Imitation Game (zwierz będzie korzystał z tytułu angielskiego) nie jest filmem o rozszyfrowywaniu Enigmy. Pisze to zwierz od razu bo wie, że kwestia problemu tego komu przypisywać zasługę za złamanie kodu niemieckiej maszyny szyfrującej budzi zwłaszcza w Polskich widzach sporo emocji. Ale nie o tym jest film. Tak jasne, trwają w nim prace nad maszyną która pozwoli błyskawicznie łamać niemieckie kody. Ale tak naprawdę Imitation Game, to film o tym co stanowi dużo większą zagadkę. O tym co czyni nas ludźmi. I o człowieku który nie pasował do wzoru.
Imitation Game to nie jest film o łamaniu kodu Enigmy. To jest film o Alanie Turingu i jego życiu w czasie prac nad Enigmą w czasie II wojny światowej. Różnica z której należy zdać sobie sprawę, zanim podejdzie się do oglądania filmu
Zacznijmy jednak od tego, że Imitation Game to film nie pozbawiony błędów i to błędów absolutnie podstawowych. Zwierz musi powiedzieć że rzadko zdarza się by film miał tak źle ułożoną strukturę. Teoretycznie sam punkt wyjścia zapowiada dość ładny pomysł na klamrę narracyjną. Są lata 50 i Turing – dawno już po wojnie – jest przesłuchiwany na policji. Jego największy sekret wydał się z powodu głupiego włamania. Sam przesłuchujący poddaje naszego bohatera takiemu specyficznemu testowi Turinga gdzie słuchając opowieści o wojennych dokonaniach Turinga ma zadecydować o jego dalszym losie. Prosty schemat stykający ze sobą niesamowite osiągnięcia z czasów wojny z koszmarną niesprawiedliwością tego co wydarzyło się później. Ale twórcy jakby bali się tej prostej choć nieco schematycznej klamry. Dlatego też dwoją się i troją by tego prostego rozwiązania uniknąć, gdzieś w połowie filmu niemalże zaczynają go od nowa, jakby otwierali, nawias w nawiasie. Ale niczego nie są w stanie dobrze domknąć i ostatecznie ma się wrażenie, że konstrukcja jest zupełnie nieprzemyślana. Do tego do tych dwóch dobrze kontrastujących przestrzeni narracji dodają jeszcze trzeci plan czyli historię z czasów szkolnych Turinga. Jest ona zdaniem zwierza zupełnie zbędna (choć ładnie zagrana) bo wszystko da się tu opowiedzieć poprzez współczesne zachowania bohatera. Wprowadzając te retrospekcje film nie tylko traci strukturę ale staje się niepokojąco łopatologiczny i miejscami nadmiernie rozwleczony. A szkoda bo akurat trzeba powiedzieć, że gdyby uproszczono ten prosty element prowadzenia narracji to film miałby ładną i lekko symboliczną strukturę. Niestety – mimo że film jest czytelny to sprawia wrażenie nieco bałaganiarskiego, do tego stopnia, że zupełnie niepotrzebnie powtarzają się dokładnie te same sceny i linijki tekstu. Przy czym nie jest wystarczająco konsekwentny by uznać to nie za błąd co za świadomy zabieg.
Wydaje się, że twórcy filmu nie mogli się zdecydować o czym chcą opowiedzieć, ostatecznie zdecydowali się opowiedzieć o wszystkim co jest chyba największą wadą filmu
Ale to nie jedyny problem jaki zwierz ma z filmem. Nie da się bowiem ukryć, że scenariusz nie jest najlepszy. Zdaniem zwierza w koszu powinny lądować wszystkie scenariusze gdzie wielka i mądra sentencja pojawia się częściej niż dwa razy (tu trzy razy powtarza się zdanie które było pretensjonalne już za pierwszym razem). Do tego mamy tu mnóstwo scen z cyklu „Jeśli wyrzucisz go z pracy to mnie też” – czyli takie, które kinematografii uważamy już za wyeksploatowane i tak schematyczne, że nie sposób ich dobrze zagrać. Co więcej niestety jest to film straszliwie łopatologiczny, gdzie scenarzyści nie przegapią żadnej możliwości by bezpośrednio powiedzieć nam z ekranu jaka jest puenta danej sceny czy wątku. Jednak największym problemem scenariusza jest to, że jest w nim za dużo pomysłów. Z jednej strony mamy bardzo ciekawy wątek człowieka niedostosowanego, wyalienowanego, nieprzyjemnego, którego odmienność i geniusz jest nam niezbędny, bo tylko nie myśląc jak człowiek można pokonać maszynę. Obok mamy podnoszącą widza na duchu dość schematyczną historię wojenną. Gdzieś z boku twórcy starają się nam opowiedzieć o tajemnicy skrywanej przez Turinga ale w sumie ten wątek homoseksualizmu jest przez większość filmu zaskakująco na drugim lub trzecim planie. Jest sporo scen podniosłych, dużo scen zamierzenie i niezamierzenie komicznych, sporo patosu. Wydaje się, że twórcy zrobiliby dużo lepiej gdyby przejrzeli scenariusz i zdecydowali się skupić bardziej na jednym dwóch wątkach, być może nawet przenieść jeszcze bardziej w tło prace nad Enigmą, które w sumie są znane i choć przyjemnie ekscytujące to dla samego filmu paradoksalnie mało znaczące. Tzn. najciekawsze w Turingu nie jest to, że jego praca przyczyniła się do rozszyfrowania Enigmy tyko to jak potrafił myśleć. Zwierz rozumie, że najbardziej widzom mogą się spodobać te sceny kina „wojennego” bo one rzeczywiście są dobrze rozegrane. Tzn. jasne jest że przełom w pracach nad Enigmą musi się wiązać z nagłym olśnieniem, bieganiem i podniosłą muzyką. I zwierz wie, że ładnie się zgrywa – maszyna skrywająca tajemnice i kryptolog który stara się ukryć prawdę o sobie. Ale jakby widać że w tej materii (kryptologii, matematyki, odkryć naukowych) twórcy nie mają nic ciekawego do powiedzenia. Zresztą skoro przy bieganiu jesteśmy to jest to dobra ilustracja tego problemu zwierza ze scenariuszem. Bo wszyscy wiedzą że Turing był doskonałym biegaczem – do tego stopnia że kiedyś podczas porannej przebieżki udało mu się wyprzedzić w Cambridge drużynę biegową. Ale te dwie trzy sceny w filmie gdzie Turing biega nic nie wnoszą do scenariusza ani do historii. Zdają się być w filmie bo Turing biegał. Sporo jest takich elementów które w żaden sposób nie pasują do opowiadanej historii. Zwierz jest ciekawy jak wyglądał ten film przed montażem bo ma zwierz wrażenie, że tu zaszło bardzo wiele zmian względem scenariusza, czy pierwotnego konceptu. Czasem bywa tak, że widać pewną niewprawność czy próbę kombinowania przy montażu i zwierz ma wrażenie, że tu właśnie tak było.
Imitation Game to niewątpliwie kino biograficzne, skupione na jednostce w relacji do otaczającego ją świata. I jako kino biograficzne sprawdza się nieźle, choć ponownie – wydaje się, że można byłoby całą historię jeszcze bardziej wydestylować pozbawiając ją ozdobników i zgranych fabularnie schematów.
Zwierz powiedział o swoich problemach więc czas na pochwały. Na tle tego nie pozbawionego wad scenariusza błyszczą aktorzy, którzy zasiedlają tą kulejącą historię doskonałymi postaciami. Zwierz wie, że jeśli napisze coś pozytywnego o Cumberbatchu część z was na pewno odczyta to jako przejaw fanostwa. Ale tak nie jest, zwierz ceni aktora ale naprawdę nie ma powodu chwalić go w nieudanej roli. Cumberbatch gra w filmie – w opinii zwierza – fenomenalnie. Dlaczego? Teoretycznie jego Turnig jest podobny do jego Sherlocka – pewny siebie, arogancki, piekielnie inteligenty, nie do końca rozumiejący subtelności relacji i komunikacji międzyludzkiej. Porównania same się nasuwają. Ale nie widać tych podobieństw na ekranie, mimo że dziennikarze chętnie wrzucają aktora do działu”specjalista od geniuszy” to jednak jego wybitni bohaterowie są od siebie bardzo różni. Cumberbatch ani przez chwilę nie wpada w swojej grze w ton czy manierę Sherlocka. Jest na ekranie zupełnie innym człowiekiem – przede wszystkim widać że pomimo pewności siebie życie w świecie gdzie – jak sam stwierdza – mówienie nie wiele różni się od niezrozumiałego kodu, jest dla niego bardzo trudne. Cumberbatch gra zresztą całym ciałem „zamykając” swojego bohatera. Jest lekko przygarbiony, skupiony w sobie, z czujnymi oczami ale rzadko zmieniającym się wyrazem twarzy, z wzrokiem zawsze skierowanym nieco ku dołowi. Zmienia się też jego głos (mówi zdecydowanie delikatniej porzucając swoją charakterystyczną głęboką wymowę) i maniera mówienia, zacina się, nie zmienia tonu głosu niezależnie od tego jakie informacje podaje. Doskonała jest scena w której Turing stara się opowiedzieć dowcip – idealnie ilustrująca jak obce są dla niego pewne naturalne schematy interakcji międzyludzkich, zresztą bardzo bliska temu jak zachowują się ludzie ze spektrum autyzmu. Cumberbatch bronił się przed pytaniem czy gra bohatera autystycznego – nawet słusznie bo np. Turing jest w stanie całkiem skutecznie kłamać (w sumie cały czas żyje w pewnym kłamstwie) czy nawet improwizować, co sprawia olbrzymie trudności osobom autystycznym. Ale nie zmienia to faktu, że doskonale oddaje na ekranie pewne schematy zachowań osób ze spektrum autyzmu – czy świadomie czy nie – to już kwestia analizy warsztatu. Przy czym tu scenariusz rzeczywiście w tym aspekcie pokazywania życia Turinga nie kuluje – scena kiedy koledzy z pracy idą na lunch jest fenomenalna, doskonale pokazuje jak działają ludzie którzy rzeczywiście nie łapią pewnych skrótów myślowych i tego wszystkiego co kryje się pod prostymi komunikatami.
Zwierz jest pod wrażeniem jak bardzo geniusz Turninga nie jest geniuszem Sherlocka czy nawet nie jest nerwowością Assange’a. Z ról na papierze podobnych Cumberbatch zrobił trzy niesłychanie odmienne występy.
Poza tym aktor robi jeszcze jedną ważną rzecz – mimo że gra główną postać to nie jest w tym filmie charyzmatyczny, choć wiemy że umie koncentrować na sobie całą uwagę widzów. Wręcz przeciwnie – doskonale ginie w kadrze, zdaje się zawsze nieco przygaszony – co świetnie pasuje do prawdy o jego bohaterze, który przecież całe życie się ukrywa. I taki jest Cumberbatch w tym filmie – niby obecny ale sprawiający wrażenia jakby chciał zniknąć. Na Collage Humour pojawił się „prawdziwy” plakat do filmu gdzie tytuł filmu brzmi „Benedict Cumberbatch próbuje udawać człowieka” i to jest niesłychanie trafne podsumowanie. Turing jest tu postacią nieludzką nie w odruchach ale w sposobie myślenia (ok Benedict też trochę wygląda jak obcy z tą bladą napiętą skórą i dziwnymi policzkami oraz nieludzkim kształtem oczu). Jest w filmie kilka scen gdzie bohater podejmuje decyzje bazując je na rozumowaniu zupełnie sprzecznym z tym które uznajemy za „ludzkie” ale film słusznie pyta – czy to czyni bohatera maszyną czy też to nasze granice tego co jest normą bywają zbyt wąskie. Trzeba na końcu wspomnieć jeszcze o jednej z ostatnich scen (często pokazywanych w trailerach czy informacjach promocyjnych) gdzie Turing w końcu się „rozpada” – nie mając już nic poza swoim domowym więzieniem i wciąż udoskonalanym prototypem maszyny liczącej. Jest w tej scenie tyle prawdy i takiego autentycznego załamania, że zwierz nie zdziwił się gdy wyczytał że Cumberbatch naprawdę nie był w stanie przestać płakać gdyż zżył się z odgrywanym przez siebie bohaterem. Ale jeśli pytacie czy ta rola jest warta Oscara – zwierz nie ma wrażenia by bardzo odstawała od wielu ról Oscarem nagrodzonych. Tzn. Benedict nie ma w tym roku absolutnie żadnych szans ale nie mam wrażenia by nominacja dla aktora była bardzo na wyrost. Na pewno to jedna z najlepszych jego ról, a z tych ostatnich w dużych filmach to zdecydowanie najlepsza. W każdym razie choć zawierz zawsze podejrzewa Weinsteina o wpływanie na członków Akademii to nie jest to casus Gwyneth Paltrow i jej roli w Zakochanym Szekspirze.
Zwierz ma wrażenie jakby Cumberbatch się trochę skurczył do tego filmu, jednocześnie pozwalając sobie na to by wyglądać w tym filmie naprawdę jak obcy starający się zrozumieć jak funkcjonują mieszkańcy ziemi. Niby te same rysy twarzy ale jednak aktor nie jest w tym filmie atrakcyjny co jest jest w jakiś sposób fascynujące (zwłaszcza że nie jest jakoś specjalnie zbrzydzony)
Jednak rola Cumberbatcha jest zdaniem zwierza dobra przede wszystkim ze względu na innych bohaterów na tle których widzimy jego postać. Zwierz słyszał, że wielu osobom nie podobała się rola Keiry Knightley. Ale zdaniem zwierza nie jest winą aktorki, że nie wykorzystano w pełni potencjału jej postaci tzn. Keira jest dokładnie tym kim chciałby być Turing. Ma wszystkie jego zdolności, jest w jakiś sposób „inna” z tą różnicą że zna się na stosunkach międzyludzkich. Zresztą Keira dobrze gra kobietę w męskim świecie która – po tym jak dostała jedną szansę by wyrwać się z domu rodzinnego chce wykorzystać swoją szansę. Zwierzowi bardzo podoba się jak bohaterka widzi swój potencjalny związek z Turingiem dostrzegając – nawet w takim pozornie zupełnie niedobranym małżeństwie – szansę dla siebie. Przy czym w ogóle w tym momencie można się zastanowić czy to rzeczywiście nie było w tamtej rzeczywistości prawnej i społecznej najlepsze rozwiązanie. To jest w ogóle historia warta osobnego filmu bo mimo że Turing czuje się obco wśród innych kryptologów to tak naprawdę zupełnie obca jest tu kobieta. Ponownie – bez niej nie zrozumiemy niesprawiedliwości świata który jej pozwoli ostatecznie znaleźć miłość i rodzinę a go – tak do niej podobnego, skaże na chemiczną kastrację i samobójstwo. Kiedy Keira przychodzi na test dla kryptologów to Turing panuje nad sytuacją, kiedy ona odwiedza go pod koniec filmu, to on jest pozbawiony wszelkich praw i szans. Na ekranie dobrze widać że Cumberbatch i Knightley znają się i lubią, bo ta sympatia przechodzi na ich bohaterów. Turing przy Joan Clarke zachowuje się inaczej, jest swobodniejszy, częściej się uśmiecha, łatwiej mu udawać zwykłego człowieka. Trzeba jednak dodać że Keira jest w tym filmie niepokojąco blada i zmarnowana, jakby nikt nie dał się jej porządnie wyspać.
Wątek Joan aż krzyczy o własny film. Bo to postać ciekawa i nie mniej niż Turing zmuszona do nawigowania wśród wymogów społecznych. Choć oczywiście jej historia jest bez porównania mniej dramatyczna.
Nie mniej zdaniem zwierza różnie ważna jest rola Matthew Goode. Aktor gra tu Hugh Alexandra – szachistę, kryptologa ale jednocześnie przystojnego (OK piekielnie przystojnego, zwłaszcza w tych pięknych trzy częściowych garniturach) flirciarza, czarusia a nawet drania. Cumberbatch zupełnie przy Goode gaśnie co jest ciekawe bo np. na czerwonym dywanie człowiek nie ma wrażenia by jeden był wyższy od drugiego czy bardziej charyzmatyczny a nawet przystojny. Ale Goode w filmie jest tym mężczyzną którym – trochę czujemy – Turing wedle wyobrażeń powinien być (a może chciałby z nim być). Jego swoboda w stosunkach towarzyskich, takie dobre samopoczucie, gesty wskazujące, że dobrze czuje się w swojej skórze. Alexander jest tu człowiekiem który doskonale pasuje do otoczenia, jest naturalnym przywódcą, mistrzem tego tajnego kodu jakim jest język gestów. Bohater wojenny którego bez trudu umieścilibyśmy na pomniku, znaczku i przedstawili królowej. Takich bohaterów kocha historia, a nie tego przygarbionego zacinającego się Turinga. Goode to jeden z tych aktorów których z kolei kocha kamera, więc kontrast między nim a zgaszonym Cumberbatchem (któremu niekoniecznie najładniej w fryzurze z epoki i nieco za dużym garniturze) jeszcze wyraźniejszy. Nie mniej to chyba najwyraźniejszy i najciekawszy kontrast w tym filmie. Przynajmniej zdaniem zwierza bo te dwie postacie dobrze pokazują, że ludzie którzy teoretycznie najlepiej pasują do naszych wyobrażeń nie koniecznie są tymi których najbardziej potrzebujemy na danym stanowisku. A poza tym czy zwierz wam już mówił jak doskonale Matthew Goode wygląda w tym filmie? Bo wygląda. To taka płytka uwaga.
Poza zachwytem zwierza nad urodą aktora, wypada stwierdzić, że nie jest ona bez znaczenia. Hugh Alexander jest wszystkim tym czym Turing powinien być. Goode jest w tym filmie tak perfekcyjnie „dostosowany” do każdej sceny i sytuacji, że sami toche chcielibyśmy być jak on
Ale doskonałe są też pozostałe role drugoplanowe. Charles Dance bez wysiłku gra absolutnie znudzonego Turingiem wojskowego, który chce skończyć wojnę jak najszybciej i nie znosi braku subordynacji. Niewiele jest między nimi scen ale wszystkie są doskonałe w tym sporo ma komediowy wydźwięk. Mark Strong jest jak zwykle mroczny i tajemniczy, w roli szpiega który będzie odpowiadał za to co zrobić kiedy Enigma zostanie już złamana. Jest zresztą tym bohaterem, który zdaje się od samego początku świadomy, że w przypadku Turinga chodzi głównie o człowieka, którego słabym punktem zawsze będzie życie w tajemnicy. Zwierz jest też – jak zawsze – pod wrażeniem roli Rorego Kinneara. Przypadła mu bardzo ciekawa (zaskakująco ciekawa biorąc pod uwagę różne problemy scenariusza) choć niewielka rola. Otóż Kinnear gra policjanta z Manchesteru, który pragnąć odkryć tajemnicę Turinga zamiast znaleźć szpiega znalazł homoseksualistę. Ta sytuacja w której znajduje się Kinnear – nieoczekiwany sędzia „człowieczeństwa” Turinga jest jednocześnie trudna i doskonale rozegrana. To chyba jedyne niedomówienie w tym straszliwie przegadanym niekiedy filmie. Właściwie zwierz może wam spokojnie powiedzieć, że Imitation Game jest filmem doskonale zagranym właściwie przez wszystkich. Co w sumie nie zdarza się tak często. Oczywiście zdaniem zwierza Allen Leech odrobinkę odstaje od reszty obsady, ale też nie dostał do zagrania jakiejś szczególnie ciekawej postaci. Ale poza tym wszyscy sprawdzają się doskonale w tym Alex Lawther który gra młodego Turinga i fenomenalnie zgrywa się z Cumberbatchem w gestach i spojrzeniach.
Ogólnie trzeba powiedzieć, że zwierz miał w pewnym momencie wrażenie jakby aktorów dobierano wedle klucza jak bardzo intensywnie potrafią wpatrywać się w kamerę w czasie zbliżeń. I wszyscy wychodzą z tej próby zwycięsko
Paradoksalnie tym co pozostawia widza absolutnie poruszonym jest nieuchronny brak happy endu, którego przecież każdy kto słyszał nazwisko Turing nie może się spodziewać. Od pierwszych scen kiedy widzimy Turinga spokojnie zamiatającego rozsypany na podłodze cyjanek wiemy, że niezależnie od heroicznych czynów koniec bohatera jest tylko jeden. Co więcej ta świadomość kładzie się cieniem na całą fabułę, nawet na chwile triumfu, o których wiemy – nie zagwarantują szczęśliwego zakończenia. Mimo, że na ekranie Turing usłyszy, że dzięki jego działaniom mamy nową dziedzinę nauki to jednak czuć że to zdecydowanie zbyt późne przeprosiny, równie bezwartościowe i w pewien sposób niepotrzebne co ułaskawienie wydane przez królową Elżbietę w 2013 roku. Film jest zresztą w jakiś sposób kolejnym głosem w otwartej na nowo dyskusji odnośnie tego rozdziału w historii Anglii. Wielu wskazuje, że nie tylko Turinga ale wszystkich należałoby przeprosić, a w ogóle trzeba mieć sporo tupetu by ułaskawiać pośmiertnie niewinnych. Choć z naszej perspektywy kwestia może się wydawać zamknięta i emocjonalnie odległa, to o Turingu, jego losie oraz tej skazie na historii Anglii ostatnio bardzo intensywnie rozmawiano. Cała sprawa budzi zarówno w widzach filmu jak i obywatelach Wielkiej Brytanii olbrzymią frustrację. To poczucie, że jesteśmy świadkami czegoś okrutnego, pozbawionego sensu a jednocześnie absolutnie nic nie jesteśmy w stanie nic z całą sprawą nic zrobić, jest jednocześnie poruszające i budzące wściekłość. Być może źle świadcząc o filmie bo tym co naprawdę pozostawia widza wytrząśniętym to napisy jakie pojawiają się na samym końcu – pokazujące nam ile tak naprawdę zawdzięczamy Turingowi i jak bardzo nie pasuje to do losu jaki spotkał matematyka i wizjonera. Plus ta – chyba niedająca spokoju liczba kilkudziesięciu tysięcy mężczyzn których spotkał podobny los co słynnego matematyka (a filmu o nich nikt nie nakręci). Przy czym trzeba powiedzieć, że o ile film nie sprawdza się za dobrze jako historia jednostki dopowiedziana przez pryzmat wydarzenia historycznego, to jednak ma serce po właściwej stronie. I choć Imitation Game bywa niekiedy koszmarnie łopatologiczna (tak jakby twórcy bali się że jeśli nie powiedzą wszystkiego dosłownie w filmie to widz się nie domyśli) to jednak każe spędzić trochę czasu nad refleksją kim jest człowiek i w jakich normach trzeba się zmieścić by przekonać innych że jesteśmy wystarczająco ludzcy. Ale najbardziej każe się zastanawiać czy naprawdę nam tak bardzo zależy. Bo wszak nie ma nikogo bardziej nieludzkiego niż człowiek.
Ile by się słów nie napisało i filmów nie nakręciło nie zmienia to faktu, że nie odwróci się koszmarnej niesprawiedliwości jaka dotknęła Turinga.
Ps: Jak już zwierz pisał – nie interesuje go roztrząsanie jak dzielić zasługi za rozszyfrowanie Enigmy. Bo nie zmienia to faktu, że film opowiada o Turingu i jego życiu, problemach i okrutnym losie. Ocenianie filmu przez pryzmat polskości wydaje mi się całkowitym nierozumieniem o czym jest Imitation Game. Co jest przykre bo czytał zwierz wypowiedzi kilku krytyków którzy nie dostrzegli, że oglądają film biograficzny o dramatycznym losie jednego człowieka, a nie dokument o historii kryptografii. A nawet gdyby to był film z większymi ambicjami historycznymi to biorąc pod uwagę, że to film o Turingu jest w nim dokładnie tyle ile powinno być o Polakach. Czyli dwa zdania.
Ps2: Nie uwierzycie ale jutro zwierz będzie pisał o Birdmanie.