Hej
Dzisiejszy temat przyszedł do zwierza w mailu. Mail zwierał zaproszenie do Teatru Powszechnego, na próbę generalną spektaklu Niedokończona Historia. Oratorium na 30 Postaci, Chór, Orkiestrę i Sukę Azę. Jak sami rozumiecie zwierz jako zwierz nie za często dostaje zaproszenia, nigdy nie dostaje zaproszeń na próbę generalną, i powiedzmy sobie szczerze teatry nie obsypują go darmowymi wejściówkami. Podsumowując, zwierz nie mógł tak rozkosznej propozycji odmówić, zwłaszcza, że nieco połechtała jego zwierzową dumę ( czyż nie o tym marzy każdy bloger by dostać darmowe bilety na cokolwiek?) . Zwierz udał się więc do teatru a skoro już coś obejrzał to nie byłby sobą gdyby o tym nie napisał. Nie mniej czytając tą recenzję, weźcie drodzy czytelnicy pod uwagę, że choć zwierz w teatrach bywa ( rzadko o tym pisze ale bywa), to nigdy nie śmiał się mienić specjalistą od teatralnych sztuk i stylów , stąd też weźcie pod uwagę, że tym razem zwierz nie powinien jawi ć się wam jako ekspert czy znawca. O ile zwierz kiedykolwiek jawi się wam jako ekspert czy znawca.
Zacznijmy od tego, że o ile w przypadku filmów zasada jest prosta – nie chodzimy na nic co ma tytuł dłuższy niż cztery słowa ( serio – zrobiono kiedyś badania – im dłuższy tytuł tym gorszy film z niewielkimi wyjątkami), o tyle w przypadku teatru intrygujący tytuł bywa wszystkim. Tu zwierza zaintrygowało przede wszystkim Oratorium w tytule. Zwierz musi się czepiać czegoś co mu znane, a że na muzyce klasycznej zna się nieco lepiej niż na teatrze. w każdym razie wydaje się że owo tytułowe Oratorium jako forma, raczej sztuce szkodzi niż pomaga – zdaniem zwierza najsłabsze są właśnie te momenty kiedy próbuje się wykorzystać głos aktorów ( zwłaszcza jako chóru) i bezpośrednio nawiązać do zasugerowanego w tytule gatunku. Prawdą jest, że zdecydowanie lepiej wypadają partie solowe, ale najlepiej wychodzą te chwile, w których nikt nie śpiewa. Z resztą zwierzowi cały czas wydawało się, że nawiązywanie akurat do oratorium jest tu raczej wymówką dla porzucenia ciągłości akcji, niż istotnym elementem opowieści. Muzyka w sztuce odgrywa ważną rolę ale nie tak ważną jak w wielu innych przedstawieniach, które widział zwierz.
Bo tak właściwie sztuka, akcję jako taką ma nikłą, a mówiąc dokładniej prawie w ogóle jej nie ma. Oto w kamienicy, w której mieszkają bardzo różni ludzie ( jak w każdej kamienicy) umiera starsza pani. I tu właściwie akcja się kończy. Jej drobne elementy pojawiają się to tu to tam ( kwestia pogrzebu czy wyniesienia ciała z mieszkania), ale cały spektakl właściwie składa się z pojedynczych scen, koncentrujących się na bohaterach, ich wzajemnych historiach i interakcjach. Jednak ponownie – nie ma w tym nic z układanki, w której poznajemy elementy, składające się na jakąś spójną całość. Zdecydowanie więcej tu dość postmodernistycznego łączenia wysokiego z niskim, ważnego z błahym, śmiesznego z poważnym. To taki spektakl, w którym znajdzie się miejsce na piosenkę o procesie rozkładu ciała, i na epos o Gilgameszu , oraz na zespół Siekiera. Cała ta mieszanka bywa niekiedy bardzo śmieszna – ale ponownie – niedopowiedzenie jest tak wielkie, że w chwilach komicznych nie wiadomo czy się śmiać czy nie, bo w sumie trudno jednoznacznie wyczuć ton przedstawienia. Niektóre sceny udają się reżyserowi bardzo ładnie ( świetna scena kiedy w połowie opowieści , nagle w kamienicy wysiada prąd i mamy kilka chwil zupełnie wyrwanych z toku opowiadanej historii), inne wydają się bardziej kiczowate ( historia jednego z lokatorów, który spotkał na ulicy anioła, brzmi jak ze złej książki). Z resztą ten miszmasz bywa miejscami bardzo męczący – zwłaszcza im bliżej końca tym bardziej się czuje, że przydało by się kilka skrótów – choć kto wie, może to wina siedzenia na próbie generalnej. Wiadomo, że w przeciwieństwie do filmów na które trzeba pędzić jak tylko pojawią się w kinach ( lepiej już nie będzie a im mniej opinii usłyszymy tym lepiej się ogląda ) na spektakle należy przychodzić kiedy już się trochę ograją ( bywa bez porównania lepiej). Choć zwierz przyznać musi, że obsada raczej się sprawdza – choć kilka postaci jest raczej tylko pionkami przestawianymi po scenie, to jednak trójka starszych aktorów (Mariusz Benoit, Elżbieta Kępińska i Maria Robaszkiewicz) radzi sobie zdecydowanie lepiej do reszty – i to właśnie na ich postaciach opiera się zdaniem zwierza cały spektakl. Ale ponownie – nie ma w sztuce postaci prawdziwych z krwi i kości – każdy z bohaterów to zespół jakiś cech – bardziej pars pro toto niż realna osoba.
Nie mniej, cały czas oglądając spektakl zwierz miał wrażenie, że oto autor odkrył coś co każdy z nas odkrywa wcześniej czy później, że sprawy największe i najważniejsze brzmią najlepiej w pozornie prostych i błahych konwersacjach. To właśnie w tych chwilach ujawnia się przed nami istota życia i śmierci, istnienia, miłości i czegoś tam jeszcze. Tak więc sprowadza sztukę do takich właśnie scenek, konwersacji czy monologów, z których pozornie każdy banalny przenosi jaką głębszą treść. Zwierz nie ma tego autorowi za złe ( sam kiedyś żył w przekonaniu, że o wielkich sprawach da się mówić tylko tak) ale do czasu. Kiedy na przykład, nauczyciel rysunku technicznego zachwyca się eposem o Gilgameszu to jest to ładny fragment ale do czasu. Kiedy bowiem taki zwykły codzienny zachwyt nad tym, że starożytny epos można kupić w antykwariacie za 19,90 zostaje podsumowany tym, że bohater nigdy się nie dowiedział jak Gilgamesz pokonał śmierć bo 12 tablica nigdy nie została odnaleziona, to jest to już dla zwierza nieco za dużo. Podobnie kiedy kolejni lokatorzy opisują swój początek dnia, to chwila kiedy pojawia się refleksja nad tym, że miło było by żyć bez pamięci ( w kontekście porannego wstawiania brzmi to jak refleksja zdecydowanie zbyt wysoka) wydaje się zwierzowi zbędna. Tak jakby autor nie mógł się powstrzymać i pozostawić widzów z niedopowiedzeniem. Tu zaś puenty pojawiają się non stop, podobnie jak jakiś przymus by wszystko miało większe i kosmiczne znaczenie. Zwierz musi powiedzieć, że dobrze rozpoznaje ten styl , ale musi powiedzieć, że wcale nie jest jego fanem – wręcz przeciwnie wydaje mu się, że świadczy raczej o tym, że autor w pełni jeszcze się nie ukształtował. Bo ta tendencja do koniecznego doprowadzenia do puenty, do zahaczenia o każdy temat i objęcia jedną sztuką całego kosmosu ( a przecież właśnie do tego sprowadza się nieco historia opowiadana w tej kamienicy) i wyniesienia prawdy z każdego banału to oznaki młodości. Dopiero z czasem pozostawia się co raz więcej znaków zapytania i zamiast tłumaczyć wszystko próbuje si ę wytłumaczyć choć jedną rzecz a i tak zazwyczaj bez skutecznie.
Czy jednak doradzić wam czy odradzić udanie się na spektakl – tu zwierz musi szczerze powiedzieć, że nie wie. Z jednej strony – te fragmenty, które są dobre są naprawdę dobre, z drugiej – zwierz musi przyznać, że całość zgodnie z tytułem wydawała się zwierzowi nieco nie dokończona czy raczej niedopracowana. Z całą pewnością dla wszystkich tych, którzy szukają teatru przystępnego, a nie klasycznego to sztuka idealna. Nie ma w niej wypruwania sobie flaków, obsceny , luster i pisuarów, czyli plus minus tego wszystkiego co zazwyczaj spotyka się w spektaklach, które pragną być metaforyczne. Nie jest to też spektakl opowiadający historię od A do Z, który zazwyczaj każe nam żałować, że jednak nie poszliśmy do kina. To coś pomiędzy – jest zdecydowanie teatralnie, w każdej warstwie od sposobu wykorzystania powierzchni sceny, po grę samych aktorów, którzy w jednej chwili mogą mieć imię i nazwisko, w drugiej być chórem, w trzeciej zielonym czajnikiem. Dla tych, którzy pragną czegoś innego – może się to okazać całkiem sympatyczne i jakże poczuwające przeżycie. Z drugiej jednak strony zwierz musi wam powiedzieć, że raczej nie ma co liczyć na wielkie olśnienia – sam zwierz choć nie czuł by jakoś zmarnował te dwie godziny w teatrze, to jednak całe przeżycie pozostawiło go raczej dość obojętnym. Tak więc wasz drogi zwierz nie wie dokładnie co ma myśleć poza tym, że bardzo lubi chodzić do teatru jako bloger i bardzo, ale to bardzo lubi próby generalne, na których aktorzy po prostu schodzą ze sceny, a oklaski trwają kilka sekund ( zwierz nie cierpi klaskania w teatrze o czym chyba pisał) i nie miałby nic przeciwko temu by przydarzyło mu się to jeszcze kiedyś.
A skoro o blogerach mowa, to zwierz nie był tam sam bo udało mu się spotkać autora JestKultura.pl (w końcu wypada na siebie wpaść raz na 1, 5 roku), a wieczorem został poinformowany, że widziała go także autorka bloga o ludziach, którzy powinni Mieć Choć Odrobinę Kultury. Niestety nie udało się nawiązać rozmowy ( czego zwierz bardzo żałuje bo uwielbia poznawać ludzi w realu – póki tego nie zrobi funkcjonują w jego umyśle jedynie jako swoje internetowe awatary;). W każdym razie zwierz ten najazd blogerów uważa za przejaw niezwykle ciekawego i otwartego myślenia ze strony teatru – bo czasem warto wpuścić na widownię ludzi, którzy nie piszą profesjonalnie – wiadomo, profesjonalnego krytyka już się nigdy, niczym tak naprawdę nie zachwyci, ani nie zaskoczy. Tak więc zwierz ogólnie uważa, że pomysł to bardzo dobry i doda, że uważałby tak nawet wówczas gdyby sam nie był jednym ze szczęśliwych posiadaczy wejściówki. Jedyne czego zwierz żałuje to, że o najeździe nie wiedział wcześniej – zwierz nienawidzi bywać sam na imprezach i spektaklach ( uznaje samotne przebywanie jedynie w kinie) i byłoby mu miło wiedzieć, że „swoi” są na widowni.??