Zwierz powie szczerze, że jeśli miałby zrecenzować dziś ostatni sezon Doktora to mógłby powiedzieć bez zastanowienia, że musiał być bardzo średni. Skąd to wie? Bo musiał się dosłownie zmusić żeby obejrzeć pierwszy odcinek 9 sezonu Doktora. Co oznacza, że coś musiało się w zwierzu naprawdę wypalić. Wcześniej nie mógł się doczekać każdego nowego odcinka. Zwierz wini nie tyle Moffata co fakt, że mało kto miał pomysł na 12 Doktora. A to utrudnia przywiązanie się do postaci. No ale zwierz w końcu obejrzał. W recenzji spoilery.
Zwierz miał wrażenie że cała sekwencja z czołgiem i gitarą miała być strasznie zabawna. Ale ktoś chyba za bardzo się starał
Od pewnego czasu twórcy serialu grają ciągle tym samym motywem. Końca Doktora. Przez kilka sezonów był to powracający motyw w przygodach 11 Doktora i pojawiał się także wcześniej w życiu 12. I tym razem powracamy do ostatnich, lub potencjalnie ostatnich dni Doktora, mamy więc i testament i medytację i refleksję nad tym co może się zdarzyć. Sam fakt, że Doktor miałby zginąć nie robi już takiego wrażenia jak kiedyś, zwłaszcza jeśli doskonale wiemy, że rzeczy ostateczne nie prowadzą do ostatecznych rozwiązań. Zwierz przyzna szczerze, że choć sam pomysł odcinka mu się podobał (o tym dalej więcej) to jednak wciąż ma wrażenie, że serial nieco bardziej go bawił kiedy mniej było w nim ostateczności a więcej przygody. Przy czym w przypadku Doktora to zawsze jest taki konflikt. Z jednej strony zwierz lubi takie zwykłe przygody raz na tydzień, kiedy ciężar odcinka jest stosunkowo niewielki. Z drugiej – gdyby co pewien czas w serialu nie robiło się nieco mrocznej i poważniej pewnie byłoby nudno. Jednak jeśli pamiętacie końcówkę świątecznego odcinak to najzabawniejsza była w nim właśnie sugestia, że teraz nasi bohaterowie ruszają na radosną wyprawę w czas i przestrzeń gdzie przynajmniej przez chwilę będzie zabawnie. Początek dziewiątego sezonu sugeruje, że zabawnie już było.
Jak zwykle u Doktora najlepiej sprawdzają się proste pomysły. Jak osnute mgłą błotniste pole bitwy
Wróćmy jednak do odcinka. Tym razem w przeciwieństwie do ostatnich prób, udało się stworzyć sytuację prawdziwie intrygującą. Oto powraca bohater którego już od dnawa w serialu nie było. Twórca Daleków Davros. Sięgnięcie po Davrosa to pomysł niezły. Choć pewnie znajdą się ci którzy słusznie zauważą, że niekiedy zaczynamy się kręcić w kółko. Twórcy New Who co chwila sięgają do najbardziej znanych postaci z klasycznych sezonów. Czasem mając pomysł jak ich historię opowiedzieć na nowo, czasem zupełnie nie. Przywrócenie Davrosa – tym razem pokazując jego historię i motywacje, to całkiem dobry pomysł. Bohaterowie których lepiej znamy, nawet ci bardzo źli, od razu stają się bardziej interesujący i najważniejsze, nie jedno wymiarowi. Davros pojawia się więc po raz pierwszy jako dziecko, przerażone dziecko na środku wojennego pola. I jak zwykle w przypadku Doktora Who najbardziej przeraża najprostszy pomysł (wszystkie skomplikowane potwory czy zagrożenia częściej śmieszą). Tak więc wielkie błotniste pole w którym spod ziemi wysuwają się ręce staje się miejscem autentycznie przerażającym. Chłopca może oczywiście uratować tylko jedna osoba – Doktor. Problem polega na tym, że Doktor niekoniecznie wie czy chce Davrosa uratować. W końcu jak przypomina się nam w serialu (słowami Czwartego) – Jeśli wiemy, że dziecko wyrośnie na jednego z największych zbrodniarzy czy nadal należy uratować jego życie? Uratowany Davros stworzy przecież Daleki – które będą odpowiedzialne za mnóstwo śmierci i zła, a przede wszystkim za wojnę, która pozbawiła Doktora jego planety. Dotychczas wydawało się, że w świecie Doktora odpowiedź brzmi, niezależnie od okoliczności i konsekwencji – TAK. Ale jak pokazuje odcinek sprawy potrafią się skomplikować.
Missy zmienia charakter częściej niż Master się regeneruje
Na całe szczęście mamy do czynienia z serialem gdzie nie krępuje nas czas i miejsce. Możemy więc opuścić planetę na której biedny chłopiec zaraz zginie i przenieść się w przyszłość, gdzie umierający Davros poszukuje Doktora by przypomnieć mu ich pierwsze spotkanie. Oczywiście Doktora nie łatwo znaleźć, a po drodze trzeba jeszcze jakość zaangażować w całą sprawę zarówno Clarę (wiadomo, że nie ma przygody bez towarzyszy) i Missy. A właściwie Missy sama się zaangażuje, oczywiście realizując przy tym własne plany. Missy jest jak zwykle doskonała choć zwierz ma wrażenie, że ponownie zmieniła charakter. Niestety od pewnego czasu postacie w Doktorze Who zachowują się dokładnie tak jak w danym momencie jest wygodnie scenarzystom. A to oznacza, że jeśli kilka odcinków temu Missy była bezwzględną morderczynią, której nikt nie ufa i nikt by nie polubił, to teraz nadal będzie mordować (bardzo dobra scena ze snajperami) ale tak naprawdę wiemy, że przynajmniej chwilowo jest po dobrej stronie. Sceny między Clarą a Missy są całkiem fajne ale wydaje się jakby twórcy zupełnie zapomnieli (mimo, że teoretycznie do tego nawiązują) co wydarzyło się pomiędzy postaciami w poprzednim sezonie. Obecność Missy jest zresztą wymuszona nieco ostatecznością wątku głównego. Wiadomo bowiem, że skoro Doktor zbliża się do końca to gdzieś w tle powinie być obecny Master. Chociażby dlatego, że ich trwająca w nieskończoność rywalizacja, w Nowym Who jest dość specyficzną oznaką wielkiej przyjaźni. Zwierz wie, że widzom może się ten wątek spodobać ale zwierz ma wrażenie, że to jednak jest trochę jak z fan fiction. Taki wątek – oni się tak uwielbiają że aż próbują się zabić. Od wieków.
Problem z Clarą jest taki, że w tym odcinku jest strasznie na doczepkę.
Nie mniej kiedy przyjrzymy się całemu odcinkowi prowadzi on właściwie do jednego momentu, w którym musimy sobie zadać pytanie. Czy Doktor będzie próbował naprawić przyszłość zamieniając przeszłość. I to nie w byle jaki sposób, bo żeby zapobiec tragicznym wydarzeniom (zwierz jest pod wrażeniem – pierwszy raz od wieków widzi jak komuś z głównych postaci, nie udaje się uciec Dalekom) musiałby Davrosa wykończyć tam gdzie ich znajomość się zaczęła. Na błotnistym polu walki, gdzie twórca Daleków (tak pancernych bo stworzonych przez kogoś doświadczonego koszmarem wojny) był jeszcze dzieckiem. Nie jest to pierwszy raz kiedy scenarzyści, tworzą dla Doktora scenariusz niemożliwy, co więcej stawiając na jego drodze istotę absolutnie niewinną, której winy znamy dopiero z przyszłości.Trzeba przyznać,że zdecydowanie lepiej wyszedł ten konflikt niż w ostatnich próbach, bo zwierz poczuł się koncepcją zaintrygowany i być może przypomniał sobie jak bardzo lubił odcinki Moffata gdy ktoś go jeszcze nadzorował. Przy czym można sobie oczywiście zadać pytanie czy przypadkiem fakt, że Doktor ląduje naprawić swój błąd z kawałkiem Daleka w ręku nie oznacza od razu, że będziemy mieli do czynienia z jakimś paradoksem. I czy nie wyjdzie na to, że za stworzenie Daleków nie jest ostatecznie odpowiedzialny sam Doktor i jego czyny. Byłoby to prawdopodobne (tzn. takie pomysły często się w serialu powtarzają – Doktora który próbuje czemuś zapobiec jednocześnie, swoją interwencją uruchamiając ciąg wydarzeń) ale zwierz ma nadzieję, że znajdzie się rozwiązanie które nie będzie ani zmieniać charakteru Doktora (ostatnio zdarzało mu się to częściej niż regeneracje) ani nie będzie za bardzo mroczne (tego zwierz ma po po prostu dość).
Jak na razie pomysł na odcinek jest super. Na to żeby Doktor i Missy współpracowali – też (bo oboje są równie błyskotliwi) ale zwierz ma niepokojące podejrzenia że to nie skończy się dobrze
Trudno jednoznacznie ten pierwszy odcinek ocenić. Sam główny koncept – Doktor który musi podjąć jedną małą decyzję która może zmienić wszystko jest bardzo bliski temu co w serialu zwierz lubi najbardziej. Z drugiej strony, cała reszta odcinka wypada dość blado. To znaczy zarówno wiszące na niebie samoloty, jak i wprowadzenie Missy czy zupełnie pozbawiona sensu scena z czołgiem i gitarą. Zdaje się że wszystko to tworzy taki wypełniacz tylko po to byśmy mieli konfrontację Doktora z Davrosem- zarówno tym młodym jak i tym starym. I to jest pewien problem, bo zwierz ma wrażenie, że spokojnie można byłoby sporo takich trochę pustych scen wyciąć i zrobić z tego jeden odcinek (może poza UNIT – zwierz bardzo lubi tą organizację w nowej odsłonie). Oczywiście na razie mamy tylko połowę opowieści. Zwierzowi podoba się konflikt, podoba się też to, że mniej więcej udało się znaleźć pomysł na Doktora Capaldiego który ma co raz więcej takich zupełnie własnych cech. Problem w tym, że Moffat zawsze miał doskonałą połowę pomysłu. Od zawsze tworzyły w serialu świetne historie bez wyjścia i dramatyczne sceny oraz tajne hasła. Tylko kiedy przychodziło do rozwiązań, wszyscy byli rozczarowani bo wyobraźni wystarczyło tylko na pół opowieści. Dlatego zwierz czeka z oceną na zakończenie wątku. Na razie jest zaintrygowany pomysłem, niekoniecznie poruszony odcinkiem i ma szczerą nadzieję, że ostatecznie wyjdzie z tego coś ciekawego. I że nie będzie tam żadnego paradoksu. Serio kolejnych paradoksów u Moffata nie zniese. Problem w tym, że znając scenarzystę to będzie to właśnie takie zakończenie, które będzie kazało się martwić,a że nie skończyliśmy na „To be continued”. Ale zwierz bardzo chciałby się mylić.
Ps: Zwierz wie, że powinien skomentować nagrody Emmays ale ponieważ jest wykończony to zrobi to dopiero jutro