Trzeba kogoś mieć. Inaczej się nie da. Najlepiej osobę do nas podobną. Z tymi samymi zainteresowaniami. Poglądami. Pomysłami na życie. Trzeba mieć z kim iść przez życie co by nas poratował od złego i otoczył opieką. Yorgos Lanthimos jeden z najciekawszych współczesnych reżyserów (autor min. doskonałego Kła) stworzył film, w które te wpajane nam przez popkulturę prawdy, stają się prawem. Homar to niepokojąca wizja świata, zdecydowanie bliższa rzeczywistości niż ktokolwiek chciałby to przyznać.
Wielu krytyków (czy nawet sam twórca) twierdzi, że Homar dzieje się w dystopijnej przyszłości, ale zwierz po seansie dochodzi do wniosku, że mamy tu raczej do czynienia z alternatywną rzeczywistością. Wszystko jest bardzo podobne do tego co znamy, ale jednak odrobinkę przesunięte. Tak jakby jedno zdarzenie w historii ludzkości wyglądało odrobinę inaczej i teraz rozglądamy się po świecie, który jest jak pokój w którym wszystko zostało przestawione o milimetr na prawo. Niby wszystko podobnie a jednak zupełnie inaczej. I nie chodzi jedynie o nadrzędną zasadę tego świata – jeśli nie masz partnera zostajesz przeniesiony do Hotelu gdzie przez 45 dni masz sobie zaleźć drugą osobę. Jeśli ci się to nie udaje zostaniesz zamieniony w zwierzę. Ten element opowieści paradoksalnie wydaje się najłatwiejszy do ogarnięcia rozumiem. To co budzi uczucie dziwności, to codzienność mieszkańców hotelu, rozmowy, tańce, prezentacje zalet życia we dwójkę. To tu film staje się najdziwniejszy najbardziej niepokojący.
Homar śledzi historię Davida. Niezbyt atrakcyjnego czterdziestolatka którego właśnie zostawiła żona. To właśnie on chce zostać tytułowym Homarem. Jego argumentacja wydaje się bardzo rozsądna – homary długo żyją, a na dodatek on bardzo lubi wodę. Wybory innych pensjonariuszy wydają się nieco mniej przemyślane. Zresztą jak się dowiadujemy – większość osób chce zostać psem. Bo to pierwsze zwierzę o którym myślą. David obserwuje ten nowy świat z równym zdziwieniem co widz. Ludzie wokół niego – uprzejmi i profesjonalni wykonują swoją pracę bez mrugnięcia okiem. Posłuszni są także w większości pensjonariusze. Zresztą trudno się dziwić – jedynym sposobem na przedłużenie czasu potrzebnego do znalezienia drugiej połówki jest ustrzelenie (ze strzałek usypiających) któregoś z Samotników – zbuntowanych uciekinierów którzy są absolutnie przeciwni związkom. Tak jak w hotelu związki są nakazem tak w lesie są zakazane. Nie ma więc miejsca na swobodę. Czegokolwiek by bohaterowie nie zrobili, nie sposób wyrwać się spod presji społecznego przymusu.
Nie trudno dostrzec w filmie greckiego reżysera wykrzywionego ale jednak miejscami bardzo prawdziwego obrazu podejścia do związków. W świecie filmu wszyscy szukają osób podobnych do siebie. Bohaterowie dość obsesyjnie szukają kogoś kto będzie dzielił nawet nie ich sposób myślenia ale wygląd, czy dominującą cechę. Kulejący bohater będzie się rozglądał za kulejącą dziewczyną, nasz bohater krótkowidz będzie szukał kogoś kto dzielić z nim będzie wadę wzroku. To poszukiwanie podobieństwa za wszelką cenę, w tym wykrzywionym świecie filmu wydaje się paranoiczne czy wręcz śmieszne. Nikt w tym świecie nie umie się wyrwać ze swoistej „matni podobieństwa”, nawet czyste uczucie musi się z nią zmierzyć. Kiedy podstawowa cecha łącząca kochanków znika, odpowiedź na pytanie co dalej, wcale nie jest prosta. Jednocześnie nie trudno dostrzec, że owo poszukiwanie podobieństwa – zwykle powierzchownego, i naprawdę – nie łączącego ludzi, doskonale da się odnieść do współczesnej rzeczywistości związków. Zresztą właśnie podobieństwo jako klucz wyboru serca to podstawa narracji o miłości z punktu widzenia kultury. Bohaterowie wielu romansów tylko pozornie są zupełnie różni, tylko by odkryć jak bardzo są podobni.
Jednak nie tylko o ten klucz doboru par pyta Lanthimos. Wydaje się, że w ogóle każe się nam zastanawiać czy istnieją szczęśliwe związki. W jednej z cudownych scen dyrektorka hotelu informuje nową parę, że jeśli napotkają przeszkody nie do pokonania czy sprawy których nie da się załatwić dyskusją, to dostaną dzieci bo one zwykle pomagają wyjść z takie sytuacji. Czy to nie cudowne streszczenie historii wielu małżeństw? Zresztą w filmie znajdziemy wiele scen, które przekonują, że w ostatecznym rozrachunku drugiej osoby, jej szczerości i miłości nigdy nie można być zupełnie pewnym. Lanthimos pokazuje nam ludzi jako jednostki egoistyczne, wiążące się w pary głównie dla własnej korzyści. Często udające, że są kimś zupełnie innym. Złudzenie jakie dają kolejne próby przez które muszą przejść bohaterowie – po pobycie w hotelu nowa para dostaje wspólny pokój, a potem musi spędzić „wakacje” na jachcie niczego nie gwarantują.
Co ciekawe, kiedy film w pewnym momencie zmienia tempo narracji – kiedy nasz bohater wychodzi ze świata hotelu do świata Samotników gdzie związki są zakazane, widzimy drugą stronę medalu. Choć hotelowa rzeczywistość powinna nas do łączenia się w pary zniechęcić, to jednak wciąż wierzymy w romantyczną miłość – albo dajemy się złapać na jej lep. Kiedy bohaterowie muszą się ukrywać ze związkiem – bo w społeczeństwie jest on zakazany – to kibicujemy im choć przecież przed chwilą pokazano nam – jak wiele w tych romantycznych związkach złudzeń i egoizmu. Zresztą tak jak wcześniej boli nas nakaz, tu buntujemy się przed zakazem. Całość filmu składałaby się więc na dość słuszną krytykę tego co właściwie co chwila się nam sprzedaje – wizji tego jak powinniśmy być w związkach, z kim i kiedy. Społeczeństwo nakazujące łączenie się w pary, jest równie opresyjne co to które tego zakazuje. O ile jednak zakaz związków mamy jakoś kulturowo obłaskawiony, o tyle nakaz budzi w nas przerażenie. A przecież żyjemy w kulturze, która tak często się o ten nakaz ociera. Kiedy bohaterom przychodzi udawać w mieście idealny związek dość automatycznie powtarzają schematy, które w naszym świecie przypisujemy udanym związkom.
Cechą charakterystyczną filmów Lanthimosa jest ich okrucieństwo. Bardzo specyficzne okrucieństwo. Podczas kiedy jesteśmy przyzwyczajeni do litrów sztucznej krwi to rzadko widzimy film, który zachowując wysoką estetykę był tak nieprzyjemny czy niekomfortowy. Okrucieństwo jest obowiązkowym elementem tego świata. Z wielu powodów. Po pierwsze wydaje się, że reżyser nie ma żadnych złudzeń odnośnie natury ludzkiej, zwłaszcza jej egoistycznych przejawów. Ale nie tylko o to chodzi. Świat Lanthimosa jest okrutny z przyrodzenia, trochę jak świat zwierząt. Tu nie ma łaskawego odsunięcia kamer, zmiany kadru, wyciszenia dźwięku. Przy czym o ile niektóre sceny ogląda się trudno, to jednocześnie – nie sposób wyobrazić sobie tej historii bez tego koniecznego komponentu. Pozwala on zrozumieć świat przedstawiony, jego zasady i to „przesunięcie” o którym zwierz pisał w pierwszych akapitach. To poczucie dziwności i dyskomfortu jest w filmach Lanthimosa ważne. Tak jakby wszystko było odrobinę obok rzeczywistości.
Dobrego reżysera zawsze można poznać po tym jak prowadzi swoich aktorów. Najlepszego, po tym jak z aktorów średnich wyciąga ich talent. Pod tym względem Lanthimos plasuje się bardzo wysoko. Colin Farell – aktor który się dobrze zapowiadał ale w ostatnich latach rozmienił się na drobne – gra tu jedną z najlepszych ról w swojej karierze. Jego David – gruby, nieatrakcyjny, z koszmarnym wąsem – to postać trudna do zagrania. Z jednej strony, to nasz człowiek w świecie Hotelu, trochę zagubiony, trochę nieporadny, trochę wrażliwy. Z drugiej – to mieszkaniec tego dziwnego świata który obserwujemy – egoistyczny, okrutny, skłonny do manipulacji. Nie łatwo jest grać postać która musi być zagubiona i być swoistym przewodnikiem widza, z drugiej – jest tak mocno wpisana w świat w którym żyje. Ale nie tylko Farell się wyróżnia. Cudowna jest Rachel Weisz jako Samotniczka, to jej postać jest narratorką opowieści i jej spokojny głos prowadzi nas przez ten przedziwny świat. Jednocześnie jest w grze Weisz pewna delikatność która wyróżnia ją na tle wszystkich innych postaci w filmie. Zwierza zachwyciła Léa Seydoux (tak niesamowicie niewykorzystana w Spectre) w roli bezwzględnej przywódczyni Samotników. Jej niemal pozbawiony emocji wyraz twarzy i ten błysk szaleństwa – coś wspaniałego. Doskonały w filmie jest drugi plan – Ben Whishaw jako kulejący przyjaciel bohatera czy John C. Reilly w roli sepleniącego mężczyzny, o którym wszyscy wiemy, że nikt go nie pokocha. Świetna jest też Olivia Colman jako managerka hotelu. Zresztą pierwsza część filmu – zasiedlona przez intrygujące postacie i odegrana przez kilkoro świetnych aktorów jest zdecydowanie najlepsza.
Nie jest Homar (a właściwie Lobster bo ostatecznie polski dystrybutor nie zdecydował się na tłumaczenie) filmem dla wszystkich. Niektórych odrzuci atmosfera filmu, innych jego okrucieństwo jeszcze innych fakt, że narracja snuje się dość powoli (choć jak na kino z artystycznymi ambicjami to mamy wręcz zawrotne tempo) i właściwie – samemu trzeba zdecydować dokąd prowadzi. Zwierz osobiście jest filmem zachwycony. To dokładnie takie kino jakie zwierz lubi – które z jednej strony pozostawia widza z uczuciem swoistego dyskomfortu, z drugiej – zmusza go do samodzielnej odpowiedzi na pytanie, o czym właściwie to było. Zresztą to miłe kiedy nareszcie siada się do filmu gdzie z jednej strony czuje się komfort związany z rozpoznawaniem aktorów i języka, z drugiej – nie ma wątpliwości, że nie mamy do czynienia z twórcą i wyobraźnią anglosaską. To jest film bardzo europejski i nawet gdybyście nie wiedzieli, że wyszedł spod ręki Greka to na pewno zostałoby z wami to uczucie, że coś tu jednak jest innego. Oczywiście zwierz nie twierdzi, że greckość twórcy da się wyczuć, ale fakt, że opowiada historię nieco inaczej już tak.
Na koniec wypada chyba zaznaczyć, że zwierz nie uważa by jego uwagi czy interpretacje wyczerpywały temat rozmowy nad filmem. Zwierz może sobie spokojnie wyobrazić interpretacje inne – głębsze czy trafniejsze. Ale to jest właśnie cały urok spotkania z kinem, które jednak wymaga od widza, by zmierzył się, z tym co mu pokazano. Jak wiecie zwierz kocha filmy które dają nam tylko rozrywkę i zabawę. Ma słabość do produkcji do których łatwo dobiera się klucz interpretacyjny (jak filmy Wesa Andersona), ale czasem ma słabość do filmów które aż tak łatwe nie są. Nie dlatego, że uważa je za lepsze ale dlatego, że lubi potem o nich rozmawiać i spotykać ludzi którzy widzieli coś zupełnie innego. I dlatego warto wybrać się na Lobstera w większym towarzystwie. Żeby się potem pięknie różnić. Co jak wskazuje film – może wcale nie być takim złym pomysłem.
Ps: Zwierz z mieszaniną zaskoczenia, wzruszenia i przerażenia patrzy na to co wyczyniacie na jego koncie na patronite.pl. Ale uważajcie. Trump ma miliony i mu odbiło. Kto wie jak takie sumy podziałają na zwierza.
Ps2: Pamiętacie że w weekend zwierz będzie w Katowicach? Zwierz ma dla was śmieszną informację. Otóż zahaczy o IEM. Tak będzie na finale zawodów esportowych. Zwierz.