Hej
Drodzy czytelnicy którzy zechcą przystąpić do lektury poniższej recenzji. Zwierz musi was ostrzec. Ilekroć zwierz wybiera się do kina czy teatru albo czyta książkę ma zwyczaj popadać w pewne rozdwojenie. Jeden zwierz słucha tego co mówią, drugi zaś cały czas krytycznym okiem zastanawia się dlaczego to mówią i korzystają z tych a nie innych słów. Być może owo koszmarne pytanie ze szkolnej ławy 'Co autor chciał powiedzieć” pojawia się w zwierzu zbyt często i zbyt wcześnie. Owo rozdwojenie ma swój koszt – niekiedy zwierz widz bawi się doskonale i wychodzi szczęśliwy, podczas gdy zwierz krytyk bezustannie chce drążyć i wcale aż tak zadowolony nie jest, lub też w ogóle nie jest zainteresowany tym jak się zwierz widz bawił, tylko chce w spokoju rozważać aspekty produkcji. Tak jest w przypadku The Audience gdzie zwierz krytyk siedział cały czas obok zwierza widza i szeptał do ucha kolejne zdania recenzji. Wybaczcie więc zwierzowi, że choć bawił się na spektaklu wyśmienicie i śmiał głośniej niż wypada to jednak dopuści do głosu przede wszystkim zwierza krytyka. Choć nie ręczy, że ten ma racje.
The Audience cudownie zagarnięte aktorsko przez Helen Mirren jest zapisem pewnego marzenia wiernego poddanego o swoim władcy. Przy czym można się zastanawiać czy władcą tym musi koniecznie być Elżbieta II.
Zarzucić Peterowi Morganowi autorowi Królowej że ma lekka obsesję na punkcie królowej Elżbiety II, której poświęca już drugie dzieło, to chyba nie zrozumieć intencji autora. Choć zarówno Królowa jak i The Audience pochylają się nad życiem prywatnym i państwowym Elżbiety II to wydaje się, że autora bardziej niż konkretna jednostka interesuje sama postać monarchy. Spotkania królowej z kolejnymi premierami (sztuka dochodzi aż do dnia dzisiejszego i Davida Camerona) są jedynie pretekstem by przyjrzeć się królowej jej charakterowi i stanowisku. Każdy kolejne spotkanie mówi nam coś więcej o trudach sprawowania urzędu, o wyzwaniach ale także o tęsknotach. Pomaga w tym też pojawiająca się raz na jakiś czas postać młodej królowej – jeszcze dziewczynki, buntującej się nieco przed życiem które ją czeka. Jednak tematy z jakimi zmaga się Morgan – osamotnienie, poczucie służby, wiara w tradycję przy jednoczesnym przeświadczeniu o konieczności dbania o poddanych – wszystko to mogłoby złożyć się na portret każdego monarchy. W przypadku Elżbiety II jest o tyle ciekawiej że niemal całe jej życie odegrało się na oczach współczesnych mediów dając nam więcej wglądu w to jak zmieniała się przez lata. I pobudzając wyobraźnię no snucia wizji jaką osobą może być ta niezmienna, przeżywająca już dwunastego premiera Królowa.
Spektakl doskonale gra tym co o bohaterach wydarzeń wiemy i tym czego absolutnie nie mogliśmy usłyszeć. Autor będzie się kazał Thatcher i Królowej kłócić nad istniejącym artykułem, nawiązywać do strajków i syna „podróżnika” ale w ostatecznym rozrachunku cała dynamika relacji pozostaje w sferze fikcji.
Bo nie ulega wątpliwości, że mamy do czynienia z pewną fantazją na temat. Oczywiście do samych spotkań doszło, podobnie jak ujawniane w dyskusjach fakty (oszczędność królowej, jej przywiązanie do Szkocji, miłość do królewskiego jachtu, niechęć do Margaret Thatcher) są nam doskonale znane z materiałów biograficznych czy prasowych. Także wydarzenia polityczne i historyczne rozgrywające się w tle są jak najbardziej zgodne z osią czasu. Ale sama królowa i jej wierni premierzy są jak się zdaje wytworem fantazji. Fantazji snutej nie bez powodu. Nie ulega bowiem wątpliwości, że sztuka w jakiś sposób próbuje odpowiedzieć na pytanie jaka jest rola monarchii w ustroju demokratycznym. Jak informuje królową premier Major – Boska sankcja jest w sekularyzowanym angielskim społeczeństwie zbyt małym uzasadnieniem posiadania monarchy, widzimy też jak upadają tradycje, dochodzi do cięcia kosztów zaś bliska sercu Królowej Wspólnota Narodów rozprzęga się we współczesnym świecie gdzie stanowi relikt dawnej świetności Imperium Brytyjskiego? Czym więc ma się wyróżniać współczesny władca. Bo przecież nie mamy wątpliwości, że wyróżniać się musi. Zwłaszcza w kontraście do wybieralnych władz. Autor sztuki nie jest wobec nich szczególnie łaskawy choć nie można powiedzieć by był nieżyczliwy. Kolejni ministrowie jawią się jako zagubione dusze – większość z nich jest zdziwiona czy nawet zaniepokojona swoim największym osiągnięciem – czyli kierowaniem kraju. Przyznają się do depresji, niezdanych egzaminów, lęków, chorób, biedy i ambicji. Ze sceny wprost dowiadujemy się, że łączy ich chęć nadrobienia tego czego nie dostali w młodości – dzięki czemu prą w kierunku władzy a kiedy w końcu znajdują się na szczucie są nieco przerażeni i zagubieni. Choć teoretycznie doskonale przygotowaniu do sprawowania władzy, nie są gotowi na to co ich tam czeka. Zagubione dusze przychodzą zgodnie z zamiarem autora sztuki (który wypowiadał się w przerwie oczywiście z nagrania) jak do terapeuty.
Krytycy zachodni słusznie zauważyli, że w scenach z grającym Johna Majora Paulem Ritterem nawet Helen Mirren musiała mu czasem ustąpić miejsca – choć jego płaczliwa i emocjonalna wersja Majora wygląda bardziej jak udana karykatura, niż próba nakreślenia charakteru bohatera.
Owo porównanie sprawdza się jednak nie w pełni. Oto bowiem dostajemy w końcu odpowiedź na pytanie czym wyróżnia się Królowa w świecie gdzie król może władać ale nie może rządzić. Odpowiedzią jest człowieczeństwo. Królowa nie leczy skrofułów przyłożeniem dłoni ale swoją obecnością pomaga steranym życiem premierom. Jest z jednej strony królewska ale z drugiej strony najzupełniej normalna. Marzy o swoim alternatywnym życiu gdzieś na wsi z mnóstwem psów i zwierząt biegających po farmie, boi się trochę pani Thatcher ale z drugiej strony naprawdę zależy jej na losie mieszkańców Południowej Afryki. Doradza w chwilach zwątpienia, pożycza chusteczkę wzruszonemu własnym wspomnieniem premierowi, przywołuje do porządku zapędzających się ministrów, modli się tak by nikt nie widział. Jednocześnie jest trochę jak wyjęta ze snów laburzystów o monarchii – żadna z niej wielka dama z koroną na głowie – raczek twarda szkocka gospodyni, dbająca o porządek w rodzinie, kochająca swój kraj i nie zapominająca zgasić światło wychodząc z pokoju. Sztuka choć nie robi tego wprost maluje przed nami alternatywny żywot królowej, jednocześnie przypominając, że to dla nas – poddanych – musiała porzucić jakiekolwiek marzenia o normalności. I tak przyglądając się jej kolejnym audiencjom z bardziej (Harold Wilson) i mniej (Margaret Thatcher) lubianymi premierami widzimy ją wciąż na służbie – względem narodu, kraju, Wspólnoty czy nawet samych rządzących, którzy potrzebują tej jednej stałej. Ona sama zmienia wiek i wygląd ale zawsze jest tą do której mogą się zwrócić, być sobą i szukać pocieszenia, potwierdzenia czy porady.
Trzeba przyznać, że nawet jeśli sztuka byłaby zła (a nie jest) to warto byłoby przejść się dla samej Helen Mirren kradnącej Elżbiecie II jej własną rolę.
Zwierz nie ukrywa, że to porywająca wizja. Władca, który służy nie mając z tego wielkich korzyści (odłóżmy na bok kwestie majątkowe). Co więcej wydaje się, że to spotkanie zmiennej władzy z niezmiennym władcą wychodzi demokracji na dobre. Przestrzeń gdzie wszystko na chwilę przycicha i można się skupić na tym co najważniejsze. Z drugie jednak strony nie sposób się oprzeć wrażeniu, że autor wykonał swoją pracę z odrobinę zbyt dużą skrupulatnością. Zwierz wolałby więcej rys, zwłaszcza, że owa wyobrażona królowa jest jakby nieco za bardzo najlepszą z możliwych fantazji. Oczywiście jest sztywna i snobistyczna ale poza tym ma cięte poczucie humoru, mnóstwo inteligencji i wcale nie udawanej życzliwości w stosunku do biednych polityków. Nie widać w niej poczucia wyższości zaś o tych, których naprawdę nie darzyła sympatią mówi się jedynie w dialogach osób trzecich (nieobecny jest Blair) jakby nie chcąc pokazać, królowej oschłej, nieprzyjemnej, niezainteresowanej. Zwierz nie ma pojęcia jak bardzo taki obraz przystaje do rzeczywistości, nie mniej jednak mimo że ma uczłowieczać królową zostawia ją równie nierzeczywistą co podobizna na znaczku. Zresztą co trzeba dodać, sami premierzy, którzy przewijają się przez scenę wydają się być narysowani nieco zbyt pobieżnie z drobnym wyjątkiem Harolda Wilsona, cała reszta wygląda jak wyjęta raczej ze stron gazet. Może za mało mieli czasu na scenie, może ich obecność od samego początku była zaplanowana jedynie jako lustro w którym można odbić kolejne cechy charakteru królowej.
Zwierz ma pewne wątpliwości co do niektórych elementów sztuki (pojawiająca się młoda Elżbieta to dla zwierza trochę zbędny element) natomiast jest pod wrażeniem tego jak autor dobrze splata ze sobą spotkania, niechronologiczne ale jednak spójne i przeplatające się – część z nich pojawia się we wspomnieniach czy wzmiankach podczas innych spotkań co ładnie zapowiada co nasz jeszcze w sztuce czeka.
Przy czym aby nie wydać się krytykiem niesprawiedliwym. Zwierz nie chce stwierdzić, że wszystko to co napisał jest wadą produkcji. Sztuka jest niezwykle dowcipna, skrząca się od zabawnych uwag ale także błyskająca od czasu do czasu znakomitym poważnym stwierdzeniem. Jest w niej też nierówno dawkowany sentymentalizm, który podziała na nie jednego widza (zwierza nie wyłączywszy). Być może zwierz wolałby gdyby twórca był nieco mniej zafascynowany samym faktem sprawowania królewskiego urzędu, ale to idiotyczny zarzut, bo tylko ktoś zafascynowany, faktem że można urodzić się królem czy następcą tronu może popełnić takie dzieło. Zwierz nie musi chyba was też przekonywać, że sztuka jest fantastycznie zagrana – Helen Mirren opanowała granie Królowej tak dobrze, że spokojnie mogłaby zastępować Jej Wysokość na mniejszych wydarzeniach z życia Zjednoczonego Królestwa. Co więcej zmienia na scenie ubrania i wiek w przeciągu kilku sekund, co powiedzmy sobie szczerze robi niesamowite wrażenie, nawet jeśli ogląda się to za pośrednictwem kina. Do tego widać, że każdy nawet nadobniejszy gest, sposób trzymania torebki czy stawiania kroków jest opanowany i na scenie właściwie nie ma Helen Mirren jest królowa Elżbieta II. Widać to szczególnie wyraźnie, gdzie zdecydowanie młodsza, roześmiana i energetyczna aktorka pojawia się w filmie puszczanym w czasie antraktu. To zestawienie pozwala docenić jak daleko idzie przemiana. Ktokolwiek nie był zakochany w Helen Mirren przed spektaklem zapewne po nim zmieni zdanie, bo to głównie dzięki niej Elżbieta II w The Audience jest jednocześnie królewska i ludzka zaś jej cięty dowcip brzmi jak najbardziej prawdziwie. Zwierz nie wie czy ktokolwiek inny mógłby tak dobrze oddać tą królową którą napisał autor sztuki. Co do samych premierów to najlepiej (także z punktu widzenia dramaturgii sztuki) sprawdza się Richard McCabe jako Harold Wilson oraz Paul Ritter jako John Major. Należy jednak zauważyć, że w sztuce nie ma źle zagranych ról i nawet młodzi aktorzy w rolach służby są znakomici mimo że są to role nieme. Nie można też nic zarzucić reżyserii bo rzeczywiście nie ma tu scen, dialogów czy gestów zbędnych. Podobnie jak doskonale dobrana jest garderoba królowej – wyraźnie pozwalająca nam zobaczyć jej przemianę w przeciągu lat a jednocześnie odgrywająca znaczną rolę w zrozumieniu relacji królowej z kolejnymi ministrami.
Zwierz nie ma pojęcia jak nazywa się stanowisko grane przez Geoffrey’a Beeversa ale korzystając umownie z nazwy lokaj zwierz musi powiedzieć, że to jedna z lepszych rol w spektaklu i doskonałe spoiwo – po prostu człowiek, który nam wszystko tłumaczy.
Oglądając sztukę zwierz cały czas zastanawiał się, czy dałoby się podobną fantazję snuć o polskich politykach. Nie chodzi o samą sytuację absolutnie właściwą i wyjątkową państwu posiadającemu Królową i Premiera ale o pewne podejście do ludzi u władzy. Bo przecież cała sztuka skupia się na szukaniu ludzkiej strony tych którzy nami rządzą, jednocześnie sugerując, że ich słabości wcale nie oznaczają, że będą źle rządzić. Wydaje się jednak, że w naszej sytuacji byłoby to nie możliwe. Nawet jeśli widzimy w naszych rządzących ludzi to jednak zdecydowanie nie chcemy spojrzeć na nich z życzliwością. Być może za mało jeszcze okrzepliśmy być może potrzebni nam są monarchowie. Bo jak wiele o demokracji nie mówiłaby sztuka, tak naprawdę ujawnia jedno. Naszą absolutną fascynację monarchią. Dowcipy królowej są zabawniejsze bo mów je królowa, jej podanie chusteczki jest czym innym niż gdyby podała je inna nie wyznaczona do sprawowania tej niezwykłej funkcji osoba, jej żal za alternatywnym życiem, jest inny od naszego (wszak wszyscy je mamy) bo myśmy swoje przeznaczenie wybrali, jej zupełnie jak z innego świata, zostało narzucone. Sztuka dość wyraźnie pokazuje, że niezależnie czy wywyższenia monarchy szukamy w bogu, człowieczeństwie czy zwykłym prawie przypadku i dziedziczenia to jednak nadal osoba Królowej i instytucja monarchii jest czymś wyjątkowym. Tak wyjątkowym, że jesteśmy gotowi bez zaproszenia ani wcześniejszego uprzedzenia wpaść do Pałacu Buckingham i zażądać Audiencji. Nawet jeśli nikt nas na nie nie zapraszał, zaś ich treść nigdy nie miała dotrzeć do naszych uszu. A jednak wierni poddani (bo każdy widz tej sztuki jest wiernym poddanym) siedzimy i czekamy. W końcu ma z nami rozmawiać sama królowa.
Przesłanie sztuki wydaje się dość proste – monarchia nie może trwać bez rządu, rząd bez monarchii a ludzie bez ludzi. Ukłon i do domu wierni poddani.
Ps: Przed seansem pokazywali co dalej planuje National Theatre Live. Kiedy pokazali kartę reklamującą Makbeta (wraz ze sporą zachętą) zwierz dość głośno jęknął i poczuł jakby ktoś przekręcał mu sztylet w sercu. Kiedy po chwili zapowiadali Koriolana z Tomem Hiddlestonem jęk wydało zdecydowanie więcej osób na sali. Zwierz nie zdobył się na to by poinformować wybierającą się na obie te transmisje dziewczynę siedzącą obok, że ich pojawienie się w Polsce jest mało prawdopodobne. A szkoda.
Ps2: Dziś wieczorem zwierz wybiera się na Copernicon, więc będziecie musieli przez najbliższe dwa dni żyć relacjami z konwentu nadawanymi o dziwnych porach. Zwierz ma nadzieję, że mu wybaczycie.