Ledwo napisałam post o tym, że nie będzie więcej Marvelowych seriali na platformie Netflixa, a już właściwie dziś mogę wam powiedzieć – otrzyjcie łzy. Bez bohaterów od Marvela Netflix sobie doskonale poradzi w gatunku super bohaterskim. Wystarczy, że będzie kręcił więcej takich produkcji jak „Umbrella Academy” doskonały, inspirowany komiksem serial, który pokazuje, że w kinie gdzie ludzie mają super moce wcale nie musi być nudno. We wpisie nie ma spoilerów bo jednak uznałam że może nie warto psuć innym przyjemności tej szalonej jazdy bez trzymanki.
Zacznę od tego, że serial jest inspirowany komiksem, bo choć punkt wyjścia i niektóre tropy się powtarzają to jednak jest to dzieło w dużym stopniu osobne, które nieco inaczej rozgrywa pewne wątki. Ale nie należy się smucić, wręcz przeciwnie – ponieważ i komiks i serial są na swój sposób doskonałe i wyjątkowe pod względem treści i estetyki, to ta różnica między materiałem wyjściowym a serialem oznacza, że mamy więcej fantastycznych dzieł kultury a nie mniej. Poza tym – jeśli nie czytaliście komiksu nie poczujecie się w żaden sposób wykluczeni (na całe szczęście zapadała decyzja by wydać go w Polsce) a jeśli znacie komiks to nie ma szans na nudę.
Punkt wyjścia już sam w sobie jest ciekawy – w 1989 roku jednego dnia na całym świecie przychodzą na świat dzieci. Sęk w tym, że ich matki nie były wcześniej w ciąży. Siódemkę ze wszystkich urodzonych na świecie niezwykłych istot adoptuje Sir Reginald Hargreeves – ekscentryk i milioner, który zakłada tytułową „Umbrella Academy” gdzie kształci swoich podopiecznych jednocześnie rozwijając ich moce. Sir. Reginald żyje w przekonaniu, że dzieci są wybrane by kiedyś uratować świat. Jednak Umbrella Academy nie opowiada o złotych latach treningu, czy wielkich akcjach mających ocalić ludzkość. Wręcz przeciwnie – naszych bohaterów poznajemy kiedy wszyscy powracają do swojego domu rodzinnego z jedynego powodu który mógłby ich ponownie sprowadzić do Umbrella Academy – Sir. Reginald nie żyje. Pojawiający się w domu byli wychowankowie tej surowej szkoły dla super bohaterów nie są już zainteresowani ratowaniem świata. Wręcz przeciwnie – chcą żyć własnym życiem i niechętnie wspominają czasy które spędzili z dala od rówieśników, wykonując polecenia surowego i okrutnego adopcyjnego ojca. Choć oczywiście – szybko okazuje się, że wokół śmierci pojawiają się pytania, zaś wszystko to blednie wobec całkiem wyraźniej prognozy, że już za chwilkę za momencik cały świat trafi szlag.
Jeśli czujecie podobieństwo między opisywaną historią a X-menami to nie jest to zupełnie bezpodstawne skojarzenie. Co prawda nie mamy tu mutantów, tylko grupę osób obdarzonych niezwykłymi umiejętnościami, jednak rozważania na temat kosztu jaki płaci się posiadając niezwykłe umiejętności jest istotnym tematem serialu. Pojawia się zwłaszcza w przypadku cudownego i barwnego Klausa – który może porozumiewać się ze zmarłymi – co jest do tego stopnia uciążliwe, że bohater przez większość czasu pozostaje pod wpływem narkotyków byleby tylko nie słyszeć tych wszystkich potępionych dusz. Z kolei Allison – która może rozpuszczać plotki (a te natychmiast stają się prawdą) nie do końca ma pewność co w jej życiu jest rzeczywiście jej zasługą a co wynikiem manipulowania innymi za pomocą swoich mocy. Zresztą tak naprawdę serial odpowiada na pytanie co by było gdyby profesor Xavier nie pozował na miłego i rozumiejącego opiekuna tylko non stop oceniał swoich podopiecznych i zamiast nadać im imiona zdecydował się po prostu ich ponumerować, zaś do opieki emocjonalnej wyznaczył robota. Trzeba zresztą przyznać, że poza wciągającą fabułą (o czym za chwilkę) tym co najbardziej wciąga przy oglądaniu serialu to relacje pomiędzy rodzeństwem a także ich relacje z ojcem. Mamy więc tych którzy się buntują, tych którzy za wszelką cenę walczyli o uznanie surowego opiekuna (zwłaszcza postać Luthera – najsilniejszego i takiego pierwszego z całej grupy, który do końca chciał spełniać polecenia adopcyjnego ojca, wydaje się szczególnie tragiczna) czy takich którzy zupełnie nie chcą mieć nic wspólnego z całą rodziną. Tą ostatnią postawę wykazuje Vanya – jedyna z całej siódemki, która nie posiada żadnych specjalnych mocy i wiedzie dość mało interesujące życie jako średnia skrzypaczka.
Gdyby serial koncentrował się tylko na wątkach psychologicznych już byłby ciekawy ale dodatkowo twórcy dorzucają całkiem sporo niesłychanie ciekawych, choć szalonych historii. Jest to bowiem nieco bardziej skomplikowana fabuła niż taka w której wystarczy pobić jakiego szalonego naukowca i wrócić do domu. Tu nad wszystkimi wisi groźba apokalipsy, której chciałoby się zapobiec. Co może się wydawać pozornie proste ale niekoniecznie takie jest – zwłaszcza jeśli ktoś czuwa by wszystko w czasie potoczyło się tak jak powinno. Jest bowiem Umbrella Academy serialem w którym pojawia się wątek skakania w czasie, alternatywnych rzeczywistości i w ogóle pytanie do jakiego stopnia można zmienić bieg wydarzeń, zwłaszcza jeśli zostały one już raz puszczone w ruch. Jak wiadomo – zazwyczaj straszne rzeczy dzieją się ze scenarzystami którzy igrają z czasem, a właściwie wrzucają co swoich scenariuszy wątek podróży w czasie. Łatwo się tu potknąć, czy doprowadzić do sytuacji gdy widz nieszczególnie obawia się o los bohaterów bo wszystko można zmienić. Tymczasem w Umbrella Academy kwestia podróży w czasie, manipulacji liniami czasowymi i w ogóle kwestia próby powstrzymania puszczonego w ruch ciągu wydarzeń jest potraktowana na tyle ciekawie i logicznie, że przynosi mnóstwo satysfakcji i nie daje zbyt wiele rozczarowania. Co nie zdarza się bardzo często.
Nie byłoby pewnie Umbrella Academy serialem tak przepysznie wciągającym gdyby nie jego stylistyka. Gdybym miała powiedzieć co jest stylistycznie najbliżej tej produkcji pewnie powiedziałabym że w jakimś stopniu „Legion” od F/X choć od razu należy zaznaczyć, że Umbrella Academy jest jednak odrobinę mniej szalona i nieco lepiej trzyma się spójnej narracji. Nie mniej – pod względem pomysłów na fabułę, sposobu kręcenia, czy pojawiających się wątków jest to produkcja bardzo daleka od zwykłych seriali które nie boją się pokazać nam rzeczy dziwnych i odjechanych. Ogląda się to z olbrzymią przyjemnością bo właściwie co chwilę możemy zostać zaskoczeni wątkiem czy decyzją reżyserską której się nie spodziewaliśmy. Jeśli do tego dodamy absolutnie natchnioną ścieżkę dźwiękową (tak cudownego doboru muzyki do konkretnych scen nie widziałam do dawna – miałam co prawda w głowie wrażenie, że już kiedy jakiś serial zrobił na mnie takie wrażenie ale nie pamiętam jaki) – to dostajemy produkcję która po prostu cieszy oko, umysł i ucho. Przy czym moim zdaniem udało się ten pierwszy sezon doskonale rozłożyć emocjonalnie – tak że w przeciwieństwie do wielu produkcji Netflixa nie wpada w jakąś dziurę gdzie serial byłby idealny gdyby miał mniej odcinków. Tu zawsze jest jakaś płaszczyzna na której coś się dzieje – albo akcja posuwa się do przodu albo mamy spojrzenie na przeszłość bohaterów (doskonałe jest to wypełnianie luk dotyczących ich dzieciństwa i młodości), albo rozwinięcie pewnych emocjonalnych wątków.
Nad serialem musieli czuwać bogowie castingów bo jest to produkcja w której udało się zebrać aktorów idealnie dopasowanych do powierzonych im ról. Najwięcej pochwał zbiera chyba Robert Sheehan (znany min. Z także ciekawego podejścia do super mocy w Misfits) jako Klaus. Sheehan z niesamowitą swobodą gra luzackiego, wciąż trochę naćpanego bohatera, który jednak kiedy scenariusz tego wymaga potrafi zagrać sceny niesamowicie poruszające. Oj zdolna bestia z tego aktora – zwierz obserwuje go od kilku lat i nie ma wątpliwości, że przy dobrze dobranej roli jest on w stanie zagrać właściwie wszystko. Na mnie osobiście olbrzymie wrażenie zrobił Aidan Gallagher jako numer 5. Członek grupy który zaginął na kilkanaście lat po czym powraca do grupy. Ma kilkadziesiąt lat ale wygląda jak kilkunastolatek. Gallagher mimo swojego młodzieńczego wyglądu bez trudu odgrywa starszego zgorzkniałego mężczyznę na którego osobowości odbiły się lata samotności, nadmiernego picia i emocjonalnego przywiązania do sklepowego manekina. Świetny jest też Tom Hopper jako Luther – wspomniany lider grupy, który do samego końca wierzył w polecenia wydawane przez ojca. To postać fizycznie silna, ale emocjonalnie delikatna, wrażliwa i życiowo niedoświadczona. Nie jest łatwo grać olbrzymiego faceta który emocjonalnie zatrzymał się na poziomie nastolatka ale Hopper robi to bez wysiłku. Największą gwiazdą serialu jest Ellen Page, której przypadła rola pozbawionej super zdolności Vanyi. Page doskonale radzi sobie z pokazywanie marazmu i wycofania ale też frustracji swojej bohaterki. Zresztą w tym serialu po prostu nie ma słabych ról i nawet postacie które poznajemy na drugim planie i wydaje się nam że nie będą miały zbyt wiele roli czy zbyt wiele osobowości zyskują naszą sympatię.
Przyznam szczerze, że dawno nie oglądałam żadnego serialu z poczuciem takiej satysfakcji jak w przypadku Umbrella Academy. Dał mi wszystko czego tak naprawdę szukam w produkcjach serialowych. Dobrze napisane postacie, czas na rozbudowanie relacji pomiędzy nimi, niestandardowe zabiegi scenariuszowe, ciekawą – często dość szaloną reżyserię i piosenki które nuci się non stop. Jednocześnie po porostu pierwszy sezon serialu jest bardzo konsekwentnie opowiadaną historią, która właściwie każdemu z siódemki rodzeństwa daje drogę do przebycia i zostawia ich w nieco innym momencie niż zastaje. Przy czym tym co absolutnie kocham w tym serialu to skakanie między przeszłością a teraźniejszością, kiedy scenarzyści powoli odkrywają przed nami, co sprawiło, że nasi bohaterowie są teraz tacy jacy są. No i wisząca nad wszystkim – zupełnie nie super bohaterska kwestia – do jakiego stopnia za to co dzieje się z naszym życiem w dorosłości odpowiadają rodzice i popełnione przez nich błędy. Czy to zostaje z nami na zawsze czy kiedyś nie możemy już za wszystko winić tych którzy nas wychowali.
Jeśli ktoś właśnie łka do kubeczka po kawie na samą myśl o tym co pocznie po skasowaniu Marvelowych seriali Netflixa, ten powinien otrzeć łzy i rzucić się na Umbrella Academy. To jest tak miodzio serial, że naprawdę można przestać ronić łzy. I jedyne na co trzeba czekać to na kolejny sezon. Zwłaszcza że ten pierwszy ma niepokojącą skłonność do kończenia się zaskakująco szybko. Tak po jednym dniu oglądania i przesuwania wszystkich zobowiązań na późniejszy termin. Bo słuchajcie to jest taki serial w którym nawet sposób w jaki pojawia się jego tytuł w każdym z odcinków nakazuje głośno westchnąć i stwierdzić – jakie to jest świetne.
Ps: Hej ponieważ wpis pojawia się w środę to jeszcze na koniec małe przypomnienie że jutro w czwartek o 19:00 w kawiarni Młodsza Siostra na dobrej będzie moje spotkanie autorskie. Oprócz mnie na spotkaniu będzie Paweł Opydo z naszego podcastu, który wystąpił w zaszczytnej roli prowadzącego. Wpadajcie!