Hej
Swego czasu z okazji premiery filmu Julia & Julie zwierz rozwodził się nad popularnością telewizji pokazującej jedzenie a właściwie jego przyrządzanie. Ostatnio zwierz siedząc przed telewizorem mógł obejrzeć ciurkiem trzy programy. W pierwszym z nich pokazywano jedzenie gotowane bez baczenia na to czy ma być tłusto czy zdrowo na pierwszym miejscu stawiając smak. W drugim pokazywano jak przepyszną wysokokaloryczną potrawę zamienić na przepyszną i ponoć identyczną niskokaloryczną potrawę. Trzeci program poświęcony był w całości chirurgii otyłości. Pozornie te trzy programy miały ze sobą tyle wspólnego że leciały na paśmie telewizji kobiecej którą zwierz ogląda pasjami korzystając z nieobecności domowników którzy najczęściej na widok samego logo telewizji dla kobiet nerwowo szukali pilota do telewizora. Otóż te trzy programy zdaniem zwierza idealnie pokazują jak paranoiczne podejście do jedzenia – pierwszy program przekonuje nas że przyrządzanie jedzenia to wielka frajda i że próbowanie nowych smaków to niemal nasz obowiązek. Co z tego że nie jest to specjalnie zdrowe skoro pani na tle lśniącej kuchni zapewnia nas że danie jest fenomenalne, a pan gotujący po środku dzikiego buszu tłumaczy że mózg małpy z majerankiem to przysmak połowy kontynentu. Tak w naszych czasach przyznanie się że jedzenie schabowego z kapustą przynosi nam radość podobnie jak wyznanie że hamburger nie przyprawia nas o mdłości to postąpienie wbrew temu co narzuca nam kultura która zapewnia nas że stek z renifera to jest danie do którego powinniśmy wznosić modły. Drugi program jest przykładem pierwszego kroku w paranoi – skoro już namówiono nas by jeść trzeba coś zrobić byśmy jedząc nie złamali kolejnej zasady która zabrania nam utyć. Trzy panie przerabiające wszystkie dania na niskokaloryczne na każdym kroku tłumaczą że nie tracą one nic ze swojego smaku. Zwierz ma jednak wątpliwości czy szpinak podany w ciężkim śmietanowym sosie z serem i czosnkiem smakuje tak samo jak surowe liście szpinaku polane jogurtem. Coś zwierzowi w tyle głowy mówi że choć oba dania mogą być smaczne ( zwierz jest jeszcze dzieckiem więc nienawidzi szpinaku – jak powszechnie wiadomo utrata niechęci do szpinaku jest pierwszym poważnym objawem dorosłości) to jednak między smakiem pierwszego a drugiego występują drastyczne różnice. Tak więc już na poziomie drugiego programu ( raptem 1,5 godziny przed telewizorem) popadamy w paranoję. Powinniśmy bowiem wziąć przepyszne przepisy z pierwszego i pozbawić je wszystkiego co kaloryczne wedle rad z drugiego – to że końcowy produkt prawdopodobnie już pyszny nie będzie to haracz jaki płacimy na rzecz naszej bojącej się kilogramów kultury. Ostatni program pokazuje coś co moim zdaniem dotyka co raz większą ilość ludzi i to nie koniecznie z zaburzeniami odżywienia. Otóż w programie o chirurgicznej walce z otyłością jedzenie jawi się jako największy wróg, zaś jedzenie przedstawiane jest jako powolna droga do samobójstwa. Bohaterowie tego serialu dokumentalnego grubsi od 99% oglądających są niejako przestrogą dla tych którzy chcieli by pójść po kanapkę. Co ciekawe o ile o nadmiernej otyłości powstaje wiele dramatycznych filmów o tyle o anoreksji kręci się ich mniej – i zapewne nie cieszą się taką popularnością – anoreksja jest już właściwie przez wszystkich traktowana jako poważna choroba tymczasem w obżarstwie widzi się raczej grzech ( słusznie bo to jeden z głównych) niż pochodną chorób fizycznych czy psychicznych ( z czym często choć nie zawsze się łączy). Gdzieś w tych wszystkich programach pokazywanych ciurkiem ( co ważne – kobietom – faceci wyraźnie nie boją się ani jedzenia ani konsekwencji konsumowania) kryje się niebezpieczne zjawisko – jedzenie staje się obsesją społeczeństwa, zaś hasło jesteś tym co jesz staje się rozumiane niemalże dosłownie przy czym istnieje jedzenie moralne i niemoralne ( wiem że to brzmi głupio ale nasza kultura lepiej jako człowieka ocenia wielbiciela sałatek niż hamburgerów). Zwierz który sam ma do jedzenia podejście raczej neutralne sam odmówił kiedyś w myśl tej zasady zjedzenia steku z kangura. Nie zniósłby tęsknoty za Australią.
Ps: Zwierz poszedł dziś na zakupy i dostał… koszulkę z Logo Green Lataren – wyraźnie jak się długo o coś jęczy na blogu to rzeczywistość się dostosuje. Zwierz kupi sobie jeszcze tylko bluzę z logo Supermana i można iść ratować świat :)