W naszym oglądaniu i ocenianiu seriali stajemy się coraz bardziej niecierpliwi. Jeśli produkcja nie spodoba się nam po pierwszym czy drugim odcinku, porzucamy ją bez żalu. W świecie, gdzie co roku pojawia się kilkaset produkcji jest to w pełni zrozumiałe. Jednocześnie ten pośpiech sprawia, że seriale rzadko mają okazję zagrać nam na nosie, zmienić naszą percepcję bohaterów, czy samej opowieści. W większości muszą od razu powiedzieć czym są i o czym opowiadają. I choć rozumiem, dlaczego tak jest lubię gdy co pewien czas serial wymaga bym obejrzała go jednak do końca. Takie jest „Too Much” Leny Dunham. Serial, który nabiera sensu tylko oglądany w całości.
Początek wygląda jak schematyczna komedia romantyczna. Jessica pracuje na planie filmowym, jest zdolna i kompetentna. Problem w tym, że ma złamane serce. Jej chłopak, z którym była w związku przez siedem lat rzucił ją dla influencerki. Jessica musiała wrócić do domu rodzinnego, gdzie mieszka z babcią, owdowiałą matką i depresyjną siostrą, która właśnie jest w trakcie rozwodu. Dlatego gdy pojawia się możliwość wyjazdu do Londynu, by wziąć udział w produkcji reklamy świątecznej, bohaterka natychmiast podejmuje decyzję, że przenosi się na parę miesięcy za ocean. Zwłaszcza, że wychowana na brytyjskich adaptacjach literatury i komediach romantycznych ma wizję, że na rogiem czeka na nią uroczy Londyn niczym z filmów no i oczywiście wielki romans.
Uroczego Londynu nie ma, bo firma produkcyjna wynajmuje jej niewielkie mieszkanko w bloku. Jeśli chodzi o wielki romans, to rzeczywiście wygląda na to, że czai się tuż za rogiem. Wybrankiem nie jest jednak zamożny arystokrata, czy uroczy Brytyjczycy zakłopotany własnym istnieniem, ale muzyk, grywający w pubach, który stosunkowo niedawno wyszedł z uzależnienia. Felix jest dla Jessicy miły i troskliwy, ale ten nowy związek jest zdecydowanie daleki od tego co proponują komedie romantyczne. Zwłaszcza gdy Jessica poznaje jego rodzinę, byłe dziewczyny i bardzo specyficzny krąg znajomych. Problemów zawodowych i romantycznych jest sporo a ze wszystkiego bohaterka zwierza się… nowej dziewczynie swojego byłego chłopaka, do której mówi w filmikach, które nagrywa sama dla siebie w formie specyficznego dziennika.
Przez pierwsze dwa czy trzy odcinki myślałam, że obejrzę serial, w którym Lena Dunham odtwarza postać podobną do tej, którą grała w „Dziewczyna”. Totalnie skoncentrowanej na sobie, czasem niezwykle roszczeniowej dziewczyny, która rzeczywiście wydaje się, że jest „za bardzo”. Trzeba tu zresztą zaznaczyć, że cała historia jest inspirowana biografią reżyserki. Ale im dłużej oglądałam serial tym bardziej zdałam sobie sprawę, że to poczucie, że życie i my sami jesteśmy „za bardzo” towarzyszy nie tylko Jess. To serial, który jest pełny empatii wobec swoich bohaterów, którzy wciąż zmagają się z tym jacy mają być w życiu. Nawet postaci, które mogłyby być jednoznacznie negatywnie pokazane – jak były chłopak czy jego nowa dziewczyn, dostają momenty, które tłumaczą nam, dlaczego zachowują się tak a nie inaczej, dlaczego nie umieją po prostu być sobą tylko manewrują w życiu podejmując sporo złych decyzji.
Dunham nie szczędzi bohaterom traum, złamanych serc, straconych marzeń. Nie wyśmiewa ich, nie przerysowuje, raczej tworzy krajobraz, w którym każdy coś bolesnego w sobie nosi. Jednocześnie przygląda się współczesnym związkom, temu jak szukamy w sobie wzajemnie „czerwonych flag” choć nikt nie jest przecież idealny. Jak chcemy znaleźć koniecznie schemat, który pozwoli nam powiedzieć z kim będziemy szczęśliwi a z kim nie. Tymczasem nie ma schematu, ludzie nie dobierają się w pary zupełnie logicznie. Czasem bycie z kimś nie jest idealne, ale bycie bez tej osoby jest prawdziwym koszmarem. Czasem trzeba wrócić do swoich lat nastoletnich i jeszcze raz przeżyć wielki romans. A czasem trzeba znaleźć w sobie skłonność do ryzyka i spróbować związać się z kimś wiedząc, że może nas zawieść. Dunham nie ma tu prostej odpowiedzi, kto jest dobry a kto jest zły. Wszyscy są zapatrzeni w siebie, pragnący miłości i bardzo się bojący zaangażowania. Przyznam, że pod koniec serialu byłam zaskoczona jak dobrze udało się odbić od takiej prostej opowieści romantycznej jednocześnie zachowując jej wszystkie obowiązkowe elementy.
Na pewno serial nie byłby tak dobry, gdyby nie obsada. Megan Stalter jest absolutnie fantastyczna w głównej roli. Widać, że Dunham szukała do obsady dziewczyny, która będzie do niej trochę podobna. I rzeczywiście udało jej się znaleźć aktorkę, która ma podobny „vibe”. Z tą różnicą, że Megan Stalter ma coś tak cudownego w twarzy, że chce się na nią patrzeć i patrzeć. Nie musi zrobić wiele byśmy mogli zobaczyć wszystkie emocje jej bohaterki. Muszę też powiedzieć, że niesamowicie mi się podoba, że serial w żadnym momencie nie czyni z wagi czy rozmiaru bohaterki elementu historii. To jest coś czego mi od dawna brakowało. Historii, gdzie ten element wyglądu bohaterki jest po prostu przezroczysty. Bardzo dobry jest Will Sharpe jako Felix, który początkowo może się wydawać „bad boyem” ale w istocie jest bardzo sympatycznym, łagodnym i wrażliwym facetem. I ponownie – mam poczucie, że najlepszy jest w drugiej połowie sezonu, kiedy możemy go lepiej poznać i jest czymś więcej niż tylko figurą w opowieści o Jessicy.
Dla osób, które lubią, kiedy na drugim planie pojawiają się znani aktorzy ten serial to istna perełka. Na drugim planie gra tu Richard E. Grant, Naomi Watts, Stephen Fry, Andrew Scott, Emily Ratajkowski (zaskakująco dobrze dobrana do swojej roli), Kit Harrington. Obsada jest tak duża i tak ciekawa, że znalazło się w niej miejsce nawet dla naszego Tomasza Włosoka, który gra faceta, którego bohaterka spotyka w knajpie. Przyznam, że część z tych niewielkich ról na drugim planie, jest naprawdę fantastyczna zwłaszcza duet – Richard E. Grant i Naomi Watts, grający cudownie dysfunkcyjne małżeństwo. No i w jednym odcinku pojawia się Jennifer Saunders i jest pozwólcie, że zrobię mały suchar – absolutnie fantastyczna. Ta szeroka obsada jest z resztą samej Lenie Dunham potrzebna by stworzyć swój obraz tego nieidealnego świata, w którym wszyscy udają, że są normalni a w istocie chcą od innych więcej niż ci są im gotowi dać. Sama zresztą obsadziła się w roli starszej siostry naszej bohaterki, cierpiącej na taką klasyczną depresję, która nie pozwala wstać z łóżka. Jest coś niesamowicie frustrującego w tej bohaterce co jednak dobrze oddaje tą depresyjną niemoc, z którą niewiele da się zrobić.
Jak mówiłam – moim zdaniem to serial, który trzeba zobaczyć w całości. Bo na początku on tworzy nasze pewne założenia – odnośnie do tego jaka to historia, jacy to bohaterowie, co ich spotkało – tylko po to by potem pokazać nam, jak mało o nich wiemy. Kiedy lepiej poznajemy przeszłość bohaterki, kiedy dowiadujemy się, skąd wzięły się problemy Felixa – wtedy patrzymy na nich zupełnie inaczej. W serialu są właśnie takie dwa odcinki skupione na przeszłości bohaterów, w których nie ma nic komediowego czy romantycznego. Jest za to sporo emocjonalnej prawdy. I uważam, że tu Lena Dunham pokazuje to co umiała robić już w „Dziewczynach” – obok satyry, karykatury czy przerysowania pokazywała rzeczy emocjonalnie prawdziwe, które sprawiały, że cała nasza percepcja bohaterów się zmieniała. I tak jest też tutaj. Bo „Too Much” jest takim przypisem to tej narracji o ludziach, którzy są skoncentrowani tylko na sobie i swoich emocjach.
„Too much” to nie jest serial dla każdego. Mam poczucie, że wiele osób nie jest w stanie znieść ani humoru autorki ani jej sposobu prowadzenia narracji. Ale jeśli dacie serialowi szansę, to moim zdaniem, jest to rzecz naprawdę ciekawa, oraz dowód, że można jeszcze do tej typowej kliszy komedii romantycznej, dodać tyle emocjonalnej prawdy, że czujemy powiew świeżości. I choć może się wydawać, że to nie jest wielkie osiągnięcie, to patrząc na to jak wiele problemów ma ten gatunek w ostatnich latach, trzeba oddać Lenie Dunham, że osiągnęła sukces tam, gdzie wielu się sparzyło. A wszystko dlatego, że jako reżyserka wie ile to „za bardzo” a ile w sam raz.