Czasem zastanawiam się czy można wyjaśnić komuś kto nigdy nie oglądał Doktora Who z czym wiąże się zmiana osoby grającej Doktora. Jakie to emocje. Niepewność i ile w tym wszystkim nadziei. W ogóle czasem zastanawiam się czy można komukolwiek wyjaśnić emocje związane z oglądaniem Doktora. Bo to z jednej strony serial, ale z drugiej – coś więcej, zjawisko, które jeśli raz nas złapie, nie puści. Nawet jeśli pierwszy sezon nadano pięćdziesiąt pięć lat temu. Dwa zdania w tym tekście mogą zostać uznane za jako tako spoilerowe ale tylko jak się oglądało odcinek.
Największe emocje w pierwszym odcinku nowej jedenastej serii budziło oczywiście pojawienie się nowej odtwórczyni roli Doktora, którą gra Jodie Whittaker (znana z wielu brytyjskich seriali – Zwierzowi najbardziej kojarzy się z Broadchurch). Jednocześnie – jeśli ktokolwiek to przegapił, zmienił się showrunner serialu. Po latach rządów Moffata jego miejsce zajął Chris Chibnall, który pisał już odcinki Doktora (na przykład ten o dinozaurach na statku kosmicznym) a poza tym dał nam genialne Broadchurch. Przy takiej obfitości nowości, trudno było powiedzieć czego się spodziewać. W związku z tym Zwierz przyjął najlepszą możliwą taktykę i nie za bardzo spodziewał się czegokolwiek. Co okazało się dobrym podejściem bo pierwszy odcinek jedenastej serii, jest trochę zawieszony pomiędzy tym co się zna a czymś zupełnie nowym.
Akcja odcinka rozgrywa się w Sheffield, w północnej Anglii. Podobno przesunięcie Doktora i jego przygód na północ było zamierzonym działaniem scenarzystów, którzy chcieli docenić, wcześniej pomijanych nieco mieszkańców regionu, którzy mogli co najwyżej patrzeć jak znów ktoś demoluje Londyn czy Cardiff. O ile Londyńczycy pewnie by kolejnego obcego nie zauważyli, to w Sheffield gdzie nigdy nie dzieje się nic dziwnego, kosmici raczej potrafią zwrócić na siebie uwagę. Zresztą ponoć mieszkańcy północy autentycznie przyjęli radośnie scenę, w której pijany mieszkaniec miasta rzuca w kosmicznego łowcę sałatką od kebabu, twierdząc że to najlepszy portret mieszkańców regionu jaki widzieli od dawna.
Sama przygoda jest raczej prosta. Mamy tu klasyczne elementy – przypadkowych ludzi na których wpada Doktor, tajemnicze stworzenie z innego świata, które może być zagrożeniem, choć początkowo nikt nie wie o co mu chodzi. Mamy także regenerującą się Doktor, co oznacza, że na początku odcinka jest zagubiona, a widzowie, czekają aż z każdą sceną przypomni sobie kim jest, co się jej przydarzyło i jak może wszystkiemu co złe zapobiec. Kto narzeka na wolne tempo narracji w tym odcinku powinien sobie przypomnieć jak za czasów RTD Tennant po regeneracji spędził większość czasu śpiąc, tylko po to by potem walczyć z morderczymi choinkami. Przynajmniej Zwierz zawsze przypomina sobie takie perły serialu ilekroć przychodzi mu narzekać na to, że gdzieś akcja toczy się wolno, czy że rozwiązanie jest niedorzeczne.
Przy czym w tym odcinku – jeśli chodzi o akcję to dzieje się dość dużo. Więcej niż w zwykłym odcinku Doktora. Nowością jest nie tyle tempo narracji, co jej rozciągnięcie. Odcinek nie jest dłuższy ale dzieje się w nim więcej rzeczy, w większym przedziale czasowym. Mam poczucie, że za czasów Moffata cały odcinek rozegrałby się w ciemnym pociągu gdzie przed chwilą widziano obcego. Tu jest to tylko niewielki epizod. Z kolei samo poszukiwanie odpowiedzi na to kim jest obcy i czego chce też zajmuje nieco więcej czasu, ale ponownie – wbrew ulubionym zabiegom Moffata, odpowiedź jest raczej prosta, i bardziej przywodzi na myśl skojarzenia z Predatorem niż z jakimś kosmitą o niesamowicie skomplikowanej poplątanej motywacji.
Chibnall jest scenarzystą dużo bardziej bezwzględnym, czy może dorosłym, niż jego poprzednicy. Jednym z kluczowych elementów obecnych w odcinku jest śmierć przypadkowych ofiar – które giną zupełnie bez sensu. Jednocześnie w odcinku ginie też jedna z postaci do której się przywiązaliśmy – jej śmierć ma znaczenie dla motywacji bohaterów, pozostałe – są zupełnie przypadkowe. Przyznam wam szczerze – mam poczucie, że to jest trochę zmiana. Jasne – w Doktorze zawsze zdarzało się, że ktoś ginął, ale tutaj miałam poczucie, że tej śmierci jest naprawdę dużo i czasem jest ona zupełnie bezsensowna, a czasem – jest zaaranżowana tak by było nam bardzo przykro (np. widzimy ochroniarza który na chwilkę przed śmiercią rozmawia czule z wnuczką). Nie wiem jeszcze jak się z tym czuję. Osobiście wolę kiedy w Doktorze wszyscy żyją i nikomu nic złego się nie dzieje. Może Moffat ze swoją niechęcią do ostatecznego zabijania kogokolwiek mnie rozpuścił.
Nowa grupa pomagająca Doktor została bardzo sympatycznie pomyślana. Ryan Sinclair to dziewiętnastolatek cierpiący na przypadłość, która powoduje zaburzenia równowagi i koordynacji. Napisano go jako sympatycznego ale nieco zagubionego bohatera. Doskonałego by mógł się zmienić z czasem. W wir przygody przypadkowo zaplątuje się jego koleżanka ze szkoły średniej, początkująca policjantka – Yasmin Khan. Tu z kolei mamy taki typowy przykład bohaterki, która chciałaby w końcu zacząć coś robić a nie tylko rozsądzać skłóconych ludzi na parkingu. Na koniec – para która chyba najciekawiej uzupełnia grupę – dziadkowie Ryana – Grace i Graham – dopiero niedawno po ślubie (Graham nie jest rodzonym dziadkiem bohatera), którzy przypominają że doskonale bawić się w czasie przygód z Doktorem nie muszą tylko osoby młode. Cała ta grupa ma dobrą dynamikę a postacie są na tyle wyraźnie nakreślone że chcemy wiedzieć o nich więcej. Przy czym cieszy mnie, że mają ze sobą inne związki niż tylko bycie towarzyszami Doktora. To sprawia, że budowanie relacji pomiędzy nimi może się zacząć w zupełnie innym miejscu.
Tu dochodzimy do pytania jaka jest 13 Doktor? Osobiście Zwierz miał poczucie, że chwilowo jest bardzo podobna do mojego ukochanego dziesiątego Doktora. Dlaczego? Trudno to jednoznacznie określić. Na pewno dużo jest w tej postaci entuzjazmu, i radości – którego nieco brakowało wcześniejszej reinkarnacji. To nie jest zła Doktor, to Doktor motywacyjna, pewna siebie, dowcipna, ale przede wszystkim optymistyczna. Jodie Whittaker bez trudu radzi sobie tu z graniem kosmity, po którym niekoniecznie na pierwszy rzut oka widać, że jest kosmitą. Jest w jej zachowaniu coś dziwnego, niecodziennego, dokładnie takiego jakiego można się spodziewać po kimś kto jeszcze niedawno był wściekłym szkotem. Jednocześnie – jeśli ktoś się zastanawiał – jak bardzo zmienia serial fakt, że bohatera gra kobieta- zaskakująco mało. Doktor to Doktor. Jeśli jako jedyny w pomieszczeniu nie boi się obecego, jeśli wymyśla przedziwne rozwiązania skomplikowanych pomysłów, jeśli staje w obronie ludzi i każe im schować się za sobą – wtedy to Doktor, niezależnie kto go gra. Zwłaszcza, że bohaterowie serialu nie znają innego Doktora więc dla nich nie zaszła tu żadna zmiana. Co prawda w kilku miejscach scenarzysta niemal dosłownie odnosi się do tego jak można iść do przodu, oddając honor temu co było, ale jest to na tyle zgrabnie wpisane w serial, że za parę lat kiedy widzowie nie będą w ogóle widzieli w czym był problem – ta przemowa też będzie miała sens.
Ciekawa jest – choć może mi się tylko wydaje – zmiana kolorystyczna w Doktorze. Odcinek jest dość ciemny – choć ze złotymi elementami. Pod względem atmosfery budowanej przez kolejne ujęcia bardziej przypominał mi Torchwood, niż Doktora z czasów Moffata. W ogóle – skoro przy tym jestem, miałam jakieś poczucie, że oglądając ten pierwszy odcinek mam odczucie jakbyśmy trochę zbliżyli się do czasów RTD a niekoniecznie kontynuowali to co zrobił Moffat. Ale po jednym odcinku nie sposób tego ocenić. Przy czym Chibnall moim zdaniem pozostawił w odcinku pewne sugestie jakiejś większej narracji która wszystko razem zepnie. Zobaczymy do jakiego stopnia pójdzie tropem Moffata z dużymi metaplotami a do jakiego drogą RTD gdzie metaplot zwykle jednak odgrywał nieco mniejszą rolę. Na pewno mam poczucie pewnej ulgi, że obejrzałam odcinek bez kosmicznego plot twistu, bo te zaczęły mnie nieco męczyć. Choć jest cliffhanger (niewielki ale zawsze).
W przyrastającej mitologii Doktora, zawsze jest miejsce dla nowych przedmiotów, scen i sytuacji które mają spore szanse stać się kultowymi. Jestem przekonana, że wciągu najbliższych lat będę widzieć mnóstwo coplayerów Doktora chodzących z łyżeczkami w dłoni czy narzekającymi na puste kieszenie. Jestem przekonana, że Trzynasta Doktor sporo do tej mitologii dołoży – bo już teraz widać, że scenarzysta lubi – jak każdy scenarzysta Doktora – bawić się w nadawanie znaczenia pozornie błahym przedmiotom. Do dziś jest mi trudno uwierzyć, jak bardzo ważny dla fanów doktora jest Fez. Takie refleksje zawsze sprawiają, że człowiek zaczyna się zastanawiać jak myśmy tu trafili?
Pierwszy odcinek nowych przygód Doktora, to wciąż mało by jednoznacznie przesądzić czy zmiana showrunnera rzeczywiście przełoży się na dużą zmianę w samym serialu. Na to trzeba będzie poczekać do końca sezonu. Co nie zmienia faktu, że już po tym pierwszym odcinku wiemy, że naprawdę nie ma znaczenia kto gra Doktora o ile gra go dobrze. To naprawdę postać której cała koncepcja opiera się na pewnym zachowaniu (entuzjazmie w obliczy zagrożenia, moralnym kompasie, przekonaniu o konieczności niesienia pomocy) a nie na wyglądzie czy płci. Kiedy Trzynastka mówi, że przemieszcza się po kosmosie stając się pomóc i naprawiać rzeczy, to jest to streszczenie całej koncepcji postaci. Wszystko inne to tylko ładne ozdobniki i zabawa z widzem. Dlatego, nie ogląda się tego odcinka jako coś zupełnie innego – taki był chyba zresztą zamiar scenarzystów – tylko jako kontynuację. Być może to tylko moje odczucie, ale nie miałam poczucia, by była to jakaś drastyczna zmiana, może dlatego, że Doktor nadal jest najciekawszą postacią w pomieszczeniu.
Nie będę ukrywać – ten odcinek raczej nie zostanie moim ukochanym, ale nie jestem zawiedziona. Nie ma we mnie jeszcze dzikich pisków, ale już troszkę nóżka lata żeby poskakać z entuzjazmem. Ta pierwsza odsłona Doktora bardzo przypadła mi do gustu. Teraz jestem ciekawa jak bohaterowie poradzą sobie na innych planetach i co zawsze mnie najbardziej interesuje – w przeszłości albo przyszłości. Ale na to pozostaje mi czekać w następnych tygodniach i wcale, ale to wcale mnie to nie smuci. Wręcz przeciwnie nie mogę uwierzyć, że znów mamy Doktora co tydzień. A teraz wybaczcie muszę iść przeczesać Internet w poszukiwaniu takiego fajnego kolczyka jaki nosi Doktor. Muszę mieć taki sam.
Ps: Odcinek kupiłam za niecałe dwa dolary na Film Play. W podobnej cenie można dostać na ITunes jeśli macie amerykańskie konto.