Zwierz jakiś czas temu zapytał swoich czytelników co oglądać jeśli serce pożąda serialu przyjemnego,który podnosi na duchu i nie wymaga szczególnego wysiłku intelektualnego. Zanim jeszcze czytelnicy zdążyli się odezwać koleżanka zwierza stwierdziła, że póki nie widziało się Slings and Arrows człowiek nie ma prawa zadawać szerszej publiczności takich pytań. Och jak bardzo miała rację.
Slings and arrows uczy nas że martwi reżyserzy są nieznośni ale zdecydowanie łatwiej wystawić sztukę z pomocą ducha niż bez niego
Zacznijmy od tego, że zwierz kompletnie nie zna się na kanadyjskich serialach. Gdzieś po drodze zwierz stwierdził, że nie da się śledzić z równym zaangażowaniem wszystkich światowych przyczółków popkultury i Kanada znalazła się na liście państw na które zwierz od czasu do czasu spogląda ale nie stawia sobie za zadanie trzymania ręki na pulsie. Trzeba od razu jednak zaznaczyć,że jest to o tyle głupie, że akurat Kanadyjczycy robią dobre seriale a na dodatek po angielsku. No ale wszystkiego oglądać się nie da (zwierz wie bo próbował) więc coś pominąć trzeba. Plusem takiej sytuacji jest fakt, że kiedy człowiek w końcu zrozumie swój błąd to czeka go cała galeria przepysznych produkcji. Przy czym strasznie widać że Kanadzie jednak zdecydowanie bliżej do popkultury europejskiej – zarówno jeśli chodzi o budżet (czasem brak funduszy ma swoje plusy) jak i o poczucie humoru. Innymi słowy niedługo pewnie zwierz postanowi zanurzyć się po uszy w świecie kanadyjskich produkcji i tyle będzie z rozsądnego ograniczania pól zainteresowań.
Zwierz obeciał sobie kidyś że raczej nie da się pochłonąć kanadyjskiej kulturze popularnej. Cóż nie ma wielkich szans by zwierz pozostał przy swoim postanowieniu
No dobra ale jesteście tu dla Slings and Arrows. Ten przeuroczy (niestety mający tylko trzy sezony) serial, opowiada o teatrze. Sam pomysł jest doskonały bo środowisko teatralne to idealna przestrzeń do rozegrania wszystkich niezbędnych elementów historii – mamy więc miejsce na miłość, zazdrość, nienawiść, szaleństwo i klasyczny konflikt dobra ze złem, gdzie zło reprezentowane jest przez pewną siebie blondynkę z doskonałym planem marketingowym. Nieco dokładniejsze streszczenie fabuły (z niewielką acz konieczną liczbą spoilerów) nie oddaje w pełni uroku historii. Mamy więc zestaw postaci – dość klasyczny – reżysera, który kiedyś był gwiazdą do chwili kiedy zwariował, jego dawną ukochaną, dziś aktorkę która nie przykład się do gry i romansuje z coraz młodszymi facetami, amerykańskiego gwiazdora który ma zagrać Hamleta, młodą aktorkę,która marzy o tym by znaleźć się na środku sceny, szefa administracji który marzy o tym by teatr zarabiał , irytującego i pretensjonalnego reżysera awangardowego i w końcu ducha. Wszak każda dobra historia powinna mieć ducha, a jeśli to historia o reżyserowaniu Hamleta to może mieć nawet ducha nakłaniającego bohaterów do działania. A wszyscy oni spotykają się w jednym teatrze gdzie – mimo dawnych zaszłości – trzeba wystawić sztukę bo inaczej lokalny festiwal teatralny nie ma szans przetrwać w obecnym kształcie.
Teoretycznie mamy tu spotkanie sztuki z komercją ale przyjemny i inteligetny to pojedynek.
Teoretycznie serial nie dodaje nic szczególnie nowego do pewnych klasycznych układów, które pojawiają się niemal w każdej opowieści o aktorach, czy nawet nie o samych aktorach co o małej grupie ludzi zmuszonej do współpracy. Jednocześnie jednak jest w nim coś niesłychanie ożywczego. Przede wszystkim widać olbrzymią sympatię twórców do swoich bohaterów. Tak jasne reżyser jest szalony (dosłownie) i nieodpowiedzialny ale także pełen pasji i w sumie trudno go nie lubić. Sławna aktorka może i romansuje z dużo młodszym od siebie chłopakiem, ale potrafi dostrzec talent młodszej aktorki zaś sam chłopak- mimo,że głupi jak but jest całkiem miły. No właśnie – dawno zwierz nie oglądał serialu w którym tak wiele postaci byłoby całkiem sympatycznych – amerykański aktor grający Hamleta okaże się niepewnym siebie ale w sumie bardzo sympatycznym chłopakiem, młoda dziewczyna chcąca stanąć na scenie będzie bardziej kochała samo granie niż sławę, nawet koszmarny awangardowy reżyser daje się polubić – głównie dlatego, że to cudownie śmieszna rola. Sympatia do bohaterów jest w przypadku każdego serialu kluczowa – jasne czasem zdarza się nam (nawet z pożytkiem) oglądać produkcję w której nikogo nie lubimy ale jest to rozrywka zupełnie innego rodzaju. Przy czym warto tu zaznaczyć, że to serial bardzo dobrze zagrany, lekko i tak naturalnie że można odnieść wrażenie, że rzeczywiście wynajęto do produkcji trupę teatralną. Przy czym żeby było jasne – twórcy serialu nie ukrywają przed nami, że którzy to w sumie jednostki nieznośne, gotowe w każdej chwili urządzić dramę bądź burdę i niezależnie od tego jak bardzo ich lubimy, nigdy, przenigdy nie chcielibyśmy mieć z nimi cokolwiek wspólnego (oczywiście poza oglądaniem ich na scenie).
Serial przecudownie pokazuje jak koszmarni potrafią być awnagardowi reżyserzy. Cudny i prześmieszny jest to wątek
Jednocześnie serial jest także głosem w sprawie tego czym powinien być teatr. To ciekawe jak ten komediowy (choć raczej bliżej mu do produkcji obyczajowej ze sporą dawką humoru) wypowiada się na niemal wszystkie kluczowe tematy związane ze światem współczesnego teatru. Na początku więc mamy klasyczny spór czym teatr współczesny powinien być – awangardą, komercją czy może istnieje jakaś trzecia ścieżka. Awangardowe podejście do teatru zostaje tu cudownie wyśmiane. Zwierz już do końca życia będzie wiedział, że nie należy pod żadnym pozorem mieć konia na scenie. Twórcom doskonale udało się stworzyć karykaturalny obraz współczesnego reżysera który pragnie wszystkiego tylko nie wystawienia tego co ma w tekście. Ale awangarda zostaje tu wyśmiana w sposób uroczy i w sumie bez nienawiści – wszak wszystko można tu rozwiązać starym dobrym pojedynkiem na teatralne miecze. Większym zagrożeniem – wobec którego twórcy serialu nie mają żadnego sentymentu jest próba całkowitej komercjalizacji świata teatralnego. Tu Slings and Arrows są produkcją nie idącą na kompromisy – nie można zamienić teatrów w przybudówki do sklepu z pamiątkami, nie można widowni fundować trzech musicali w sezonie, nie można w końcu patrzeć na teatr tylko przez pryzmat zwrotu kosztów. Co więc można? Ten komediowy serial podpowiada, że sam akt opowiedzenia historii – dobrej historii- właściwie powinien wystarczyć. Jeśli uda się zmusić widownię do zawieszenia niewiary i na chwilę wciągnąć ich świat poetyckiej rzeczywistości – wtedy powinno się udać. Byłoby to bardzo pretensjonalne gdyby nie fakt iż z serialu wylewa się taka szczera wiara w moc teatru. I to na tyle silną, że odpowiednio poprowadzone szkolenia dla managerów, którzy chcieli by się czegoś ze świata teatru nauczyć, naprawdę mogą pomóc. Może niekoniecznie w zarządzaniu ale na pewno w odnalezieniu charakteru w skromnym pracowniku księgowości.
Zwierz zobaczył w serialu jedną znajomą twarz – co wcale mu nie przeszkadza
Trzeba jednak zauważyć, że serial stawia też – może nie zupełnie serio – całkiem ważne pytanie o którym często się zapomina. Kto ma za to wszystko płacić? Nowy artystyczny sezon może okazać się triumfem ducha teatru, ale bilety powinny się sprzedawać, a nawet jeśli się sprzedają to może to nie wystarczyć. Trzeba więc sprzedać kawałek duszy sponsorom a ci niestety nie zawsze są zainteresowani tym by na scenie królowała sztuka wysoka. Jeśli się nad tym zastanowić to rzeczywiście świat teatru znajduje się w pewnej pułapce. I choć wciąż mówimy o przyjemnym serialu komediowym to niewątpliwie jest to problem nad którym nie sposób się zasępić. Bo co właściwie zrobić w takim przypadku? Na całe szczęście przynajmniej w pierwszym sezonie kibicujemy przede wszystkim dyrektorowi artystycznemu przedsięwzięcia, gorzej kiedy zaczynamy na prawy patrzeć z punktu widzenia osób odpowiedzialnych za finanse.
W serialu jest całe mnóstwo miłość do teatru. Co jest w sumie duszą produkcji
Zwierz mógłby mieć małe zastrzeżenia do serialu – który mimo wszystko czasami jest nieco zbyt sentymentalny (choćby w scenach gdzie wszystkie elementy teatralnej układanki zaczynają pasować) ale prawda jest taka, ze każda historia o teatrze niesamowicie wciąga widza. Chociażby dlatego, że jest coś niesłychanie fascynującego w samym procesie tworzenia przedstawienia teatralnego. Fakt, że os samego początku wiemy, że w takich serialach droga wiedzie od koszmaru (zawsze przecież na początku jest koszmar) do potencjalnego triumfu wcale nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie – właśnie tego chcemy od całej historii – potwierdzenia, że to całe udawanie że jest się kimś zupełnie innym i opowiadanie po raz kolejny tej samej (znanej już przecież wszystkim) opowieści ma sens. Jest w tym coś znanego a jednocześnie zawsze dajemy się nabrać na ten sam mechanizm – kibicujemy tym którym nie powinno się udać i cieszymy się zwycięstwem dobrych intencji i pasji nad przeciwnościami losu. Choć jak słusznie zauważa jeden z bohaterów – niezależnie do zagrają krytyce i tak się nie spodoba. Trzeba tu jeszcze zaznaczyć, że twórcy serialu doskonale wiedzieli co robią wybierając jako sztukę do wystawienia Hamleta – poza olbrzymią wiarą ludzi,że Hamlet jest czymś więcej niż kolejnym dramatem, dochodzi tu jeszcze znajomość oryginału. Wszyscy mniej więcej znamy Hamleta i kiedy nasz reżyser podpowiada swoim aktorom co w danej chwili mają czuć ich postacie to czujemy się jak w domu – wiemy o kogo chodzi i czy z taką interpretacją sztuki możemy się zgodzić.
Czy zwierz wpsomniał że serial jest przy tym wszystkim niesamowicie zabawny?
Zwierz powinien coś napisać o aktorach ale przyzna szczerze, że nie za bardzo kojarzył członków obsady. Na pewno doskonały jest Paul Gross grający właściwie główną rolę szalonego aktora/reżysera Goffreya Tennanta. W pierwszym sezonie wygląda i nosi się nieco jak Bernard Black z Black Books i ma mniej więcej takie samo podejście do życia. A jednak zanim się zorientujemy bardzo lubimy jego bohatera a przede wszystkim- szczerze wierzymy, że jest doskonałym reżyserem. Doskonały jest Don McKellar jako Darren Nichols najbardziej pretensjonalny reżyser którego nosiła ziemia. Jednak w sumie pochwały można sypać bez obaw pod adresem właściwie wszystkich pozostałych członków obsady – bo rzeczywiście jest to serial doskonale obsadzony. Co ciekawe w pierwszym sezonie w roli drugoplanowej, młodej ambitnej aktorki zobaczymy Rachel McAdams – jedyną twarz z całej obsady którą zwierz kojarzy z występów międzynarodowych. Przy czym akurat w przypadku tego serialu fakt, że niekoniecznie kojarzy się na pierwszy rzut oka wcale serialowi nie przeszkadza wręcz pomaga. W końcu mamy oglądać teatralną trupę, w czasach gdzie ponoć nikt do teatru nie chodzi a stali widzowie odchodzą w zaświaty.
Zwierz nie był się w stanie oderwać do serialu. Głupi. Za szybko się skończył
Jedną z niewielu prawdziwych wad serialu jest fakt iż nie sposób powstrzymać się przed obejrzeniem następnego odcinka. Co ma pewne wady kiedy sezon ma odcinków zaledwie sześć a sezonów jest zaledwie trzy. Zanim się obejrzycie będziecie przeklinać samych siebie za tą totalną głupotę jaką jest obejrzenie całego sezonu serialu w zaledwie dwa dni. Zwierz wie, że nie wszyscy tak mają ale ponieważ całość (przynajmniej sezon pierwszy) jest nakręcona jak jeden bardzo długi film to nie sposób się oderwać. A kiedy się kończy to oczywiście zostajemy z pustką i poczuciem, że życie jest niesprawiedliwe i sezony dobrych seriali powinny być zdecydowanie dłuższe. No ale niestety – jak zwierz wspomniał – pod pewnymi względami Kanadyjczykom blisko europie i ilość odcinków w sezonie niestety zgodna jest z tradycją brytyjską. Nie mniej – lepiej płakać po niewielkiej ilości odcinków niż nigdy ich nie obejrzeć. Choć zwierz niestety ma wrażenie, że zyskał prawo do pytania „co mam teraz oglądać” nieco szybciej niżby chciał.
Ps: Wczoraj był problem z wpisem o Terminatorze ale dziś powinien już bez trudu działać.
Ps2: Zwierz zastanawia się czy na miesiące letnie nie zmienić nieco zasady publikowania wpisów w weekend. Po pierwsze – prawie ich nie czytacie – co w sumie nie przeszkadza zwierzowi w ogóle bo i tak lubi pisać ale drugi problem jest taki, że zwierz nie za bardzo ma czas je pisać zajęty cieszeniem się słońcem (w końcu czyste niebo skłania by spojrzeć na coś innego niż ekran komputera). Zwierz zastanawia się nad wprowadzeniem zasady, że latem w weekend możecie się spodziewać jednego tekstu a nie dwóch. Przy czym jeszcze zwierz nie postanowił. A przede wszystkim nie wie czy sam się powstrzyma. Nie mniej nastawianie budzika w weekend na wcześniejszą godzinę bo trzeba napisać wpis jest nieco szalone.