Dawno nie byłam tak skonfundowana jak przy czytaniu ocen i recenzji serialu „Wybór” („Hostage”). Zwykle, kiedy serial ma raczej dobre recenzje jestem gotowa się z nimi zgodzić. Oczywiście zdarza się, że jakiś kochany serial do mnie nie trafia, ale nawet wtedy umiem mniej więcej powiedzieć – co zagrało i sprawiło, że ludziom się podobał. W przypadku serialu „Wybór” nie jestem jednak w stanie zrozumieć, czemu produkcja jest wysoko oceniana. To moim zdaniem serial denerwująco słaby, a do tego popełniający największą zbrodnię w świecie kultury – nie wykorzystujący swojego znakomitego potencjału.
W największym skrócie, Abigail Dalton jest premierką Wielkiej Brytanii, która musi się uporać z kryzysem NSH, który doprowadził min. do tego, że brakuje leków na raka. Pomóc ma jej w tym umowa z Francją, a właściwie z francuską prezydentką, konserwatywną Vivienne Toussaint. Kiedy obie kobiety próbują dojść do porozumienia – ktoś porywa męża Abigail, każąc jej zadecydować, czy ustąpi, czy uratuje męża. Szybko okazuje się, że ktoś szantażuje też prezydentkę Francji, która mimo konserwatywnych poglądów ma do ukrycia coś, co właściwie przekreśli jej szanse na reelekcję. Wszystko zaś rozgrywa się bardzo szybko i zatacza coraz szersze kręgi, a my jako widzowie mamy się zastanawiać, kto stoi za tą skoordynowaną akcją.

The Hostage. (L to R) Jehnny Beth as Pelletier, Julie Delpy as Vivienne, Lucian Msamati as Kofi, Suranne Jones as Abigail in Episode 1 of The Hostage. Cr. Des Willie/Netflix © 2025
Punkt wyjścia jest moim zdaniem świetny, bo nie tylko podnosi pytania o to co jest ważniejsze – władza, albo kariera czy rodzina, ale też kładzie nacisk na to jak ma w tej sytuacji postąpić kobieta, która często jest oceniana przez pryzmat życia prywatnego. Do tego to po prostu ciekawy pomysł, wyobrazić sobie polityczne negocjacje na najwyższym stopniu, gdzie nie ma kobiety i mężczyzny tylko same kobiety. Do tego nie da się ukryć, że np. rozmowa o tym jak obie polityczki traktują migrantów jako kartę przetargową w politycznej układance jest sama w sobie ciekawa. Ogólnie, Brytyjczycy, całkiem nieźle opowiadają historie o kobietach u władzy i potrafią nieźle fantazjować o świecie polityki.
Gdybyśmy tu zostali – na tym wyjściowym pytaniu i politycznej przepychance, byłoby to naprawdę ciekawe. Problem w tym, że szybko serial idzie w stronę, dorzucania kolejnych wątków, występków, zwrotów akcji i próby przekonania widza, że jest to dużo ciekawsze, od pytań jakie stawia na samym początku. Niby to serial o polityczkach, ale polityka szybko schodzi na drugi plan, bo musi być dużo akcji, wybuchów, strzelania oraz emocjonalnych sekretów. W tym wszystkim rozmywa się naprawdę niezły pomysł na serial, który moglibyśmy dostać, gdyby twórcy nie postanowili wrzucić wszystkich swoich pomysłów w zaledwie pięć odcinków. Co więcej nie mają wiele ciekawego do powiedzenia, bo są zbyt zajęci kolejnym, często już absurdalnym zwrotem akcji. Z każdym odcinkiem tych elementów jest coraz więcej a piąty balansuje na granicy autoparodii.

The Hostage. (L to R) Suranne Jones as Abigail, Julie Delpy as Vivienne in Episode 2 of The Hostage. Cr. Des Willie/Netflix © 2025
Najbardziej żal mi w tej historii postaci prezydentki Francji, która zapowiadała się naprawdę ciekawie. Oczywiście konserwatywna i narodowa (bo przecież tylko taka prezydentka jawi się w wyobraźni scenarzysty), grana naprawdę dobrze przez Julie Delpy. Niestety wszystko zaczyna się rozpadać, kiedy sama staje się ofiarą szantażu. Po pierwsze, okazuje się, że jej skandal jest najbardziej schematycznie francuskim skandalem jaki można sobie wyobrazić, co trochę mnie denerwuje, bo jest to po prostu leniwe. Po drugie, okazuje się, że ona wcale nie była taka narodowa i konserwatywna, tylko mąż wywierał na nią złą presję. I takiego wątku też nie lubię, bo czas przestać udawać, że konserwatywne kobiety się nie zdarzają. Gdyby pozostała taka jaka była do końca serialu przynajmniej byłoby to ciekawe.
Z kolei postać brytyjskiej premierki granej przez Suranne Jones wydaje się napisana tak do połowy. Jest jakiś powód, dla którego polityczką została i jakieś cechy, które musiała mieć by znaleźć się tak wysoko. Tymczasem oglądając serial można dojść do wniosku, że jest niemal na każdym kroku zaskoczona tym jak działa polityka i zachowuje się trochę jak ryba wyjęta z wody. O ile rozumiem pokazywanie emocjonalnych scen, gdy chodzi o porwanie męża (tak po prawdzie absolutnie nie wierzę, by pozwolono mężowi brytyjskiej premier pracować wraz z Lekarzami bez Granic, to jest zbyt duże niebezpieczeństwo) to jednak, gdy dochodzimy do scen politycznych, wydaje się zdziwiona tym, że ktoś ma jakieś interesy, partia coś kombinuje a jej polityczna partnerka do rozmowy nie jest zgodna. Zabrakło mi w tym serialu momentów, które wyjaśniałyby, dlaczego z taką łatwością potrafiła podejmować trudne decyzje.
Całość wydaje się pomysłem na kilka różnych seriali, wepchniętych w jeden. Sporo jest tu scen, które wyglądają jak powybierane z innych filmów i wrzucone do jednej produkcji. Do tego przyznam, że w kilku miejscach (nie chcę za wiele zdradzać) miałam wrażenie, że scenarzysta bardzo chce żebyśmy nie zadawali pytań czy to ma w ogóle jakikolwiek sens i jest możliwe. Przy czym tych pytań z każdym odcinkiem jest coraz więcej i coraz bardziej trzeba zawiesić już i tak powieszoną na kołku niewiarę. Nie wiem, czy ktoś kazał scenarzyście skracać tą historię, żeby się zmieściła w pięciu odcinkach, ale naprawdę miałam wrażenie jakby tam pod koniec brakowało niektórych scen czy domknięcia wątków. Zwłaszcza wątki rodzinne są jakoś tak porzucone w połowie – serial wprowadza skomplikowane relacje z córką i nie takie idealne z mężem, tylko po to by potem nic sensownego z nimi nie zrobić. Podobnie jak wątek ojca głównej bohaterki wprowadzony chyba tylko po to by jakiś mężczyzna mógł jej udzielać rad.

The Hostage. (L to R) Isobel Akuwudike as Sylvie, James Cosmo as Max in Episode 2 of The Hostage. Cr. Des Willie/Netflix © 2025
W ostatnich latach sporo mieliśmy seriali i filmów o polityczkach. Sam Netflix pokazał nam „Bodyguard” czy niedługo da nam kolejny sezon „Dyplomatki”, a to tylko dwa tytuły, które się same nasuwają, kiedy skończy się oglądać „Wybór”. Nie jesteśmy więc na jakimś zupełnie nie znanym terytorium, gdzie nikt się nie zapuszczał. Gdyby wcześniej nie było takich produkcji byłabym w stanie zrozumieć pochwały, ale gdy mamy taką dobrą konkurencję (gdzie też są mężowie, ataki terrorystyczne i emocje) to nie wiem czemu akurat ten serial ma dobre oceny. Naprawdę dawno nie miałam takiego poczucia, że narracja się wykoleiła, postaci są napisane do połowy a wszystko co widzę staje się z odcinka na odcinek coraz bardziej absurdalne. Do tego im dalej w las tym bardziej staje się jasne, że to główne pytanie jakie zadał nam twórca serialu – wybrać obowiązek czy rodzinę, w ogóle go nie interesuje.
Oczywiście można powiedzieć, że jeśli obejrzałam cały serial za jednym posiedzeniem to nie mógł być tak słaby, bo słabe seriale porzuca się wcześniej. Przyznam, że jedynym co mnie przy nim utrzymało to fakt, że miał pięć odcinków, więc wiedziałam, że to będzie coś krótkiego. Co każe mi się zastanawiać, czy to nie jedna z tych produkcji realizowanych na zasadzie „Szybko, zanim dojdzie do nas, że to nie ma sensu”. Jednocześnie, to jest trochę tak, że brytyjskie seriale, są zwykle bardzo sprawnie zrealizowane i dobrze obsadzone i potrafią za tą zasłoną dymną ukryć, bardzo słabe scenariusze, czy niewykorzystany potencjał. Mam poczucie, że trochę tak jest w tej sytuacji. Udaje się ukryć, że to nie jest taki dobry serial na jaki pozuje.

The Hostage. Ashley Thomas as Dr. Alex (Right) in Episode 2 of The Hostage. Cr. Ollie Upton/Netflix © 2025
To nie jest tak, że nigdy nie widziałam słabego brytyjskiego serialu. Nigdy nie zapomnę jak lata temu widziałam serial z Benedictem Cumberbatchem, w którym największym zagrożeniem dla swobód obywatelskich Brytyjczyków było wprowadzenie dowodów osobistych. I trochę też oglądając ten serial miałam wrażenie, że jest w nim pojawiające się co pewien czas przekonanie o jakiejś wyjątkowości angielskiej polityki czy społeczeństwa. Choć najczęściej myślałam, że gdyby UK nie wyszła z Unii to byłoby im bez porównania łatwiej zdobyć potrzebne leki i nie musieliby każdej umowy negocjować osobno. Ale to tylko taka złośliwość od strony Kontynentu.