Hej
Jak może pamiętacie w styczniu leciał w brytyjskiej telewizji taki mały niszowy serial o angielskim detektywie. Zwierz stwierdził wtedy, że ponieważ długo czekał, a odcinki są tylko trzy to musicie mu wybaczyć trzy oddzielne recenzje. Dziś zwierz ponownie przywołuje ten argument. Ponownie bowiem w brytyjskiej telewizji zawitał detektyw, ponownie mamy tylko trzy odcinki i ponownie trzeba było czekać strasznie długo. No i co najważniejsze, zwierz ponownie ma lekki odchył na punkcie serialu, bohatera i przede wszystkim grającego go aktora.
Tak to co widzicie to cień uśmiechu na twarzy naszego ulubionego smutnego szweda – znak że zaraz wszystko pójdzie nie tak
Tak, kiedy zwierz słyszy narzekania na to, że nowego Sherlocka zacznie się kręcić dopiero w 2013 roku musi przyznać, że nieco zgrzyta zębami. Nie tylko dlatego, ze się niecierpliwi, ale też dlatego, że czekanie z datą to co innego niż czekanie niemal bez żadnej nadziei. A tak zwierz czekał na trzeci sezon Wallandera (od premiery sezonu drugiego minęły dwa lata). Skąd brak nadziei? Co prawda tekstów Mankella do zekranizowania jeszcze trochę zostało, ale jak zwykle na przeszkodzie stawał ten idiotyczny potwór zwany karierą. Kenneth Branagh cieszący się ostatnio co raz większą popularnością (po raz drugi w karierze) kręcił miesiącami Thora a potem jeszcze grał w My Week With Marylin. Z kolei towarzyszący mu na planie Tom Hiddelston został tak strasznie wylansowany, że oddalił się grać królów i bogów porzucając za sobą szwedzką policję (ponoć uczynił tak za radą Branagha, który osobiście dał mu przyzwolenie na zrezygnowanie z serialu). Zwierz musi przyznać, że w pewnym momencie stracił całą nadzieję a potem zachowywał się jak niewierny Tomasz wychodząc z założenia, że nie uwierzy póki nie zobaczy. I wczoraj nareszcie po latach oczekiwania zwierz zobaczył.
Nie mija dwadzieścia minut a już jesteśmy w naszym dobrze znanym przygnębiającym krolewstie telewizyjnej melancholii.
Pierwsza rzecz jaka rzuci się wam w oczy, to fakt, że przez dwa lata Wallander się zmienił. Nie chodzi jedynie o fizyczną przemianę (Branagh schudł i jakby trochę odmłodniał ale kto go tam wie, może tylko gra chudszego, w końcu nie takie rzeczy aktorzy potrafią) ale i psychiczną. Przez pierwsze piętnaście minut odcinka wydaje się, że oto nasz ponury szwedzki policjant już nigdy więcej nie będzie zasypiał z butelką w ręku na niewygodnym krześle by zostać zbudzonym, przez koszmarny dzwonek telefonu . Nowe mieszkanie, nowa ukochana, labrador i pytanie rzucone w przestrzeń- jak na boga zmienić dzwonek w telefonie. Zwierz musi przyznać, że ten nowy Wallander całkiem mu się podoba, bo w końcu ile nieszczęść może dźwigać na swoich barkach jeden biedny szwedzki policjant. Oczywiście zanim piętnaście minut upłynie Wallander będzie miał w ogródku nowego domu szkielet dziewczyny i trudną do rozwiązania sprawę innej młodej kobiety, z której po podróży z Polski do Szwecji pozostała jedynie wyrzucona na bałtycki brzeg ręka.
Czy można od człowieka, ktory widział tyle zła i cierpienia wymagać wesołości? A co z empatią?
No właśnie – odcinek nosi tytuł ” An Event in Autumn” ale równie dobrze mógłby brzmieć „Wallander a sprawa Polska”. Przez pierwsze kilka minut odcinka jest to jedyny język jaki słyszymy a zwierz złapał się na tym, że napisy nie są tak cudownie czytelne bo nagle jego zdolności językowe podniosły się o kilka stopni ale dlatego, że są po polsku (zwierz czyta po angielsku bez problemu ale nie tak dobrze jak w języku ojczystym). Oczywiście Polski w tej historii za wiele nie ma – bo Wallander woli swoją Szwedzką ponurość ale jak zwykle gdy ludzie z zagranicy próbują uchwycić specyfikę naszego pięknego języka wychodzi kilka zabawnych elementów. Musicie bowiem wiedzieć, że pomimo iż Wallander jest produkcją angielską i mówi się w niej po angielsku to zasada pozostaje taka sama – wszystkie dokumenty, gazety, napisy są albo po szwedzku albo jak w tym przypadku po polsku. To ciekawy zabieg, ale trzeba go dobrze robić. Tak więc kiedy Wallander chce przejrzeć nagrania z kamery z poczekalni a nie wie jaka jest nazwa tego pomieszczenia po polsku usłużny pracownik przewozów promowych kieruje go na nagranie z „Czekanie Sali” i taki też napis pojawia się na ekranie – co więcej zwierz sprawdził – jest to dosłowne googlowe tłumaczenie zbitki „waiting room”. Zwierz wnioskuje z tego, że jeszcze Polacy nie dostali się do produkcji seriali w BBC. Drugi językowy kwiatek to lista polskich pasażerów – zwierz dla zabawy zrobił pauzę gdy pojawiła się na ekranie – pomijając fakt, że najpopularniejszym polskim imieniem ewidentnie jest Pola (pojawia się na liście 3 razy), na promie do Szwecji znajdował się także 'Tomico Kowalski”, „Sabiny Wójcik” „Anieli Kowalczyk” oraz „Danica Dąbrowska” – zwierza ciekawi, że twórcy tej listy świetnie opanowali nazwiska ale imiona sprawiają im problem. Zwierz nie pisze tego bynajmniej w tonie oburzonego obywatela polskiego, który domaga się od BBC porzucenia tych nonsensownych pomysłów na scenariusze pełne zbrodni i zajęło się porządną odmianą polskich imion i nazwisk. Zwierza to po prostu bawi jak każdego kto dostrzeże nawiązania do swojego kraju na ekranie. Zwierz nie rozumie też oburzenia części oglądających krajan, którzy stwierdzili, że to niewdzięczne pokazywać polki jako przedstawicielki najstarszego zawodu świata.Nie mniej zwierz dochodzi do wnisosku, że to naturalny mechanizm. Nie wykonywanie najstarszego zawodu świata! Raczej opowiadanie o tych emigrantach którym średnio się powodzi – ci z klasy średniej rzadko stają się podmiotem śledztw kryminalnych. .
Wróćmy jednak do ciężaru świata spoczywającego na barkach naszego bohatera. Wallander to bohater, który z założenia musi być nieszczęśliwy. Zwierz w jednej ze swoich rozlicznych dyskusji na jego temat (zwierz nieco się narzucał z emocjami oczekiwania czytelnikom na facebooku) usłyszał opinię, że Wallander nieco za bardzo się maże. Tym razem jednak mimo ogromu nieszczęść, smutków i przejmującej ciszy, Wallander bardziej niż smutny czy rozklejony będzie wściekły. Zamiast chlipania po policzku spłynie jedna łza, ale już przesłuchiwany świadek będzie musiał usłyszeć więcej niż kilka ostrych słów od policjanta, który ma naprawdę dosyć. Z resztą na tym polega paradoks Wallandera – to człowiek, który wie, że nie radzi sobie z otaczającym go złem, przemocą czy ludzką niegodziwością, ale z drugiej strony wie, że tym co go określa są jego czyny. Tak więc to co bohatera buduje – pogoń za sprawiedliwością, jednocześnie zupełnie go niszczy. Zdaniem zwierza w pierwszym odcinku trzeciej serii bardziej niż kiedykolwiek Wallander jest z takim obrotem spraw pogodzony, i raczej zaczyna wymagać od innych by to zrozumieli, zamiast wciąż obiecywać poprawę. Bo poprawy nie będzie.
Choć nieszczęść nie brakuje tym razem Wallander bardziej się wścieka niż łka. I dobrze!
To chyba ten moment, w którym zwierz wygłasza swój coroczny referat pochwalny na cześć gry aktorskiej Kennetha Branagha. Wie zwierz, że po ostatnim mega wpisie na jego temat możecie być nieco znudzeni, ale powiedzmy sobie szczerze. Ulubionego aktora ma się tylko jednego. Zwierz oglądając pierwszy odcinek trzeciej serii przypomniał sobie jak cichy jest to serial. Przez długie minuty nikt nic na ekranie nie mówi, mamy jedynie bohatera, muzykę i całą masę wewnętrznych emocji jakie przed nami odgrywa. Zwierz musi przyznać, że gdyby głównej roli nie grał Branagh pewnie zwierz usnąłby przed telewizorem w 2009 roku jeszcze w czasie nadawania w Polskiej telewizji pierwszej serii. Ale Branagh umie grać nic nie mówiąc, po prostu patrząc kilkunastoma odcieniami smutku, garbiąc ramiona co raz bardziej w każdej scenie, wzdychając jednym ze swoich dziesiątków smutnych westchnień. Wallander na ekranie staje się co raz bardziej zmęczony i to takim nie kończącym się zmęczeniem człowieka, który ma już po prostu dość zła i chce świętego spokoju. Z drugiej strony kiedy dochodzi do słów – scen w których bohater musi coś powiedzieć – wtedy ponownie ujawnia się geniusz Branagha. W scenie przesłuchania jest wściekły i charyzmatyczny jakby wygłaszał ze sceny wielki monolog, pod koniec odcinka w gabinecie terapeuty ma trudności ze skonstruowaniem dwóch zdań, zamyka się w sobie, nawet jego głos jest inny.
Zwierz uwielbia Wallandera bo można w tym serialu znaleźć niemal a filmowe ujęcia, ktorych nie znajdzie się w żadnym innym serialu detektywistycznym
Co do reszty obsady to jak zwykle w angielskich serialach – nawet małe role są dobrze zagrane, i choć zwierz kojarzył większość twarzy to zdecydowanie serial jest obsadzony tak by nikt nie odwracał naszej uwagi od głównego bohatera. To jest pewien minus bo każdy nawet wielki i ciekawy bohater potrzebuje jakiejś przeciwwagi, lub chociażby kogoś interesującego w tle kto przez chwile pozwoli nam odetchnąć. Niestety nikogo takiego na ekranie nie ma, być może czas kogoś obsadzić – jak pokazuje doświadczenie, aktorzy grające drugoplanowe role w tym serialu mają szanse na sporą karierę. W każdym razie, żeby nie było – jeśli się nie uwielbia Branagha tak jak zwierz i jeśli nie jest się w stanie oglądać pięciu minut jego pozbawionej słów gry z czystą przyjemnością to może lepiej rzeczywiście pozostać przy nieco innym serialu, lub innym Wallanderze – wszak jest jeszcze oryginalny Szwedzki.
Wallander może się próbować zmienić, ale czy chcielibyśmy jakiegokolwiek innego bohatera? Lubimy naszego Smutnego Szweda i lubimy kiedy jest smutny
Zwierz pisał o tym już kilka razy ale przypomni raz jeszcze. Zwierz nie ogląda angielskich ekranizacji powieści Mankella jak ekranizacje książki. Prawdę powiedziawszy wierność wobec pierwowzoru niewiele go obchodzi. Zwierz widzi, że zamiarem twórców było po pierwsze stworzenie czegoś co można określić – kryminałem melancholijnym, a po drugie pragnęli by postać Wallandera była ważniejsza nawet od prowadzonych przez niego spraw. Taki układ nie wszystkim musi się podobać (zwłaszcza fanom książek, których zwierz fanem nie jest głównie dlatego, że przeczytał chyba tylko jedną czy dwie), choć zwierz musi przyznać, że mu nie przeszkadza, bo oznacza, coś cudownie innego od tego co zazwyczaj kojarzy się z serialami detektywistycznymi. Bo w Wallanderze właściwie bardziej niż o zbrodnię i sprawiedliwość chodzi o efekt jaki odkrywanie prawdy o ludzkiej naturze ma na naszego bohatera. Do tego mnóstwo przecudownie nakręconych Szwedzkich krajobrazów, trochę przygnębiającej muzyki i dostajemy 1,5 godziny lekkiej chandry (lub ciężkiej depresji) w telewizyjnym pudełku. Zwierz nie będzie was tu też przekonywał, że Wallander spodoba się wszystkim. Zwierz jest pierwszym odcinkiem trzeciego sezonu zachwycony bo pomimo zmian, to wciąż ten sam serial, ten sam bohater i ten sam nastrój. Nie mniej jeśli wolicie coś gdzie więcej się mówi jest więcej słońca a rozwiązywanie zagadek kryminalnych bawi a nie przyprawia o depresję to zwierz poleca tego drugiego detektywa o którym była mowa na początku.
Ps: Zwierz nie chce się przesadnie chwalić bo wie, że nie powinien, ale nie może się powstrzymać i nie pokazać wam swoich nowych butów. Butów, które od czasu artykułu o Batmanie po prostu mu się należały!??