Hej
Oglądał wczoraj zwierz w telewizji Notting Hill. Niby nic szczególnie specjalnego, choć pewne sprawy mogą budzić zdziwienie lub zastanowienie. Choćby ta, dlaczego zwierz obejrzał jeszcze raz film, który widział tyle razy, że zna go na pamięć. I dlaczego robił to na dodatek w oglądając film w telewizji, która co chwilę przerywa seans reklamami. Która wycina z filmu kilkanaście scen celem obyczajowego ocenzurowania go, choć trudno powiedzieć, dla jakiego widza, bo cenzura wycina, co lepsze dwuznaczne żarty, ale sporo z nich zostawia. Naprawdę po kiego grzyba zwierz siedział i oglądał film z marnym tłumaczeniem i irytującym lektorem. Przecież gdyby mógł wystarczyłoby zdecydować się na inny seans z płyty, z napisami, bez cenzury, bez reklam. Cóż odpowiedź jest prosta – zwierz zobaczył, film, bo akurat leciał w telewizji, czasem zwierz wcale nie ma ochoty sam podejmować decyzji odnośnie własnego repertuaru. Ale oglądając film, który zwierz widział dziesiątki raz wasz drogi bloger zdał sobie z czegoś sprawę. Po pierwsze, że ogląda zupełnie inny film niż kilka lat temu a po drugie, że w tym filmie odbija się całkiem spory kawałek popkulturalnego życia zwierza. I tak na fali tych sentymentalnych przemyśleń powstał dzisiejszy wpis zwierza, który w sumie nie jest o filmie wedle scenariusza Curtisa.
Paradoksalnie to nie jest wpis o filmie Michella tylko o czymś zupełnie innym. Tak więc zwierz radzi przejść przez „niebieskie drzwi” nawet jeśli za filmem nie przepadacie.
Zwierz zawsze myli daty powstania filmu i ma wrażenie, że nakręcono go, w 1997 gdy tymczasem jest z 1999. Co ciekawe zwierz zawsze uważa film za całkiem nowy i dopiero po pewnym czasie musi sobie przypomnieć, że to już prawie lat 15 minęło od premiery. Ale w sumie nie jest to takie ważne. Po Czterech Weselach i Pogrzebie zwierz bardzo czekał na produkcję, która miałaby cokolwiek wspólnego z tamtym uwielbianym przez młodego wówczas (i nieco starszego dziś) zwierza. Zwierz pamięta, że czytał o produkcji w Filmie czy w innym czasopiśmie filmowym. Trzy zdjęcia z planu (dokładnie z kręcenia ostatniej sceny na ławce – dziwcie się lub nie, ale zwierz doskonale pamięta graficzny wygląd niektórych artykułów, które czytał. Taka jest pamięć zwierza – bardzo przywiązana do obrazków.) plus informacja, że produkcja się przedłuża i Hugh Grant nie polubił się z Julią Roberts. Tyle. Żadnych wywiadów do zobaczenia na Youtube, stron z dziesiątkami zdjęć z planu, czy akurat przebywających w Londynie znajomych, którzy mogliby wpaść i zrobić zdjęcie plecom oświetleniowca. Hugh Grant i Julia Roberts byli wtedy jeszcze parą aktorów znanych u szczytu kariery i chyba nie można było się spodziewać, że czternaście lat później Roberts będzie zajmowała się przede wszystkim wychowywaniem dzieci (przyjmując, co raz rzadziej i co raz mniej ciekawsze role filmowe) zaś Grant właściwie zrezygnuje z grania na rzecz występowania w roli rzecznika podsłuchiwanych brytyjskich gwiazd. Pewnie też nikt się nie spodziewał, że powtórzenie po raz drugi roli uroczego anglika, zawstydzonego własnym istnieniem sprawi, ze Grant trafi do szufladki, z której chcąc, nie chcąc nie wygrzebie się właściwie aż do dziś.
Zwierz powinien zaznaczyć, na wstępie że niezależnie od ilości spotkań z filmem i własnego wieku nigdy nie rozumiał dlaczego najbardziej znany jest najbardziej koszmarny i kiczowaty cytat z filmu (ten który pojawia się na końcu) a nie mnóstwo innych fajnych tekstów jakie padają z ekranu. Dlatego, będzie rzucał tymi mniej popularnymi cytatami.
Zwierz nie widział filmu w kinie. Trudno się dziwić – mając trzynaście lat zwierz dopiero zaczął chodzić do kina sam – najczęściej nie mówiąc o tym nikomu i urywając się z zajęć dodatkowych. Ale na tą produkcję jeszcze się nie załapał. Dopiero dwa lata później będzie wsiadał do złego autobusu wiozącego go ku kinu zamiast ku zajęciom dodatkowym. Zresztą przez pewien czas zwierz wcale nie chciał filmu obejrzeć. Pierwszą recenzję, jaką usłyszał z ust swego brata zwierz potraktował wówczas, jako decydującą. A bratu film się nie spodobał, dziś zwierza wcale to nie dziwi, bo w sumie nikt nie kręcił produkcji dla nastoletnich chłopców. Jednak ta pierwsza niechęć nie zmienia faktu, że Notting Hill było pierwszym filmem, jaki zwierz obejrzał na domowym DVD. Zwierz kupił płytę zanim jeszcze jego szacowna matka wywiązując się (ku wielkiemu i dość niesprawiedliwemu zaskoczeniu zwierza) z złożonej obietnicy kupiła odtwarzacz do domu. Zwierz trzymał płytę na półce, nierozpakowaną – trochę jak obietnicę tych wszystkich wspaniałych rzeczy, jakie miała przynieść nowa technologia. To było DVD dodawane do jakiegoś czasopisma i zwierz dobrze pamięta, że nie był szczególnie zachwycony faktem, że jest to wersja wyłącznie z napisami. To były czasy, kiedy język angielski był największym wrogiem zwierza, a Londyn miastem, tak dalekim, że prawie nieistniejącym.
Zmiany w filmie zachodziły powoli. Na początku zwierz kojarzył odtwórców głównych ról. Ci z drugoplanowych może mu gdzieś mignęli, ale najczęściej byli to jacyś aktorzy, z twarzą, ale bez imienia i nazwiska. Teraz, kiedy zwierz ogląda film to przecież wie, że facet, który kradnie książkę w księgarni to Dylan Moran, którego autograf (specjalnie na urodziny zwierza) leży sobie na telewizorze (tam zwierz trzyma wszystkie autografy, jakie posiada), przyjaciel głównego bohatera, który te kilka lat temu był niewiele znaczącą w tle to przecież Hugo Bonneville jeden z ulubionych telewizyjnych aktorów zwierza, który znalazł się na liście aktorów, których kariery zwierz śledził swego czasu. Nawet śliczna dziewczyna, która byłaby idealna dla bohatera gdyby nie oddał serca innej nie jest już grana przez anonimową aktorkę – to przecież Emily Mortimer, która gra w kochanym/znienawidzonym przez zwierza The Newsroom.
Film zmienił się też z innych powodów. Zwierz wybrał się przecież do Londynu nie jeden raz. Przechodził pod Ritzem i nie musi się dłużej zastanawiać by przypomnieć sobie ile kroków dalej jest stacja metra, gdzie jest najbliższa kawiarnia. Zwierz udał się do Notting Hill i mógł na własne oczy zobaczyć sobie jak urocze są te rzędy miejskich domów z identycznymi schodami, kolumienkami i ogródkami. Mógł też stwierdzić, że sama okolica została, co oczywiste podkolorowana, wyprana z tego, co jest w niej lekko denerwujące. Film po tych wyprawach z jednej strony stal się bardziej realny a jednocześnie stracił coś magicznego, co charakteryzuje produkcje, które dzieją się w świecie, którego nie znamy. Zwierz pisał o tym nie raz, ale jednym z największych minusów podróżowania jest fakt, że filmy z dziania się wszędzie i nigdzie zaczynają dziać się w bardzo konkretnych miejscach. Niekiedy jest to bardzo fajne, ale odbiera też odrobinę uroku produkcji.
Zmienił się też zwierz. Przecież spędził większość swojego życia oglądając filmy, które były przerywane dziesiątkami reklam i czytane przez lektora, który czytał, co trzecią linijkę dialogu. Zwierz nawet doskonale pamięta jak powinno brzmieć tłumaczenie niektórych linijek, bo nie ukrywajmy, zwierz widział Notting Hill tyle razy, że większość listy dialogowej zna na pamięć. Ale nie o to chodzi – zwierz zamienił się przez te wszystkie lata w istotę, której przecież w swoim młodym wieku by nie poznał. Nie chodzi o irytację, jaką wywołują w nim reklamy, ale np. o to, że właściwie nie jest już w stanie oglądać filmów (angielskich) z lektorem. I to nie, dlatego, że jest mu przeciwny, ale dlatego, że po prostu przyzwyczaił się przez lata, że oglądając filmy po angielsku ma dostęp do całej ścieżki dźwiękowej, do głosu aktorów, do tego, co naprawdę w filmie było, a nie tego, co koślawo przetłumaczono. Ale nie chodzi jedynie o kwestie językowe – przezabawna scena z kolejnymi wywiadami, jakie musi prowadzić bohater z aktorami występującymi w filmie, którego nie widział, stała się dla zwierza jeszcze zabawniejsza, kiedy zrozumiał, czym jest tzw. ‘press junket” i na czym polega jego specyfika. Podobnie jak długi dialog o klauzulach nagości w filmach stal się zabawniejszy, gdy zwierz zrozumiał wszystkie tzw. „inside jokes” (zwierz przeprasza za ten anglojęzyczny wtręt, ale czy istnieje odpowiednik w języku polskim na określenie takiego dowcipu?).
To tak żeby wytłumaczyć tytuł wpisu dla tych, którzy nie pamiętają.
Zwierz sam pisał wczoraj o tym, że teatr ma nad filmem tą przewagę – każda sztuka jest dziełem niedokończonym, które nie ma ostatecznej wersji. Zwierz się z tego nie wycofuje. Ale z drugiej strony – skoro taka urocza bzdurka jak Notting Hill przez tyle lat zmieniała to, co powiedzieć o innych filmach. Tych, które zmieniały się jeszcze bardziej. Bo przecież nawet na Notting Hill zwierz patrzy po latach inaczej widząc więcej tych znanych filmowych chwytów, luk w scenariuszu, podobieństw z innymi historiami Curtisa. Kiedy zwierz przyznaje się do tego, że często wraca di filmów, które już widział słyszy, że przecież jest tyle filmów, których nie widział, tak mało czasu, że po prostu nie ma sensu. Zwłaszcza do filmów, które przecież nie są jakieś poruszające, tylko po prostu są przyjemną komedią. Ale zwierz zawsze powtarza, że do tego, co nas poruszyło, rozbawiło czy nam się spodobało warto wracać. Zwierz jest przekonany, że kilka filmów, które już widzieliście dziś będzie zupełnie inne. I to nie chodzi o wielkie produkcje tylko o rzeczy, które po prostu kiedyś się widziało. Zwierz oglądając Notting Hill zdał sobie sprawę, jak niesamowicie przez te lata zmieniło się jego postrzeganie brytyjskich filmów. Niby nic a jednak jak inaczej obserwować zmiany, jakie w nas zachodzą jak nie powrót do tego, co już raz zobaczyliśmy.. Jak ciekawie poznać własną zmienność przez niezmienność tego, co już raz opowiedziano. I pomyślcie to wszystko zwierz wyniósł z wyjątkowo irytującego, ocenzurowanego i przerywanego, co chwila reklamami seansu filmu, który widział pół tuzina razy. Jak zwykł mówić zwierz. Nie ma straconych wieczorów i zbędnych seansów.
Ps: A w ogóle to zwierz był niesamowicie zaskoczony tym, że telewizja ocenzurowała w tak koszmarny i kretyński sposób film. I ma do was pytanie – spotkaliście się z tym kiedyś? Zwierz widział wcześniej przycięte filmy – jedna dwie sceny, ale chyba raczej by pasowało do formatu z reklamami niż po prostu by usunąć z filmu jakiś rodzaj humoru. Zwierz może za mało telewizji ogląda, ale musi przyznać, że jest w prawdziwym szoku, że takie praktyki mają miejsce. Serio cóż to za pomysł cenzurować film i to jeszcze taki, w którym naprawdę nic poruszając niewłaściwego nie ma (oczywiście dochodzi do tego znana zwierzowi z wielu produkcji cenzura lektorska gdzie nikt nigdy nie klnie).
Ps2: Zwierz zwrócił uwagę, że kilka ostatnich wpisów miało jakąś zaskakująco dużą liczbę polubień. Zwierz nie wie czy ma dobry ciąg wpisów, czy wam się nudzi, ale w każdym razie bardzo dziękuje. Strasznie fajnie pisać, kiedy odzew jest duży i pozytywny.