Otto leżał na moich kolanach i mruczał, wyciągając przed siebie łapki, którymi dotykał mojego policzka. Na całe szczęście nie wystawiał pazurów. Łaskawca. Zastanawiałam się, czy nie strącić go z kolan – ostatecznie powinnam wrócić do pracy – ale on wpatrywał się we mnie swoimi wielkimi złotymi oczyma, w których malował się błogi spokój.
Wcale mu się nie dziwiłam. Było to przecież jedno z tych leniwych sierpniowych popołudni, kiedy słońce wpadało do pokoju od zachodu, zostawiając długą złotą linię na szarym dywanie. Właśnie w tej strudze światła siedziałam po turecku, głaszcząc kota, który pół godziny wcześniej przyszedł się łasić i nie dać mi pracować. Wcale nie byłam na niego zła. Zostawało coraz mniej rzeczy do roboty. Poza albumami, w których znalazłam kolorowe zdjęcia, zatem musiały być nowsze, na przejrzenie czekały także dokumenty, które jak rozumiem małżeństwo Hoffman wypełniało zaraz po przybyciu do Stanów. Zostawiłam też dwie teczki z papierami w alfabecie, który wydawał mi się na oko hebrajski, ale nie byłam pewna. Na samym dole wszystkiego leżała pękata koperta z dokumentacją medyczną pana Hoffmana, której wcale nie miałam ochoty otwierać. Były to rzeczy, którymi coraz mniej chciałam się zajmować. Odkładałam je ciągle na bok pokoju, szukając czegoś ciekawszego.
Otto miauknął lekko, ponaglając mnie, bym pogłaskała go pod brodą. Robił tak, ilekroć człowiek nieopatrznie przerwał pieszczotę, a czasem – gdy czuł się ignorowany – wyciągał nawet pazury. Delikatnie zdjęłam mu obróżkę i podrapałam w miejscu, gdzie przyciskała sierść. Kot wydał dźwięk jak mały akumulator. Z przykrością pomyślałam, że wraz z końcem pracy i wyjazdem skończą się moje regularne spotkania z nim. Zastanawiałam się, kiedy będę miała własne mieszkanie czy dom, w którym można trzymać kota. W akademiku na pewno na zwierzęta nie pozwalano. Otto zamruczał jeszcze raz i szorstkim językiem przejechał po moich palcach. Na śniadanie jadłam kanapkę z plasterkiem pastrami i chyba to sprawiło, że kot postanowił mnie umyć. A może mnie lubił. Jego żółte oczy były nieprzeniknione, ale czasem, gdy chciał zwrócić moją uwagę i dotykał czołem mojej nogi, miałam wrażenie, że traktuje mnie jak osobę naprawdę bliską.
– No i co ja pocznę bez ciebie, kocie – zabrałam dłoń spod szortskiego języka i pogłaskałam srebrne kocie futro. Zawsze zaskakiwała mnie jego jedwabistość i miękkość – O ciebie się nie martwię, bo pewnie mnie zapomnisz w tydzień.
Kot ziewnął, ukazując rząd swoich zupełnie nieprzydatnych zębów. Doskonała mała maszynka do zabijania, która robi dramatyczne sceny przed miską, jeśli ktoś poda obiad z pięciominutowym opóźnieniem. Podrapałam go jeszcze raz za uchem, po czym bardzo powoli położyłam obok siebie na dywanie. Otto spojrzał na mnie z wyrzutem. Nikogo nigdy tak nie zawiodłam.
– Muszę pracować – sięgnęłam po jedną z teczek ze sterty, gdzie składowałam różne rzeczy, których nie umiałam jednoznacznie przypisać do żadnej z ustalonych wcześniej kategorii. Pomachałam nią przed kocim pyskiem – Pracować, rozumiesz?
Otto najwyraźniej nie rozumiał, bo skąd miałby rozumieć – ostatecznie nie przepracował w swoim kocim życiu ani minuty. Zamiast tego zaczął polować na wstążeczkę, którą przewiązana była teczka, i to z takim zapałem, że po chwili jej zawartość wylądowała na podłodze. Oczywiście to spłoszyło kota, więc ostatecznie zostałam w pokoju sama z bałaganem wokół siebie. Na dywanie leżały rozsypane, pożółkłe numery magazynu filmowego. Choć nie rozumiałam ani słowa ze słów na okładce, to ze zdjęcia uśmiechał się do mnie Clark Gable. Najwyraźniej na całym świecie magazyny filmowe korzystały z tych samych zdjęć.
Pochyliłam się, by podnieść magazyn, i wtedy zorientowałam się, że żółty, nieco śliski papier kruszy się w dłoniach. Przez chwilę byłam absolutnie przerażona, zwłaszcza gdy jeden większy płatek okładki został między moimi palcami, kiedy próbowałam przełożyć stronę. Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby papier po prostu się kruszył. Nawet teraz, kiedy delikatnie zbierałam kolejne numery do teczki, na podłodze zostało mnóstwo fragmentów gazet. Szybko zamknęłam teczkę i włączyłam odkurzacz, który na samym początku moich prac postawiłam w rogu pokoju, by zawsze móc z niego korzystać w mojej niekończącej się walce z pająkami. Zbierając rozsypane wokół mnie drobinki papieru, zastanawiałam się, co dalej zrobić z tymi gazetami. Z jednej strony korciło mnie, by do nich zajrzeć – być może gdzieś między tymi magazynami był jakiś, gdzie w końcu zobaczyłabym zdjęcie Agnes w druku. Jakieś potwierdzenie jej opowieści. Korciło mnie zwłaszcza po ostatniej wizycie w bibliotece. Z drugiej strony – jeśli te magazyny rozpadną mi się w palcach, to koniec. Pewnie nie zostało ich wiele.
Skończyłam sprzątać i zauważyłam leżącą na podłodze obróżkę Otto. Odganiając od siebie pokusę przeglądania starej prasy, wzięłam ją do ręki i zaczęłam chodzić po domu, nawołując kota. Ostatecznie były rzeczy ważne i ważniejsze. A zadbanie o to, żeby Otto się nie zgubił na jednej ze swoich wypraw, było najważniejsze.
WARSZAWA 1935
Spóźniał się już dziesięć minut. Agnieszka spojrzała na zegar wiszący nad wejściem do jej garderoby. Powinien tu być o siedemnastej, a tymczasem nic nie zapowiadało, by miał się pojawić. Dziewczyna westchnęła głośno i wróciła do poprawiania makijażu. Całe popołudnie zaplanowała perfekcyjnie co do minuty. W Teatrze pojawiła się o szesnastej, na tyle wcześniej, że spokojnie zdążyła się przebrać w swoją najnowszą sukienkę w kolorze głębokiej butelkowej zieleni, i przygotować sobie makijaż, który świetnie będzie wyglądał na zdjęciu. Ułożyć włosy tak, by wyglądały naturalnie, ale też by żaden włos nie odstawał. O siedemnastej miał się zjawić reporter z fotografem. Na wywiad przeznaczyła sobie czterdzieści minut. Potem tylko chwilka na drobne poprawki w makijażu i zmianę garderoby, peruka i mogła o 18:30 wyjść na scenę. Potem była umówiona jeszcze na kolację z Symem. Namawiał ją na Adrię, ale nie miała ochoty. W Adrii trzeba było wyglądać i rozmawiać, a ona miała ochotę tylko coś zjeść i położyć się do łóżka.
Od dobrych paru tygodni czuła niemal wyłącznie zmęczenie. Codziennie grali spektakl, a do tego zbliżała się premiera filmu, więc dziennikarze dobijali się z prośbami o wywiady. Jakby tego było mało, miała zapozować do kilku zdjęć dla „Przeglądu mody”. Najchętniej rzuciłaby to wszystko i pojechała odpocząć do Krynicy. No ale nie było mowy o przerwie, póki propozycje spływały, trzeba było korzystać. Agnieszka westchnęła i jeszcze raz spojrzała na zegar. Już piętnaście minut spóźnienia. Właśnie miała zacząć przeklinać pismaków i szmatławce, dla których pracują, gdy rozległo się pukanie.
Agnieszka jeszcze raz rzuciła okiem na swoje odbicie w lustrze. Jej włosy pozostawały ułożone w idealne pukle. Makijaż doskonale podkreślał kontrast między bladą skórą a cienką linią wyregulowanych brwi a wyrazistymi, pociągniętymi czerwoną szminką ustami. Na żywo wyglądało to średnio, ale na zdjęciu będzie prezentować się wspaniale.
– Proszę – powiedziała swoim nieco wyższym teatralnym głosem, z którego korzystała, ilekroć chciała, by ktoś potraktował ją jak gwiazdę.
W drzwiach stanęło dwóch mężczyzn. Wyglądali nieco jak Flip i Flap. Jeden był szczupły, niemal patykowaty i trzymał przy sobie sprzęt fotograficzny. Sprawiał wrażenie, jakby ciężar aparatu miał go za chwilę przygnieść do ziemi. Drugi, nieco niższy, był bardzo okrągły i miał wyraz twarzy człowieka niesłychanie zadowolonego z siebie. Przez chwilę przeszło Agnieszce przez myśl, że ta para specjalnie pracuje razem, by bawić rozmówców i zmiękczać ich serca.
– Najmocniej przepraszamy za spóźnienie – okrągły mężczyzna zaskakująco szybko znalazł sobie krzesło, które postawił w niewielkiej odległości od Agnieszki – Pomyliliśmy teatry. Pani jest w Polskim, a myśmy myśleli, że w Rozmaitości. Wszędzie pani tyle, że człowiekowi już się w głowie ćmi.
– Och, naprawdę nie ma problemu – Agnieszka delikatnie zatrzepotała rzęsami. Miała zasadę, że wobec dziennikarzy jest uprzedzająco uprzejma. Ostatecznie i tak pisali co chcieli, ale uprzejmych aktorów odwiedzali częściej – Chcą się panowie czegoś napić? Wody? Herbaty? Kawy?
– Ależ nie ma potrzeby, szanowna pani – teraz chudy mężczyzna zaczął rozstawiać sprzęt fotograficzny do zdjęcia, przestawiając niemal wszystko w garderobie – My tu raz-dwa, się uporamy, bo wiemy, że pani ma mało czasu.
– Jędrzej dobrze mówi – grubszy mężczyzna wyciągnął notes i zaczął go intensywnie przeglądać w poszukiwaniu pustej strony. Zdaniem Agnieszki wszystkie te notatki to był zupełny pic na wodę; zwykle cytaty były przekręcone albo zupełnie wyssane z palca. Niekiedy po całym wywiadzie producent przesyłał własne odpowiedzi na pytania, które nawet nie padły.
– W takim razie co panowie chcą wiedzieć? – Agnieszka tym razem błysnęła białymi zębami, zadowolona, że kilka lat aktorskiego doświadczenia uczyniło ten uśmiech niemal nieodróżnialnym od tego naturalnego.
– Jak się pani gra na scenie? To debiut? – dziennikarz nawet nie podniósł oczu znad notatnika, zadając to pytanie.
– Gra się wyśmienicie, tu w Polskim jest doskonała ekipa, wspaniały dyrektor, wszyscy czujemy, że znamy nasze miejsce, że stanowimy część społeczności aktorskiej. Nie jest to mój pierwszy występ na scenie. Nim zadebiutowałam w filmach pana Hertza, grywałam w teatrze.
– A widzi pani – dziennikarz spojrzał na nią przelotnie – Myślałem, że pani debiutuje. Ale to nie problem, bo to się nawet czytelnikom spodoba. A proszę mi powiedzieć, czy trudno łączyć pracę na filmową i teatralną?
– To są dwie różne sztuki, które staramy się łączyć, by zawsze ćwiczyć się w naszym kunszcie aktorskim. Występ na scenie wymaga zupełnie innego skupienia niż podczas pracy nad filmem. Na planie filmowym wciąż coś się dzieje, często godzinami aktor czeka na rozpoczęcie zdjęć. W teatrze panuje większa dyscyplina. Jeśli o 18:30 zaczynamy przedstawienie, to nie ma mowy nawet o minucie opóźnienia. Mamy przecież widownię i ona domaga się spektaklu. Także dla aktora emocje są inne. Na planie filmowym patrzy na nas przecież tylko reżyser, od razu ma uwagi, możemy powtórzyć scenę. W teatrze trzeba wyjść i zagrać najlepiej od razu koncertowo – Agnieszka wyrecytowała odpowiedź z pamięci. Jeśli dobrze liczyła, odpowiadała na to pytanie już piąty raz.
– Aktorzy teatralni są bardzo przesądni, pani też wierzy w jakieś przesądy? – tym razem dziennikarz zadając pytanie, nieco nerwowo przyglądał się koledze rozkładającemu sprzęt do zdjęć. Najwyraźniej nie tylko się spóźnili, ale też się spieszyli.
– Nie jestem bardzo przesądna, ale jeśli aktor upuści w czasie próby na ziemię kartkę z tekstem, to natychmiast trzeba przydeptać. To już dla aktorów teatralnych odruch, więc i mnie weszło w krew – Agnieszka nie dodała, że uważała te przesądy za bzdurne. Miała jednak tyle rozsądku, by nigdy, przenigdy nie mówić tego na głos.
– Pani najnowsza produkcja filmowa, „Jola i Tola”, ma premierę na dniach. Czy może pani coś powiedzieć naszym czytelnikom o tej roli? – dziennikarz nawet nie mrugnął, zadając najbanalniejsze pytanie na świecie.
– Cieszę się bardzo, że mogłam zagrać tę podwójną rolę. To historia sióstr rozdzielonych w dzieciństwie, które w czasie wakacji w Gdyni spotykają się przypadkiem. Film jest pełen zabawnych perypetii, no i oczywiście pojawia się w nim wątek romansowy. Moje bohaterki zakochują się w przystojnym kapitanie żeglugi, który początkowo nie zdaje sobie sprawy, że Jola i Tola to dwie osoby. Jestem bardzo wdzięczna panu Gardenowi, naszemu reżyserowi, że postawił przede mną takie aktorskie wyzwanie. Mogłam być zarówno roztańczoną, rozrywkową Jolą, jak i bardziej ułożoną Tolą. No i miałam dwie garderoby – Agnieszka zawsze dodawała ostatnie zdanie, by sprawdzić, czy znajdzie się w gazetowym wywiadzie. Znajdowało się znacznie częściej, niż nazwisko reżysera.
– To jeszcze na koniec nasi czytelnicy chcieliby pewnie wiedzieć, czym zajmuje się pani w wolnym czasie – teraz dziennikarz już wyraźnie nie zwracał uwagi na Agnieszkę, tylko dawał znaki koledze, by ten się pośpieszył.
– Lubię długie spacery oraz uprawiać ogród – Agnieszka w życiu nie zasadziła ani jednego kwiatka, ale miała poczucie, że uprawianie ogrodu zyska jej przychylność niejednej czytelniczki – Moje ukochane kwiaty to żonkile. Pojawiają się na chwilę takie pięknie żółciutkie.
– Ma pani psa? – dziennikarz rzucił, jakby coś mu się nagle przypomniało.
– Nie, chciałam sobie sprawić charcika, ale nie miałabym kiedy z nim wychodzić – Agnieszka odpowiedziała, zastanawiając się, o co chodzi.
– A to szkoda. Trzy ostatnie aktorki, z którymi rozmawiałem, miały takie ładne anegdoty o psach – dziennikarz westchnął. Wydawał się głęboko znudzony swoim fachem – Jędruś, jak tam, jesteśmy gotowi do zdjęć?
– Oti, zabijesz mnie – fotograf stał właśnie na środku garderoby z głupią miną – Szyberu żem zapomniał.
W garderobie zapadła cisza. Jak podejrzewała Agnieszka, wynikała ona z tego, że ani ona, ani dziennikarz nie wiedzieli, co to jest szyber.
– Czyli ze zdjęć nici – odezwał się dziennikarz po chwili.
– Jedno mogę zrobić – Jędrzej wyglądał jak uczeń, który zapomniał pracy domowej.
– Tylko jedno? – dziennikarz spurpurowiał
– No jedno – fotograf wzruszył ramionami – Albo innego dnia, bo dziś to już nie zdążę pobiec i wrócić. Pani aktorka ma przedstawienie.
– Istotnie mam – Agnieszka westchnęła głęboko – Ale może znajdzie się jakieś wyjście. Dziś panowie zrobicie mi jedno zdjęcie. Jeśli wyjdzie, dobra nasza, a jak nie, to ja się do panów do redakcji pofatyguję, albo panowie znowu wpadną do mnie.
– Tak po prostu? – dziennikarz spojrzał na nią, jakby dopiero teraz naprawdę zmaterializowała się przed nim żywa osoba. Zgodnie z przypuszczeniami Agnieszki, nie miał o niej zbyt wysokiego mniemania.
– Po prostu – uśmiechnęła się szczerze – Nie ma co pana Jędrzeja wpędzać w nerwy, a czas na zdjęcia się znajdzie. Ja teraz ładnie zapozuję i zobaczymy, co wyjdzie. A jak nie wyjdzie, to też nie ma się czym przejmować.
– Bardzo pani spokojna jak na taką zapracowaną gwiazdę – dziennikarz tym razem spoglądał jej w oczy, zadając pytanie.
– A co przyjdzie ze scen i tupania nogą? Łatwiej się spokojnie dogadać i poszukać rozwiązania, zamiast się upierać przy swoim – Agnieszka poczuła się swobodnie. Chyba pierwszy raz wykładała komuś swoje podejście do pracy – Wszyscy pracujemy i nikt nie chce popełnić błędu, ale też wszyscy je popełniamy. Jedyne co nam zostaje to życzliwość.
– Nie spodziewałem się, że z pani taka przyjemna osoba – teraz dziennikarz uśmiechnął się miło – Nie chcę, by to źle zabrzmiało, ale zawsze wyobrażałem sobie, że jest pani bardzo ambitna. Ambitni ludzie rzadko bywają sympatyczni.
– Więcej mam szczęścia niż ambicji – Agnieszka się roześmiała – A też niewiele da się osiągnąć będąc niemiłą osobą. To znaczy osiągnąć można sporo, ale potem to nikogo nie cieszy.
– O, jak ładnie powiedziane – dziennikarz nagle zaczął się zdawać Agnieszce całkiem sympatyczny – Trzeba będzie sobie zapisać i wpleść potem do jakiegoś tekstu. Jak pani wie, wszyscy dziennikarze co najlepsze, to sobie pożyczyli od rozmówców.
– Ma się rozumieć – Anie wiedziała, jak zareagować na taką zmianę tonu, więc zwróciła się do fotografa – Panie Jędrzeju, czy wszystko już pięknie przygotowane?
– Pięknie, pięknie – fotograf zatarł ręce – To pani sobie tu swobodnie usiądzie na krześle, tak obok toaletki, ale żebyśmy lustra w kadrze nie mieli. I teraz, wie pani, głowę tak do góry, jakby nade mną pani coś zobaczyła. I wyciągamy szyję i brodę proszę do przodu i będzie pięknie.
Agnieszka usadowiła się w dość niewygodnej pozycji i wyciągnęła głowę w górę. Czuła się głupio, ale z jej doświadczenia – im dziwniej się czuła podczas zdjęć, tym lepiej potem wychodziły. Usłyszała głośne trzaśnięcie migawki i było po wszystkim. Jedno jedyne zdjęcie zostało zrobione.
Następnego dnia do garderoby Agnieszki przesłano kopertę. W środku znajdowała się odbitka jej zdjęcia. Było absolutnie perfekcyjne. Jej szyja nigdy nie była tak długa, brwi tak idealnie zarysowane, skóra tak jasna. W swoich oczach dostrzegła jakby radosny błysk, który nadawał wszystkiemu jakiś radosny wymiar. Zdjęcie na okładkę. Na odwrotnej stronie zapisano odręcznie kilka zdań.
„W pani fachu od ludzi życzliwych łatwiej o nieżyczliwych. Tych radzę się wystrzegać. Pan Igo Sym jest człowiekiem bardzo nieżyczliwym, o którym chodzą niedobre słuchy. Zalecam dużą ostrożność. Otto Sztajner”