Nigdy się nie spóźniałam, ale w ten czwartek zupełnie nie mogłam się zebrać. Wszystkie moje spodnie były w praniu, więc musiałam założyć spódnicę, której autentycznie nienawidziłam i trzymałam w szafie tylko dlatego, że nie trzeba było jej prasować. Przy śniadaniu okazało się, że skończyło się mleko, więc musiałam zjeść suche płatki śniadaniowe. Kiedy w końcu udało mi się wyjść z domu, zaledwie po kilku krokach zorientowałam się, że to, co przez okno wyglądało na lekką mżawkę, jest uciążliwym deszczem, i muszę wrócić po parasol. Do domu Agnes dotarłam z półgodzinnym opóźnieniem i wielkimi wyrzutami sumienia. Teoretycznie nie miałam jasno ustalonych godzin pracy, ale starałam się być obowiązkowa.
Otto nie przywitał mnie w drzwiach, ale nie przejęłam się tym przesadnie – ostatecznie było ciepło, a szacowny pan kot miał zwyczaj wybierania się na długie spacery. Zaniepokoiła mnie zaś cisza. Zwykle, kiedy przychodziłam, w mieszkaniu był włączony telewizor, a Agnes krzątała się po pokoju, co pewien czas rzucając jakąś uwagą pod adresem bohaterów swoich ulubionych oper mydlanych czy uczestników teleturniejów. Tym razem jednak było w domu niemal zupełnie cicho. Jedyną oznaką, że toczy się tu jakieś życie, był cichy dźwięk gotującej się w czajniku wody. Z duszą na ramieniu weszłam do salonu, spodziewając się najgorszego. Jakoś nigdy nie poświęcałam zbyt wiele czasu na zastanawianie się, ile lat ma Agnes, ale teraz uświadomiłam sobie, że jest w takim wieku, w którym czasem ludziom zdarzają się naprawdę złe rzeczy.
Kiedy zobaczyłam Agnes siedzącą w swoim fotelu, odetchnęłam z ulgą. Ale to poczucie, że coś jest nie tak, wcale mnie nie opuściło. Starsza pani siedziała, patrząc przed siebie pustym wzrokiem. W dłoni trzymała słuchawkę od telefonu. Rozmowa musiała się albo dawno zakończyć albo nigdy nie dojść do skutku, bo słychać było tylko przerywany sygnał braku połączenia. Agnes nie zauważyła, jak podchodzę do fotela. Z tego dziwnego stanu wybudziła się dopiero w chwili, kiedy delikatnie położyłam jej rękę na dłoni.
– Wszystko w porządku? – zapytałam cicho, jakby ktoś spał. Nie wiem czemu uznałam, że szept będzie najodpowiedniejszy.
Agnes spojrzała na mnie trochę jeszcze nieprzytomnie, ale po chwili wróciło jej zwykłe jasne spojrzenie. Na pewno mnie rozpoznała, choć rozejrzała się wokół siebie, jakby chciała się upewnić, gdzie jest. Sprawiała wrażenie, jakby zaskoczyło ją, że wciąż trzyma w dłoni słuchawkę. Odłożyła ją spokojnie na widełki, jakby właśnie przerwała jakąś rozmowę towarzyską.
– Która godzina? – Agnes też mówiła cicho, choć nie było wokół nas dosłownie nikogo, komu mogłyśmy przeszkodzić.
– Wpół do dziesiątej – rzuciłam okiem na zegarek.
– Spóźniłaś się – Agnes chyba chciała zabrzmieć surowo. Nie wiem, czy rzeczywiście się na mnie gniewała.
– Pada, musiałam wrócić po parasol. Zrobić kawę? Herbatę? – uznałam, że skoro zupełnie nie rozumiem sytuacji, zaproponowanie czegoś ciepłego będzie przynajmniej pozorem normalności.
– Kawy słonko, kawy – Agnes wyglądała już na w pełni przytomną, choć wciąż nie ruszyła się z fotela.
Czajnik zaczął właśnie piszczeć , więc zrobienie kawy nie zajęło mi dużo czasu, choć każdą czynność wykonywałam najwolniej, jak potrafiłam. Póki robiłam kawę, wszystko wydawało się w miarę normalne. Bałam się, że ten dziwny stan, w jakim zastałam Agnes, lada moment wróci. Przez chwilę rozważałam, czy nie zadzwonić po rodziców, ale doszłam do wniosku, że mama pewnie tylko na mnie furknie, że nie umiem sobie sama poradzić.
Kiedy wróciłam z kawą, Agnes wyglądała już zupełnie normalnie. Chyba trochę automatycznie włączyła telewizor, gdzie leciały powtórki „Dni naszego życia”. Kiedy brała ode mnie kubek z kawą, nawet się uśmiechnęła. Jeśli był jakiś kryzys, to już minął. Nawet Otto się znalazł i zaczął się łasić o moje kostki, domagając się jakiejś przekąski.
– To ja już pójdę popracować – zaczęłam się wycofywać z pokoju z myślą, że jak najszybciej chciałabym znaleźć się przy pracy i zapomnieć o całej tej dziwnej sytuacji.
– Zostać, usiądź ze mną – Agnes wskazała mi miejsce na krześle obok swojego fotela – Posiedzimy chwilkę.
Chciałam zaprotestować, ale w głosie starszej pani było coś nie pozostawiającego miejsca na sprzeciw. Niechętnie usiadłam na krześle i zaczęłam wolnymi łykami pić kawę. Bohaterowie telenoweli rozmawiali o jakiejś zdradzie, ale czas w serialu płynął tak wolno, że nim cokolwiek byli sobie w stanie przekazać, odcinek się skończył i pojawiła się zapowiedź następnego. W nim też pewnie nikt niczego nie zdoła powiedzieć. I tak od lat. Było w tym jednak coś uspakajającego. Niby siedziałyśmy w milczeniu, w ciemnym pokoju, w którym Agnes nie zapaliła światła, ale w ten deszczowy poranek picie kawy i oglądanie telenoweli nadawało wszystkiemu jakiegoś sensu. Powoli zaczęło schodzić ze mnie napięcie. Obiecałam sobie w duchu, że poczekam jeszcze kwadrans, a potem zajmę się pracą.
– Jakie masz plany? – głos Agnes brzmiał, jakby w ogóle nie mówiła do mnie.
– Ja? – rozejrzałam się, jakbym chciała się upewnić, że mówi do mnie.
– Tak, ty, Olive. Jakie masz plany na życie? Chcesz zostać wielką aktorką filmową? Teatralną? Uczyć w szkole? Nagrywać reklamy karmy dla psów? Grać w eksperymentalnej trupie przymierającej głodem? Jakie jest twoje marzenie, Olive ? – starsza pani świdrowała mnie teraz wzrokiem.
– Hmm… – pytanie trochę wytrąciło mnie z równowagi – Na pewno byłoby miło grać w filmach. Albo w teatrze. Nie chciałabym skończyć jako nauczycielka. Ale nie wiem, chyba jakoś to będzie. Wiem, że niewiele osób znajduje po studiach pracę w zawodzie, ale niektórym się udaje.
– Czyli nie wiesz, co chcesz robić? – Agnes odstawiła swój kubek po kawie na stolik i poprawiła się na fotelu.
– Nie, nie do końca. Ale to chyba dobrze. Nie być zbyt nastawionym na jakiś scenariusz. Potem nic z tego nie wyjdzie i człowiek jest zawiedziony – byłam zaskoczona, jak bardzo życiowe nauki rodziców wbiły mi się w głowę. Powtarzałam je teraz bez zastanowienia, niemal automatycznie. Zupełnie jakbym sama w to wierzyła.
– Nie, nie ma w tym nic złego. To bardzo rozsądne podejście. Jak człowiek się niczego wielkiego nie spodziewa, jak nie robi planów, to życie rzeczywiście nie za bardzo może go rozczarować – starsza pani zabrzmiała smutno, a ja poczułam, że mówi bardziej do siebie niż do mnie.
Znów zapadła cisza. Zastanawiałam się, czy teraz ja powinnam coś powiedzieć, o coś spytać, może jakoś nawiązać do tego, co Agnes opowiadała mi o swoim życiu. Jednak bardziej myślałam o tym, jak wyjść jak najszybciej z pokoju i zająć się z pracą. Cokolwiek działo się w głowie Agnes, bardziej mnie niepokoiło niż interesowało.
– Zobacz, a ja myślałam, że mam w życiu tak wszystko ułożone – Agnes westchnęła ciężko – Najpierw byłam pewna, że zostanę aktorką, i zostałam. Potem byłam pewna, że będę gwiazdą, i byłam. Byłam pewna, że znajdę sobie cudownego męża, i znalazłam. Byłam pewna, że będę miała cudowne dzieci, i miałam.
– Czyli jednak nie tak źle jest planować, wygląda na to, że jednak pozytywne myślenie się sprawdza – zabrzmiałam może nieco zbyt entuzjastycznie, ale naprawdę chciałam poprawić starszej pani humor.
– To zależy, jak się patrzy na rzeczy. Aktorką byłam przez chwilę, gwiazdą jeszcze krócej, musiałam wyjechać daleko od domu, zająć się czymś, czego nigdy nie chciałam robić, mąż mi umarł, a dzieci… – tu głos Agnes się załamał – Dzieci rozjechały się tak daleko, że czasem mam wrażenie, jakby ich w ogóle nie było. Dzwonią tylko żeby odwołać wizytę albo żeby zasugerować, żebym przeprowadziła się do domu starców. A ja nie chcę – teraz Agnes mówiła już głośno – Nie chcę się stąd ruszać. Nie potrzebuję żadnej pomocy, żadnej pielęgniarki, żadnych zajęć na świetlicy. To jest mój dom i tu chcę umrzeć. Tyle razy zmieniałam domy, że już nie chcę. Chcę zostać tutaj.
Siedziałam, kiwając głową, już całkowicie przekonana, że nic z tego, co mówi teraz Agnes, nie było skierowane do mnie. Cały poranek zaczął jednak nabierać nieco więcej sensu. Pewnie tuż zanim przyszłam zadzwonił do niej syn, może powiedzieć, że nie przyjedzie, a może zasugerować, żeby przeprowadziła się gdzieś bliżej reszty rodziny albo do jakiegoś ośrodka. Takie rzeczy, które każdy w końcu proponuje rodzicom. Pamiętam, że i mama, i tata kiedyś rozmawiali o tym telefonie czy spotkaniu, o tym co powiedzieć i jak. Byli zdenerwowani, przejęci, ale pewni, że robią dobrze. Jak przypuszczałam, synowie Agnes wcale nie chcieli źle. To wszystko przelatywało mi przez głowę, gdy potakiwałam, starając się nie dokładać do zdenerwowania starszej pani. Otto najwyraźniej musiał wyczuć jakieś napięcie, bo wskoczył mi na kolana i zaczął ocierać się pyszczkiem o mój podbródek domagając się całusów, głaskania i czułości.
– Obiecaj mi, że gdybym się przeprowadziła, Otto zostanie z tobą – Agnes położyła dłoń na srebrnym kocim futerku – Ja się jakoś nauczę żyć gdzie indziej, ale Otto nie zna innego świata. Zbiedniałby gdzieś daleko od swoich ulubionych dróg. Obiecaj mi, Olive, że znajdziecie dla niego miejsce.
– Obiecuję – przyrzekłam zupełnie bez zastanowienia, cmokając kota w jego różowy, zimny nos.
WARSZAWA 1936
– Zmiana planów – Jakub wpadł do garderoby Agnieszki jak do siebie. Nikogo to nie zdziwiło, bywał tu regularnie, przesiadywał godzinami i znał wszystkich po imieniu.
– Jakich planów? – Agnieszka była właśnie w przerwie między dwoma aktami i starała się jak najszybciej poprawić makijaż. Nawet na niego nie spojrzała, skupiona na poprawianiu linii brwi – Przecież nie mamy na dziś żadnych planów.
– No i właśnie to jest ta zmiana, o której mówię – Jakub usiadł na krześle pod ścianą i zaczął nerwowo skubać jego tapicerkę – Chciałbym cię dziś gdzieś zabrać. Dokładniej na premierę.
– Na premierę? A jaki to niby film ma premierę? – Agnieszka odwróciła się od lustra i przyjrzała Jakubowi. Nie był w swoim codziennym, nieco wyświechtanym brązowym garniturze, ale w jakimś innym, czarnym i bardzo eleganckim. Krawat idealnie komponował się z poszetką, a buty pierwszy raz od dawna wyglądały, jakby ktoś naprawdę przyłożył się do ich pastowania. Nawet włosy operatora, które zwykle robiły, co chciały, były dziś ładnie przygładzone brylantyną. Bez przesady, ale wystarczająco, by nie wyglądał, jakby trafił go piorun. Agnieszka miała wrażenie, że od lat nie widziała go tak wytwornego.
– „Judeł gra na skrzypcach” – Jakub podniósł się z krzesła i zaczął nerwowo chodzić po niewielkiej garderobie. Aż czuć było rozsadzający go entuzjazm – Słodki film, moja droga, słodziutki. Ale najważniejsze: znam chyba każdą osobę, która nad nim pracowała.
– To bardzo miło, ale mogłeś mi o tym powiedzieć wcześniej. Ja nawet nie mam nic, co by się dało założyć na premierę – Agnieszka wróciła do poprawiania makijażu
– Oj, Iguś, nie bądź taka. Na pewno twoja codzienna sukienka wygląda lepiej, niż większość wieczorowych sukienek warszawianek – Jakub znów usiadł na krześle, jakby nie mógł sobie znaleźć miejsca.
Agnieszka przemyślała sprawę. Rzeczywiście – choć nie chciała tego mówić Jakubowi, akurat dziś założyła nową sukienkę, którą zamówiła kilka tygodni wcześniej u krawcowej. Ciemnozielona, uszyta zgodnie z najnowszymi wykrojami, była idealna do noszenia w te ciepłe wrześniowe dni. Rzeczywiście spokojnie nadawała się na premierę filmu. Zwłaszcza jeśli nie będzie tam fotografów. Miała też wieczorem czas. Właściwie to od kilku miesięcy czuła, że tego czasu zrobiło się aż zbyt wiele. Intensywne życie towarzyskie, do którego tak przywykła, jakoś ostatnio przygasło, choć nie mogła powiedzieć, czy to dlatego, że towarzystwo przestało się dobrze bawić, czy też przez to, że ona wyrosła z całonocnych imprez w Adrii. Spojrzała na odbicie Jakuba w lustrze, wyglądał na trochę przejętego, a trochę zdenerwowanego. Nie musiała się domyślać, że ten wieczór wiele dla niego znaczył. Skoro był jej przyjacielem, to mogła się poświęcić.
– Ale powiedz mi, mój drogi, czemu mówisz mi o tym dopiero teraz? – odwróciła się w jego kierunku – Czyżbyś załapał się na premierę tylko dlatego, że ktoś zrezygnował?
– Nie – Jakub przewijał nerwowo w dłoni rondo swojego kapelusza – Po prostu uznałem, że jeśli powiem ci wystarczająco wcześniej, na pewno znajdziesz jakąś wymówkę, by się wycofać.
– Podziwiam twoją szczerość, choć nie pochwalam podstępu – Agnieszka uznała, że nie będzie go już dłużej męczyć – Ale w uznaniu dla twoich dotychczasowych zasług pójdę z tobą. Tylko musisz mi obiecać, że będę się dobrze bawić.
– Ależ zapewniam, najlepszy wieczór w twoim życiu – Jakub uśmiechnął się szeroko, a Agnieszka musiała przyznać z zaskoczeniem, że w tym swoim wyjściowym stroju i z entuzjazmem w oczach wygląda całkiem przyjemnie.
* * *
Ze wszystkich kin w Warszawie, Sfinks był jej ulubionym. Było to być może jedyne kino, w którym czuła się jak prawdziwa gwiazda. Olbrzymia sala na ponad dwa tysiące miejsc, scena, olbrzymie malowidła w stylu egipskim na ścianach. Agnieszka wiedziała, że sporo w tym kiczu, ale jeśli jakiekolwiek kino w mieście zasługiwało na miano świątyni kina, to z całą pewnością była to ta sala, która zresztą zmieniła nazwę już trzykrotnie. Nieco ją bawiło, że Splendid stał się Momusem, by potem ostatecznie przejąć nazwę dawnego kina Hertza przy Marszałkowskiej. Oczywiście zmiany wiązały się z przechodzeniem kina z rąk do rąk, jakimiś finansowymi problemami i machlojkami. Agnieszka była w branży na tyle długo, by wiedzieć, że nie ma sensu za bardzo zagłębiać się w interesy kiniarzy. Zawsze im brakowało pieniędzy w kasie, zawsze byli poszkodowani, i niemal wszyscy wystawiali weksle bez pokrycia. Im mniej się z nimi rozmawiało, tym większa była szansa, że nie będą próbowali od ciebie pożyczyć pieniędzy.
Jak zwykle przy premierze, w kinie panował trudny do opisania tłok. Głównie dlatego, że ludzie zamiast zająć swoje miejsca, chodzili pomiędzy rzędami, przystawali w przejściu czy blokowali foyer tylko po to, by się ze sobą przywitać. Agnieszka myślała, że będzie się czuła obco na premierze filmu w jidysz, ale jak zwykle w Polsce okazało się, że wszędzie przychodzi to samo towarzystwo. Z pewnym rozbawieniem dostrzegła całą grupę krytyków, którzy jak zwykle trzymali się razem nieco na uboczu. Mimo że pracowali w ideologicznie najodleglejszych gazetach, na pokazach zwykle siadali obok siebie, tylko po to, by potem napisać drastycznie różne recenzje. Jednocześnie zachowywali pewien dystans od twórców, jakby bojąc się, że zostaną rozpoznani przez kogoś, czyj film obsmarowali w prasie kilka tygodni wcześniej.
O ile Agnieszka łowiła w tłumie znajome twarze, to Jakub zdawał się po imieniu dosłownie z każdym. Samo przejście do ich miejsca na widowni zajęło wieki. Co chwilę ktoś zatrzymywał Jakuba, radośnie się z nim witał, wymieniał uprzejmości, pytał o plany. Niektórzy z zaciekawieniem przyglądali się Agnieszce. Nie miała wątpliwości, że ją rozpoznają, i całą siłą woli i resztkami dobrego wychowania powstrzymują się, by nie zadawać wścibskich pytań. Wcale jej to nie przeszkadzało, nawet poczuła jakąś miłą dumę na myśl, że pojawiła się na premierze z kimś, kogo wszyscy znają i cenią. Jasne, wiedziała, że kariera Jakuba nabrała tempa, i zdawała sobie sprawę, że nazwisko Hoffman nie jest ludziom zupełnie obce, ale poziom zainteresowania, jakim cieszył się jej przyjaciel był zaskoczeniem.
Kiedy w końcu dotarli na swoje miejsce, reżyser i producent zdążyli już podziękować wszystkim i przedstawić swoją gwiazdę, Molly Picton. Przemowy, podziękowania i zaproszenia płynęły ze sceny w jidysz, ale też po polsku, bo widownia była bardzo wymieszana. Film zaczął się z pewnym opóźnieniem, ale nikogo to nie zdziwiło. Nie było chyba jeszcze w Rzeczpospolitej premiery, na której wszystko rozegrałoby się punktualnie. W końcu jednak pokaz się zaczął, przy szumie z widowni, która jednak dość szybko umilkła. Sam film całkiem się Agnieszce podobał, choć co chwilę zerkała w stronę Jakuba, który wydawał się niezadowolony.
– Nie podoba ci się? – szepnęła, nachylając się do niego jak najbliżej. Najwyraźniej jednak nie mówiła wystarczająco cicho, bo siedzący w rzędzie przed nią jegomość odwrócił się w jej stronę i zgromił ją wzrokiem.
– Film jest cudowny – Jakub nachylił się tak blisko, że czuła ciepło jego oddechu na swoim policzku – Ale napisy są koszmarne. Połowy kwestii nie przełożyli.
– Tak? – Agnieszka wcześniej nie zwracała na to uwagi, ale teraz rzeczywiście dostrzegła, że długi dialog zamykał się w zaledwie kilku słowach – Nie zauważyłam.
– O, zobacz – Jakub znów nachylił się do Agnieszki, wskazując na ekran, gdzie bohaterka grana przez Molly Picton właśnie wyjmowała z papieru wędzoną rybę – Długi dialog, a w napisach masz tylko: „Ja już jadłam”.
– Czy mogliby państwo być ciszej? – jegomość, który wcześniej obrzucił Agnieszkę krzywym spojrzeniem, najwyraźniej miał dość ich rozmów – Ludzie próbują oglądać. Trochę szacunku dla filmowców.
Agnieszce zrobiło się głupio i zapadła się nieco w swoje siedzenie. Jakub rozejrzał się wokoło i złapał ją nagle za rękę. Spojrzała na niego zaskoczona. Przez krótki moment zastanawiała się czy nie wyrwać dłoni. O co mogło mu chodzić? Nie wyglądał na złego ani na rozbawionego. Wręcz przeciwnie, na twarzy Jakuba pojawiła się dziwna determinacja. Poczuła ukłucie koło serca, jakby zobaczyła swojego przyjaciela pierwszy raz, jakby był kimś zupełnie innym niż zwykle.
– Chodź – powiedział całkiem głośno, po czym pociągnął ją w kierunku końca rzędu. Minęli kilka osób, które z oburzeniem wstawały albo cofały nogi, rzucając uwagami o poziomie dzisiejszych widzów filmowych.
Nie puszczając dłoni Agnieszki, Jakub przeprowadził ją przez foyer, a potem w bok, przez drzwi przeznaczone dla obsługi. Po wąskich schodach weszli na piętro, gdzie nad widownią mieściła się budka kinooperatora. Jakub zastukał kilka razy. Drzwi otworzył im wysoki, chudy mężczyzna z papierosem w zębach. Na widok Jakuba się uśmiechnął.
– Hoffman, co tu robisz, nie powinieneś siedzieć w drugim rzędzie? – machnął w kierunku niewielkiego okienka, przez które widać było całą widownię.
– Siedziałem, ale mnie wypędzili. Dałbyś nam tu przesiedzieć seans? Moja cudowna towarzyszka nie zna jidysz i chciałbym jej przetłumaczyć dialogi – Jakub uśmiechnął się szeroko.
Wzrok kinooperatora przeniósł się z Jakuba na Agnieszkę. Długo się jej przyglądał, chyba pragnąc ocenić, czy jest osobą, dla której można ryzykować naruszenie przepisów
– No dobra, wchodźcie. Tylko nie bądźcie za głośno, bo będzie was słychać – otworzył im drzwi do małego kantorku, na środku którego stał projektor. W niewielkim pomieszczeniu panował bałagan. Najwyraźniej nikt nie pilnował długiej listy przepisów przeciwpożarowych.
Jakub musiał bywać tu wcześniej, bo bez zastanowienia przesunął dwa stojące pod ścianą pudła nieco z boku projektora, tak że oboje mogli wyglądać przez niewielkie okienko wychodzące na widownię. Usiedli ramię przy ramieniu, a Jakub zaczął cicho, na bieżąco tłumaczyć jej każde padające w filmie zdanie. Było w tym coś wręcz magnetycznego, jego głos zgrywający się z niezbyt mądrą, ale jednak wciągającą fabułą filmu, dźwięk projektora i jasny snop światła padający na srebrny ekran.
Agnieszce przeszło przez myśl, że wcale nie ma ochoty, by film się kończył, że mogłaby tak siedzieć jeszcze długo, w miejscu, gdzie nikt niczego od niej nie chce i nie wymaga, gdzie nikt ich nie widzi. Złapała się też na jeszcze jednej myśli, której się nie spodziewała, a może którą zwykle odsuwała gdzieś na bok, że czuje się tak cudownie bezpiecznie w towarzystwie Jakuba. Nikogo nie musiała udawać, nie musiała iść na żadne kompromisy ani zastanawiać się trzy razy, zanim coś powie.
Siedziała zanurzona w swoich myślach, a tymczasem film dobiegł końca i na ekranie pojawiły się napisy końcowe. Jakub, którzy przed chwilą szeptał do niej kolejne linijki filmowego dialogu, zamilkł na chwilę, a potem, nie zmieniając tonu, jakby tłumaczył następne zdanie szepnął:
– Wyjdź za mnie.