Pokój, w którym pracowałam, w niczym nie przypominał tego pomieszczenia, do którego weszłam po raz pierwszy parę tygodni temu. Większość papierów została już posegregowana lub wyrzucona, a te kilka pudeł, które jeszcze zostało, spokojnie mieściło się na biurku pod ścianą. Kiedy uprzątnęło się cały ten bałagan, gabinet wydawał się bez porównania większy.
Całe jedno popołudnie spędziłam na odkurzaniu i czyszczeniu wykładziny, która okazała się o dwa tony jaśniejsza, niż przypuszczałam. Udało mi się też namówić Agnes na to, by pozwoliła mi zawieść do prania zasłony, które – tak jak podejrzewałam – nie były szare, ale jasnobeżowe. Zdołałam też wyeksmitować niemal wszystkie pająki, co Otto obserwował nawet z zainteresowaniem, ale nawet łapą nie ruszył, by na któregoś zapolować. Najwyraźniej wciąż było to poniżej jego kociej godności.
Powoli stało się dla mnie jasne, że rzeczywiście – zgodnie z moimi przewidywaniami – skończę pracę tuż przed wyjazdem na studia. Z przyjemnością myślałam o chwili, kiedy w pokoju nie będzie już żadnych pudeł, kiedy blat będzie czysty i będzie można w końcu spokojnie zasiąść za biurkiem. Odsuwałam od siebie myśl, że te moje porządki nie bardzo się komukolwiek przydadzą. Agnes niemal nie wchodziła do gabinetu, a jeśli już, zwykle stawała na progu, jakby bała się wejść do środka. Pewnie, kiedy skończę porządki, pokój będzie stał zamknięty i pusty. Zupełnie jakby nikt nie włożył olbrzymiej pracy, by doprowadzić go do ładu.
Byłam zaskoczona, że praca, która początkowo zapowiadała się jak tytaniczny wysiłek, okazała się łatwiejsza, niż przypuszczałam. Może dlatego, że większość dokumentów Agnes kazała mi wyrzucać, nawet do nich nie zaglądając. Z ciężkim sercem wynosiłam na śmietnik całe jej zawodowe życie i większość dokumentów, jakie pozostawił jej mąż. Zwłaszcza po telefonie od syna Agnes stała się dużo mniej sentymentalna, jeśli chodzi o przeglądanie papierów. Przy kilku pudłach kazała mi wyrzucić wszystko po przejrzeniu jednego czy dwóch dokumentów na samej górze. Nie przyznałam się jej do tego, że potem przejrzałam je wszystkie dokładnie sama, by upewnić się, że na śmietnik nie trafią żadne akcje czy pieniądze. Bo pieniądze znajdowałam niemal codziennie schowane w stertach papierów.
I właśnie przez pieniądze całe popołudnie zamieniło się w prawdziwy koszmar. Zwitek studolarówek znalazłam, przestawiając ostatnie pudło na biurko. Leżał niemal na wierzchu, przykryty jakimiś papierami, których jeszcze nie miałam okazji posegregować. Spojrzałam na nie, ale – ku mojemu zaskoczeniu – nic nie zrozumiałam. Były to chyba jakieś dyplomy czy certyfikaty – wszystko po polsku. Jedna z tych rzeczy zdawała się być chyba certyfikatem fryzjerskim. Przynajmniej na dole widać było nożyczki. Z tego co udało mi się wywnioskować, na dokumencie ktoś wypisał imię i nazwisko Agnes. Trochę mnie to zaintrygowało, bo zawsze myślałam, że zaczęła pracować w branży fryzjerskiej dopiero po przybyciu do Stanów. Trudno było uwierzyć, żeby wielka gwiazda skończyła taki kurs.
Bardziej jednak niż sam dokument zaintrygowały mnie pieniądze. Po szybkim przeliczeniu było tam tysiąc dziewięćset dolarów. Sporo jak na sumę walającą się po starych pudłach. Wiedziałam, że Agnes ma pieniądze – ostatecznie płaciła mi całkiem nieźle – ale nie wydawała się osobą, która taką sumę porzuca byle gdzie.
Byłam tak podekscytowana swoim znaleziskiem, że, nie myśląc wiele, pobiegłam do salonu, gdzie właśnie kończył się odcinek kolejnej opery mydlanej
– Agnes, nie uwierzysz, co znalazłam – oczekując radości starszej pani, podałam jej zwitek pieniędzy. Byłam pewna, że będzie zachwycona moim znaleziskiem.
Starsza pani wzięła ode mnie pieniądze i zaczęła obracać zwitek w palcach. Potem powoli zdjęła ze zwiniętych banknotów przytrzymującą je gumkę recepturkę i zaczęła powoli liczyć każdy banknot. Nadal stałam obok jej fotela z głupim uśmiechem na ustach, czekając, aż się zaśmieje czy podziękuje mi za znalezisko. Jednak nic takiego się nie stało.
– Olive, czy ty mnie okradasz? – głos Agnes brzmiał zimno i nieprzyjemnie.
– Co? – to pytanie było tak niespodziewane, że w tonie mojego głosu nadal było czuć ten entuzjazm, który przepełniał mnie jeszcze chwilę wcześniej.
– Tu jest tysiąc dziewięćset dolarów. Myślisz, że uwierzę, że Jakub trzymał taką sumę? Pewnie było dwa tysiące i schowałaś stówę do kieszeni. Jeśli ją teraz oddasz, o wszystkim zapomnimy – Agnes wyciągnęła dłoń w moją stronę, jakby oczekiwała, że położę na niej banknot.
Tymczasem mnie łzy napłynęły do oczu. Poczułam się tak, jakby w jednej chwili ta urocza starsza pani, którą zaczęłam w ostatnich tygodniach traktować niemal jak członkinię mojej rodziny, zniknęła. Jej miejsce zajmowała jakaś zupełnie obca, nieprzyjemna kobieta oskarżająca mnie o kradzież.
– Nie płacz, dziewczyno, po prostu oddaj pieniądze – Agnes podniosła się z fotela i teraz zaczęłam się niepokoić. W jej oczach było coś obcego, niemal agresywnego.
– Ale… ale ja nic nie wzięłam, nigdy nic nie wzięłam, jak pani może – cofnęłam się kilka kroków, czując jak wzrasta we mnie wściekłość i frustracja. Mimowolnie zacisnęłam pięści i miałam ochotę tupnąć jak małe dziecko, byle tylko przerwać te oskarżenia.
– Wzięłaś, wzięłaś. Myślałaś, że taka stara baba jak ja się nie zorientuje, że czegoś brakuje? – Agnes podniosła głos – Ale ja nie jestem ani taka stara, ani taka głupia, jak ci się wydaje! Umiem liczyć!
– Powtarzam, nic nie wzięłam. Nie mogłabym, nie umiałabym – starałam się brzmieć spokojnie choć nie było to łatwe. Chyba nigdy w życiu nie czułam się tak sfrustrowana.
– Nie kłam, dziewczyno – głos Agnes wciąż był zimny i obcy. Zrobiła krok w moją stronę.
– Nie kłam? Nie kłam?! A kto tu kłamie? – nagle frustracja i złość przejęły nade mną władzę – To niby ja opowiadam kłamstwa? Banialuki o wielkiej sławie? Wielka pani aktorka, która nie ma żadnego dowodu, której nie ma w żadnej książce o kinie? Ja mam w to uwierzyć? W całą tę bajkę? Ładnie się to tak kłamie naiwnej dziewczynie? Właśnie znalazłam jakiś fryzjerski certyfikat po polsku. Pewnie to jest prawda. Jesteś i byłaś fryzjerką. Kto wie, może znałaś jakąś gwiazdę albo aktora, ale cała reszta? Kłamstwa. Byłam grzeczna, nic nie mówiłam, słuchałam wszystkiego, a teraz nagle niby to ja jestem złodziejka i kłamczucha? Tak mnie traktujesz? Nic dziwnego, że twoje dzieci nie chcą mieć z tobą nic wspólnego.
Już wypowiadając ostatnie zdanie, poczułam, że posunęłam się za daleko, ale nie mogłam się powstrzymać. Nie po raz pierwszy w życiu moja zraniona duma sprawiła, że zareagowałam zbyt impulsywnie i nieadekwatnie do sytuacji. Choć trudno było mi się przed sobą przyznać, poczułam jakąś dziwną jadowitą satysfakcję, kiedy zobaczyłam w oczach Agnes łzy. Na powrót stała się tą kruchą starszą panią, której trochę pomagałam, trochę się nią opiekowałam, a trochę traktowałam jak babcię.
Czułam, że powinnam coś dodać, zrobić coś, co sprawiłoby, że to wszystko, co przed chwilą padło, po prostu się rozpłynęło.
Przez chwilę przyszło mi do głowy, że gdybym podeszła do Agnes i delikatnie ją objęła, cała sprawa zniknęłaby równie szybko, jak się pojawiła. Drobny gest i pewnie za pół godziny śmiałybyśmy się z tego wszystkiego albo razem cieszyły ze znalezionych banknotów.
Czułam, jak wściekłość pomieszana ze wstydem pali mi policzki. Nie miałam ochoty nikogo przytulać. Prędzej uderzyć pięścią w ścianę czy krzyczeć w poduszkę.
Ale nie zrobiłam nic z tych rzeczy. Odwróciłam się na pięcie i wybiegłam z pokoju. Przy wyjściu z domku złapałam kurtkę i pognałam do domu. Chciałam się jak najszybciej zobaczyć z mamą. Tylko nie wiedziałam, czy potrzebuję pocieszenia czy porządnej awantury.
* * *
WARSZAWA 1937
Agnieszka nigdy nie myślała, że można się ucieszyć, słysząc dźwięk tłuczonego talerza. Ale właśnie ten dźwięk i towarzyszące mu później przekleństwo przerwały straszliwą ciszę, jaka panowała w czasie obiadu w domu Hoffmanów. Cała zgromadzona przy stole rodzina Jakuba spojrzała po sobie, zastanawiając się, kogo oddelegować do kuchni, by dowiedział się, co właściwie zaszło. Wcześniej wszyscy siorbali zupę w okrutnym milczeniu, które sprawiało, że posiłek, choć rozpoczął się zaledwie kilkanaście minut wcześniej, zdawał się ciągnąć w nieskończoność.
– Ja pójdę – młodszy brat Jakuba, Marek wstał od stołu, co zostało powitane przez pozostałych biesiadników z westchnieniem ulgi – Jeśli nie wrócę, zachowajcie mnie w czułej pamięci.
– Może ja też powinnam pójść? – Agnieszka szepnęła do Jakuba, który siedział obok mnie z nietęgą miną – Ostatecznie może twoja mama będzie chciała mojej pomocy…
– Ani mi się waż, i tak mamy szczęście, że w ogóle tu jesteśmy – Jakub rozejrzał się po salonie swoich rodziców, jakby widział go po raz pierwszy – Mame jest bardzo czuła na punkcie zachowywania pozorów. Jeśli zobaczysz, że coś stłukła albo, nie daj Boże, podniosła głos, to nigdy więcej cię nie zaprosi.
– Może to i dobrze – miała nadzieję, że go rozbawi. Od chwili, kiedy powiedział jej, że rodzice zgodzili się z nimi spotkać, Jakub wyglądał, jakby zjadł nieświeżego śledzia. Był lekko zielonkawy i spocony.
Jakub spojrzał na Agnieszkę karcąco. Najwyraźniej nie dało się mu poprawić humoru. Dziewczyna nie dziwiła się, że chodził jak struty. Podczas kiedy jej matka zadała tylko jedno proste pytanie: „Jak ja to sobie niby wyobrażam? Ślub z Żydem?”, to jego rodzice po prostu nie przyjęli informacji o naszych zaręczynach do wiadomości. Przez kilka miesięcy po prostu ignorowali tę wiadomość. Nie chcieli widzieć ani Jakuba, ani Agnieszki. Tak jakby po prostu nie istnieli.
Kiedy po miesiącach milczenia ojciec Jakuba zadzwonił, prosząc go z Agnieszką na obiad, oboje byli najpierw zdziwieni, a potem po prostu przerażeni. Teoretycznie okazją do spotkania był wyjazd Marka na studia do Paryża. Dostał się na medycynę i cała rodzina chciała uczcić fakt, że chociaż jeden syn spełnił pokładane w nim nadzieje. Jakub żartował, że całe to zaproszenie to była skomplikowana psychologiczna gra. Jego zdaniem rodzice byli absolutnie pewni, że gdy tylko zobaczy, jakim zrozumieniem i akceptacją cieszy się jego grzeczny, ambitny brat zaręczony z uroczą Różą Adelberg, to natychmiast zerwie znajomość z aktorką filmową, rzuci karierę w branży i zostanie księgowym, o czym zawsze marzył jego ojciec. Agnieszka trochę się z tego śmiała, ale w duchu podejrzewała, że jej narzeczony może mieć trochę racji. Sama wysłuchiwała od matki coraz dłuższych opowieści o swoich szkolnych koleżankach, które wzięły prześliczny ślub w jakimś uroczym kościółku.
Przez chwilę zastanawiała się, czy nie namówić Jakuba, by odrzucił zaproszenie. Ostatecznie, skoro nie odzywali się przez kilka miesięcy, nie mogli liczyć, że nagle ich syn przybiegnie jak na zawołanie, kiedy tylko wykażą odrobinę dobrej woli. Szybko zdała sobie jednak sprawę, że w istocie Jakub tylko czekał na ten telefon i wcale nie był pogodzony z tym, że rodzina się od niego odcięła.
Kiedy tylko pojawili się na progu mieszkania, stało się jasne, że za zaproszeniem stali nie rodzice Kuby, ale jego brat. Podczas kiedy rodzice stali nieco z boku, Marek rzucił im się na szyje, zapewniając, że nigdy nie opuściłby kraju bez pożegnania. Pochwalił się też, że musiał zagrozić rodzicom, że nigdzie nie pojedzie, jeśli nas nie zaproszą.
* * *
Choć Marek okazał się uroczy i nawet przez chwilę próbował podtrzymywać rozmowę przy stole, to szybko stało się jasne, że mimo jego najlepszych intencji – narzeczeni nie byli w tym domu mile widziani.
– Jakie wy właściwie macie plany? – głos ojca Jakuba wyrwał Agnieszkę z zamyślenia. Zdała sobie sprawę, że od początku posiłku nie odezwał się ani słowem.
– Chcemy wziąć ślub – w tonie Jakuba usłyszała odrobinę rozdrażnienia.
– To wiem – jego ojciec sięgnął po stojące na środku stołu wino i dolał sobie trochę do niemal pustego kieliszka. Kontynuował, nie spuszczając wzroku z Agnieszki – Pytam was jednak, jakie macie plany. Bez planów ślubu nie weźmiecie, chyba że ostatnio zmienili prawo, ale chyba bym coś na ten temat przeczytał w gazecie.
– Nic się nie zmieniło – Jakub zaczął się bawić rąbkiem białej serwetki, którą trzymał na kolanach. Robił tak, ilekroć był zdenerwowany
– Otóż to, nic się nie zmieniło. To jak będzie: ty się chrzcisz? A może pani – wskazał w stronę Agnieszki kieliszkiem – może pani zechce się zdecydować na naszą wiarę? Choć uprzedzam, to może potrwać i negatywnie się odbić na pani karierze aktorskiej. Nie wiem, czy pani słyszała, ale w tym kraju ludzie darzą Żydów pewną niechęcią. Poromansować sobie można, to takie egzotyczne, ale małżeństwo… Muszę powiedzieć, ma pani fantazję
– Tate, przestań! – Jakub nagle wstał od stołu, niemal wylewając sobie na kolana resztki zupy.
– Ja tylko mówię, jak jest. Co więcej, patrząc na wzrok twojej narzeczonej, ona też wie, jak jest – ojciec Jakuba spojrzał na Agnieszkę ciemnymi, przenikliwymi oczami.
Przez chwilę Agnieszka marzyła tylko o tym, by zapaść się pod ziemię. I to nie tylko dlatego, że cała sytuacja była wyjątkowo nieprzyjemna, ale też dlatego, że ojciec Jakuba miał rację. Sama od tygodni zastanawiała się, jak właściwie mieliby wziąć ten ślub. Przyjęcie zaręczyn było łatwe, ale ciąg dalszy wydawał się niezwykle skomplikowany.
Oczywiście mogłaby namawiać Kubę, żeby przyjął chrzest, ale zdawała sobie sprawę, że byłoby w tym coś nieuczciwego. Choć nie słyszała, by kiedykolwiek mówił cokolwiek o swojej wierze, to podejrzewała, że zupełnie czym innym jest być Żydem niewierzącym, a czym innym ochrzczonym. Sama nie chciała nawet myśleć, jak zareagowałoby towarzystwo na jej konwersję. Już wystarczyło, że od pewnego czasu przestała być w część miejsc zapraszana. Nie miała wątpliwości, że nie był to przypadek.
Te kilka razy kiedy ją zaproszono i fetowano, były to jakieś małe, niewiele znaczące imprezy. Stowarzyszenie Fryzjerów Warszawskich przyznało jej wyróżnienie w konkursie na najpiękniejszą fryzurę, dwa razy koleżanka poprosiła ją, by wpadła na premierę. Poza tym jednak telefon milczał. Nawet propozycje zawodowe jakby ustały w ostatnich tygodniach. Agnieszka zaczęła się niepokoić, że po raz pierwszy od lat nie będzie miała pracy. Tak, z całą pewnością to narzeczeństwo nie należało do najlepszych posunięć w jej karierze.
– Iguś – najwyraźniej jej milczenie utrzymywało się zdecydowanie zbyt długo, bo w głosie Jakuba usłyszała zaniepokojenie – Iguś, to prawda?
– Twój tata ma rację. To nie będzie nic prostego. Musimy się nad tym poważnie zastanowić. Musimy podjąć wiele trudnych decyzji – starała się mówić jak najspokojniej, bo nie chciała go dodatkowo niepokoić czy rozdrażnić.
– Trudnych decyzji, tak? Jak ładnie i gładko powiedziane. Jak chcesz z tym skończyć, to mogłaś mi inaczej powiedzieć – Kuba zrobił się czerwony na twarzy – Wszyscy jesteście siebie warci.
Odsunął krzesło z impetem i wybiegł z pokoju. Po chwili usłyszała, jak trzasnął drzwiami wejściowymi.
* * *
Agnieszka siedziała z półotwartymi ustami na swoim miejscu. Wszystko sobie wyobrażała, ale nie taką reakcję. Nic, co powiedziała, nie wskazywało przecież, że miała zamiar cokolwiek kończyć.
– Choć zdaję sobie sprawę, że działam tu na wbrew własnym interesom i, co ważniejsze, na pani szkodę, ale jeśli istotnie pragnie wziąć ślub z moim synem, to proponuję wstać i za nim pobiec. Inaczej może być za późno – ojciec Jakuba dopił wino z kieliszka.
– Dziękuję, naprawdę dziękuję – Agnieszka wstała i ruszyła za Jakubem, zastanawiając się po drodze, co pomyśli o niej jego matka, która przegapiła całe to zamieszanie.
– Proszę mi nie dziękować – usłyszała, wychodząc – Takie małżeństwa nigdy nie kończą się dobrze! Pocieszające jest tylko to, że zwykle z winy obu stron.
* * *
Dogonienie Jakuba okazało się zadaniem dużo prostszym, niż przypuszczała. Stał pod bramą kamienicy, przykładając czoło do zimnej ściany budynku. Wyglądał bardzo, bardzo biednie. Tak biednie, że Agnieszka pomyślała, że nie ma absolutnie wyjścia, musi koniecznie za niego wyjść i zostać u jego boku aż do śmierci. Wszystko po to, by nigdy już nie wyglądał na tak smutnego i samotnego. Kilka lat później zdała sobie sprawę, że tak naprawdę dopiero w tej chwili podjęła decyzję, że rzeczywiście weźmie z nim ślub. Wszystko, co było wcześniej, wydawało się jedynie mglistą chęcią. Teraz zastąpiła ją pewność.
– Iguś – jego głos brzmiał bardzo słabo – Co my zrobimy? Co my właściwie zrobimy?
– Wyjedziemy – Agnieszka pogłaskała go po policzku.
– Dokąd? Tu chyba się nam nie uda – Jakub wykonał gest, który, jak zrozumiała, miał objąć cały kraj.
– To pojedziemy daleko. Do Stanów. Sam mówiłeś, że tam robią filmy w jidysz. Będziemy robili tam filmy – Agnieszka starała się brzmieć, jakby mówiła o czymś, co dawno przemyślała, a nie właśnie jej przyszło do głowy
– A ty co będziesz robić? – Jakub brzmiał już nieco pewniej.
– To co zwykle robią aktorki. Grać.