Przyznam się wam do czegoś. Zwierz rzadko jest tak zupełnie całkowicie, i niesamowicie zaskoczony seriale. Zwykle kiedy już przystępuje do oglądania mniej więcej wiem czego się spodziewać. Często też – mam przeczucie, czy coś mi się spodoba. Kiedy usiadłam oglądać „Młodego Sheldona” wydawało mi się, że wszystko o tym serialu wiem. Tym dziwniejszy okazał się fakt, że absolutnie nic o nim nie wiem.
Zacznę od tego, że przeszłam chyba klasyczną drogę widza The Big Bang Theory. Serial w pierwszych dwóch sezonach całkiem mi się podobał, i wydawało mi się wówczas, że jest wielkim hołdem dla wszystkich geeków tego świata. Z czasem serial stał się nieznośny – i dość toksyczny, zwłaszcza że twórcy bardziej niż na życiu młodych naukowców skoncentrowali się na nieśmiesznych żartach, typowej komedii w której kobiety są denerwujące a faceci chcą się bawić i energicznym zapewnianiu, że Sheldon Cooper na pewno nie jest na spektrum autyzmu. Jak pewnie wiecie, serial przestałam oglądać po odcinku w którym co niesamowite, okazało się, że kobiety mogą czytać komiksy. Wtedy uznałam, że scenarzyści nie mają mi już nic do zaoferowania. Co pewien czas zaglądam do serialu chociażby po to by zobaczyć jakąś ważną czy przełomową scenę, ale zwykle odchodzę od komputera w przekonaniu, że ta produkcja nie ma mi niczego ciekawego do zaoferowania, poza poczuciem zażenowania czy jakimś oburzeniem.
Stąd kiedy dowiedział się Zwierz, że jest w planach serial o młodości Sheldona moją pierwszą reakcją była niechęć. Wydawało się jasne, że to próba odcinania kuponów od popularności TBBT i ostatecznego wyeksploatowania lubianej przez widzów postaci Sheldona Coopera. Do tego wydawało mi się, że nie mogę się spodziewać niczego innego tylko dość okrutnego serialu w którym dziwactwa i nawyki młodego człowieka – będą odgrywane głównie dla śmiechu. Do tego jak sugerowały trailery Sheldon miał być trudnym do zniesienia mądralą, co teoretycznie powinno nas w jakiś sposób bawić na zasadzie: jaki śmieszny nieprzystosowany społecznie młody człowiek, który się mądrzy. Wszystko to razem wydawało mi się bardzo zniechęcające i potwierdzające moje przeczucie, że twórcy TBBT nie chcą się śmiać z nerdami ale z nerdów.
Ostatecznie zdecydowałam się obejrzeć sezon serialu kiedy pojawił się na HBO GO. Skoro miałam do niego prosty dostęp to dlaczego nie włączyć i nie napisać krytycznego tekstu o wszystkim tym co jest złego w takiej produkcji. Nie miałam zamiaru być szczególnie złośliwa, raczej spojrzeć krytycznie na pewne podejście twórców do kwestii nieprzystosowania społecznego, czy życia z nieprzeciętnym intelektem w Teksasie lat osiemdziesiątych. Innymi słowy jak wspomniałam – byłam święcie przekonana, że doskonale wiem jaki ten serial będzie i o czym będzie. Zwłaszcza, że przecież widziałam już kilka produkcji komediowych w których taki młody geniusz zawsze był podmiotem żartów.
Ku mojemu zaskoczeniu Młody Sheldon okazał się serialem dobrym. Prawdę mówiąc bardzo dobrym. Po pierwsze – miałabym wielkie trudności by zakwalifikować go jako produkcję jednoznacznie komediową. To nie jest sitcom – a właściwie nie jest to klasyczny sitcom. Odcinki nadal trwają dwadzieścia minut, ale nie ma śmiechu z puszki. To taki serial w stylu współczesnych produkcji komediowych, które bez trudu wychodzą poza ograniczone ramy sitcomowego świata (czym zdecydowanie różni się od bardzo klasycznego TBBT). Ale nie chodzi nawet o sposób realizacji tylko o ton. Młody Sheldon to bardziej serial sentymentalny, wspomnienia z okresu dorastania, więcej tu ciepła, czułości czy pewnej melancholii niż zwykłej prostej komedii. Serial jest dowcipny ale potrafi też być smutny, czy wzruszający. Pod tym względem to produkcja dużo bardziej wielowymiarowa niż jakikolwiek odcinek The Big Bang Theory. Bo nie da się oglądając tego serialu zapomnieć o tym, że nasz bohater zapewne byłby kimś zupełnie innym i być może – osiągnąłby dużo więcej w swoim rozwoju społecznym, gdyby wychował się w jakimś bardziej fortunnym miejscu, niż mała miejscowość w Teksasie, w latach osiemdziesiątych. Serial nie podejmuje tego jednoznacznie – bo stawia bardzo na determinację rodziny by wprowadzić do życia Sheldona normalność, ale jednocześnie – jest w tym coś z refleksji nad wszystkimi małymi geniuszami, którzy urodzili się w miejscu i czasie kiedy nikt na nich nie czekał. Tego uczucia, że jesteśmy tu o krok od utraty wielkich możliwości nie łatwo się pozbyć.
Młody Shelodon to tez przede wszystkim opowieść o rodzinie. O zwykłej teksańskiej rodzinie w której nagle pojawia się tak dziwna i inna osoba jak młody, niesłychanie uzdolniony chłopiec. Co więcej od pierwszych odcinków widzimy jak łączą się tu dwa zupełnie nie komediowe wątki – z jednej strony – próba zapewnienia innemu synowi jak najlepszej przyszłości i jak najlepszej edukacji, z drugiej – świadomość, że samemu nie ma się wystarczająco dużo środków i możliwości by w pełni swoje dziecko zrozumieć, i sprawić by dobrze się czuło w świecie. Doskonała jest postać matki (gra ją Zoe Perry) która cały czas martwi się o swojego syna, o jego stosunki z rówieśnikami, o jego relacje z ojcem i rodzeństwem. Obserwowanie jej radości gdy Sheldon zachowuje się jak rówieśnicy, czy jej smutków kiedy zachowuje się dziwnie, oddaje emocje rodziców którzy z niepokojem patrzą na każdy krok swoich nieco innych dzieci. Jednocześnie od pierwszego odcinka widzimy, że relacja Sheldona z Matką jest ciepła, bliska i przepojona realną (i obopólną troską).
Postać matki jest ciekawie skontrastowana z postacią ukochanej Babci (Annie Potts), która pali, pije, przeklina i kocha swoje wnuki całym sercem. Jako że babcia Sheldona nie jest odpowiedzialna za jego przyszłość, to pochodzi do niego dużo lżej, i bez lęku rodziców. W wielu przypadkach jej podejście wydaje się dużo skuteczniejsze. Jednak tym co absolutnie ujęło Zwierza w tym wątku jest jedna scena kiedy Babcia Shelodna, zabiera jego siostrę i starszego brata na lody. Robi to bo zdaje sobie sprawę, że rodzina jest tak zaaferowana niezwykłością Sheldona że rodzice często poświęcają mniej czasu jego rodzeństwu. Serial to dostrzega, i doskonale rozgrywa. Plus jest w tym pierwszym sezonie doskonała scena w której ojciec Sheldona trafia do szpitala, i Babcia zapewnia wszystkich od dzieci po swoją córkę że wszystko będzie dobrze. Rzadko dostaje się tak dobre przedstawienie pewnego obronnego mechanizmu na ekranie – tej nonszalancji która wynika z głębokiej troski i przekonania, że nie można nikomu dokładać zmartwień. Babcia Sheldona jako postać jest fenomenalnie napisana i zagrana.
Jednak najcudowniejsze są sceny Sheldona z Ojcem ( Lance Barber) – głównie dlatego, że jest to postać napisana wbrew pewnemu schematowi. Kiedy go widzimy w pierwszych odcinkach może się wydawać, że ten trener szkolnej drużyny footballu amerykańskiego odnosi się do syna z pewnym dystansem i niechęcią. Jednak z rozwojem serialu dostrzegamy, że jest to nie tylko ojciec kochający ale też uważny, starający się – w ramach swoich możliwości, nawiązać kontakt z dzieckiem, które jest zupełnie inne niż mógł przewidzieć. Jest w tym pierwszym sezonie przepiękny odcinek w którym ojciec zabiera Sheldona na wycieczkę by ten mógł zobaczyć start rakiety na Florydzie. To nie jest odcinek komediowy, tylko sentymentalne spojrzenie (każdy odcinek zawiera narrację dorosłego Shelodna, która podsumowuje wydarzenia danego epizodu) na relację z ojcem. Ponownie – doskonałe pokazanie jak ojciec może się starać we własny sposób zrozumieć dziecko.
Sheldon ma w tym serialu rodzeństwo – siostrę bliźniaczkę i starszego brata. Osobiście uważam że starszy brat jest najsłabszą postacią, choć jednocześnie – niesłychanie prawdziwą. Po prostu jest starszym nastoletnim bratem który ma wszystkiego dość. Nie mniej – jest to postać nieco stereotypowa (choć nareszcie, licealnego nastolatka gra nastolatek a nie dorosły człowiek). Natomiast siostra Sheldona Missy to postać absolutnie genialna. Z kilku powodów. Po pierwsze Raegan Revord gra absolutnie fenomenalnie. Zwykle nie lubię dziecięcych aktorów ale tu mamy do czynienia z fenomenalną rolą. Dawno nie widziałam grającego dziecka które tak pięknie potrafiłoby kraść sceny innym aktorom, tylko mimiką czy spojrzeniem. PO drugie – serial cudownie pokazuje, że mimo geniuszu Sheldona jego siostra niekoniecznie mu ustępuje – jest absolutnie błyskotliwa społecznie. Co może uciec w szkole, ale w serialu widać, że ona też przerasta swoich rówieśników. Poza tym między bohaterami jest taka typowa chemia rodzeństwa- są dla siebie złośliwi ale w nocy na pewno będą ze sobą rozmawiać.
No właśnie tym co mnie urzekło w serialu to fakt, że doskonale portretuje on rodzinną dynamikę. W rodzinie ludzie są dla siebie złośliwy, podgryzają się, kłócą o głupie rzeczy, zwalają na siebie wzajemnie obowiązki, trochę łgają. Ale jednocześnie – kochają się, martwią się swoimi uczuciami i stają w obronie innych członków rodziny. Serial doskonale pokazuje, że pomiędzy rodziną idealną a patologiczną jest jeszcze całe mnóstwo miejsca na kochające się rodziny, w których jest trochę złośliwości i pretensji ale nigdy tak wiele by naprawdę kładło się to cieniem na poczuciu wspólnoty. Ponownie – w jednym naprawdę doskonałym odcinku, Sheldon upiera się by skontaktować się z NASA. NASA nie odpowiada. I wtedy ojciec wsadza wszystkich do samochodu i wiezie do Huston. To taka cudowna scena w której fakt, że Sheldon został zignorowany staje się ważniejsze od tego, że tak naprawdę nikt z rodziny nie rozumień o co mu chodzi. I tak jego rodzeństwo będzie narzekało że musi jechać. Ale pojadą wszyscy.
Czy serial jest zabawny? Tak ale paradoksalnie – niekoniecznie w tych aspektach w których można byłoby się spodziewać. Lęki, dziwactwa, czy naukowe osiągnięcia Sheldona niekoniecznie są źródłem komizmu. Wręcz przeciwnie, niekiedy poświęca się im całkiem poważne wątki. Komizm znajduje się dookoła. W młodym, małomównym sąsiedzie który hoduje kury, w koszmarnie sfrustrowanym gronie pedagogicznym czy w końcu w przyjacielu Sheldona (jednym) – młodym Wietnamczyku Tamie, który dość bezlitośnie przypomina wszystkim że jego spojrzenie na wojnę w Wietnamie i na amerykańską rzeczywistość jest nieco inne. Co ciekawe – serial dużo częściej idzie w bardziej satysfakcjonujący nieco absurdalny humor, niemal nie opierając się na dowcipach z głupawą pseudo nerdowską puetą. Choć przyznam że moment w którym Sheldon rozmawia ze swoją Babcią o Star Treku jest tak przyjemnie nerdowski.
Tym co Zwierza naprawdę zaskoczyło jest też kreacja samego Sheldona. Iain Armitage to naprawdę doskonały młody aktor, świetnie nadający się do tej – wcale nie takiej prostej roli. Sheldon w tym serialu nie jest dziwakiem. Jest zagubionym dzieckiem, które widzi świat nieco inaczej niż jego rówieśnicy. Ale co ważne – niekoniecznie jest w tym świecie nieszczęśliwy – serial podpowiada nam, że młody Sheldon widzi świat jako przestrzeń nieskończonych możliwości i łatwo daje się ponieść wyobraźni. Wie, że jest kochany przez rodziców i wie, że się o niego martwią. Ma też w sobie pragnienie bycia normalniejszym – głównie ze względu na nich – i serial pokazuje to w sposób który nie jest odrzucający, czy wyśmiewający osoby mające problemy z interakcjami społecznymi. Wręcz przeciwnie jest w tym obrazie jakaś czułość – wynikająca z absolutnie czystych intencji Sheldona i najprawdziwszych problemów z jakimi się spotyka.
Oglądając serial kilka razy złapałam się na tym, że szkoda iż twórcy tak bardzo odcięli się od wszelkiej diagnozy Sheldona. Nie uważam by każde uzdolnione dziecko z telewizji musiało od razu być jednocześnie dzieckiem na spektrum autyzmu czy mające Aspergera. Chodzi raczej o to, że sposób w jaki rodzina (nie mająca żadnego zaplecza czy pomocnego wykształcenia) próbuje sobie radzić z innością jednego z dzieci, jest doskonale pokazany. Np. kiedy rodzice omawiają to jak Sheldon funkcjonuje, kiedy chodzi do toalety, kiedy je, co je – widać że za takim pozornie normalnym codziennym życiem stoi cały mechanizm ustalonych z góry zasad. Fenomenalny jest odcinek w którym Sheldon nie chce nic gryźć i rodzice nie wiedzą ile to potrwa. Wszystkie te drobnostki i to jak rodzina na nie reaguje, tworzy bardzo dobry portret właśnie takiego życia z nieco innym młodym człowiekiem. Nie wiem czy nie miałam tu wrażenia lepszego dotknięcia sprawy niż w bardzo „poprawnym” Atypical. Bo tu „dziwactwa” Sheldona nie są czymś na czym koncentruje się życie, tylko wokół czego rozgrywa się życie. Choć w sumie – nawet nie potrzeba jakiejś serialowej diagnozy by dostrzec, że pewne wyczucie z jakim twórcy traktują Sheldona w serialu o jego młodości zupełnie jest nieobecne w serialu o jego wieku średnim.
Dawno żaden serial mnie tak nie zaskoczył. Oglądałam go z przyjemnością, wzruszeniem i pewnym zdziwieniem. Bądź co bądź za nim też stoi Chuck Lorre, który zdecydowanie nie miał w sobie tyle zrozumienia pisząc TBBT. Choć tu powiem – nie jestem jeszcze gotowa chwalić scenarzystę bo pamiętam, że kiedyś zastanawiałam się jak może jednocześnie robić TBBT i Dwóch i Pół a potem oba seriale w sumie zaczęły się do siebie upodabniać. Dlatego trochę mnie martwi przyszłość Młodego Sheldona bo co będzie jak ze współscenarzysty zaczną wychodzić dawne demony – aż strach się bać. Miło było też dostrzec, że choć serial nawiązuje do TBBT (uważni widzowie wyłapią mnóstwo odwołań do sytuacji czy faktów o których Sheldon przez lata wspomina mimochodem) to jednej rzeczy w nim nie ma. Pewnego koszmarnego podejścia do kultury geekowskiej. Młody Sheldon lubi popkulturę – ale jednak jego zainteresowanie jest zgodne z wiekiem – więc nie jest rozgrywane jako coś dziwnego. Co pewnie mogłoby być podstawą tego jak bardzo wciąż scenarzyści uważają czytanie komiksów za przejaw zdziecinnienia ale nie ma się co nad tym zastanawiać w serialu który do swoich geekowskich wątków podchodzi z odpowiednim dystansem.
Serio nie jestem w stanie objąć słowami jak bardzo mnie Młody Sheldon zaskoczył. Zamiast komedii śmiejącej się z nerda dostałam ciepły rodzinny serial o trzymaniu się razem, akceptacji i próbie życia normalnie nawet jeśli pojawiają się jakieś niecodzienne elementy. Produkcja dobrze żongluje bardzo różnymi nastrojami i pozwala sobie na coś więcej niż tylko śmiech z puszki. Do tego, postacie są naprawdę zróżnicowane, i nie ma tego koszmarnego podziału na facetów którzy umieją się bawić i dziewczyny które psują zabawę. Jest przyjemna opowieść o dziecku które jest inne i rodzinie która decyduje się być inna razem z nim. Przyznam szczerze, że tylko jednego nie rozumiem – jak z tej rodziny wyrósł Sheldon z The Big Bang Theory. Coś się musiało stać w jego życiu, że zapomniał samego siebie. W każdym razie – ku swojemu największemu zdumieniu – Młodego Sheldona polecam.
Ps: Młodego Sheldona oglądam na HBO GO, gdzie właśnie trafił cały pierwszy sezon. Zaznaczam że jeszcze nie widziałam wszystkich odcinków.