Tata powiedział, że zawiezie mnie do biblioteki w środę. Nawet nie musiałam go o to prosić. Po prostu któregoś dnia przy obiedzie stwierdził, że już dzwonił do biblioteki uniwersytetu i dowiedział się, że mogę skorzystać z pomocy pani z informatorium właśnie w środę. Wyjaśnił pokrótce, czego szukam, więc – jak zapewniał – pewnie już coś mi przygotują. Byłam trochę zaskoczona. Jasne, od czasu, kiedy pracowałam u pani Hoffman, jej życie często stawało się przedmiotem naszych rozmów, ale chyba pierwszy raz w moim życiu tata wydawał się w coś tak zaangażowany.
– Muszę tylko zadzwonić do pani Hoffman powiedzieć, że nie przyjdę – dołożyłam sobie fasolki szparagowej, którą kiedyś uwielbiałam i od tamtego czasu mama oczekiwała, że zjem jej co najmniej dwie porcje.
– Już z nią rozmawiałam – mama uważnie przyglądała się mojemu talerzowi, jakby chciała policzyć, ile strączków sobie nałożę. Na wszelki wypadek jeszcze raz zanurzyłam łyżkę w misce – Otto od kilku lat nie był u weterynarza, więc zaproponowałam, że pojedziemy razem na przegląd.
– A twoja praca? – byłam nieco zdziwiona, bo rodzice wydawali się mieć zaskakująco dużo wolnego czasu
– Ponowna deratyzacja – mama skrzywiła się z obrzydzeniem – Jeśli ta nie da rady, to będziemy musieli po prostu zatrudnić szczury jako pracowników biurowych.
– A potem urządzać im prawdziwe wyścigi szczurów – tata uśmiechnął się bardzo zadowolony z siebie. Znów odezwał się w nim mistrz słabych dowcipów.
Obie z mamą przewróciłyśmy oczyma, co jeszcze bardziej rozbawiło tatę.
– Jak im postawicie kołowrotki, to kto wie, może oszczędzicie na rachunkach za prąd – ojciec kontynuował swoje genialne dowcipy, aż w końcu mama po prostu rzuciła w niego kawałkiem fasolki. To na chwilę zaskoczyło wszystkich przy stole, ale potem zaczęliśmy się głupio śmiać.
Siedziałam przy stole, przesuwając po talerzu fasolkę, która już dawno przestała być moją ulubioną jarzynką, choć nie miałam o tym serca powiedzieć mamie, i pomyślałam, że zupełnie nie pamiętam tak miłego obiadu. Było zupełnie tak jak kiedyś. A potem znów poczułam się smutna, bo dotarło do mnie, że to „kiedyś”, do którego tak mi tęskno, to nic innego, jak moje dzieciństwo.
***
– Wszystko policzyłem – tata przekręcił kluczyk w stacyjce, a potem powoli zaczął wyjeżdżać na uliczkę przed naszym domem – do biblioteki jedzie się od nas czterdzieści pięć minut. Odstawię cię tam tuż przed otwarciem, ale inaczej nie zdążę do pracy. I tak powiedziałem, że się chwilę spóźnię. Potem sobie tam popracujesz, rozmawiałem z tymi ludźmi z działu informacji, czy jak to się tam nazywa, i wygląda, że tym razem będą coś mieli. Wrócę po ciebie tak koło osiemnastej. Bo wyjdę wcześniej trochę z pracy i akurat zdążę.
– Wiesz tato – byłam nieco speszona jego dokładnym planem – ja naprawdę mogę sama wrócić.
– A po co masz się tłuc autobusem pół miasta? Nie ma sensu – tata sięgnął ręką na tylne siedzenie i wymacał niewielką plastikową torbę – Zrobiłem nam kanapki na drogę i jedną dla ciebie na lunch
– W bibliotece chyba nie wolno jeść – zastanawiałam się, czy kiedykolwiek tata cokolwiek mi przygotował.
– To sobie usiądziesz przed wejściem i zjesz na świeżym powietrzu – tata pewnie wjechał na drogę biegnącą tuż obok rzeki. Kiedyś spędzaliśmy każde lato, pływając tam na kajakach. Potem jeden z chłopaków z mojej klasy się utopił i mama nigdy więcej nie pozwoliła mi pływać bez nadzoru dorosłych. Dorośli nigdy nie mieli czasu, w związku z tym po prostu przestałam pływać na kajaku.
– Jasne – spojrzałam na niego z ukosa, zastanawiałam się skąd u niego taki entuzjazm do – mojej wyprawy. Trochę bałam się zapytać.
– Tam jest bardzo ładnie, niska zabudowa, dużo drzew, mają tam nawet takie małe jeziorko. Jak ci się będzie nudzić, to pospacerujesz sobie pomiędzy budynkami, poczujesz się jak prawdziwa studentka – tata uśmiechnął się do siebie.
– Tato, brzmisz jak ulotka reklamowa uczelni. Zaraz mi powiesz, że mają wspaniały program dla przyszłych aktorów i osób, które chcą się związać ze światem rozrywki – zacytowałam z pamięci fragment z broszury jednej z uczelni, którą rozważałam, zanim dostałam się na studia do LA
– No mają – tata wzruszył ramionami – Może ci się spodoba?
– Ale ja już dostałam się na studia. Z pełnym stypendium – zaczynałam być wściekła – Pamiętasz? Taki gruby list, który otwieraliśmy całą rodziną. Babcia była tak podekscytowana, że nie pozwoliła ci się rozłączyć i musiałeś jej relacjonować każdy ruch, jaki robię nad kopertą? Pamiętasz, byłeś tam, uściskałeś mnie i powiedziałeś, że jesteś dumny. To nie było tak dawno temu.
– Tak, tak pamiętam – tata wyglądał na zakłopotanego – Po prostu, jakby ci coś tam się nie podobało czy nie wyszło, to też jest taka opcja. Miałabyś blisko. Tylko tyle. Po prostu nigdy się nad tym nie zastanawiałaś i pomyślałem, że skoro i tak jedziemy tu do biblioteki, to byłoby fajnie, gdybyś wiedziała, że tak można.
– Czy wy się z mamą zmówiliście – byłam zła bo myślałam, że moja ostatnia rozmowa z mamą jakoś ułagodziła ten temat – Wiem, że się o mnie martwicie, ale dosłownie każdy nastolatek wyjeżdża na studia. Ludzie jadą na drugi koniec kraju. Ja będę godzinę samolotem od was.
– Nie chodzi o to, że w ciebie nie wierzymy – tata westchnął – Po prostu będzie nam przykro bez ciebie. Zwłaszcza że Los Angeles to nie jest szczególnie przyjazne miasto.
Przez chwilę zastanawiałam się, czy go nie udusić. Rozmowę o tym, czy Los Angeles jest odpowiednim miastem dla młodej dziewczyny, prowadziłam z rodzicami przez cały ostatni rok szkoły. Myślałam, że odniosłam już małe zwycięstwo na tym polu, ale najwyraźniej wycofali się tylko na chwilę. W ich głowach żyła jakaś wizja akademika, w którym najpierw będę brać udział w samych pijackich imprezach, a potem dam się zastrzelić na rogu, kiedy rano wyskoczę do sklepu po mleko, by sobie jakoś poradzić z kacem mordercą.
– Tato, przypominam ci, że ty też nie urodziłeś się w Sacramento. Nawet nie urodziłeś się na Zachodnim Wybrzeżu. Ja sobie nie dam rady na studiach w tym samym stanie, a ty mogłeś przejechać pół kraju? – byłam naprawdę wściekła.
– Czasy były inne – tata wyraźnie nie chciał dalej prowadzić tej rozmowy, bo mówił coraz ciszej – Poza tym jednak byłem chłopakiem. To co innego.
Gdyby nie fakt, że jechaliśmy ruchliwą ulicą, wyskoczyłabym z samochodu. Pomyślałam jednak, że ginąc na trasie przy próbie udowodnienia, jaka jestem samodzielna, dałabym rodzicom zbyt wiele satysfakcji. Postanowiłam więc milczeć. Nie odezwałam się ani słowem aż do momentu, kiedy zajechaliśmy pod bibliotekę. Pożegnałam się z tatą, wrzuciłam tąęjego kanapkę to plecaka, a potem przysiadłam na ławce przed budynkiem trochę sobie popłakać z bezsilności.
***
– A, pani Hunter – kobieta za wielkim kontuarem z napisem informacja wyglądała na zachwyconą, że mnie widzi – Pani ojciec dzwonił do nas!
– Tak – byłam nieco speszona tym jej entuzjastycznym powitaniem. Entuzjastyczni ludzie w bibliotekach wydają się zupełnie nie na miejscu – Nie wiem, co tata pani powiedział, bo ja w sumie mam taką niewielką sprawę.
– Mówił, że ma pani jakiś projekt odnośnie pamięci lokalnej i że pani sąsiadka opowiadała o swoim życiu w Polsce przed wojną. Mówił też, że interesują panią informacje o kinie z tego okresu – bibliotekarka zanurkowała pod biurko i wyciągnęła stos książek. Dużo wyższy niż ten w naszej lokalnej bibliotece
– Czy to wszystko dla mnie? – byłam nieco zaskoczona i przerażona.
– To wszystkie książki, w których coś znaleźliśmy. Większość z nich ma tylko jakieś przekrojowe teksty, ale to – bibliotekarka wyciągnęła ze spodu dwa tomy: jeden niebieski, a drugi żółty – To jest jak dla pani. Mieliśmy tu pół roku temu stypendystę z Polski, który przywiózł ze sobą trochę książek na zajęcia o typografii. Te dwie zostawił. Nie znam polskiego, ale powiedział, że to jest historia polskiego filmu. Pani czyta po polsku?
Pokręciłam przecząco głową, czując się głupio, że tata przedstawił moje małe śledztwo, jakbym była jakąś poważną badaczką.
– Znam nazwisko osoby, o której chciałabym się dowiedzieć czegoś więcej, wystarczy mi, że znajdę je w indeksie czy na stronie – wiedziałam, że to dziwnie brzmi, ale uznałam, że lepiej rzeźbić niż przyznać się, że powoduje mną zwykła ciekawość – Potem mogę tu wrócić i pokazać komuś miejsce do przetłumaczenia.
– No, no – entuzjazm nie opuszczał bibliotekarki – To bardzo dobrze się pani przygotowała. W takim razie zapraszam do czytelni. Jeśli chciałaby się pani dowiedzieć czegoś z życia sąsiadki już w Ameryce, to mamy pracownie mikrofilmów, gdzie można poczytać prasę z ostatnich lat. To może się przydać do projektu.
Pokiwałam głową i grzecznie podreptałam do stolika. W bibliotece nie było pusto, mimo że przecież było wcześnie, a poza tym trwała letnia przerwa od zajęć. Patrząc na miny studentów, którzy robili zawzięcie notatki z licznych tomów, oszacowałam, że pewnie są to biedacy pracujący latem nad pracami zaliczeniowymi albo ci, którzy cały rok się lenili, a teraz próbują przekonać profesorów, że warto dać im jeszcze jedną szansę przed końcem lata.
Kiedy zaczęłam czytać kolejne tomy, z miłym zaskoczeniem poczułam się bardzo komfortowo w tym miejscu. Jasne, do dzieciństwa uwielbiałam występować i przyciągać uwagę innych, ale to wygodne krzesło w bibliotece i cichy dźwięk klimatyzacji działały na mnie kojąco. Jakbym znalazła się w zupełnie oderwanej od świata przestrzeni.
Książki po angielsku jak zwykle nie okazały się pomocne. Kilka z nich było zbyt ogólnych, dwie niesamowicie specjalistyczne, ale poświęcone jakimś filmoznawczym analizom. W obu ani słowa o Agnieszce Buczyńskiej. Doszłam do wniosku, że skoro los podsunął mi te polskie książki, to może był to jakiś znak. Wyjęłam z plecaka niewielki notatnik, gdzie poprosiłam Agnes o wynotowanie mi wszystkich tytułów filmów i nazwisk, które wspominała. Nad jej chwiejnymi krzywymi literami był mój własny zapis – bo inaczej nie byłabym w stanie ich odczytać. Jeśli dobrze rozumiałam daty umieszczone na stronie tytułowej obu książek, to wielka kariera Agnes przypadałaby właśnie na te lata. Pod koniec każdego tomu znajdował się spis filmów wspominanych w całej książce. Szukałam w nich spokojnie znanych już mi tytułów. Znalazłam wszystkie. Historia Agnes nie była jednak wyssana z palca. Z drżeniem serca otworzyłam obie książki na indeksie osobowym. Spojrzałam nań raz, i drugi, i trzeci. Nazwisko „Buczyńska” nie występowało w nim ani razu.
WARSZAWA 1935
Kiedy Jakub zadzwonił do Agnieszki z pytaniem, czy wybrałaby się z nim na Bielany – pochodzić, napić się lemoniady i może trochę potańczyć – odpowiedziała mu cisza. Słyszał tylko oddech dziewczyny w słuchawce telefonu.
– Oj, Aguś nie daj się namawiać – był nieco zniecierpliwiony, bo nie widzieli się już kilka miesięcy. Od kiedy Agnieszkę widywano na mieście z Symem, niemal nie sposób było się do niej dobić.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł – głos Agnieszki brzmiał cicho, tak że można go było prawie nie usłyszeć przez słabe połączenie.
– Będzie miło, obiecuję zachowywać się jak prawdziwy gentelman, i oplotkować z tobą wszystkich znajomych i nieznajomych też. Możemy poobgadywać ten ślub Smosarskiej i jej sukienkę – Jakub bał się, że zaraz usłyszy szczęk odkładanej słuchawki – No nie daj się namawiać.
– Dobrze – tym razem głos Agnieszki zabrzmiał nieco mocniej – Igo jedzie coś tam załatwiać do Wiednia w piątek. Możemy się spotkać w sobotę.
– Cudownie – Jakub niemal podskoczył przy telefonie.
– Tylko masz mieć dobre plotki. Złośliwe. Jak będą słabe, to wracam do domu – głos Agnieszki brzmiał już zupełnie normalnie.
***
Agnieszka spóźniła się pół godziny. Mogła być o czasie, ale nie była się w stanie zdecydować, co założyć. Jej ulubiona letnia, biała sukienka wydawała się zbyt strojna na spacer po Bielanach. Zwłaszcza w towarzystwie Jakuba. Szerokie spodnie z wysokim stanem, na których zamówienie namówił ją Sym – zapewniając, że w Niemczech to najmodniejszy krój – w ogóle nie pasowały do warszawskich ulic. Ostatecznie zdecydowała się na granatową sukienkę z białym kołnierzykiem, choć miała wrażenie, że wygląda w niej jak uczennica. Przynajmniej z góry można było założyć, że nie traktuje tego spotkania jako czegoś więcej, niż przyjacielska przechadzka.
– No ładnie, dwa filmy czekające na premierę i kolejny w produkcji, i już zaczynasz się spóźniać jak gwiazda – Agnieszka nie była w stanie wywnioskować, czy Jakub tylko żartuje, czy rzeczywiście ma jej za złe spóźnienie.
– Oj przestań, zdarza się – machnęła ręką – To gdzie idziemy?
– Lasek Bielański? Dziś nie będzie tam tak dzikich tłumów jak jutro – ruszył pewnie przed siebie. Agnieszka zwróciła uwagę, że założył ciemne, nieco podniszczone buty, zapewne spodziewając się, że może je pobrudzić. Albo nie miał innych. Ostatecznie doświadczenie podpowiadało jej, że asystent operatora nie zawsze zarabia najlepiej.
– Powiedz mi lepiej, co u ciebie – wzięła go pod rękę, nawet nie zastanawiając się nad tym, jak ten gest zostanie odczytany.
– Wyobraź sobie, że awansowałem – Jakub dumnie wypiął pierś – patrzysz na drugiego operatora.
– To jest taka funkcja? – Agnieszka była nieco zaskoczona, bo nigdy jeszcze nie widziała, by na planie pracowało dwóch operatorów.
– Formalnie nie, ale Staś Lipiński poprosił mnie o pomoc. To genialny chłopak, zdolny jak diabli, ale mimo że pokończył tyle szkół, to nigdy w Polsce nie prowadził kamery. No i poprosił mnie o pomoc – Jakub był wyraźnie podekscytowany perspektywą wspólnej pracy – Mam mu doradzać, pomagać ustawić kadr – takie rzeczy, które on niby wie, ale jednak chciałby kogoś z doświadczeniem
– Rozumiem – Agnieszka miała wrażenie, że właśnie usłyszała opis pracy asystenta operatora – A jaki film?
– „Za grzechy”. Bardzo wzruszająca historia. Sieroty, matki, pogromy…
– Pogromy?
– Film żydowski, bez odrobiny cierpienia obejść się nie może – Jakub uśmiechnął się szeroko.
– A, film żydowski – Agnieszka poczuła jakąś dziwną ulgę, że nie chodziło o jakąś większą produkcję. Sama przed sobą musiała się przyznać, że czasem bała się, że Jakub zrobi wielką karierę przed nią.
– To nie byle co! – Jakub się obruszył – Film żydowski ma znaczenie, ma widownię, musi powstawać i kwitnąć, zwłaszcza w tej atmosferze politycznej w Europie.
– Och, nie – Agnieszka teatralnie złapała się za głowę – Nie mów mi o atmosferze politycznej w Europie, nikt nie mówi już o niczym innym. Można dojść do wniosku, że istnieje tylko jeden temat, a wszystko inne jest błahe i pozbawione znaczenia. Tymczasem większość osób nie ma nic mądrego do powiedzenia i tylko gada żeby gadać i wydać się mądrzejszym.
– Najmocniej przepraszam, myślałem, że lubisz rozmawiać o Austriakach. Co prawda ten, o którym myślę, nie jest tak przystojny jak twój, ale spodziewałem się większego zainteresowania – Jakub powiedział to tak lodowato, że Agnieszce zrobiło się głupio.
Przez chwilę szli w zupełnym milczeniu. Agnieszka zastanawiała się, czy nie odwrócić się na pięcie i nie wrócić do domu. Ostatecznie nie była Jakubowi nic winna. W tym samym czasie Jakub zastanawiał się, czy nie zasymulować nagłego ataku ślepej kiszki.
– Igo mówi, że powinnam zmienić nazwisko – Agnieszka w końcu przerwała milczenie – Mówi, że Buczyńska się nie nadaje.
– A na jakie miałabyś zmienić? – Jakub starał się być jak najbardziej uprzejmy – Smosarska bis? A może na Sym?
– Nie bądź złośliwy – klepnęła go w ramię – Zastanawiałam się nad czymś krótkim i bez znaków, żeby ludzie za granicą mogli to prosto wymówić. Moja mama była z domu Kos.
– Agnieszka Kos – Jakub zdawał się ważyć słowa, jakby sprawdzał, czy do siebie pasują – Nawet ładnie brzmi. Choć nie wiem, czy to ma sens, taka zmiana nazwiska. Masz kilka tytułów na koncie, jeszcze chwila, a ludzie będą chodzić do kina na Buczyńską.
– Właśnie dlatego to ostatni moment. Jeśli Buczyńska ma się zamienić w pannę Kos, to przed kolejnymi premierami. Potem przepadnie – Agnieszka zawahała się na chwilę – Chyba że uważasz, że to zły pomysł?
– Zmiana nazwiska? W tej branży? – Jakub roześmiał się radośnie – W tej branży jak ktoś nie zmieni nazwiska, to jest dopiero ewenement. Ja nie wiem, czy ludzie nuciliby piosenki Tyszkiewiczowej, wzruszali się na filmie Blumenfelda i śmiali się z Bagińskiego. Ale posłuchać Ordonki, obejrzeć coś Ordyńskiego i uśmiać się na komedii z Dymszą to każdy umie. Więc nie przejmuj się, że ktoś ci to będzie wypominać. Może ja też powinienem zmienić nazwisko.
– Gdzie tam. Hoffman to doskonałe nazwisko. Takie filmowe. Czuć, że jesteś z branży
– Nie wiem, co masz na myśli przez branżę, ale przyznaję się, że jestem istotnie częścią międzynarodowego spisku rządzącego światem – Jakub znów zabrzmiał dość gorzko – Do tej branży mam idealne nazwisko
– Tak też myślałam – Agnieszka starała się, żeby zabrzmiało to lekko, ale z ulgą przyjęła, że doszli do punktu widokowego i będzie można zmienić temat. Miała wrażenie, że Jakub ma do niej jakąś niewypowiedzianą osobistą pretensję. Od dłuższego czasu przeczuwała że może jest trochę zazdrosny o Syma, ale teraz jego ton się zmienił. Wydawał się być zły o coś jeszcze.
– Jak tu ładnie – Jakub spojrzał na prawy brzeg Wisły, który z ich perspektywy wydawał się niesamowicie zielony – Nie ma to jak Warszawa wiosną.
– Tak, choć ja chyba najbardziej lubię miasto jesienią – Agnieszka doszła do wniosku, że chwila neutralnej rozmowy o przyrodzie jest lepsza niż ta ich pełna napięcia wymiana zdań.
Znów stali w milczeniu i Agnieszka trochę z żalem pomyślała o tych wszystkich premierach i rautach, na których nie mogli się nagadać i natańczyć, i zawsze mieli sobie coś ciekawego do powiedzenia. Jakby tamten świat nagle się skończył i teraz byli dwojgiem niemal obcych ludzi, którym została tylko rozmowa o pogodzie.
– Widziałaś ślubne zdjęcia Smosarskiej? – Jakub ponownie przerwał milczenie – Czy tylko ja uważam, że ta jej sukienka była po prostu paskudna?
– Zupełne bezguście – Agnieszka poczuła, jak ciężar spada jej z serca – Czy ona naprawdę uważa, że wszyscy ją kochają? Co ona w ogóle chce udowodnić?
– Nie wiem, ale słyszałem, że ten jej architekt ma gdzieś tu budować willę – Jakub też jakby zmienił ton i brzmiał już zupełnie normalnie – Chcesz zobaczyć ten kawałek ziemi?
– Ależ oczywiście, panie Hoffman! Jak miałaby sobie odmówić – Agnieszka znów ujęła go pod ramię.
– No to idziemy, pani Kos – powiedział Jakub już absolutnie pewien, że nienawidzi tego nowego nazwiska.