Zwierz szedł na Kryptonim U.N.C.L.E z poczuciem jakby szedł na ostatni możliwy seans kilkanaście tygodni po premierze. Tymczasem film miał premierę w piątek ale tak się stało, że zdążyły go obejrzeć chyba wszystkie przyjaciółki zwierza, stwarzając tym samym atmosferę że zwierz jest jedyną żyjącą istotą która filmu nie widziała. Na całe szczęście udało się zwierzowi ten brak nadrobić.
NAwet jeśli zwierz ma do filmu zastrzeżenia (a ma) to wiele wynagradza fakt, że to film dla oka niesłychanie miły
Zwierz nazwałby Kryptonim U.N.C.L.E filmem kostiumowym. Nie nie chodzi o to, że rozgrywa się w latach sześćdziesiątych, kiedy wszyscy nosili ubrania o ładniejszym kroju, a słońce we Włoszech świeciło bardziej na wszystkich tych zadowolonych ludzi na Vespach. Nie chodzi nawet o doskonale dobraną muzykę, która rzecz jasna przenosi widza lotem błyskawicy do czasów których nie pamięta ale które dzięki popkulturze doskonale zna. Nie chodzi też, o cudowne dopracowane w najmniejszym detalu wnętrza. Otóż cały film przywdziewa kostium. To nie nakręcony w 2015 film sensacyjny, tylko swego rodzaju próba odtworzenia produkcji z lat 60. Scenariusz teoretycznie zawiera od czasu do czasu element zaskoczenia, ale nie dla widza. Widz bowiem zna te rozwiązania z innych produkcji z epoki. Sceny akcji są dużo krótsze, miejscami zaskakująco wręcz proste – ponownie przywodzące na myśl bardziej to co robiło się kilka dekad temu. Nawet sama struktura filmu – jego tempo, część dialogów, sposób w jaki ekspozycja nie pasuje długością do zakończenia – wszystko sprawia wrażenie jakbyśmy oglądali film współczesny który przebrał się za produkcję z czasów gdy Bond był młody. Nawet montaż miejscami (choć to najnowocześniejszy element w produkcji) przywodzi na myśl dawne filmy. Wszystko zaś by obudzić u widza sentyment za czasami gdy konflikty były prostsze a ciuchy bohaterów i złoczyńców układały się idealnie.
Co prawda lata 60 nie były tak piękne jak film nam to pokazuje ale każe trochę za nimi tęsknić. Gdzie te czasy kiedy ubrania tak dobrze się układały na dobrych, złych i tych po środku
Zwierz rozumie tą konwencję choć ma z nią pewien problem. Jasne bardzo miło jest obejrzeć sobie film szpiegowski z lat 60 nakręcony przy wykorzystaniu współczesnej techniki czy z aktorami których są dziś piękni i młodzi. Zwierzowi nie przeszkadza fakt, że nasi bohaterowie ganiają głównie po włoskich miastach i wyspach – bo jak wiadomo nie ma lepszej przestrzeni do szpiegowskich porachunków niż ciepłe słońce południowych krajów. Zwierz ma jednak problem z tym, że ta konwencja trochę jednak film ogranicza. Nigdzie nie jest on zaskakujący, miejscami jest wręcz tak przewidywalny, że widz może się poczuć zwolniony ze śledzenia fabuły bo wie co będzie dalej. Do tego – przynajmniej zdaniem zwierza, taka konwencja ogranicza obecne w filmie postacie. Co to znaczy? Nawet jeśli scenarzyści starają się je w jakiś sposób zmienić – ostatecznie lądują one w dawno wyznaczonych ramach. Dobrym przykładem jest postać Gaby granej przez Alicję Vikander. Gaby to postać która ma być nieco inna niż klasyczne kobiety występujące u roli szpiegów. I rzeczywiście – w warstwie deklaracji jest inna, ale w warstwie czynów i miejsca w historii – wpada dokładnie w przegródkę wyznaczoną dla kobiet, które się przewozi, ratuje, pociesza czy wystawia jako żywą przynętę. Jasne – ograniczono w produkcji kwestię obowiązkowego romansu, ale wciąż postać Gaby służy przede wszystkim by ładnie wyglądać i znaleźć się w miejscu skąd nasi dzielni bohaterowie będą ją musieli uratować. Co więcej w filmie jest trochę scen które zupełnie do wybranej konwencji nie pasują. Zwierz siedząc na sali kinowej i oglądając jedną z nich (dla tych co widzieli – prezentacja dokonań jednego złoczyńcy) tak bardzo poczuł, że nie przystaje ona do reszty filmu, że cały czas zamiast obserwować bohaterów zastanawiał się o co reżyserowi właściwie chodzi. A to olbrzymi minus bo „wypada się” z filmu i trudno potem do niego wrócić. I zwierz rozumie pokusę łamania schematu ale w tym przypadku narzucona konwencja jest tak silna że próba jej złamania nie wychodzi produkcji na dobre.
W scenariuszu jest wszystko to co być powinno – szpiedzy, Włoych, Vespy. Czego chcieć więcej?
Co prowadzi zwierza do jeszcze jednej refleksji – być może kluczowej dla tego jk ostatecznie film wygląda. Otóż nie był to film który miał łatwą drogę na ekrany – przez dobrych parę lat Warner Bros bardzo chciał wyprodukować ten oparty o serial z lat 60 film na ekrany – jednak bez powodzenia. Przez pewien czas w filmie miał grać Tom Cruise ale na całe szczęście zrezygnował. Co nie zmienia faktu, że takie produkcje z długim rozbiegiem, często łączą wspólne cechy. Jedną z nich jest scenariusz po którym widać, że ktoś musiał go kilka razy przepisywać, zmieniać, dodawać pewne tropy a potem porzucać. Taki jest scenariusz do filmu – niekiedy wydaje się, że znajdują się w nim sceny, pomysły czy inne elementy które nie znajdują rozwiązania. Czasem scenarzyści jakby o nich zapominają. Niekiedy można wręcz dojść do wniosku, że wszyscy są historią znudzeni i przeskakują po prostu parę kartek do przodu żeby nie musieć opowiadać wszystkiego po kolei albo w ogóle darować sobie jakaś nudną scenę. Zwierz ma mieszane uczucia – z jednej strony – cieszy się czasem z szybszego tempa filmu, z drugiej miał wrażenie jakby pisał scenariusz napisany w taki leniwy sposób – jak coś jest za trudne to nie opowiadajmy i nie wyjaśniajmy tylko idźmy dalej. Raz czy dwa to działa, ale kiedy korzysta się z tego zbyt często w filmie pojawiają się trudne do załatania czy ukrycia przed widzem dziury.
Jak wiadomo złych ludzi w filmach poznajemy po tym, że wyglądają po prostu zabójczo
I byłby to film bardzo łatwy do zapomnienia gdyby nie fakt, że cały ten średni scenariusz odgrywają dla nas bardzo zdolni aktorzy, którzy – nie wahajmy się tego napisać – zostali do swoich ról wybrani idealnie. Bohaterów mamy dwóch – uroczego Amerykanina bawidamka Napoleona Solo (który jak wskazuje nazwisko musi być jakoś spokrewniony z Hanem Solo) i Rosjanina – wrażliwego milczka – Ilyę Kuryakina. Obaj pracują dla swoich rządów – odpowiednio dla CIA i KGB choć niekoniecznie są z tej współpracy jakoś bardzo zadowoleni. Solo zmuszony jest do pracy dla CIA by nie trafić do więzienia (w istocie to po prostu bardzo zdolny złodziej sztuki) zaś na Kuryakinem wisi groźba że źle wypełnione zadanie skończy się dla niego – podobnie jak dla ojca – pobytem na Syberii. Mamy więc doskonałych, ale jednocześnie niechętnych szpiegów którzy zmuszeni są współpracować. Można było ich wzajemne relacje czy niechęć oprzeć na spotkaniu dwóch światów – zachodniego, kapitalistycznego i tej wschodniej komunistycznej Rosji. Problem w tym, że współcześnie wcale nie byłoby to zabawne. Zamiast tego dostajemy więc bohaterów o różnych charakterach, których wzajemna niechęć, a potem oczywista przyjaźń opiera się na różnicach nie mających wiele wspólnego z krajem z którego pochodzą.
Henry Cavill zgłasza swój akces do wyścigu po rolę Bonda, a Guy Ritchie udowadnia, że tak jak J.J. Abrams ma swoje ukochane flary, tak on kocha tęczę – serio w kilkunastu scenach odniesiecie wrażenie jakby twórca bawił się pryzmatem
Solo to bohater mający w sobie coś z gentlemana włamywacza, trochę z Bonda. Zachowuje się jakby był nieomylny ale to tylko swego rodzaju kostium – w istocie popełnia całkiem sporo błędów. Jednak ma tą podbijającą serca wszystkich widzów cechę – jest spokojny wtedy kiedy ludzie spodziewają się emocji co stwarza wrażenie jakbyśmy mieli przed sobą najinteligentniejszego i najbardziej pewnego siebie człowieka na ziemi. To człowiek który będzie na tyle niefrasobliwy by dać się otruć i na tyle pewny siebie, że podłoży sobie poduszkę zanim osunie się nieprzytomny. Solo gra Henry Cavill i to jest przynajmniej zdaniem zwierza pewne objawienie. Zwierz Cavilla po Supermanie bardzo nie lubił, a przede wszystkim miał spory problem z jego urodą. Niby facet niesłychanie przystojny ale jakoś odrzucający. No i po tym jak Cavill zagrał Napoleona Solo zwierz musi zmienić zdanie. Aktor rzeczywiście dał swojemu bohaterowi odpowiednią dawkę pewności siebie, tak że bez trudu wierzymy, że gdy wchodzi do pokoju zwracają na niego uwagę wszystkie kobiety. Zresztą strasznie pomaga w tym garderoba. Cavill ma trudną sylwetkę bo to niesamowicie kwadratowy facet (gdzieś te wszystkie mięśnie muszą się podziać) i na premierach filmów w garniturach czasem wygląda źle. Ale ponieważ film dzieje się w latach 60 to wystarczy nieco inny krój i już każde ujęcie bohatera w garniturze (zwłaszcza jego pleców) to bardzo miłe przeżycie estetyczne. Do tego nie mamy problemu z tym by uwierzyć że Solo to człowiek dowcipny i wykształcony, znający się nie tylko na rabowaniu ale i na sztuce. Zwierz zgadza się z tymi którzy być może dostrzegliby w nim przyszłego Bonda bo udowadnia, że ma odpowiednią charyzmę. Jedyne co zwierzowi przeszkadza to fakt, że kompletnie nie był w stanie uwierzyć że Napoleon jest Amerykaninem. Kiedy mówi o czajniku herbatki i ciasteczkach to słychać że to anglik.
Napoleon Solo to postać równie nierzeczywista co jej imię. Ale takich bohaterów łatwo pokochać
Ilyę Kuryakin to z kolei bohater z tajemnicą. Małomówny, niby cierpiący na wybuchy agresji (zapewne rozpoczęte przez traumatyczne wspomnienia) ale jednocześnie – niewątpliwie inteligentny i wrażliwy. Zwierz oglądając film cały czas zastanawiał się czy nasz bohater nie padł ofiarą zjawiska dość powszechnego. Kuryakin może być błyskotliwy i dowcipny po rosyjsku ale ponieważ w filmie mówi wyłącznie po angielsku, to cały dowcip czy lekkość ginie a zostają jedynie dość surowe i ograniczone komunikaty. Zwierz tak tą postać interpretuje, bo niewątpliwie jest w niej więcej niż słyszymy w dialogach. Ilyę gra Armie Hammer. Zwierz musi się wam do czegoś przyznać. Uwielbia Armiego Hammera. Od chwili kiedy będąc sam jeden zagrał bliźniaków w Social Network zwierz jest w stanie – co więcej stara się to robić – obejrzeć z nim wszystko. Wysoki, przystojny, niebieskooki z takim ładnym niskim głosem. Ale nawet nie o to chodzi – to po prostu zdolny ciekawy aktor, który jak na razie daje zwierzowi bardzo różne przeżycia (Samotny Jeździec należał bardzo do tych filmów w których na Armiego miło się patrzyło i to tyle) ale zwierz cieszy się że śledzi jego karierę. W Kryptonim U.N.C.L.E aktor mówi z ciężkim rosyjskim akcentem, robi maślane oczy do ślicznej dziewczyny i co pewien czas ma ochotę sprać wszystkich w około na kwaśne jabłko. I we wszystkich tych aspektach swojej roli jest wiarygodny. Przy czym o ile do Cavilla zwierz musiał się przekonać, tak w przypadku Arnie Hammera, zwierz był wcześniej przygotowany na to, że oglądanie go w ładnych ciuchach z epoki sprawi mu mnóstwo przyjemności. Dla takich filmów jak ten wymyślono kaszkiet.
Ilyia to wyraźnie bohater pisany ze świadomością że w serialu to właśnie małomówny Rosjanin a nie uroczy Amerykanin podbił serce widzów
Mamy więc dwóch aktorów i dwie role, ale nic by nie zadziałało gdyby nie chemia między nimi. Tu zaś wszystko jest na miejscu. Niezależnie od tego czy się ganiają, biją czy robią razem zakupy nie chcemy patrzeć na nikogo innego. W jednej z pierwszych scen filmu bohaterowie kłócą się jaką garderobę wybrać dla dziewczyny która z nimi podróżuje. Dwóch szpiegów kłócących się o modę, strój i jaki pasek będzie pasował do jakiej sukienki. Można byłoby tą scenę przeszarżować, można byłoby pokazać że nasi panowie to macho którzy znają się na takich sprawach tylko dlatego, że wymaga tego misja. Ale nie – zdecydowano się na trop inny – wszak mężczyźni też istoty wrażliwe obdarzone gustem. Przepychanka jest więc między dwiema osobami których poglądy na modę są zupełnie odmienne, nie pomiędzy dwoma super facetami którzy się nie zgadzają. I dlatego scena jest zabawna (i nawiązująca do serialu gdzie nasz Ilyia został w końcu projektantem mody). Ważne jest też że nasi bohaterowie nie tylko się kłócą. Nie czynią też jakichś wylewnych deklaracji wzajemnej miłości i sympatii ale w pewnym momencie, mimo różnicy charakterów po prostu sprawnie razem działają. Ich wspólne sceny są w filmie zdecydowanie najlepsze. Spodziewamy się czegoś dowcipnego, może z lekkim podtekstem, cudownie niejednoznacznego. Ale niestety – zwierz ma tu wrażenie, że przyjęty schemat fabuły ponownie nie pozwala w pełni zrealizować potencjału tej pary. Przydałoby się w filmie zdecydowanie więcej scen gdzie nasi bohaterowie rozmawiają, a przede wszystkim więcej scen w których możemy się o nich czegoś dowiedzieć. Tak naprawdę mamy bowiem do czynienia z postaciami ledwie zarysowanymi – które choć zabawne i miłe dla oka nie wychodzą poza pewien schemat. Jasne można sobie dopisywać do nich jakieś historie ale same w sobie – niewiele dają. I ponownie – zwierz rozumie, że tak musi być bo przecież schemat sprzed kilku dekad właśnie tak traktował swoich bohaterów. Ale od tamtego czasu trochę się jednak zmieniliśmy i dziś nawet o Bondzie wiemy więcej niż byśmy chcieli.
Zwierz przez cały film miał wrażenie jakby Alicia Vikander męczyła się trochę w swojej roli. A to taka dobra aktorka
Co więcej – jak bardzo postacie są nie napisane widać w chwili w której odejmiemy ekranową chemię czy dowcip. Widać to w postaci Gaby – granej przez Alicję Vikander. Gaby jest postacią tak płaską,że nudną. Jasne ślicznie wygląda w strojach z epoki, ale aktorka jakoś nie umiała przebić się przez dość płaski w jej przypadku scenariusz. Dostajemy więc postać która teoretycznie jest ciekawa, teoretycznie samodzielna i teoretycznie niestandardowa. Ale wszystko pozostaje w warstwie pewnych deklaracji bo na ekranie zdecydowanie częściej mamy dość nudną i pozbawioną osobowości dziewczynę w opałach, która nie jest ani bardzo dowcipna, ani bardzo inteligenta, ani bardzo głupia. Jest po prostu żadna. Tak żadna że kiedy pojawia się teoretycznie jakaś niespodzianka widza nie bardzo ona interesuje – bo zainwestowanie jakichkolwiek uczuć w tak pozbawioną osobowości postać jest bardzo trudne. I ponownie brakuje jakiejś sceny – wyjętej ze schematu, która pozwalałaby nam poznać bohaterkę na tyle dobrze, że zaczęlibyśmy się przejmować jej losem a nie postrzegać jako kolejną z tych „obowiązkowych do ratowania” kobiet. Przy czym to nie jest tak, że w filmie nie ma dobrych ról kobiecych. Doskonała jest Elizabeth Debicki jako Victoria. To jedna z tych postaci która też została żywcem przeniesiona z lat 60 ale w tym przypadku została tak dobrze zagrana i pokazana (serio aktorka jest w tym filmie tak niesamowicie wystylizowana że oczu nie można oderwać) że widz czerpie ze schematyczności jej postaci czystą radość. Co więcej -mimo że postać też właściwie nie ma jakiegoś bardziej zarysowanego charakteru (bo w filmie nie ma na to miejsca) to właściwie nie za bardzo to widzowi przeszkadza. Jest zła, piękna, wyrachowana i władcza. Jak pisał zwierz wcześniej – oczu oderwać nie można. Co ładnie pokazuje, że to raczej problem z Vikander niż z rolą. Choć z drugiej strony zwierz nie mógł się oprzeć wrażeniu że Gaby to siostra Madam Simzy z drugiego Sherlocka Holmesa. Postacie są do siebie bardzo podobne – z jednej strony mają być wbrew schematowi niezależne i obdarzone niestandardowymi zdolnościami, z drugiej – film nie daje im żadnej możliwości by w pełni wykorzystać swój potencjał. W obu przypadkach w filmie Ritchiego wystąpiła doskonała europejska aktorka, o której wiadomo, że umie grać. I w obu przypadkach były to role raczej przeciętne, tak jakby Ritchie nie umiał ich poprowadzić. Może reżyser nie jest najlepszy w pracy z aktorkami? W końcu jego filmy od zawsze charakteryzowały się doskonałymi rolami męskimi (i okiem do castingu aktorów). Zresztą w ogóle zwierz miał wrażenie, że Ritchie przeniósł sporo pomysłów z Sherlocka do tego filmu. Chociażby w budowaniu relacji między głównymi bohaterami (którzy pewnie za jakieś dziesięć lat będą w takiej komitywie jak Sherlock i Watson).
Z jednej strony – dzięki za kostiumy z drugiej – zwierz miał wrażenie że film wybrany kostum nieco ciśnie
Zwierz nie wyszedł z Kryptonim U.N.C.L.E zawiedziony. Siedzą na sali zdarzało mu się kilka razy westchnąć głęboko. No bo jak nie wzdychać kiedy bohaterowie są tacy przystojni i dowcipni, akcja dzieje się w słonecznej Italii a ścieżka dźwiękowa przenosi człowieka prosto do lat 60. Zwierz śmiał się na scenach na których – jak mniema powinien się śmiać, i rozmyślał nad tym o ile piękniejszy byłby świat gdybyśmy niektórych mężczyzn obowiązkowo wyposażyli w kaszkiety. Zwierz nie nudził się też – co zdarza mu się co raz częściej w filmach gdzie sceny akcji trwają godzinami. Co więcej kiedy film zaczął się kończyć zwierz poczuł pewien żal bo chciałby być jeszcze dłużej z bohaterami, dowiedzieć się o nich tego czego jeszcze nie wie. Być może należałoby więc odłożyć na bok wszelkie krytyczne uwagi i cieszyć się miłym wieczorem w kinie. Problem w tym, że zwierz jest już trochę zmęczony filmami które zmuszają go by ignorował luki w scenariuszu. Podobnie jak jest zmęczony filmami które nie oferują mu postaci a szkice do postaci. Dziś kiedy zwierz dopisuje kilka ostatnich zdań film pamięta jak przez mgłę. I choć poleca wam seans – bo jest to przeżycie miłe (zwłaszcza estetycznie) to sam chyba chciałby czegoś więcej. No zobaczymy – może w sequelu który ma spore szanse powstać. Zwierz wcale by się nie pogniewał.
Ps: Wszyscy zauważyli, że mamy w tym roku jakiś wysyp filmów szpiegowskich. Zwierz ma jednak wrażenie, że choć większość produkcji odwołuje się do schematu filmu szpiegowskiego to tak naprawdę od lat nie mieliśmy takiego porządnego, poważnego filmu o szpiegach.
Ps2:Słuchajcie zwierz tak na zaś chce wam powiedzieć, że w ten weekend wyjeżdża a to oznacza że tekstów raczej nie będzie – przynajmniej w niedzielę.