Jednym z moich ulubionych serialowych gatunków są takie niezobowiązujące produkcje obyczajowo – komediowe, które raz na jakiś czas produkują Brytyjczycy. Zwykle ma to kilka odcinków w sezonie, dobrze nakreślone postaci drugoplanowe i jest historią, która korzysta ze schematu znanego z komedii romantycznej, ale zwykle ma nieco więcej czasu by pochylić się nad relacjami i emocjami bohaterów. Moim zdaniem to najlepsze ujście dla mojej potrzeby oglądania romantycznych narracji, które nie są powtarzaniem utartego schematu. Właśnie takim serialem jest „Smothered”, które bez większej promocji wskoczyło na SkyShowtime.
Zaczyna się standardowo – ona – Sammy, decyduje się że da sobie spokój z facetami na jakiś czas. Umawianie się na randki przez aplikacje jest nużące, poza tym trochę już ją męczą najróżniejsze romantyczne gierki. W życiu zawodowym dobrze się jej powodzi, bo jest utalentowaną projektantką wnętrz, a poza tym nie jest gotowa na nic poważnego. Dzielenie mieszkania z dwiema osobami jej nie przeszkadza, nawet jeśli czasem trzeba pomieszkiwać u znajomych, bo spłuczka nie działa. Z kolei Tom jest bardzo odpowiedzialnym i uprzejmym dla wszystkich facetem. Jego znajomi z pracy żartują, że zachowuje się jakby był od nich dużo starszy, mimo że Tom niedawno skończył trzydzieści lat. On też nie szuka niczego poważnego, zupełnie zadowolony ze swojej rutyny.
Oboje wpadają na siebie w barze z karaoke i coś iskrzy. Do tego stopnia, że Sammy proponuje nietypowy układ. Będą się zachowywać jakby mieli romans. Nie będą przez kilka tygodni dzielić się swoimi planami, lękami i prywatnymi informacjami a potem się rozejdą. Miło, prosto i bez zobowiązań. Nie trzeba być geniuszem by się zorientować, że ten system nie zadziała. Co więcej dość szybko okaże się, że Sammy i Tom choć bardzo się lubią a nawet kochają to mają drastycznie różną sytuację w życiu. Każde jest w zupełnie innym momencie i każde chce trochę czego innego. Serial zadaje całkiem niezłe pytanie czy to, że dwie osoby mają się ku sobie wystarczy by takie różnice zasypać. Dodatkowo pojawia się też kwestia dzieci i całkiem niezłe przemyślenia na temat randkowania, kiedy jedna osoba ma dziecko.
Serial ożywa przede wszystkim dzięki fantastycznie napisanym postaciom drugoplanowym. Była żona Toma, która może się wydawać idealną kandydatką na wrednego babsztyla, a jest całkiem sympatyczną, nieco chaotyczną kobietą. Szefowa Sammy, która dostrzega, że dziewczyna trochę igra z ogniem jednocześnie angażując się emocjonalnie w związek, ale nie dopuszczając Toma do swojego życia, siostra bohaterki, zawiedziona zupełnie zwykłym małżeństwem, znajomi, którzy są trochę dziwni, trochę rozrywkowi, ale ostatecznie – bardzo troskliwi gdy chodzi o Toma, Sammy i ich skomplikowany związek.
Kilka razy byłam przyjemnie zaskoczona tym jak serial radził sobie z pewnymi typowymi schematami komedii romantycznej. W mojej ulubionej scenie, bohaterowie zaczynają się kłócić po czym kłótnia zamiast się w charakterystyczny sposób nakręcać wygasa. Dlaczego? Bo kłócenie się wymaga dużo energii, plus – przyznanie się do winy czy przyznanie racji w sumie jest łatwiejsze, żeby się porozumieć. Szybko okazuje się, że dla obu stron wyrażenie swoich emocji było dużo łatwiejsze bez kłócenia się. Oczywiście są w tym serialu sceny bardzo charakterystyczne dla komedii romantycznych, ale ta mnie miło zaskoczyła, bo bardzo nie lubię romantycznych związków opartych głównie na tym, że ludzie się kłócą i są dla siebie nie mili. W ogóle trzeba powiedzieć, że bohaterowie są nieźle napisani. Tom jest bardzo sympatycznym, troskliwym facetem choć, czasem robi głupstwa. Z kolei problem Sammy jest taki, że sama nie wie czego chce, przez co może się wydawać bardzo niedojrzała. Ale to jest tylko pozór, bo całkiem sporo w niej dojrzałości i nie jest to taka bezmyślna dziewczyna, jakie ostatnio są popularne w produkcjach obyczajowych (nie wiem czemu). To są ludzie, którym w sumie kibicujemy, żeby się jakoś dogadali jaką mają wizje wspólnej przyszłości.
„Smothered” to serial na zaledwie sześć odcinków, po dwadzieścia parę minut. To daje twórcom możliwość opowiedzenia trochę więcej niż w klasycznym filmie, dodanie scen, które poszerzają świat bohaterów, ale na tyle mało, że nie mamy poczucia, że jest więcej serialu niż fabuły. Co więcej zakończenie jest tak skonstruowane, że spokojnie może skończyć cały serial w taki dość satysfakcjonujący sposób, ale też może być otwarciem do następnego etapu związku, który może stawiać przed bohaterami kolejne wyzwania. Przyznam, że chętnie bym zobaczyła za jakiś czas sezon drugi, ale bez większej presji. Jeśli go nie będzie, nie zaleję się łzami.
Serial stworzyła kanadyjka – Monica Heisey, która wcześniej pisała scenariusze do Schitt’s Creek (nadal nie mogę uwierzyć, że tego serialu nie ma w Polsce w żadnym streamingu) i do Pracujących Mam. I trochę to w tym serialu widać. Niektóre sceny są komediowe w stylu współczesnego sictomu – czyli takiego, który jest często mocno absurdalny i nieco wulgarny. Z kolei część wątków jest bardzo wyraźnie inspirowana serialami takie jak „Pracujące Mamy” gdzie niby jest zabawnie, ale pod powierzchnią kryje się wiele mniejszych i większych dramatów, rozczarowań i trudnych emocji. Fajnie się to wszystko miesza, zwłaszcza, że serial dodatkowo ma ten plus, że pomiędzy aktorami w głównych rolach (Danielle Vitalis i Jon Pointing) jest przyjemna chemia co bardzo ułatwia zrozumienie dlaczego wolą być razem niż osobno.
Od razu zaznaczam – nie jest to produkcja wybitna, ale spędziłam miło popołudnie i nawet przypomniały mi się inne tego typu brytyjskie produkcje na które wpadałam dość przypadkowo (mam skojarzenia z „Starstruck” i troszkę z „Chewing Gum”). Jednocześnie wiem, że SkyShowtime nie jest w Polsce najpopularniejszą platformą a szkoda, bo rzeczywiście pojawiają się tam ciekawe rzeczy, w tym właśnie te brytyjskie (niedługo pojawi się „The Lovers”, które co prawda dzieje się w Irlandii, ale też wyprodukowało je Sky i też ma właśnie taki obyczajowo- romantyczny ton) niekoniecznie stworzone przez BBC. Mam słabość do takich mniejszych produkcji i zawsze staram się zachęcać, zwłaszcza, że nikną w tym serialowym bezmiarze. Tymczasem – jasne wszyscy możemy pisać i mówić w kółko o tym samym, ale ostatecznie – dwudziesta recenzja tego samego serialu nie da ci tyle co dowiedzenie się, że może coś tam ci ucieka, bo właśnie – mało kto o tym napisał.