Home Teatr Czy historia nam się stanie przez to prostsza czyli o „1989”

Czy historia nam się stanie przez to prostsza czyli o „1989”

autor Zwierz
Czy historia nam się stanie przez to prostsza czyli o „1989”

W listopadzie 2016 roku wybory w Stanach Zjednoczonych wygrał, ku pewnemu zaskoczeniu Donald Trump. Mój mąż obudził mnie w środku nocy by podzielić się ze mną tą mrożącą krew w żyłach wiadomością. Odwróciłam się na drugi bok i poszłam spać, bo przecież cóż mogłam z tym zrobić. Następnego dnia chciałam posłuchać „Hamiltona”, amerykańskiego musicalu, który powstał w 2015 roku. Nie byłam w stanie. Choć musical opowiadał o wojnie o niepodległość, o tym jak kształtowały się losy Aleksandra Hamiltona jednego z ojców założycieli, to zmiana sytuacji politycznej odrzucała mnie od tej narracji. „Hamilton” był bowiem pod wieloma względami artystycznym triumfem prezydentury Obamy. Nie byłam go w stanie słuchać, bo czułam się choć to dziwne, w pewien sposób oszukana.

 

Opowieść o amerykańskim micie, który można zbudować na historii imigrantów, napisana przez Lina Manuela-Mirandę, z obsadą złożoną z osób o nie białym kolorze skóry, idealnie zgrywała się z wizją nowej, lepszej liberalnej Ameryki, w której nawet osoba ciemnoskóra może dojść na szczyty władzy. Nie jest przypadkiem, że pierwsze wykonanie tytułowej piosenki miało miejsce w Białym Domu, na spotkaniu ludzi kultury z prezydentem. Jeśli jest jakiś wytwór kultury, który pokazuje spełnieniem jakich marzeń była prezydentura Baraka Obamy, to jest to właśnie „Hamilton”. Problem w tym, że kiedy Broadway śpiewał o tym, że nie straci swojej szansy, w tym samym kraju rosły nastroje reakcyjne, którym ta nowa liberalna, demokratyczna i równościowa wizja nie umiała nic zaproponować. „Hamilton” choć jest musicalem wybitnym stał się dla mnie na wiele lat dowodem na to, jak wiele można przegapić opowiadając sobie własną wersję historii.  Broadway klaskał a mrok piętrzył się poza granicą wzroku.

Zdjęcie: Bartek Barczyk / Ze strony spektaklu

 

Te przemyślenia dopadły mnie, kiedy obejrzałam w ramach Teatru Telewizji polski musical „1989”. Słyszałam o nim tyle, że za każdym razem, gdy ktoś pytał mnie czy go widziałam robiło mi się coraz bardziej głupio, że nawet nie próbowałam zdobyć biletów. Miałam wrażenie, że wszyscy w mojej bańce go widzieli a większość oceniła zdecydowanie pozytywnie. Informacja o tym, że będzie można go zobaczyć w telewizji rozniosła się po moich social mediach lotem błyskawicy. Cała grupa Polaków, którzy telewizję Polską ostatnim razem oglądali być może osiem lat temu, nagle zaczęła odkurzać dekodery, szukać odpowiednich aplikacji i dowiadywać się, że TVP przeszło cyfrową rewolucję.  To zbiorowe namawianie się do zasiadania przed Programem 1 TVP miało w sobie coś ze spełnionego snu, określonej grupy obywateli i wyborców. Mieliśmy już tego nie oglądać (no może poza wizytą u babci).

 

Musicalowa narracja nie ukrywa przed nami jaki ma cel. To co mamy przeżyć i co pomyśleć pada prosto ze sceny. To ma być historia z happy endem. Pozytywny mit. Tym razem ma nie być powstań i trupów. Ma być historia o tym jak wspólnie, razem, solidarnościowo obaliliśmy komunę. Mamy się poczuć dobrze, silnie i z nadzieją. Spojrzeć na jutro tak jak patrzyli ludzie, którzy przyglądali się wynikom wyborów 5 czerwca. Co ciekawe, można znaleźć informacje, że początkowo twórcy chcieli opowiedzieć o transformacji ustrojowej i rozpadzie grupy złączonej oporem. Wybrano jednak ostatnie dziesięć lat PRL i przełom – jako coś co bardziej nawiązuje do „Hamiltona”. Trzeba bowiem przyznać, że duch „Hamiltona” unosi się nad musicalem i to nie tylko dlatego, że dostaliśmy opowieść historyczną i rapowaną. Jest jeden cytat muzyczny i klika piosenek, które próbują odtworzyć zabiegi narracyjne z brodwayowskiej opowieści (wyjście kobiet na miasto czy debata polityczna przyjmująca formę rapowanej potyczki). Jaruzelski dostał tu rolę króla Jerzego, który śpiewa w tym przypadku Polsce romantyczne standardy. Muszę jednak powiedzieć, że nieco zaskakuje mnie wizja, że pozytywna opowieść o zwycięstwie w wyborach jest bliska narracji Lina Manuela-Mirandy. Może jeśli skończymy po pierwszym akcie. Ale przecież cały drugi akt, sztuki pokazuje, jak w tą jedność idei rewolucji wchodzą właśnie prywatne interesy i ambicje i jak dawni przyjaciele rozchodzą się w różne strony. Rozpad jedności politycznej opozycji to jest najbardziej hamiltonowska rzecz jaką moglibyśmy zaproponować.

Zdjęcie: Bartek Barczyk/Ze strony spektaklu

 

Wróćmy jednak do musicalu, który mamy. Zaczyna się w latach osiemdziesiątych i trwa aż do wyborów 1989 roku. Poznajemy Frasyniuków, Wałęsów i Kuroniów. Trzy rodziny, wplątane w przemiany. Pojawiają się postacie drugoplanowe, mamy Bogdana Borusewicza, Henrykę Krzywonos, jest w jednej scenie Geremek, jest Kiszczak, Jaruzelski i Kwaśniewski. Sam dobór perspektyw, ma nam pokazywać różne podejścia do przyszłości – konflikty ideowe, które jednak się pojawiają w opozycyjnych przestrzeniach. Kuroń, wyznaczony tu trochę na człowieka, który widzi więcej – boi się, że zmiana przyniesie koniec socjalistycznych idei. Frasyniukowi marzy się kapitalizm. Wałęsa milczy, gdy powinien mówić, pojawiają się zarzuty o współpracę.  Obok nich są żony – zaangażowane, zmęczone, wygumkowane z historii. Ponieważ twórcy musicalu, bardzo chcą byśmy dokładnie wiedzieli o co im chodzi, to ta refleksja o niedocenieniu kobiet w opozycji zostaje nam dosłownie podana ze sceny. Choć w sumie zbędnie, bo przecież – sama treść musicalu prowadzi do tych wniosków. Jednocześnie, ten wątek najbardziej przypomina, że mamy do czynienia nie tyle z odtwarzaniem historii co też z jej rewizją. Tak jak „Hamilton” przypominał, że bez migrantów nie byłoby Stanów Zjednoczonych, tak zgrywający się z nastrojami po protestach kobiet musical przypomina, że bez kobiet nie byłoby demokracji W Polsce. To poza oczywistymi (i moim zdaniem kompletnie zbędnymi) nawiązaniami do rządów PiS jest chyba najjawniejszy przejaw tego jak bardzo chodzi o opowiedzenie historii też współczesnej.

 

Być może dlatego, można policzyć w tej narracji wielkich nieobecnych. Pierwszym z nich wydaje się Kościół Katolicki. Jasne – pojawia się symbolicznie jako Matka Boska na koszulce czy w klapie czy też w jednym wersie, że „Kościół z nami”, ale jego pewien brak w opowieści pokazuje już zupełnie współczesne spojrzenie. Jeśli historia ma przyciągnąć młodych (co jest nieskrywaną ambicją twórców) to musi sobie poradzić bez tego kłopotliwego dla współczesności elementu. I nie chodzi o to by stworzyć wizję, że „Kuroń z Janem Pawłem zrobili powstanie i uratowali Polskę” (ponoć w moim roczniku ktoś tak napisał na maturze), ale raczej by dodać ten niuans, który lepiej pozwala zrozumieć pogmatwany węzeł tego co się stało z dziedzictwem Solidarności. Bo dziś płacimy za to co działo się wtedy. No ale właśnie, to się w pozytywnym micie zmieścić nie chce. Podobnie brakuje tu małżeństwa Gwiazdów, samego Michnika (choć pojawia się na filmie dokumentalnym z Magdalenki) czy nawet Kaczyńskich (poza jedną małą wzmianką). Także Macierewicz, pozostaje wielkim nieobecnym. Rozumiem destylację narracji, ale bez pokazania współczesnym kto tam był, nie jesteśmy w stanie przekazać tego co najważniejsze. Czyli dlaczego dziś tego pozytywnego mitu nie umiemy sobie opowiedzieć. Bo problemem Solidarności nie jest brak pozytywnego mitu, problemem jest to, że nie mamy nawet jednej wersji wydarzeń. Mamy pozytywne mity, które jednocześnie są ze sobą sprzeczne. Musical wpisuje się w tradycję mit za mit, ale nie jest w stanie przełamać polaryzacji, bo jest jej kwintesencją.

 

Zdjęcie: Bartek Barczyk/Ze strony spektaklu

Wiele osób mogłoby napisać, że przecież wszystko jest w porządku, bo pod sam koniec wychodzi Kuroń i przypomina nam, że nikt nie dosłuchał „Murów” do końca. I rzeczywiście, jest to bez wątpienia jeden z najlepszych utworów w całym musicalu, choć natychmiast zagłuszony, pozytywną piosenką na koniec. Z resztą pozostawienie tego rozdarcia w pewnym domyśle, kiedy wiemy, że ono zaszło, pokazuje raczej naszą skłonność do spychania myślenia o tym co nas boli na później. Tak Kuroń zdaje sobie chyba jako jedyny sprawę z tego, ile kosztuje ów pozytywny mit, ale jednocześnie – jest tu bardziej Kassandrą niż kimś kto mówi, że już za chwilę „własne wspomnienia jak cudze losy” by skorzystać z innego tekstu Kaczmarskiego.

 

Uważam za pewien problem musicalu, że tym, który śpiewa o tęsknocie za PRL, o tym co naprawdę sprawiło, że nie wszyscy skorzystali na nowych czasach, jest tak naprawdę odchodzący Jaruzelski. Jego „Jeszcze za mną zatęsknisz”, które jest wyraźnym nawiązaniem do piosenki króla Jerzego „You’ll be back” prowadzi do niepokojącego zjawiska. Postacią, która zwraca uwagę na bolączki ludzi po upadku PRL, która przypomina, że zamkną te protestujące stocznie jest Jaruzelski. To sprawia, że ta kluczowa dla zrozumienia napięć we współczesnej Polsce oraz problemu z Solidarnością, narracja zostaje podana przez postać, która jest w musicalu ewidentnym czarnym charakterem. Przyznam, że o ile samo wygłoszenie tego sentymentu ze sceny uważam za bardzo ważne, o tyle wkładanie tego w usta Jaruzelskiemu, uważam za brak zrozumienia jak ważne jest to o czym mówi. To jest chyba mój największy zgrzyt w tym musicalu, który sygnalizuje mi trochę, że emocje osób, które wyrażają te sentymenty, są twórcom zupełnie obce. W „Hamiltonie” król Jerzy się komicznie myli, w „1989” Jaruzelski ma rację.  Dlatego uważam, że na korzyść byłoby włożenie tego sentymentu jednak w usta innej postaci.

 

Ponoć przed wejściem na salę dawano młodym ludziom słowniczki mające wyjaśnić kto jest kim i co trudniejsze pojęcia. Moim zdaniem problemem jest raczej całe językowe i kulturowe imaginarium, do którego odnoszą się twórcy. Nie ma wątpliwości, że są niezwykłymi erudytami (Napiórkowski widzę cię!), ale właśnie ta erudycja ich gubi. Trzeba mówić polską kulturą na wysokim poziomie, by ta narracja miała sens. Bo inaczej – nawet przekleństwa, rap i nawiązania do Young Leosi, nie uczynią tej narracji otwartą – zwłaszcza na młodzież, która nie jest z dużych miast i szkół prowadzących młodzież do teatru w Krakowie. Przyglądając się zakresowi językowych i muzycznych czy historycznych nawiązań, miałam coraz bardziej wrażenie, że oglądam musical przeznaczony dla bardzo wąskiej grupy odbiorców, którzy pod względem punktów odniesień są do siebie bardzo podobni. Ot chociażby wspomniana uwaga dotycząca „Murów” Kaczmarskiego, spiętrzenie nawiązań do utworów ludowych i poetyckich w piosence o idei historii, nawet piosenki Jaruzelskiego. Cytowane bezpośrednio ze sceny „Byliśmy głupi” Marcina Króla, moim zdaniem dobrze wskazuje językiem jakiego odbiorcy mówią twórcy. To wszystko alienuje każdego kto ma inne punkty odniesienia. To moja długa próba napisania, że rap rapem, ale polski teatr wciąż musi być w swoim jądrze inteligencki.  Z resztą nie ukrywajmy – pomimo historycznego zacięcia, konia z rzędem temu, kto zrozumie co się tak naprawdę dzieje na scenie, jeśli nie zna tego fragmentu historii naprawdę dobrze. Nie mówię, że musical musi spełniać funkcję edukacyjną, ale to jest niewątpliwie historia dla wszystkich którzy rozpoznają osoby dramatu. Co prowadzi mnie do smutnej refleksji, że ja w szkole miałam lekcje o wojnie o Niedeolpgłość Stanów Zjednoczonych (przydaje się jak oglądamy „Hamiltona”) ale do Solidarności nigdy nie doszłam. Co prowadzi do ciekawego problemu – tworzymy mit i narracje ale w istocie trochę na suchej ziemi.

 

Zdjęcie: Bartek Barczyk/Ze strony spektaklu

 

Przy czym jako przedstawienie teatralne – „1989” jest bardzo dobre. Ogląda się to szybko i przyjemnie. Jest wiele bardzo dobrych pomysłów inscenizacyjnych, niewielki pokoik w Żoliborskim mieszkaniu gdzie spotykają się opozycjoniści, wyrwany ze snu Jaruzelski, wspólna jazda do Magdalenki – widać, że jest tu świetnie przemyślana dynamika różnych scen. Reżyserka spektaklu Katarzyna Szyngiera, słusznie została obsypana nagrodami, bo takich energetycznych i dopracowanych spektakli nie ma w Polsce wiele.   Choć zwykle polski rap, nie budzi mojego entuzjazmu (okej żaden rap nie budzi mojego entuzjazmu, ale nie ideologicznie, po prostu to nie moja muzyka) to tu rymy wyszły ładnie, same utwory są melodyjne (choć zabrakło mi więcej motywów przewodnich), słowa bywają bardzo zabawne. Z resztą w zgodzie z zapowiedzią – jest to musical, który odpowiednio miesza humor z martyrologią. Jest śmierć i pobicie, jest „aresztowanie Kuronia tak jak zwykle”, są dowcipne momenty, bardzo dobra choreografia. Nawet przekleństwa brzmią w tekstach naturalnie co nie zawsze zdarza się w polskim teatrze. Gdy na wejście Kwaśniewskiego zaczęły grać pierwsze takty tytułowej piosenki z Hamiltona (wszak też Aleksander) zaczęłam się bardzo głośno śmiać. Aktorsko też nie mam nic do zarzucenia, było to nie przeszarżowane, porywające i dobrze zaśpiewane. Gdybym była na widowni pewnie też tupałabym nóżką, bo jednak – to jest musical bardzo konsekwentny, jeśli chodzi o uwodzenie słuchacza dobrą melodią.

 

Mam drobne zastrzeżenia do realizacji. Głównie, nadmierne zbliżenia. Widać to było zwłaszcza w scenie z Magdalenki, gdzie kluczowym elementem utworu są wyświetlane w tle prawdziwe nagrania ze spotkania polityków komunistycznych i opozycji. To jest bardzo ważny element musicalu, wprowadzający nas w tą toczoną od dziesięcioleci dyskusję „Kto z kim pił w Magdalence”, która wciąż kształtuje naszą debatę publiczną. Niestety kamera, akurat w tym momencie nie ujmuje całej sceny koncentrując się na ujęciach bliższych, co znaczy, że łatwo przegapić ten gorzki i ironiczny wymiar tej sceny. Ja osobiście wolę bardziej statyczny styl realizowania transmisji, gdzie kamera, nie stara się dla mnie wybrać najważniejszych elementów sceny, ale wiem, że są osoby, które cenią najazdy na detale. To już są osobiste preferencje. Na pewno warto pochwalić Telewizję Polską, że była to transmisja na żywo, uwzględniająca reakcje widowni i przebiegła bez zakłóceń i problemów technicznych co wcale nie jest oczywiste.

 

Zdjęcia: Bartek Barczyk/ Ze strony spektaklu

 

„1989” oglądało się zapewne zupełnie inaczej przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi. Proste narracyjne porównania do sytuacji politycznej Polski same się narzucały. Pozytywny mit miał nas przekonać, że jeszcze się da, że jeszcze można wrócić do historii i opowiedzieć ją sobie na nowo. Dziś nadawany w telewizji publicznej, odbitej poprzedniej władzy spektakl, ma być dowodem na to, że się udało. Opowiedzieliśmy sobie mit na nowo, odgoniliśmy chmury. Choć żyjemy w rzeczywistości z mrocznej wizji Kuronia, to jednak należy nam się optymistyczna piosenka na koniec. Mamy swój pozytywny mit. Lecz, jeśli już jesteśmy w świecie cytującym Kaczmarskiego przy kolacji to historia „czy się stanie przez to prostsza”. A ciemność? Ta zawsze kłębi się poza granicami wzroku klaszczącej w rytm widowni teatralnej.

PS: Przyznam roześmiałam się nieco gdy Telewizja Polska w przerwie postanowiła spytać o opinie żyjących jeszcze bohaterów historii i jako pierwszy wypowiadał się Aleksander Kwaśniewski. Jeśli istnieje zabawniejsza puenta tego czym jest historia tego kraju, to Kwaśniewski, któremu jako pierwszemu podtykamy mikrofon by zapytać jak mu się podoba mit Solidarności.

0 komentarz
9

Powiązane wpisy

slot
slot online
slot gacor
judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online