Jeśli zacząć rok to w kinie. Takie przynajmniej jest od kilku lat główne zadanie zwierza na pierwszego stycznia, przez co zwierz zachowuje się niczym skoczkowie narciarscy i nie popełnia grzechu przedawkowania alkoholu w czasie sylwestra. W tym roku wysiłek się opłacił. Pierwszym filmem nowego roku był bowiem Paterson Jima Jarmuscha. Cudowna opowieść o tym ile poezji kryje się w codziennym życiu.
W filmach o artystach zwykle mamy do czynienia z narracją szukającą – niekiedy na siłę dramatyzmu – sztuka, jak zdają się mówić filmowcy rodzi się musi w cierpieniu, konflikcie, niepewności i niespełnieniu. W bólu i rozpaczy, w tym wielkim rozdźwięku pomiędzy czułością duszy a banalnością świata. W ten sposób coraz wyższy staje się postument na którym stoi ON – twórca, poeta, autor, malarz. Nie sposób go dostrzec i dosięgnąć bo on już nie dla świata. Nie dla niego nasze troski i codzienne sprawy, dotyka on bowiem swoją twórczością czegoś czego my – mali ludzie zwykłych spraw nie możemy dotknąć. Zwykle wpatrujemy się w ten postument i pomnik z rozdziawionymi ustami próbując sobie wyobrazić jak to jest – tak żyć tym twórczym życiem. W Patersonie Jarmusch niczego nie wgapia się jednak w postument, nie przygląda się mu zbyt długo, omija go w drodze do pracy.
Paterson jest bowiem historią poety i kierowcy autobusu – spokojnego i zadowolonego ze swojego życia człowieka, który bardzo kocha swoją nieco szaloną żonę i codziennie wieczorem wychodzi na spacer i do baru ze swoim wiecznie naburmuszonym buldogiem angielskim. Wydawać by się mogło, że pomiędzy jego potrzebą tworzenia a stosunkowo nudną codzienną pracą powinno być jakieś napięcie, poczucie niespełnienia, ból istnienia. Ale nic takiego nie ma. Obserwujemy spokojnie tydzień z życia kierowcy autobusu, który – w przerwach w pracy zamiast czytać gazetę, czy grać w grę na komórce pisze wiersze. Potem wraca do domu gdzie jego mająca lekkiego fioła na punkcie czerni i bieli żona realizuje swoje kolejne artystyczne projekty i pisze jeszcze więcej, w swoim tajemniczym notatniku. Choć jego wiersze są dobre, i doskonale łapią poezję codzienności to nie ma w nim potrzeby by dzielić się z nimi ze światem. I ponownie nie ma w tym problemu, jest zrozumienie, że potrzeba pisania niekoniecznie jest potrzebą publikowania.
Jednocześnie Jarmusch – jak to zwykle u niego bywa – ma całe mnóstwo ciepła, zrozumienia i czułości – nie tylko dla swoich bohaterów ale i świata który pokazuje. Peterson jest miastem które trochę żyje dawną sławą, nasz bohater mija po drodze opuszczone budynki fabryczne, trasa jego autobusu nie jest szczególnie piękna – ot kolejne podobne do siebie ulice miasta. Jednak w filmie Jarmuscha nie ma tak powszechnego smutku czy przygnębienia jakie pojawia się zazwyczaj kiedy pokazuje się ten mniej piękny wymiar miejskiej przestrzeni. Peterson to miasto które nie jest już takie jak kiedyś, ale niewielki wodospad nadal dostarcza inspiracji wrażliwym ludziom a wieczorem jest się gdzie przejść zobaczyć czarno biały film. Podobnie reżyser podchodzi do portretowanej przez siebie klasy robotniczej. Nie ma tutaj jednak próby diagnozy całej klasy społecznej, czy jakiejś ponurej wizji codzienności. Wręcz przeciwnie – nasz bohater żyje w świecie o którym już nieco się zapomina. Codziennie wstaje przed siódmą, bierze metalowe pudełko na lunch i idzie pracować. Nie zmienia świata, ale w tej powtarzalności nie ma beznadziei. Jest stabilizacja i mnóstwo szans na spotkania z ludźmi.
Razem z Patersonem poznajemy bowiem jego pasażerów, przysłuchujemy się rozmowom znajomych w barze. Sam bohater mówi niewiele – trochę milczący i wycofany. Z kilku scen możemy wywnioskować, że był kiedyś w armii, pozostało mu trochę wojskowych odruchów. Poza tym jednak jest to człowiek życzliwy – dostrzegający szczegóły wokół niego, od pojawiających się par bliźniąt, przez dziewczynę notującą coś w swoim zeszycie, po podsłuchiwanie pasażerów autobusu. Ci zaś przywołują uśmiech na naszej twarzy – robotnicy którzy przechwalają się miłosnymi podbojami tylko po to by pokazać ile w nich samych niepewności i kompleksów, uczniowie zmierzający na zajęcia którzy rozmawiają o anarchizmie przed pierwszą kawą. Ludzie którzy muszą pojechać autobusem – co w Stanach oznacza, że zazwyczaj pochodzą z niższej klasy – ale którzy nie tracą przez to swojej osobowości. Tak jak to się dzieje w wielu zaangażowanych filmach. Zresztą Jarmusch lubi jakby nieco przesuwać ramę naszego patrzenia na świat. Kiedy w czasie nocnego spaceru z psem Petersona zatrzyma kilku wyrostków spoglądających z podrasowanego samochodu, rozmowa będzie dużo bardziej życzliwa niż można to sobie wyobrażać. Bo świat Jarmuscha nie musi być piękny by być wypełniony życzliwością i poezją. Ostatecznie okazuje się, że miasto Paterson może nie jest piękne ale jest w nim coś do zobaczenia. Skoro może być inspiracją dla wrażliwych ludzi.
Jarmusch opowiada o świecie który nie jest światem do końca naszym. Nie dlatego, że dostrzega ciepło i wrażliwość w każdym ze swoich bohaterów. Ale także dlatego, że pokazuje świat w dużym stopniu analogowy, złożony z przeżyć i spotkań a nie z obrazów i ekranów. Ale nie jest to świat do nich źle nastawiony. Jarmusch potrafi w realizmie znaleźć swój mały kawałek świata tylko odrobinę innego nie czyniąc jednocześnie uwag które sugerowałby że to świat lepszy. Ostatecznie największą anarchią naszej współczesności okazuje się codzienność, największą wolnością, możliwość ekspresji, największym paradoksem – wszechobecność bodźców. Nie ma tu nic niedostępnego – wystarczy chcieć a możliwość ekspresji samego siebie jest tuż obok – w czarno białych babeczkach, rapie układanym w pralni, w wierszach pisanych w przerwie na kawę. Jarmusch nienachalnie zaprasza nas do tego światła gdzie poranne jedzenie owsianki staje się punktem wyjścia do pisania o miłości. To dobry świat i nie trzeba cierpieć by tam wejść.
Najfajniejszy jest pies. Pies zawsze jestjest nnajfajniejszy.
Jest coś takiego w ty filmie że kiedy się kończy człowiek czuje się trochę jakby ktoś przytulił jego duszę. Jakby dotknął tych wszystkich pragnień i potrzeb i powiedział, że wszystko będzie w porządku. Brak dramatu wyróżnia Petersona na tle innych produkcji – pokazując, że to tak banalnie ujmiemy – jak wiele potencjału jest w niezapisanych kartkach. Jednocześnie – zwierz miał wrażenie że to pierwszy film jaki widział w życiu który tak dobrze pokazywał proces pisania wierszy. Widzicie zwierz jest niepublikowanym szerzej autorem całego mnóstwa wierszy (nie są one jakieś wybitnie dobre) doskonale zna ten moment kiedy drobne elementy rzeczywistości, rzucone mimochodem zdania, drobne obserwacje skłaniają do napisania wiersza, jak stają się nośnikami wszystkiego tego czego się nie da powiedzieć. Patereson to taki film gdzie od pudełka zapałek zaczyna się wiersz o miłości. A jednocześnie – co chyba najważniejsze – nie ma w tym ani odrobiny pretensjonalności, czy nawet egzaltacji. Za co nie sposób wystarczająco podziękować, bo niestety – nic tak nie szkodzi poezji jak nadmierna egzaltacja.
Zwierz jest zachwycony obsadą. Tyle w tej grze lekkości.
Właściwie to wiele więcej o filmie nie powinno się pisać. Może wypada tylko wspomnieć że produkcja potwierdza, że Adam Driver rośnie na jednego z najlepszych amerykańskich aktorów swojego pokolenia. Jego cicha skupiona gra pokazuje, że amerykańskie kino ma kim odpierać zmasowany atak doskonale wykształconych przystojnych Brytyjczyków. Zresztą co ciekawe – sam Driver jest nieco podobny do swojego bohatera. Był żołnierzem a potem kiedy kontuzja zmusiła go do przerwania służby został aktorem. Opowiadał publicznie o tym jak trudno było przejść z życia w wojsku do życia cywilnego i jak bardzo pomaga w tym sztuka (prowadzi zresztą fundację, która zajmuje się organizowaniem przedstawień dla żołnierzy). Zwierz jest też zauroczony występem Golshifteh Farahani – irańskiej aktorki, która jest na ekranie tak pogodna, żywa, entuzjastyczna i ciepła, że człowiek rzeczywiście chciałby się obok niej budzić. Teraz wiecie już wszystko więc nie pozostaje wam nic innego jak tylko iść do kina na najładniejszy film roku. I nie jest to zdanie na wyrost.
Ps: Zwierz ma jeszcze kilka filmów do zrecenzowania ale zanim przejdzie do kolejnych rozważań filmowych będzie miał dla was jutro nie lada wyzwanie.