hej
W ostatnim tygodniu dwaj aktorzy serialowi dostali szansę wyreżyserowania jednego odcinka serialu w którym grają. Na przeciwko siebie stanęli David Boreanaz – grający jedną z głównych ról w uwielbianym przez zwierza serialu Kości oraz Hugh Laurie bohater wielbionego przez krytyków Dr. Housa. Wydawało by się że takie spotkanie jest z góry przegrane przez biednego Boreanaza który ma na swoim koncie uwielbienie fanów Buffy ( tej która walczyła z wampirami) zaledwie trzy nagrody Satelite Award. Jak taki porządny ale nie błyskotliwy aktor miałby się mierzyć z Lauriem posiadaczem dwóch Złotych Globów genialnym aktorem, którego wychwalają pod niebiosa fani, krytycy i wszyscy którzy poszukują dobrego inteligentnego aktorstwa. A jednak zwierz musi stwierdzić że sztuka grania i sztuka reżyserowania nie są darem dawanym zawsze w pakiecie. O ile odcinek Kości reżyserowany przez Boreanaza był jednym z lepszych w serii jeśli nie jednym z lepszych w ogóle ( i to właśnie nie ze względu na fabułę ale na sposób jej oddania na ekranie) o tyle odcinek Lauriego był po prostu zły – co więcej źle wyreżyserowany. O choćby taka drobnostka jak podkreślanie nastroju bohaterów kolorem jest tu zdecydowanie przesadzona – śmieszne kawałki są niemal żółte poważne szare – taka czytelna gra światłem uwydatnia raczej brak ufności reżysera w to że widz nie zrozumie jego intencje. Zwierz zastanawiał się nad tym przez ostatni tydzień – jak to się dzieje że jeśli niektórym aktorom damy do ręki kamerę to dostaniemy arcydzieło a gdy damy ją innym okaże się że popełniliśmy błąd. Oczywiście można stwierdzić że nie ma nic dziwnego w tym że Pan nie równo daje swoje dary ( ok – nie mówię że to koniecznie jest Bóg ale potrzebne mi to było do ładnego zdania) ale z drugiej strony dysproporcje są naprawdę kosmiczne. Z jednej strony mamy np. Clinta Eastwooda który jest dobrym aktorem ale nie ma co ukrywać że jako reżyser okazał się być wybitny ( i zaskakujący – kto by pomyślał że Brudny Harry nakręci jeden z ładniejszych melodramatów w historii), Kevin Costner – pokazał że potrafi stworzyć arcydzieło tylko po to by potem nakręcić szmirę ( kto by pomyślał że Tańczący z Wilkami i Listonosz jest tego samego reżysera), Mel Gibson który aktorem zawsze był bardziej komercyjnym niż poważnym okazał się reżyserem decydującym się tylko na poważne tematy i wymarłe języki ( facet z Zabójczej Broni to ten sam człowiek który zdecydował się na film po aramejsku), z kolei ostatnim film wyreżyserowany Bena Afflecka ( Gone baby gone) przywrócił wiarę że ten rozmieniający się na drobne zwycięzca Oscara ma prawdziwy talent. Z kolei kto by przypuszczał, że niepozorny odtwórca roli JD z Hożych Doktorów ( org. Scurbs) mógł nakręcić tak dojrzały film jak Powrót do Garden State? Z drugiej strony mamy np. Foresta Whitakera – wybitnego aktora nagrodzonego Oscarem który stworzył koszmarną bajeczkę o córce prezydenta stanów zjednoczonych. Albo kochanego przez amerykanów Toma Hanksa ( zwierz będzie się jeszcze zastanawiał nad tym fenomenem) z filmem o zespole rock and rollowym przeżywającym krótką acz szaloną karierę? New York Times magazine każe umieścić na liście takich fatalnych filmów jeszcze Duplex Dannego de Vito ( zwierzowi się nawet podobał), czy Beyond the Sea ( film biograficzny o Bobbym Darinie – popularnym piosenkarzu z lat 60) Kevina Spacey, zwierz nie będzie też ukrywał że pomimo faktu że szanuje Ala Pacino jako aktora ( chyba od czasu Ojca chrzestnego II nikt nie grał tak świetnie – serio ) to jego ,, Sposób na Ryszarda” był żenujący . Są też tacy reżyserzy którzy nie kręcą filmów ani zaskakująco dobrych ani złych – tylko dokładnie takie jakie się pod nich spodziewamy – najlepszym przykładem jest tu chyba Ben Stiller – już nikt nie pamięta jego buntowniczego Reality Bites ( czy jak chciał polski dystrybutor ,, Orbitowanie bez cukru’) – natomiast jego dalsze filmy – Telemaniak, Zoolander czy Jaja w tropikach są dokładnie takie jakich mogliśmy się spodziewać. Na drugim końcu plasuje się George Clooney którego filmy są wypadkową jego poglądów politycznych i tego czego się nauczył pracując z Sodenberghiem.
Zwierza fascynuje też fakt, że niektórzy aktorzy wręcz wyrywają się do reżyserowania ( bez względu na to jakie mają zdolności) inni wydają się być zupełnie nie zainteresowani – zwierz nigdy nie słyszał by np. Brad Pitt czy Tom Cruise wyrywali się do kamery. Wracając jednak do tematu tej notki – podobno wszyscy aktorzy wcześniej czy później pytani o czym marzą mówią że od zawsze chcieli by być reżyserami. Zwierz podejrzewa że tym co stanęło im na przeszkodzie była uroda. Wszak wszyscy wiedzą że reżyser powinien wyglądać najgorzej na planie i mieć brodę ( może dlatego tak mało kobiet jest reżyserami). Choć biorąc pod uwagę że Brad Pitt ostatnio zapuścił brodę może trzeba się spodziewać że coś wyreżyseruje?