Hej
Kiedy zwierz oświadczył wszem i wobec że mimo niepochlebnych recenzji wybiera się na „Bitwę pod Wiedniem” zewsząd rozległy się głosy, że zwierz zmysły postradał i jak sens ma iść na film, o którym recenzent jego własnego pracodawcy powiedział, że dał jedną gwiazdkę bo mniej nie może. Otóż moi drodzy nie ma o filmach żadnej obiektywnej prawdy i wszystko co możemy powiedzieć o jakiejś produkcji możemy o niej powiedzieć w porównaniu. Tak więc – kiedy zwierz pisał, że nie ma co marnować czasu na oglądanie tylko dobrych filmów. I miał rację, dzięki seansowi Bitwy pod Wiedniem zwierz musiał zweryfikować kilka swoich starych ocen. Poza tym uważa, że jego życie było by nieco smutniejsze gdyby nie mógł wam przybliżyć pełnej cudowności tego filmu. Zwierz miał wam początkowo zamiar przybliżyć domniemaną rozmowę producenta, reżysera i obsady ale ponieważ wie, że producent napisał już na karteczce że mu przykro, że tak wyszło to zdecydował się przedstawić wam osoby dramatu. A dramat to na tak wielu poziomach, że nawet zwierz przyznać szczerze musi, że w życiu mu się niczego takiego oglądać nie zdarzyło.
Marco D’Aviano– człek przez boga wybrany, dziecięciem będąc zoczył w górach człeka co okazał się być jedynie zjawą, miecz który człek mu ofiarował zjawą już nie był ale w dłoniach żywym ogniem się palił. Tak przez Boga naznaczon począł on nauki wszelkie szerzyć i ludzi z chorób wielu leczyć, nawet wtedy kiedy mu na rękę to nie było. Taką sławą opromieniony i widzeniami różnymi naznaczony (jako że mu się wilk stróżujący techniką komputerową godną smoka z Wiedźmina objawiał) znaki różne dostrzegał – jak kometę płonącą krwią na niebie. Przeto wezwał go Leopold Habsburg by doradcą duchowym mu był i samo jeden niemal obronę Wiednia poprowadził. Tajemnicą to było lecz wszyscy dobrze wiedzieli (dosłownie wszyscy), że gdy Marko dziecięciem jeszcze był sam wódz Turecki Kara Mustafa życie mu uratował (okoliczności zaś spowiła mgła wspomnienia co zawsze jest w sepii). To też więź wielka łączyła Marco z Karą Mustafą, że się telepatycznie porozumiewać mogli co pozwoliło im spotkać się na bitewnym pogorzelisku w środku nocy bez wcześniejszego umówienia spotkania ani żadnej innej komunikacji. Marco w Boga wiernie wierzył, przeto Bóg dał mu dar języków i tak Marco cały czas po angielsku (mimo, że Wenecjanin) gadał ale w przed bitwą duch go natchnął i już na niemiecki przeszedł. Deflektor pocisków posiadając armat tureckich się nie bał, a że wiernie pilnował go wilk stróż przeto i zabójca turecki żadnej mu krzywdy poczynić nie mógł. A co ciekawe z twarzy podobny był do pewnego Wiedeńskiego kompozytora.
I był Marco mnichem biednym i ubogim co jedynie krzyż w ręku miał wypasiony co swym wyglądem współczesny przypomniał, co jednak nie za pomyłkę a za symbolikę przyjąć trzeba.
Kara Mustafa – Człek dzielny o nietypowym hobby przerabiania na meczety wszystkiego co się pod rękę nawinie. Ambitny jego plan zakładał by każdy wiedeński kościół przerobić na meczet i tak samo postąpić ze wszystkimi napotkanymi budynkami. A kiedy by już z Wiedniem skończył przeto to samo zrobiłby w Rzymie czasu wcale nie mitrężąc bo z wielkim zapałem o tym mówił jak człowiek co naprawdę ma pasję. Aczkolwiek żona jego, włoszka dziecięciem z kraju porwana przestrzec go próbowała, że kto na kościoły rękę podnosi tego krew strumieniem popłynie to wezyr żonę swą zignorował (mimo iż wizję jej stary acz ślepy mędrzec muzułmański, przy którym światła mrugają potwierdził) jako, że ząb wliczy co go dziecięciem od Marco dostał strzegł jego osoby. Och jakże głupi był Kara Mustafa, że ząb ów wilczy synowi pozostawił na klęskę tym się skazując. Gdyby ów ząb zabrał ze sobą mógłby przerobić kościoły na meczety a potem meczety na jeszcze większe meczety. Jednak Kara Mustafa butą się wykazał i tak jak do zachodów słońca wielką miał słabość (wojska swego o innych godzinach nie musztrował, i przed siebie patrzyć zwykł jedynie gdy złota tarcza słońca osuwała się za horyzont) tak wielką słabością było, że nie posłuchał Tatarów co mu mówili, że jak król polski przyjdzie to mu dupę złoi. A kiedy król polski przyszedł to obrazili się Tatarzy na Karę Mustafę, że był dla nich wcześniej nie miły i mapę ich pogniótł. I tak za swoją butę oraz za brak zęba wilczego czekała Karę Mustafę sroga kara przez uduszenie w Belgradzie. A trzeba przyznać, że szkoda to lekka bo ładny był z Kary Mustafy mężczyzna jeno nieco narwany ale to dlatego, że muzułmanin a taki każdy budynek jak tylko zoczy toby go na meczet chciał przerobić. Tak mają owi Turcy z dalekich krajów i to się dziwować nie można bo ich Allah i nasz bóg to dwa inne bogi.
A było tak że się spotkali Marco z Karą Mustafą. I pogadali ale się nie dogadali. A Kara Mustafa był ładniejszy.
Leopold Habsburg– a był to z Habsburgów człek najinteligentniejszy co życia własnego nie miał zamiaru narażać wobec boskiego starcia mnicha Marco z Karą Mustafą (bo tam na moce boskie szło) więc zwiał bo jakiż to cel milo siedzieć na miejscu. A był przy tym to człowiek łagodny o glosie wysokim i geście tak zmanierowanym, że gdyby nie powiła żona jego dwójki dzieci tedy pewnie plotki rozchodziłby się po królestwie, że książę nie koniecznie się w paniach lubuje. Wąs do tego nosił ciekawy co przyklejony był zdecydowanie ale się Habsburg do tego nie przyznawał, co uchodziło bo mąż jego żony miał przyklejone nierówne ślady po ospie do twarzy, na co też nikt uwagi nie zwrócił. Ale miękkość jego ruchów i teatralność gestów wynikać może z faktu, że grający go Piotr Adamczyk otrzymawszy jedynie swoją porcję scenariusza założył, że film w którym gra jest pozycją komediową, nawiązującą do Monty Pythona, i taką też wielce udaną komediową rolę zagrał. Toteż do Adamczyka pretensji nie można mieć żadnych co najwyżej do reżysera, który zapomniał powiedzieć aktorowi, że scenariusz jest na serio a nie odwołuje się do najlepszych tradycji brytyjskiego absurdu.
Eleonora Lotaryńska– dziewczę dumne i nieświadome, że gdy mnich do szlacheckiego stołu zasiąść nie chce namawianie go by spożył posiłek wspólnie grzechem jest tak ogromnym, że zaraz narośl straszliwa pierś zaatakuje tak, że nawet pierś obnażona miłości i pożądania w mężczyznach wzbudzać nie będzie jedno odrazę i niechęć. Przeto pokajać się trzeba i pierś zainfekowaną przed księdzem Markiem obnażyć by ten dotykiem swym leczącym niczym dawni królowie francuscy z pomocą boską z narośli wyleczył i wrócił dziewczęciu wolę życia, które to dziewczę bratu swemu rzuciwszy spojrzenie pogardliwie w Wiedniu pozostało i dzielnie przez pół sceny chorych leczyło. A, że urodą słowiańską się wyróżniało przeto i niemiecki i angielski znało co ponownie się w filmie objawia. Jak powiedziała Alicja Bachleda -Curuś takie ciężkie miała sukienki, że siniaki się od nich na ciele robiły więc brak uśmiechu i wyrazu twarzy tym cielesnym cierpieniem można sobie wyjaśnić.
Król Jan III Sobieski – a było tak, że król Sobieski był już starcem zgrzybiałym i powolnym kiedy Turcy na Wiedeń ruszyli. Przeto przywdział Sobieski zbroję swą pełną (a słońce wtedy zachodziło) i udał się pod Wiedeń z adiutantami swoimi co twarze mieli znajome bo ich Szyc z Olbrychskim grali, ale że gaże ich były wysokie to jedynie głowami kiwali i chmurnie patrzyli a słów żadnych z siebie dobyć nie mogli. Gdy przybył Sobieski pod Wiedeń to udał się do króla Leopolda i rzekł, ze on bitwę poprowadzi i sam jeden wszelkie armaty na szczyt pobliski wciągnie co by nawałnicą końskich kopyt spaść na dumnego Karę Mustafę. I jak rzekł tak zrobił i zbroi swojej nie zdjąwszy i husarię swoją w skrzydła przybrawszy począł w strugach deszczu i nocą wciągać prawie sam jeden armaty na górę, a że były to czasy gdy wokół Wiednia rozciągały się same pola nie zamieszkane i lasy nieprzebyte przeto dróg żadnych nie było. I pogubiłby się w tej nocy i gęstwienie leśnej nasz król ale się mnichowi Marco wilk ukazał i drogę królowi co prawie sam jeden niósł armatę wskazał. A kiedy spadł wraz z husarią król Sobieski na zastępy wojsk tureckich które nie 300 tysięcy ale jakieś 100 żołnierzy liczyły to nie było kogo z pobojowiska zbierać. Takie to były polskiej husarii pod Wiedniem boje. A króla Sobieskiego sam reżyser Skolimowski zagrał co gra od Hollywood po Włochy co by na nowy film zebrać i dla wszystkich lepiej by było co by mu Polski Instytut Sztuki Filmowej sam dał pieniądze a nie do takich upokorzeń zmuszał.
Abdul – a było tak że miał mnich Marco przyjaciela który był muzułmaninem i choć Allaha czcił to dobrym był człowiekiem, który za jedną ze swych żon pojął niemowę. Ale że muzułmanin tak już ma że przed sercem stawia wiarę, to porzucił on żonę swą (choć ta brzemienną była) i udał się do kary Mustafy by tam niczym szpieg dla niego pracować i przyjąć misję co by prosić Wiedeńczyków by się poddali. Ale na takich co serca i boga jedynego nie słuchają ciężkie przychodzą próby. I kiedy niemowę jego schwytano ten najpierw się jej wyrzekł lecz potem wykupił z pośród kobiet pojmanych a sam swe życie dla Kary Mustafy poświęcił. I choć niewierny był i pojąć nie mógł, że Turecka nawała wolność wszelkiej i wszelkiej prawdzie zagraża to załkał nad ciałem jego mnich Marco. Bo mnich Marco niczym prawdziwy chrześcijanin kochał każdego bliźniego swego co był chrześcijaninem lub martwym muzułmaninem.
I tacy to byli bohaterowie zmagań tych wielkich, którzy wiele krwi przelali a kolor krwi tej czerwieńszy był nawet od keczupu a lała się ona tak, że grawitacji nic było do tego (co więcej krew ta tą właściwość miała że nie dotykała ziemi). A krew swą przelewali na polach szerokich ,na których dom jeden nie stał ino się wznosiły mury Wiednia, którego dachy gorzej były zaanimowane niż dachy w większości gier komputerowych. Na Wiedeń Turcy ruszyli zaś ze Stambułu gdzie trawa zieleńsza jest od młodych wiosennych liści zaś nad miastem zawsze zachodzi słońce nie ważne która godzina i w którą stronę spoglądasz. A kiedy słońce zachodzi to lśnią wszystkie plastikowe minarety meczetów, które Kara Mustafa pewnie by hobbistycznie jeszcze raz zamienił na meczety albo przynajmniej zatknął na nich zieloną flagę. Turcy pod Wiedniem nocowali w namiotach co zwielokrotnione były tak sprytną techniką, co się kopiuj wklej nazywa, podobnie jak armia Turecka co jej nieprzeliczone roje były czyli 300 tysięcy czyli nie więcej niż 30 osób w jednym kadrze. I wiele koni padło ale tak, że koń padał a strzała czy metalowa pułapka co ranę mu zadała znikała w chwili, w której padł koń. A nad polem bitwy słońce wschodziło i zachodziło zupełnie tak samo i w tą samą stronę (cuda jakie przez kometę czerwoną jak krew zwiastowane) i ciemne mgły się unosiły, i rozmazywały się naszkicowane miasta w tle, w których ludzie nie mieszkali jeno wojsko stało. Ciężkie to były boje ale trup żaden nie padł a przynajmniej z bliska więc okrutnie nie było, a że obie strony przed bitwą się pomodliły to ta która miała rację ofiar nie poniosła bo wszyscy prawie żywcem do nieba poszli. Ale niech was historia ta nie zasmuci bo i chrześcijaństwo uratowane i wilk stróż co tak naprawdę wcieleniem pradziadka co z Turkami walczył a przegrał do nieba wrócił. Jeno tylko biedny Kara Mustafa za niepowodzenie swoje głową zapłacił a działo się to w grudniu kiedy magiczny śnieg co pada a na niczym się nie osadza padał z nieba. A motto filmu mówi nam, że nie da się zrozumieć teraźniejszości bez przeszłości więc niech to nauka taka będzie co byście żon i Turków słuchali a przede wszystkim żadnych suwenirów dzieciom nie zostawiali kiedy na bój idziecie bo wtedy was nic nie uratuje. A i jeszcze jak strona przeciwna ma czarodzieja to atakujcie inne miasto bo tu punktów doświadczenia nie zdobędziecie.
Zwierz nie ma najmniejszych wątpliwości, że za tą koprodukcja stoi jedna osoba. Osobą tą jest Jerzy Hoffman. I teraz zwierz mówi i mówi z całym ciężarem tego stwierdzenia – Przepraszam. Bitwa Warszawska nie jest takim złym filmem, Ogniem i Mieczem jest wizualnie zachwycające – zwłaszcza w kwestii bitewnej. Wydawało mi się, że filmy te pokazują nasze zapóźnienie technologiczne ale Bitwa pod Wiedniem otworzyła mi oczy. I moi drodzy, jeśli jest jakiś powód by na nią pójść to ten dokładnie. By przekonać się, że nasze narzekania na ostatnie polskie produkcje historycznych są niczym wobec smutnej prawdy – to można zrobić gorzej. Tak więc zwierz dziwi się, że producent cokolwiek napisał. Gdyby zwierz był producentem tego filmu, radośnie wykasowałby swoje nazwisko z napisów, znalazł jakieś miłe ustronie w przyjaznym klimacie i zajął się uprawą dyni lub też hodowlą pszczół więcej o kwestiach filmowych nie wspominając.
Ps: Zwierz uśmiał się jak nigdy i wcale ale to wcale nie żałuje seansu. Niech żyje kinowa beznadzieja i wszelkie radosne chwile jakich dostarcza pozwalając zapomnieć o deszczach, bolących zębach i przeciekających (a właściwie nie istniejących) dachach stadionów narodowych. A kto nie tego nie rozumie temu jedna z radości życia umyka.??