały mi się dziwnym pomysłem.
– Mamy w pracy deratyzację – głos mamy nawet nie zadrżał, choć ja sama poczułam lekki niepokój. Chyba nie chciałabym pracować w miejscu, z którego trzeba usuwać szczury.
– Ciekawe, że w czwartek a nie piątek, miałabyś długi urlop – rzuciłam trochę bez zastanowienia.
– Ale deratyzacja jest w czwartek – tym razem mama brzmiała jak nieco zła – proszę cię, weź wolne, pójdziemy ci coś kupić. Nie wyślę cię na studia w samych poszarpanych spodniach i kusych koszulkach.
Kiedy w końcu wyszła, pomyślałam z radością o tym, że już tylko tygodnie dzielą mnie od tego wspaniałego rozdziału w moim życiu, kiedy rodzice nie będę wchodzić do mojego pokoju, bo ten znajdować się będzie wiele, wiele mil od nich.
Agnes oczywiście dała mi wolne. Ostatecznie żadnej z nas specjalnie się nie spieszyło. Otto pewnie wyraziłby sprzeciw, ale po pierwsze – nie miał prawa głosu, a po drugie wychodząc w środę od pani Hoffman, dałam mu dwa razy więcej smaczków. Miałam nadzieję, że jakiekolwiek miałby do mnie pretensje, to znikną przykryte kocim wspomnieniem chrupków o smaku kraba.
Kiedyś wyprawy do centrum handlowego z mamą były jednym z moich ulubionych sposobów spędzania wolnego czasu. Wolałam to nawet od wypadów z koleżankami. Podczas kiedy z kumpelami z klasy miałyśmy kasę tylko na plastikowe kolczyki i jedne frytki jedzone na spółkę, wyprawy z mamą niosły za sobą zawsze obietnicę uzupełnienia garderoby. Zwłaszcza kiedy skończyłam szkolę podstawową strasznie zależało mi na nowych ubraniach. Pamiętam jak niemal na klęczkach błagałam mamę by kupiła mi czarne jeansy, i sweter z cekinami. Wydawało i się wtedy, że nie ma szans bym znalazła jakąkolwiek koleżankę jeśli nie będę miała tych rzeczy w szafie. Mama niby była surowa ale zwykle udawało mi się ją przekonać, że nastolatka, która nie ma ani jednej modnej rzeczy będzie miała trudności z akceptacją wśród rówieśników. Zabrało mi trochę czasu by zorientować się, że moja argumentacja raczej ją bawiła niż przekonywała.
Z czasem te wspólne wypraw straciły swój urok. Chyba wtedy kiedy pierwszy raz odłożyłam na nowe jeansy, zdałam sobie sprawę, że niekoniecznie muszę czekać na te wielkie, choć rzadkie wspólne wyprawy do centrum handlowego. Poza tym z roku na rok centrum stawało się coraz nudniejsze. Kiedyś wystarczyło stoisko z lodami, sklep ze słodyczami i basen napełniony kolorowymi piłeczkami bym czuła się najszczęśliwszym dzieckiem w Sacramento. Teraz miałam wrażenie, że w sumie poza kolejną parą spodni czy kolczyków nie za bardzo jest tu coś ciekawego do roboty. Obeszłyśmy z mamą dokładnie te same kilka sklepów, które zwykle odwiedzałyśmy przed początkiem roku szkolnego. Tym razem jednak, zamiast do sekcji z ubraniami młodzieżowymi, przeprowadziła mnie do ubrań dla dorosłych. Zastanawiałam się, co chciała mi powiedzieć, kupując mi pierwszą w moim życiu garsonkę, całkiem ładną czarną koktajlową sukienkę i namawiając mnie, żebym jednak kupiła sobie buty na nie za wysokim obcasie. Wyglądało to tak, jakby pragnęła, żebym pojechała na studia aktorskie z walizką pełną ubrań idealnych dla osoby starającej się o pracę sekretarki. Ostatecznie udało mi się wynegocjować, że za własne pieniądze kupię jeszcze dwie pary jeansów i jakieś nowe koszulki. Mama szlachetnie dorzuciła mi się do adidasów i kurtki jeansowej.
Kiedy usiadłyśmy na kawie mrożonej – miałyśmy taki zwyczaj od czasu, kiedy zaczęłam chodzić do szkoły średniej – spojrzałam na wypakowane torby. Zakupy były same w sobie miłe, ale cały czas czułam, że chyba nie chodzi o to, żebym na pewno nie świeciła gołym pępkiem przed kolegami na kampusie.
– Przypomnij mi, żebym przed wyjściem kupiła kwiaty, chciałabym przynieść róże dla pani Hoffman – pomyślałam, że skoro nie mam pojęcia, o co chodzi mamie, to bezpiecznie będzie porozmawiać na jakiś neutralny temat.
– Róże? Jest jakaś okazja? – mama spojrzała na mnie nieco podejrzliwie.
– Nie, po prostu wspomniała, że lubi te kwiaty, a dziś mnie nie było, to uznałam, że miło będzie z czymś przyjść – teraz zaczęłam się zastanawiać, czy to rzeczywiście dobry pomysł.
– Trochę mnie to niepokoi – mama wypiła łyk kawy – Tak się przywiązujesz do pani Hoffman. To z całą pewnością miła osoba, ale pamiętaj, że niedługo wyjeżdżasz. Tobie będzie wszystko jedno, ale tej starszej pani może być przykro.
– Chciałam tylko być miła – teraz naprawdę zrobiło mi się głupio – ona mi tyle opowiada o swoim życiu, to są same ciekawe rzeczy. Twierdzi, że była przedwojenną gwiazdą filmową. Zresztą już ci opowiadałam. Wydaje mi się, że ona nie ma komu tego wszystkiego opowiedzieć.
– A czy na pewno jesteś odpowiednią osobą? – mama wciąż przyglądała mi się sceptycznie – Ponownie ci przypominam: zaraz wyjeżdżasz na studia. Teraz jest miło, a niedługo starsza pani będzie się czuła opuszczona. A te opowieści moim zdaniem wcale nie są ciekawe. Ja się raczej zastanawiam, czy nie ma demencji.
– Dlaczego zawsze taka jesteś, że snujesz same pesymistyczne scenariusze? – czułam się strasznie sfrustrowana tymi jej sugestiami.
– Bo jest dużo bardziej prawdopodobne, że rozmawiasz ze staruszką z demencją, której własne wspomnienia mieszają się z historiami z filmów, które widziała, niż że dwie ulice od nas mieszka zapomniana polska gwiazda filmowa. Na Boga, Olive, jesteś prawie dorosła, nie możesz być taka naiwna – mama zaczęła się rozglądać za kelnerką, u której mogłaby zapłacić za kawę. Najwyraźniej ona też miała dość tego naszego wypadu.
– Pani Hoffman nie ma demencji, doskonale sobie radzi sama w domu. Otto jest zadbany, a jej domek jest może zapuszczony, ale przecież nie jakoś strasznie. Jeździ do kościoła, gra w karty z koleżankami. Zawsze płaci na czas. Naprawdę to nie jest osoba z demencją – byłam trochę obrażona, że mama tak mówi o Agnes.
– Niezależnie od tego – mama spojrzała na mnie surowo – musisz pamiętać, że nie jesteś jej rodziną. To starsza pani, dla której pracujesz. Która lubi ci opowiadać historie. Pewnie po to, żebyś spędziła z nią nieco więcej czasu. Ale wciąż to jest tylko twoja pracodawczyni. Nie koleżanka, nie przyszywana babcia, tylko osoba, dla której wykonujesz usługę.
– Co ci tak na tym zależy – nie wytrzymałam i wybuchłam – Mam prawo wysłuchiwać, kogo chcę, i kupować kwiaty komu chcę. Ja wiem, że ty w pracy nawet używasz wyłącznie panieńskiego nazwiska, żeby broń Boże nikt cię za dobrze nie poznał, ale nie muszę w życiu robić wszystkiego dokładnie tak samo jak ty.
Mama spojrzała na mnie z zaskoczeniem, jakby zobaczyła mnie po raz pierwszy od lat. Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz wstanie i wyjdzie, zostawiając mnie ze wszystkimi zakupami i rachunkiem za kawę. Byłam tego tak pewna, że moja pierwsza myśl poszybowała w stronę refleksji na tym, gdzie właściwie obok centrum handlowego jest przystanek autobusowy.
– Używam mojego panieńskiego nazwiska, bo na tym samym piętrze pracuje jeszcze jedna pani Hunter. Ludzie nas ciągle mylili – wzięła torby stojące obok stolika – Chodź, wracamy do domu.
Wstała i ruszyła w kierunku ruchomych schodów na parking. Poszłam za nią, zastanawiając się, czy w ogóle się jeszcze kiedyś do mnie odezwie. W duchu przeklinałam samą siebie, że w ogóle wdałam się z nią w jakiekolwiek spory. Tak, czekałam na to, aż w końcu będę mogła zostawić za sobą to piekielnie nudne Sacramento i zacząć coś nowego w życiu, ale nie chciałam się skłócić z rodzicami. W głowie miałam wizję, jak ostatniego dnia lata wsiadam do samochodu, a rodzice stoją na podjeździe, machając za mną i ocierając łzy. Ten kiczowaty obrazek tak wbił mi się w mózg, że traktowałam go niemal jako oczywisty obraz tego, co mnie czeka. Dotychczas najbardziej niedorzecznym elementem tego wyobrażenia był samochód, którego przecież nawet nie miałam. Teraz jednak doszłam do wniosku, że być może nikt nie będzie ze łzami żegnał mnie przed domem.
Zamyśliłam się i nie zauważyłam, że nie jedziemy do domu. Mama skręciła kilka razy i zatrzymała się pod dużą ekskluzywną kwiaciarnią. Byłyśmy tam tylko raz, kupić kwiaty dla mojej ciotki na sześćdziesiąte urodziny. Mama odpięła pasy i odwróciła się w moim kierunku.
– Pewnie nie pamiętasz, kiedy pierwszy raz powiedziałaś nam, że chcesz zostać aktorką? – mama przypatrywała mi się uważnie.
– Nie – prawdę powiedziawszy nigdy sama się nad tym nie zastanawiałam.
– W ostatniej grupie przedszkolnej. Grałaś Słonecznika w przedstawieniu o kwiatkach. Nie miałaś żadnej linijki do powiedzenia, nie grałaś głównej roli, śpiewałaś piosenkę razem z innymi dziećmi. Nie byłaś żadnym z tych niesamowitych małych dzieciaków, które są w stanie spamiętać cały dialog napisany przez przedszkolankę – mama uśmiechnęła się do siebie – A jednak po przedstawieniu przyszłaś i powiedziałaś, że postanowiłaś zostać aktorką.
– Widzisz, nie możesz mi odmówić samozaparcia – próbowałam jakoś rozładować sytuację – Chciałam być aktorką i nią zostanę. Komu się to zdarza?
– No właśnie – mama nieco podniosła głos – Komu się to zdarza? Kto oświadcza w przedszkolu, że zostanie aktorem, i lata później faktycznie dostaje na studia aktorskie? To jest po prostu nie do pomyślenia. Jasne, grać w szkolnym przedstawieniu jest fajne, chodzić na taniec czy śpiew, pewnie. Ale żebyś ty na te studia naprawdę zdała? Jak to się stało.
– Ej no! – poczułam się trochę urażona – Byłam po prostu dobra.
– Ale jak ja mogłam tego nie zauważyć? – głos mamy nieco się załamywał – Zawsze byłam przekonana, że to się skończy po szkole i pójdziesz na studia tu, na uczelnię stanową, i będziesz blisko nas. A ty jedziesz do LA zostać aktorką.
– To znaczy… – zaczęłam sobie składać w całość to, co właśnie powiedziała mama – że jest ci przykro, że wyjeżdżam?
– No jasne! – mama się obruszyła – Jasne! Ale jeszcze bardziej jest mi przykro, że ja tego nigdy nie wzięłam pod uwagę. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że ty naprawdę chcesz być tą aktorką, Olive. I teraz jak to wszystko się dzieje, to ja się po prostu o ciebie boję.
– Oj mamuś – jej poruszenie mnie wzruszyło – Nie ma się czym przejmować. To na razie tylko studia. Obiecuję ci, że jeśli okaże się, że nadaję się tylko do grania kwiatów, to nie zostanę jedną z tych osób kręcących się całe życie po LA w nadziei, że jeszcze zdobędą sławę. Wrócę do domu i zrobię kurs księgowości.
– Skąd w tobie nagle tyle rozsądku? –spojrzała na mnie trochę z ukosa.
– Nie wiem – wzruszyłam ramionami – Może pomagają mi rozmowy z panią Hoffman. Ona była aktorką, a nie jest i jakoś nie narzeka.
– Nadal nie jestem pewna, czy mówi prawdę – mama zaczęła grzebać w swojej torebce; w końcu wyciągnęła z niej portfel i wręczyła mi go do ręki – Ale skoro dzięki niej jesteś trochę rozsądniejsza, to idź kup jej bukiet kwiatów. Najlepiej kup róże herbaciane, one się podobają wszystkim.
Kiedy tego samego dnia pojawiłam się na progu Agnes z wielkim bukietem róż, starsza pani powitała mnie z uśmiechem. Przyjęła ode mnie róże i chwilę trwało, zanim znalazła wazon. Potem jednak spytała, czy będzie mi bardzo przeszkadzać, jeśli nie postawi kwiatów w salonie. Zapach róż zawsze jej przeszkadzał i drażnił. Zwłaszcza tych herbacianych. Za to tulipany. Tulipany to są jej absolutnie ukochane kwiaty. Miała nawet kiedyś taką sukienkę, w małe różowe tulipany. I wszyscy się nią zachwycali.