Internet mnie złamał. Kiedy w sieci zaczęły się pojawiać posty dotyczące trzeciego sezonu „Lata, kiedy stałam się piękna” postanowiłam w końcu obejrzeć ten młodzieżowy serial. Wcześniej słyszałam, że ma swoich fanów, ale dopiero trzeci sezon, w którym bohaterka podejmuje ostateczne decyzje (a odcinki pojawiają się tydzień po tygodniu, co buduje niesamowite napięcie wśród fanów) sprawił, że sieć dosłownie zalała fala postów o tym co się w serialu dzieje i co powinno się wydarzyć. Dlatego uznałam, że jako osoba zajmująca się popkulturą na co dzień nie mogę tego fenomenu ominąć.
„Lato, kiedy stałam się piękna” to ciekawy przykład serialu, który z sezonu na sezon zmienia swój gatunek. Sezon pierwszy, wpisuje się w charakterystyczny serial o przełomowych przeżyciach nastolatków. Główna bohaterka, nazywa pieszczotliwie Belly, przeżywa swoje najważniejsze lato nastoletniego życia. Nie dość, że kończy szesnaście lat, to też przez ostatni rok wyładniała i w końcu zaczyna podobać się chłopakom. W tym dwóm braciom, z którymi spędzała każde lato od kiedy była dzieckiem. Ten pierwszy sezon, może być miejscami irytujący, ale dobrze wpisuje się w schemat opowieści o przełomowych momentach z młodości, do których wraca się potem z sentymentem myślami, jako tych chwili, w których kształtowały się późniejsze wspomnienia. Możemy wybaczyć zarówno bohaterce jak i obiektom jej uczuć niekoniecznie rozsądne zachowania, bo któż by się po nastolatkach, zwłaszcza takich, które odkrywają potęgę własnej urody spodziewał zdrowego rozsądku.
O ile pierwszy sezon doskonale oddaje atmosferę przemijającego dzieciństwa i majaczącej na horyzoncie dorosłości, o tyle dwa kolejne, mają poważny problem – jak tą narrację przedłużyć, wychodząc poza ramy klasycznej opowieści o nastolatkach. Sezon drugi, próbuje sobie z tym radzić piętrząc przeszkody formalne. Ukochany dom, gdzie spędzało się lato zostaje wystawiony na sprzedaż i grupa nastolatków nie tylko musi poradzić sobie z emocjami, ale jeszcze na dodatek z prawem spadkowym i nieruchomościami. Jednocześnie by osiągnąć efekt przyciągnięcia widzów, trzeba ich wszystkich pozostawić bez opieki dorosłych (wiadomo, że wszystko co najlepsze dzieje się, gdy dorośli nie patrzą) no i pokomplikować im dodatkowo życie romantyczne. Bo Belly nie tylko ma przeżyć wakacyjny romans, ale też przekonać się, że tam gdzie dwóch braci tam też mogą się zrodzić dwa uczucia.
Sezon trzeci jest już zupełnie innym serialem. Przeskok o kilka lat sprawia, że serial o młodzieżowej miłości zamienia się w opowieść o tym jak osoby na progu dorosłości radzą sobie z relacjami, które były w ich życiu od zawsze. Choć twórcy serialu (idąc tropem autorki książki) przekonują nas, że oglądamy opowieść o wielkiej miłości, która trwa od dzieciństwa, tak naprawdę z każdym odcinkiem serial staje się coraz bardziej przestrogą przed nadmiernym przywiązywaniem się do relacji, które są w naszym życiu od zawsze. Trzeci sezon każe się poważnie zastanowić czy być może największym dramatem bohaterów jest przekonanie, że skoro zakochali się w sobie mając lat kilka to muszą się wciąż darzyć uczuciem, gdy przekroczyli próg dorosłości. O ile oglądanie opowieści o młodzieży, która przebywa w towarzystwie znanym od dzieciństwa wydaje się całkiem urocze, o tyle z każdym kolejnym rokiem człowiek zadaje sobie pytanie – czemu nie pojawiły się nowe znajomości, relacje czy doświadczenia. Zupełnie przerażający wydaje się wątek matki chłopaków, przekonanej, że Belly jest pisana jednemu z nich.
Jednocześnie serial gra na najprostszym możliwym melodramatycznym mechanizmie. Bohaterka musi wybrać, któregoś z braci a jednocześnie żadnego wybrać do końca nie może. Widz, jeśli rozsądnie pochodzi do emocji i uczuć powinien się razem z bohaterką zastanowić czy może nie nadszedł już czas by dać spokój uczuciom z dzieciństwa i nie poszukać kogoś z kim nie łączy bohaterki skomplikowana historia. To w istocie jedyny możliwy happy end, który nie prowadzi do melodramatycznego rozpadu rodziny. Problem w tym, że oczywiście nie próbujemy tu oglądać realistycznego podejścia do związków, tylko zależy nam na tym by budować jak największe napięcie. Wszyscy się więc miotają, zrywają, wiążą, całują, zaręczają i wyznają sobie uczucia, a my czekamy kolejny tydzień na odcinek.
Serial stoi zresztą w ideologicznym rozkroku. Z jednej strony, idealizuje pierwszą miłość, która jak się wydaje zdaniem twórców powinna zamienić się w tą ostatnią, a przynajmniej nigdy nie wygasnąć. Z drugiej, gdy bohaterka podąża za swoim uczuciem, zostaje odtrącona przez najbliższych. I byłoby to nawet ciekawe, gdyby nie fakt, że dosłownie cały ten świat – rodziców i ich coraz starszych dzieci, nie składał się z osób, które nie są w stanie dobrze zapanować nad swoimi emocjami, czy nawet ich wyartykułować. Melodramat jest z tego prima sort, ale jednocześnie oglądanie serialu wiąże się z mnóstwem frustracji, bo wszyscy prędzej umrą niż porozmawiają o tym o co im w ogóle chodzi. Co ma sens w serialu, w którym połowa bohaterów jest nastolatkami, ale gdy postaci przekraczają dwudziestkę zaczyna być to coraz bardziej męczące.
Serial dotyka wątków, które są całkiem ciekawe. Matka Belly przez całe życie przyjaźniła się z Susannah – matką tych dwóch nieszczęsnych braci. Obie pochodziły z różnych grup społecznych, ale ich przyjaźń – jak dowiadujemy się z serialu, była tak mocna, że nawet ich mężowie wiedzieli, że to uczucie niemal równie silne jak związek małżeński. Fantastyczny temat, zwłaszcza, że widzimy, iż przyjaciółki jednak różnią się w podejściu do wychowania dzieci, relacji i połączenia rodzin. Tylko niestety temat niemal nie eksplorowany, porzucony po pierwszym sezonie, gdzie też był tylko lekko zaznaczony. Takich elementów, które mogłyby być w serialu ciekawsze, jest dużo więcej, ale nie są tak ważne, jak to czy w danym momencie Belly i aktor grający jednego z braci wpatrują się w siebie intensywnie. I tu muszę powiedzieć, realizatorzy scen intensywnego wpatrywania się nie szczędzą środków by przekonać nas, że albo oni się pocałują albo świat się rozpadnie. A że wszyscy tu są piękni (w całym serialu nie ma ani jednej przeciętnie wyglądającej osoby), a oczęta to już w ogóle mają takie, że człowiek się zastanawia czy to prawdziwe czy wygenerowane, to łatwo się w ten świat można wciągnąć.
Tu muszę zaznaczyć, że jestem na serial wyjątkowo cięta, głównie z dwóch powodów. Pierwszy – uważam, że gloryfikowanie pierwszego uczucia, czy nawet uczucia do chłopaka, z którym spotykamy się na studiach, nie jest najlepszym pomysłem. Nie dlatego, że nie ma z tego dobrych związków, ale dlatego, że bardzo łatwo wcisnąć chłopaków i dziewczyny, w przekonanie, że skoro raz się na kogoś zdecydowali tak musi być zawsze. Sam serial nieźle pokazuje jak bardzo łatwo można sobie wybaczyć rzeczy, które powinny być problemem tylko dlatego, że jest się razem już tyle lat. Tylko bycie razem pięć lat, gdy są one między 16 a 21 rokiem życia, a bycie razem pięć lat później to nie jest do końca to samo. I choć znam osoby, które poznały się mając naście lat i są bardzo zadowolone ze swojego związku, to nie znaczy, że uważam, iż powinno się gloryfikować pierwszą miłość. Każdy związek może się udać albo nie wypalić, nie ważne czy pierwszy, czy kolejny. Mamy już i tak za dużo tych konserwatywnie romantycznych narracji by potrzebna była nam jeszcze taka na sterydach.
Druga sprawa to kwestia braci. Nie jestem wstanie wczuć się w sytuację, w której bohaterka przechodzi od jednego brata do drugiego. I to nie dlatego, że to się nigdy nie zdarzyło. Po prostu sama mając rodzeństwo nie jestem sobie w stanie wyobrazić takiego układu. Zdaję sobie sprawę, że narracje tego typu są atrakcyjne właśnie dlatego, że czujemy, iż jest w nich pewne tabu, ale osobiście ono mnie bardziej odrzuca niż bawi. Zwłaszcza, że ten serial ma ten taki bardzo konserwatywny podtekst, że dziewczyna jest właściwie od urodzenia przypisana któremuś z nich musi tylko wybrać tego odpowiedniego. Inna sprawa, że to w ogóle jest dość konserwatywny serial – nie w tym w czym się może wydawać – jest alkohol i są seksy. Ale jednocześnie – jest marzenie o balu debiutantek (bardzo przez scenarzystów bronionego), jest przekonanie o konieczności szybkiego ślubu, jest zrównanie weekendu spędzonego na rozmowach ze zdradą. I moim zdaniem te konserwatywne elementy są częścią sukcesu serialu. Bo jeśli chodzi o romanse to taki mamy obecnie klimat. Muszę jednak powiedzieć, że szokuje mnie jak niewiele miejsca serial poświęca odpowiedzi na pytanie kim jest bohaterka jeśli nie zajmuje się właśnie rezygnowaniem ze swoich szans, pasji czy charakteru na rzecz jakiegoś chłopaka.
Do końca serialu pozostało nam jeszcze kilka odcinków. Jeśli twórcy produkcji pójdą drogą zaproponowaną przez autorkę książek, to nie możemy się spodziewać, że nasza bohaterka przebudzi się z koszmaru jednego lata i zrozumie, że jest życie poza wąskim kręgiem znajomych z dzieciństwa. Jeśli jednak nie, czeka nas pewnie kilka odcinków emocjonalnego miotania się bohaterki zanim dojrzeje do tego, który z dwóch przypisanych jej braci jest lepszy. Potem dostaniemy jeszcze narrację z offu i jeśli twórcy są bardzo okrutni – sugestię kolejnego pokolenia dzieciaków do wyswatania. I teoretycznie będzie to dobre zakończenie i dopięcie klamry, ale realnie znów dołożymy cegiełkę do coraz bardziej opresyjnej wizji jak ma wyglądać pierwsza miłość i czym ma się skończyć. I choć miło wracać wspomnieniami do tego lata, kiedy człowiek odkrył, że nie jest płci przeciwnej obojętny, to jest to miłe właśnie dlatego, że potem było jeszcze całe inne życie. Miło jest mieć naście lat i całować się na plaży, ale utknąć na tym piasku do końca życia to już trochę koszmar.
PS: Mam taką refleksję jeszcze z boku, że trochę już jestem stara i zaczyna mnie szokować, ile młodzież pije w tych serialach. Jasne, w „Plotkarze” też pili, ale poziom znormalizowania alkoholu jako koniecznego elementu życia młodych ludzi jednak zaczyna być niepokojący.