Dawno nie czekałam na żaden musical tak intensywnie jak na sceniczną wersję „Księcia Egiptu”. Animacja Dreamworks, opowiadająca historię Mojżesza należy do moich ulubionych. To film animowany, który wyróżnia fantastyczna muzyka, piękna animacja, ale też – próba opowiedzenia dość niejednoznacznego kawałka żydowskiej mitologii w sposób przystępny dla młodego widza. Sama historia wydawała się fantastycznym punktem wyjścia by poszerzyć ją na deskach teatru i przy okazji wykorzystać wybitną muzykę jaka towarzyszyła historii. Jak wyszło? Średnio.
Sceniczna wersja „Księcia Egiptu” rzeczywiście znacznie wydłuża historię i decyduje się nadać jej pewne niuanse. Niektóre decyzje można uznać za bardzo dobre – jak na przykład, rozszerzenie relacji Ramzesa z jego ojcem. Tu twórcy wyraźnie postanowili, że zdanie „Bóg uczynił twardym serce Faraona” nie wystarcza za motywację (choć jest to w ogóle wybitne zdanie literacko) i trzeba pokazać nam chłopaka, który od młodych lat boi się, że okaże się przyczyną klęski całej dynastii. Ramzes jest tu postacią całkiem sympatyczną, rzeczywiście niekoniecznie pojmującą jakim problemem dla Mojżesza jest jego hebrajskie pochodzenie. To jest chyba najbardziej fundamentalna zmiana, która wpływa na całą opowieść.
Poszerzono też relacje Mojżesza i Cippory co jest słuszne biorąc pod uwagę, że w animacji można było całą ich rosnącą miłość zmieścić w jednym montażu. Widać też, że współcześnie twórcy bardzo szukają równowagi w opowiadanych historiach – historia Mojżesza i Ramzesa musi zostać poszerzona o perspektywy ich żon. Ponownie nie jest to błąd – widz teatralny oczekuje, że relacje pomiędzy bohaterami będą pogłębione i rozbudowane. Z resztą im więcej takich elementów obyczajowych, tym więcej dowcipu i lekkości można wprowadzić do tej – wyjściowo niekoniecznie zabawnej historii.
Co ciekawe, współcześni twórcy, nie byli w stanie pójść tropem sporu pomiędzy przyrodnimi braćmi. Tak Mojżesz i Ramzes reprezentują dwa światy, ale głównym złym zostaje tu – kapłan Hotep, który chce zagarnąć dla siebie coraz więcej władzy i nie rozumie relacji łączących dwóch młodych mężczyzn. To ciekawa zmiana, bo prowadzi do zupełnie nie biblijnej narracji, w której faraon jest w gruncie rzeczy dobry, Mojżesz pragnie pojednania i wszystko może by się udało, gdyby nie ci podli wyznawcy egipskich bóstw. To jest przesunięcie dość zaskakujące, bo całkowicie zmieniające dramaturgię opowieści. Co w ogóle prowadzi do ciekawej refleksji nad tym, że choć cała fabuła wywodzi się z Biblii i jest dość mocno związana z budowaniem tożsamości izraelitów to jednak – twórcy wolą nie brać niczyjej strony. To jest dziwne oglądać opowieść na podstawie Exodusu, w którym Mojżesz i Ramzes w finale śpiewają razem.
Jednak nie zmiany fabularne są problemem musicalu (mogą być co najwyżej ciekawym przyczynkiem do refleksji nad przetworzeniami tekstów kultury). Największym problemem jest… muzyka. To co sceniczny „Książę Egiptu” bierze z wersji filmowej jest fantastyczne. Tu nic się nie zmieniło – wciąż jest to irracjonalnie dobra muzyka jak na to, że mówimy o animacji (przypomnę za ścieżką dźwiękową stał Hans Zimmer). Problemem są nowe piosenki. Otóż… nie ma w nich takiej melodyjności, mocy, łatwości wpadania w ucho. Większość z nich wpada w kategorię „generyczna piosenka z musicalu scenicznego” co jest moim zdaniem najgorszą kategorią. Zwłaszcza w przypadku, gdy pojawiają się tuż obok absolutnie doskonałych utworów z animacji. Najbardziej zawiodły mnie jednak nie melodie, ale słowa. Motyw Mojżesza i Cippory – którzy nie wyobrażali sobie, że „i za milion lat” będą razem – brzmi płasko i pod względem językowych odniesień nie pasuje do świata przedstawionego. Z kolei Mojżesz, który cierpi bo zostawi jedynie „ślady na piasku” jako młodszy syn Faraona, brzmi niezwykle banalnie. Porównać to z „All I Ever Wanted” i od razu widać różnicę poziomów. I to niestety sprawia, że nowe sceny często są na swój sposób nużące.
Sam musical został wystawiony w dość minimalistyczny sposób. Osobiście ma mieszane uczucia. Z jednej strony – udało się dzięki temu uniknąć próby odtworzenia na scenie estetyki animacji. Ta zaś była przepiękna, ale mniemam, że nie ma na West Endzie teatru z takim budżetem. Minimalizm w musicalach nie jest zły (moje kochane „Come from Away” pięknie pokazuje, że można mieć minimalne dekoracji by zbudować cały świat) ale tu miałam kilka razy wrażenie, produkcji niedopracowanej, złożonej być może nieco zbyt szybko. Były rozwiązania, które mi się zdecydowanie podobały (przejście przez Morze Czerwone, wyścig rydwanów) ale też sceny, które moim zdaniem dało się rozegrać lepiej (początkowe sceny z budowy, czy sceny na pustyni). Mój problem z tym sposobem wystawienia wynika też z poczucia, że powaga historii i emocji jakie się w niej pojawiają nie do końca zgrywa się z dekoracjami. Trudno mi to jednoznacznie opisać (nie mam też jakichś wybitnych kompetencji do krytyki teatralnej) ale miałam wrażenie, że twórcy zatrzymali się w półdrogi. Gdyby poszli w jeszcze większy minimalizm, całość sprawiałaby wrażenie bardziej podniosłej. A tak – miałam bardziej uczucie, że widzę niski budżet niż artystyczną koncepcję.
Być może zawiodła mnie też trochę obsada. Tu niestety – niewiele się dało zrobić, bo jeśli ma się w głowie głos Ralpha Fiennesa jako faraona to trudno wymagać od dużo młodszego aktora musicalowego by zagrał to podobnie. Nie zmienia to faktu, że grający Mojżesza Luke Brandy sprawia wrażenie najmniej ciekawej postaci w całej historii, Liam Tamne jako Ramzes radzi sobie lepiej, ale problemem jest jego postać zawieszona pomiędzy wersją biblijną, tą z animacji i z musicalu. To postać, która jest jednocześnie trzema bardzo różnymi postaciami. Niezła jest Christine Allado jako Cippora ale jej stroje przypominają jakąś trudną do osadzenia w historii i geografii orientalną fantazję na temat dziewczyny z pustyni. Zwłaszcza w scenie, w której zostaje przywieziona jako branka na dwór Faraona wygląda jakby ktoś się naoglądał pokazów tańca brzucha dla turystów i na tym oparł koncepcję jej kostiumu. Aktorsko nikt tu bardzo nie odstaje, ale to nie jest wystawienie pełne wielkich ról.
Przenoszenie animacji na scenę może przynieść fantastyczne efekty. Od dekad można oglądać wybitnego „Króla Lwa” na West Endzie, piosenki w scenicznej „Anastazji” dorównują tym z filmu (a niekiedy są od nich lepsze) a „Frozen” czy „Sherk” to są już właściwie klasyki. Przywołuję te przykłady by pokazać, że problem nie wziął się z przenoszenia opowieści z jednego medium na drugie. Problemem jest chyba bardziej materiał wyjściowy. Zrobienie animacji na podstawie Księgi Wyjścia, to było na swój sposób szaleństwo i tylko olbrzymie zaangażowanie utalentowanych ludzi sprawiło, że dostaliśmy tak dobrą rzecz jak animowany „Książę Egiptu”. Jednocześnie jednak – jakiekolwiek dalsze przetworzenia, nie tylko oddalają nas od materiału wyjściowego, ale też każą sobie zadawać pytanie – ile do tej historii umiemy dopowiedzieć w konwencji tradycyjnego scenicznego musicalu dla całej rodziny. Osobiście – mam wrażenie, że twórcy potknęli się na próbie opowiedzenia historii Mojżesza na nowo jednocześnie nie zagłębiając się w to co w tej historii jest kluczowe – kwestie Boga, jego relacji z izraelitami – jego gniewu i sojuszu z narodem wybranym. Bez tego – historia zamienia się w ciąg obrazków, gdzie Bóg i cuda służą raczej jako przydatne rozwiązanie fabularne.
Tak sobie narzekam i narzekam, ale prawda jest taka, że jestem przeszczęśliwa. Oto musical, o którego premierze niedawno słyszałam został nagrany. Jego dystrybucja jest sprawna i szybka. Jedyne czternaście złotych i mogę obejrzeć profesjonalnie zrealizowane nagranie, z napisami. Nie jestem odcięta od scenicznej kultury musicalowej, mogę w niej uczestniczyć prawie na bieżąco. Jeszcze kilkanaście lat temu mogliśmy niemal na palcach jednej ręki policzyć, ile musicali czy spektakli wystawianych na West Endzie czy Broadwayu zostało nagranych i udostępnionych szerszej publiczności. Obecnie platformy streamingowe – powoli testują, ile takich treści można nam serwować. Są wielkie hity (jak Hamilton) i spektakularne porażki (jak musical o Dianie) ale – możemy w tym brać udział. O niczym tak nie marzę, jak móc jeszcze częściej narzekać na musicale z West Endu siedząc w Warszawie.
Nagranie spektaklu jest za dodatkową opłatą dostępne na Apple TV + , ścieżka dźwiękowa jest na Spotify.