Z dala od zgiełku to film na który zwierz czekał całym swoim serduszkiem. Bo i ekranizacja angielskiej prozy (Thomas Hardy!) i doskonała obsada ( zwierz bardzo lubi Carey Mulligan) ale przede wszystkim- trochę nie pasujący do ekranizowania angielskich powieści obyczajowych doskonały duński reżyser Thomas Vinterberg którego Polowanie i Festen zwierz zalicza do jednych z najlepszych filmów jakie w życiu widział. I w sumie wszystko się w filmie sprawdziło choć nie do końca tak jak zwierz podejrzewał. Wpis zawiera umiarkowane spoilery, choć biorąc pod uwagę, że powieść została wydrukowana w XIX wieku możemy założyć, że raczej nie należy. spodziewać się że mamy do czynienia z filmem, który opiera swoją konstrukcję na suspensie
Smutna prawda jest taka, że człowiek jest tylko igraszką w rękach owcy
Przede wszystkim, pierwszym pytaniem jakie zwierz zadał sobie (a właściwie internetowi w komórce) po wyjściu z kina było czy przypadkiem Z dala od zgiełku nie było publikowane pierwotnie jako powieść w odcinkach. Zwierz trafił ale nie dlatego, że jest taki niesamowicie bystry ale dlatego, że scenariusz filmu nie jest w stanie ukryć tego, że fabuła jest wyraźnie nastawiona na takie małe cliffhangery, czy zawieszenia akcji albo niewielkie sceny dramatyczne które niczego tak naprawdę nie wnoszą ale gdyby zwierz miał czytać powieść w comiesięcznych odcinkach pewnie nie mógłby się doczekać co dalej. Niestety oznacza to też, że obok wydarzeń dramatycznych i prawdopodobnych spotkamy trochę tych koszmarnie nieprawdopodobnych czy wymagających od nas większego niż zazwyczaj założenia niewiary. Może nie jest jak w operetkach gdzie mąż nie poznał żony bo zmieniła rękawiczki, ale więcej tu niedopowiedzeń, omyłek, źle odczytanych intencji czy…. owiec o samobójczych skłonnościach, niż jest to w stanie pomieścić logika opowieści. Pozbycie się tych zabiegów uczyniłoby film niesamowicie nudnym, ich pozostawienie, spowalnia akcję, która niestety ma układ bardzo książkowy a nie filmowy. Co można uznać, za wierność adaptacji, która nie zawsze działa jednak na korzyść produkcji filmowej. Przy czym to wszystko naraz stanowi właściwie tylko otoczkę dość w sumie prostej opowieści w centrum której stoi niezależna i bardzo łatwa do polubienia Bathsheba Everdene i wszyscy zakochani w niej mężczyźni.
Trudno się dziwić okolicznym pasterzom,żołnierzom i posiadaczom ziemskim nasza boahterka wpada w oko. Bo śliczna jest i zaradna i nie dała się owcom.
Nasza Bathsheba (zwierz korzysta z angielskiej wersji imienia bo nie ma pojęcia czy ją w polskim wydaniu przetłumaczono) stoi bowiem co chwilę przed decyzją życiową – co spotka się z mężczyzną ten wcześniej czy późnej zaczyna pałać do niej uczuciem gorącem. Są jednak oni tak rozpisani,że właściwie prezentują trzy klasyczne wybory jakie ma (czy właściwie miała) do wyboru kobieta – może wyjść za mąż z pożądania, dla pieniędzy i bezpieczeństwa albo z miłości. Bathsheba co prawda wcale nie jest pewna czy męża potrzebuje (jak słusznie wskazuje, chętnie byłaby panną młodą na weselu tylko co dalej) zaś potencjalni ukochani – niekoniecznie zadają sobie wystarczająco dużo trudu by zrozumieć Bathshebę. Co prawda są jej w stanie zaoferować pianino i całe mnóstwo bezpieczeństwa (bardzo chcą się nią opiekować), ale gdy nasza bohaterka uroczo odpowiada, że pianino już ma wtedy pojawia się problem. Problem dość istotny bo co właściwie zrobić z kobietą, która lubi i umie prowadzić własne gospodarstwo i choć oczywiście daje się złapać na urok munduru (oraz profesjonalne dwuznaczne machanie szablą) to jednak ma też tyle rozsądku by dość jasno stwierdzić że popełniła błąd. To niesamowite jak bardzo bohaterowie w tym filmie właściwie nie widzą co właściwie miałoby przekonać bohaterkę do związku. Nawet o uczuciach nie mówią, a niekiedy szczerze przyznają, że bez nich też obejść się mogą. Co ciekawe – w filmie wcale nie najlepsze są sceny z samą Bathshebą ale te które koncentrują się na mężczyznach. Ci to totalnie jak dzieci we mgle. Nie rozumieją co czują (niby nic im nie obiecywano ale odrzuceni mają gorycz w sercu), gratulują sobie nawzajem rywalizacji o serce jednej kobiety zupełnie nie widząc, że bez niej jeszcze nic nie postanowione, żądają zadośćuczynienia za porzucone kariery, topią się i wariują a wszystko dlatego, że dziewczyna przesłała im walentynkę. W tym całym męskim świecie zdają się być totalnie zagubieni – zwłaszcza gdy kobieta nie mówi od razu „tak”.
Kandydat pierwszy – przystojny, uroczy,opiekuńczy, z życiem złamanym przez owce
Sama Bathsheba jest zaś chyba najbliższa temu co można nazwać współczesnym wołaniem o jakąś taką bliższą życia niezależną bohaterkę. Bo oto mamy dziewczynę która popełnia błędy – mniejsze i większe, nie zawsze zdając sobie sprawę z tego jakie będą one miały konsekwencje. Jednocześnie jednak nie jest emocjonalna kupką nieszczęścia, sprawnie zarządza farmą, odmawia mężowi udzielania pożyczek, jest gotowa poświęcić niezależność dla przyszłości swojego przedsiębiorstwa. Przy czym nawet wtedy kiedy ewidentnie popełnia błąd, nawet przez chwilę nie przestajmy jej rozumieć. Mimo,że film w sumie zawiera dość niewiele bezpośrednio wyrażonego komentarza społecznego, to jednak widać ile z zachowań naszej bohaterki potraktowanych jest takimi a nie innymi wymaganiami i ograniczeniami społecznymi. Bohaterki filmowe rzadko są zresztą traktowane tak dobrze jak nasza – popełnia błędy, zachowuje się nierozsądnie ale w sumie to właśnie te zachowania pozwalają jej dotrzeć do dobrego zakończenia. Tymczasem często narracja jest dla naszych bohaterek zdecydowanie mniej życzliwa a na pewno nie wlicza porażki w ciąg zdarzeń który musi zaistnieć. Ogólnie zwierz złapał się na tym,że film właściwie nie ocenia naszej bohaterki.
Kandydat drugi – człowiek z katastrofalną w skutkach wadą wymowy i mistrz dwuznacznego (albo i jednoznacznego) machania szpadą.
Zwierzowi trochę zabrakło elementu który stanowił dość istotny czynnik w powieści (a który tu jest jedynie zaznaczony) czyli tego ludzkiego gadania i plotek,które jednak wpływają na działania bohaterów. Tu na tych dość idyllicznych angielskich polach (gdzie zawsze jest piękne słońce tuż przed wschodem albo tuż przed zachodem) świat jest daleko. Tymczasem wydaje się, że jest jednak zdecydowanie bliżej niż chciałoby się przyznać, sterując bohaterami czasem nawet wbrew ich woli (wszak różnice w pochodzeniu, pozycji i nakładająca się na to kwestia płci nie pozostają bez wpływu na cały ten pogmatwany układ). Należy tu jednak zauważyć, że niekiedy zwierz miał wrażenie, że scenarzysta (idąc z konieczności za Hardym) dąży cały film do spotkania swojego jedynego słusznego paringu i lepiej lub gorzej usuwa im przeszkody spod stóp co prowadzi do scen które są dość kuriozalne i pewnie nie trafiłby do filmu gdyby ich tak nie napisano w XIX wieku. Jednocześnie – żeby za bardzo nie spoilerować, zwierz odniósł wrażenie, że Hardy stał się ofiarą własnych zbyt dobrze napisanych wątków. Zarówno problemy z pierwszym jak i drugim wybrankiem serca bohaterki są doskonale wpisane w sytuację i dylematy kobiet. Problem w tym, że obyczajowość narzuca że bohaterów trzeba się pozbyć w dość specyficzny sposób. Co sprawia, że ostatecznie dwa wątki bez wyjścia spotykają się w jednym momencie – i jest to niestety najsłabszy moment opowieści.
Kandydat trzeci – bogaty,miły dla oka i ładnie śpiewa ale nie przetrwałby szkolnych Walentynek
No dobrze ale fabułę Z dala od Zgiełku możecie interpretować sami wszak znana jest nie od dziś. Inna sprawa to sam film. Rzeczywiście jest niesamowicie piękny – Thomas Vinterberg nakręcił znaczną część zdjęć w plenerze i zdecydowanie to czuć – nie tylko można się pozachwycać angielskim krajobrazem ale dostrzec w nim idealne dekoracje dla życia naszych bohaterów. Co prawda jak zwierz wspomniał – słońce w tym filmie ma tylko dwie pozycje względem horyzontu ale zwierz to nawet rozumie bo film ma dzięki temu fantastyczne oświetlenie. W ogóle praca kamery w tym filmie jest doskonała i sporo jest w nim scen które można byłoby wyjąć tylko dla ich uroku i oprawić w ramki. Zresztą w całej urodzie filmu zwierzowi przeszkadzała tylko jedna rzecz to znaczy garderoba głównej bohaterki. Przez cały film – od skromnych początków do finansowego powodzenia na sam koniec – nasza bohaterka chodzi w przecudownych wzorzystych sukienkach, o cudownych barwach. Do tego jeszcze przebiera się ładnie i chętnie prezentując nam całe spektrum ówczesnej mody. Zwierz jest ostatnim któremu by przeszkadzało, że bohaterka ma ładne ubrania a aktorka ładne kostiumy. Ale gdy w jednej ze scen (początkowych) doi krowę ubrana w prześliczną wzorzystą bluzkę i ma na głowie taką pięknie pasującą chustkę i to wszystko jest tak śliczne i nowe że niemal czuć zapach wyprasowanego materiału to wtedy zwierz ma pewne wątpliwości. Choć oczywiście ma też olbrzymią frajdę z oglądania kolejnych cudownych strojów w których Carey wygląda prześlicznie.
Problemy widzów pierwszego świata – bohaterka ma zbyt piękne stroje (w drugim planie pies który jest w zmowie z wszechmocnymi owcami)
Nie zawodzi też obsada choć zwierz ma do niej kilka uwag. Zacznijmy od Bathsheby. Zdaniem zwierza (i reżysera który ponoć miał tylko jedną aktorkę w głowie) wybrano doskonale. Z jednej strony doskonale rozumiemy dlaczego wszyscy mężczyźni tracą głowę dla istoty tak przeuroczej jak Carey Mulligan. Z drugiej – aktorka doskonale oddaje zarówno płochość i wrażliwość swojej bohaterki jak i jej determinację by osiągnąć sukces i wszystkich zadziwić. Zwierz rzadko kibicuje bohaterkom które mogłyby osiągnąć więcej gdyby nieco jaśniej komunikowały swoje uczucia ale gra Carey sprawiła, że wyjątkowo zwierz nie miał ochoty walnąć jej patelnią przez łeb (zapożyczone wyrażenie od Rusty) a nawet kiedy chciał to raczej z sympatii. Dalej mamy Gabriela – tego naprawdę jedynego słusznego mężczyznę Vinterberg wybrał tu belga – farmera gra więc Matthias Schoenaerts i jest w swojej roli dokładnie taki jaki powinien być. Nawet fizycznie – Wysoki (taki naprawdę większy od wszystkich) jak skała trwający przy naszej bohaterce, niekiedy bardziej wycofany niekiedy bardziej pewny siebie, przystojniejący i brzydnący w zależności od uczuć bohaterki i naszych. Nie trudno jest uwierzyć w przyjaźń łączącą bohaterów choć nieco trudniej w uczucie. Zwierz nic nie poradzi na to ale Schoenaerts ma w tym filmie najlepszą chemię z Michaelem Sheenem. Jak wiecie zwierz uwielbia walijskiego aktora, który ma zwyczaj grać doskonale nawet w mniejszych rolach (niekiedy w produkcjach w których nikt tego od niego nie wymaga). Tu Scheen gra sąsiada który dla Bathsheby zrobiłby wszystko i nie za bardzo rozumie dlaczego ona nie odwzajemnia równie entuzjastycznie jego uczuć. Scheen od swojego pierwszego pojawienia się na ekranie jest w jakiś dziwny sposób nie pasujący, mimo pewności siebie i angielskiej powściągliwości i bardzo dobrze prowadzi swojego bohatera aż do momentu kiedy jego wątek nabierze rysów tragicznych. Co nie zmienia faktu, że rozmowy granego przez Scheena Boldwooda z Gabrielem mają w sobie więcej szczerości i bliskości niż jakiekolwiek interakcje jego bohatera z Bathshebą. Panowie doskonale razem grają i jest między nimi więcej chemii – nawet część dialogów brzmi śmiesznie dwuznacznie.
Zwierz zastanawia się czy nie założyć kampanii na rzecz uwolnienia młodych aktorów od wąsa z epoki. Bo jak tu kochać i pożądanie czuć jak ten wąs z epoki działa jakoś tak zniechęcająco
Jednak mimo tych uwag jedyne prawdziwe zastrzeżenie zwierz ma do obsadzonego w roli przystojnego oficera Toma Sturridge’a .Z aktorem zwierz się zna od dawna bo jakoś przypadkiem chyba widział wszystko w czym mógł go zobaczyć. Jest to rzeczywiście młodzian przystojny, choć jest w nim taka bardzo współczesna chudość, która jakoś nie koniecznie pasuje do munduru i wąsa z epoki. Jako że Tom gra „tego seksownego” to przynajmniej zdaniem zwierza trochę za mało w nim magnetyzmu, tego absolutnie nie dwuznacznego przyciągania które sprawiłoby że z miejsca zrozumielibyśmy wszystkie decyzje Bathsheby. Przy czym zwierz być może zachwuje się nieuczciwie bo na Imdb wyczytał że rolę graną przez Sturridge’a zaproponowano najpierw Matthew Goode (który zapewne odrzucił ją bo ileż można grać przystojnego drania w mundurze) i właśnie wtedy zwierz oczyma duszy swojej zobaczył idealny casting do tej roli. W każdym razie zwierz nie mówi, że to casting zły ale sam chyba wybrałby inaczej. No ale nie można tu nikomu zarzucić że jakoś źle gra.
Zdjęcie z planu – po środku reżyser po bokach najlepszy w tym filmie duet aktorski – panowie pasują do siebie na ekranie idealnie.
Trzeba jednak zauważyć, że film toczy się powoli i nieśpiesznie i że znajdziemy w nim wszystkie obowiązkowe elementy. Będzie kosa, i wpatrywanie się w morze, będzie spotkanie w środku nocy i śpiew (jedną z niedających się uniknąć denerwujących cech filmów – aktorzy mają doskonałe głosy i jak zaczynają śpiewać to zawsze im tak ślicznie wychodzi) i mnóstwo mnóstwo ujęć pól, nieba i owiec. Przy czym całość składa się w taka klasyczną nie przeszarżowaną produkcję kostiumową po której tylko z rzadka widać, że kręcił ją ktoś kto ma wyraźny reżyserski styl. Na pewno jest w niej więcej oddechu i ludzie zdają się jacyś tacy bardziej namacalni niż w niektórych produkcjach. Z obsady zwierz wypatrzył jeszcze jedną młodą aktorkę którą poznał po głosie i okazało się, że kilka lat wcześniej grała w filmie Tamara i mężczyźni,który to film jest wariacją właśnie na temat Z dala od Zgiełku (choć zgadzam się z Rusty że za dużo się po drodze zgubiło).Na pewno warto zwrócić uwagę na muzykę – naprawdę doskonałą i taką której można spokojnie słuchać w kółko nawet bez oglądania filmu. Zwierz musi też przyznać, że cały czas oglądając film miał wrażenie, że ta adaptacja Hardego jest jakoś bliska tej nowej Tess D’urbervilles (mini serial BBC z 2007 roku).Intuicja okazała się słuszna bo obie adaptacje miały tego samego scenarzystę. Zwierz mógłby się chwalić doskonałym nosem i uchem ale obawia się, że to czysty przypadek.
Bohaterka myśli że sprawuje kontrole nad swoim życiem ale nie wie, że szwadron owiec zawsze jest gotów do poświęceń – chociażby by nauczyć ją czegoś o przyjaźni i lojalności (choć niekoniecznie względem owcy)
Ostatecznie zwierz wyszedł z kina jednocześnie zadowolony i z pewnym niedosytem. Przy czym niestety za ów niedosyt nie odpowiedzialni są ani scenarzysta, ani aktorzy ani reżyser. Zwierz obawia się, że to sam Thomas Hardy który jest pisarzem ciekawy, z poglądami których pewnie wielu nie spodziewa się po XIX wiecznych powieściach zawiódł tu filmowców. Wydaje się bowiem,że pewne rzeczy które łatwiej przełknąć w kolejnych rozdziałach powieści zawodzą gdy stłoczy się je w filmie. Zwłaszcza, ze jeśli sobie rzeczywiście z czymś film nie radzi to z pokazaniem nam upływu czasu. Zwierz cały czas nie wiedział do końca ile czasu mija między jednymi a drugimi wydarzeniami a że aktorzy cały czas wyglądają tam samo nie sposób było jednoznacznie określić czy liczymy tu upływ, dni, tygodni, miesięcy czy lat. Co jednak znacznie wpływa na sposób postrzegania postaci i ich zachowań. Nie mniej nawet jeśli Hardy jest miejscami melodramatyczny a owce naprawdę rządzą losem człowieka (na spółkę z plonami i pogodą) to jeśli szukacie dobrego filmu kostiumowego to możecie spokojnie wybrać się do kina. I nawet jeśli miejscami będziecie się podśmiewać (może nie koniecznie z intencjami twórców) z zachowań bohaterów to ostatecznie ich dobro będzie wam leżeć na sercu. Zwłaszcza w ostatniej scenie gdzie zwierz niemal czuł jak cała widownia łączy się mentalnie ponaglając bohaterów by w końcu powiedzieli sobie to co winni sobie powiedzieć dawno. Tak więc może nie tryumf ale miły wieczór w kinie na pewno.
Macie śliczną piosenkę na koniec
Ps: Zwierz nie wie czy wam mówił ale w ten Weekend w sobotę będzie na Balticonie a w niedzielę na See Bloggers. To jakbyście byli z Trójmiasta i chcieli złapać zwierza na występach gościnnych.
Ps2: Jest zwiastun drugiego sezonu FARGO. Zwierz taki szczęśliwy.