Zwierz musi przyznać, że nie miał wielkich nadziei związanych z ekranizacją „Serii Niefortunnych Zdarzeń” przygotowywaną dla Netflixa. Być może za bardzo sparzył się na wersji kinowej (która miała niezłe elementy ale ogólnie była wielkim chaosem) a może po prostu przestał się nastawiać że każdy serial Netflixa będzie automatycznie produkcją udaną. Na całe szczęście z tego braku oczekiwań wyszło bardzo przyjemne.
Zacznijmy od tego, że jedną z najcudowniejszych rzeczy w całej Serii Niefortunnych Zdarzeń (książki) nie są nawet opowiadane przygody, ale to jak są opowiadane. Książka wychodzi poza zwykłą narrację, autor co chwila się wtrąca, coś dopowiada a jego tajemnicza i tragiczna historia jest elementem świata przedstawionego (zresztą o samym autorze serii Lemony Snikecie też jest książka która dopowiada pewne fakty z jego biografii). Do tego sam historia jest prowadzona zupełnie inaczej niż w wielu powieściach przygodowych dla dzieci. W wielu powieściach dla dzieci czy właściwie dla młodszej młodzieży historia wygląda mniej więcej podobnie. Jeden schemat – pokazuje bohatera który ma dobre życie, jego życie zostaje przerwane przez niefortunne zdarzenie, niefortunne zdarzenie prowadzi do następnego ale pod koniec wszystko zostaje przywrócone do porządku. To tradycja z której pochodzi np. Mała Księżniczka. Jest oczywiście jeszcze drugi schemat w którym bohater ma złe życie, przychodzi ktoś i je odmienia, pojawiają się niefortunne zdarzenia i ostatecznie wszystko kończy się dobrze. Ten podział nie wyczerpuje całości złożoności literatury dziecięco młodzieżowej ale pokazuje pewne schematy.
Jako dziecko zwierz najbardziej lubił niefortunne zdarzenia na drodze do happy endu. Im mocniej życie kopało bohaterów, im bardziej czuli się nieszczęśliwi, pominięci czy sfrustrowani tym bardziej zwierz zacierał ręce. Z wielu powodów – dlatego, że frustracja książkowych bohaterów była czymś co zwierz doskonale znał z własnego życia (w przeciwieństwie do cudownych przygód które jakoś nie chciały nastąpić) po drugie zasada w wielu książkach była podobna. Im bardziej kogoś pognębiano tym bardziej był nieulękły i tym więcej znajdował w sobie siły. To trop tak stary i tak dobrze zakorzeniony w kulturze że musi w nim być coś poruszającego dla wszystkich. Dlaczego zwierz o tym wspomina? Bo Seria Niefortunnych Zdarzeń to jedna z tych serii książek która odkrywa jak przyjemne jest dla czytelnika właśnie czytanie o takich kolejnych perypetiach bohaterów – im bardziej oddala się dzięki nim zakończenie, im częściej muszą stawiać czoła przeciwnościom losu, tym lepiej. Jednocześnie to książka która mnoży tajemnice jednocześnie absolutnie nie dając pewności że zostaną rozwiązane. Zwierz ma wrażenie, że o ile dla dorosłego czytelnika taki zabieg może być niesłychanie frustrujący to czytelnik młodszy może mieć nieco inną perspektywę. Zwierz może trochę tu przesadza ale będąc dzieciakiem czy młodszym nastolatkiem człowiek natyka się na bardzo wiele zagadek na które nie dostaje odpowiedzi. Czasem bardzo, bardzo długo.
Dobrze wróćmy do samej ekranizacji. Przede wszystkim tym co zdaniem zwierza uratowało cały koncept przeniesienia serii książek na serial było uwzględnienie narratora. Wycięcie go z historii nie ma sensu, i nie oddaje w pełni charakteru opowieści. Tu narrator jest – obecny w świecie przedstawionym, może przerywać narrację, przesuwać historię, podpowiadać, zapowiadać i ostrzegać. Bo częścią zabawy związaną z tą książką jest ciągłe i uporczywe przestrzeganie czytelnika a w tym przypadku widza by nie oglądał dalej i zajął się czymś innym. Patrick Warburton, który gra narratora i autora opowieści (w jednym) jest fenomenalny. Nie tylko dlatego, że ma głos którego aż chce się słuchać ale też dlatego, że jego wygląd, postura i sposób gry idealnie uzupełnia jego niekiedy melancholijny, niekiedy zdystansowany komentarz do wydarzeń które oglądamy. Narrator jest tu – zgodnie zresztą z naturą świata książki, zarówno poza jak i w świecie przedstawionym, jest władcą naszej opowieści ale nie jest z innego świata. To zabieg łatwiejszy do przeprowadzenia w książce ale tu udał się znakomicie.
Druga sprawa to tempo opowieści. Jedną z największych wad ekranizacji z 2004 roku był fakt, że ze względu na to, że jeden tom opowieści o osieroconym rodzeństwie Baudelaire to za mało na jeden film wrzucono do produkcji aż cztery tomy. Co spowodowało natłok wydarzeń i konieczność przyśpieszenia tempa. Tu nikt się nie spieszy. Jeden tom powieści został rozbity na dwa odcinki i tak udaje się spokojnie, ale bez przedłużania opowieści pokazać wszystkie przypadki rodzeństwa. Dwa odcinki zwykle tworzą podobny schemat opowieści. Rodzeństwo gdzieś przybywa, pozornie mogą je spotkać miłe rzeczy, ale ostatecznie za sprawą Hrabiego Olafa oraz innych nieprzyjemnych okoliczności wszystko kończy się tragicznie. Dzieci trafiają do nowego miejsca gdzie rozgrywa się podobny schemat. I choć w każdej opowieści pojawiają się podobne elementy to nie jest to ani przez chwilę nudne. Głównie dlatego, że świat w którym mieszkają sieroty jest odpowiednio odrealniony i wszystko co w nim obserwujemy jest odrobinę obok rzeczywistości. Przez co samo odkrywanie tego świata sprawia widzowi olbrzymią przyjemność.
Gdyby zwierz miał znaleźć serial z podobnym światem przedstawionym pewnie zdecydowałby się na porównanie z Pushing Daisies. Tu podobnie jak tam, mamy jakąś niedookreśloną rzeczywistość na sterydach. Jest to rzeczywistość, bardzo podobna do naszej ale jednocześnie nieco inna. Kolory są żywsze, wszystko jest nieco przesadzone, postacie są nośnikami pewnych cech ale niekoniecznie są realistyczne. W przypadku kreowania takiego świata mnóstwo robi scenografia i w ogóle scena wizualna filmu. No i pod tym względem serial nie chybia. To co widzimy na ekranie doskonale informuje nas jaki właściwie jest świat przedstawiony, kolejne przestrzenie w których się znajdujemy, są ładne nawet wtedy kiedy są brzydkie – sprawiają wrażenie bardziej dekoracji teatralnych niż prawdziwych miejsc. Jednocześnie jest to świat niedzisiejszy, jest w nim sporo mechaniki ale nie ma elektroniki. Najważniejszym punktem każdego miejsca do którego docierają nasi bohaterowie jest biblioteka. To ona stanowi miejsce gdzie można znaleźć wszystkie odpowiedzi i to korzystanie z biblioteki napędza opowieść. Co ciekawe – nie ma tu żadnego dydaktycznego tonu – ale historia jednoznacznie sugeruje, że kto czyta ten przez niefortunne zdarzenia przejdzie nieco łatwiej niż ten kto czytać nie chce. Jednocześnie to świat szpiegów, tajnych organizacji i kuriozalnych trup aktorskich które przygotowują szczwane plany. Ale także małych dzieci o niezwykłym uzębieniu. Realizm nie jest tu nigdzie priorytetem i cały świat jest jedną wielką grą z tropami, konwencjami i w końcu samą wielką formułą opowieści dla młodszych czytelników. Przy czym to serial który tą czwartą ścianę przesuwa gdzie chce czasem ją stawia, czasem obala a czasem – jak w cudnym fragmencie o wyższości oglądania filmu w zaciszu domu nad kinem – po prostu mówi prosto do widza. Cudowne są te zabawy – równie ciekawe co sama opowieść.
Inna sprawa warta pochwalenia to sam ton historii. Oczywiście w przypadku Serii Niefortunnych Zdarzeń zawsze ponurość opowieści była w pewien sposób odgórnie narzucona i tak często przywoływana jako jej obowiązkowy element, że traciła swój naturalny wymiar. Innymi słowy czytelnik czy widz częściej dowiaduje się, że powinno być mu smutno niż rzeczywiście jest mu smutno. Ale to nie jest błąd. Głównie dlatego, że wciąż w serialu sporo całkiem prawdziwych emocji, choć niekoniecznie ze strony dzieci. Te wydają się impregnowane na wszelkie nieszczęścia. Choć wydaje się że to one są głównymi bohaterami tak naprawdę są tylko łącznikami niekończącej się parady dorosłych. Dorosłych którzy są niekiedy bardziej nieporadni niż dzieci. Dorosłych niekompetentnych, złych, samotnych, bezradnych, niezaradnych, niemiłych, życzliwych itd. Dzieci mają swoje przypisane cechy – najstarsza z rodzeństwa Violet jest doskonałym wynalazcą, inżynierem, Klaus czyta książki i z nich czerpie wiedzę, zajmuje się dedukcją, Sunny – najmłodsza z nich – co prawda jest jeszcze malutka ale widzimy, że jest najbardziej niezwykła z całej trójki. Jest dzieckiem nieco magicznym ale świat się temu nie dziwi. Taki to świat. Dzieci przechodzą z rąk do rąk dorosłych ale są od nich bystrzejsze, szybciej odkrywają kolejne podstępy hrabiego Olafa, szybciej znajdują rozwiązanie, są odważne i lojalne. Czego niekoniecznie można powiedzieć o ich kolejnych opiekunach. Stąd też dzieci są tu bohaterami których los jest dla nas najciekawszy tylko pozornie. Trzeba jednak zauważyć, że ich nieugiętość sprawia że kiedy czasami pojawiają się ich prawdziwe emocje to widz czuje cały ten smutek o którym tyle mu naopowiadano.
Nie da się nakręcić tej serii dobrze bez dobrej obsady. Postacie są tu wyraziste, mocno zarysowane ale potrzebują dobrych aktorów by nabrać życia. Zwierzowi bardzo się podoba Neil Patrick Harris jako hrabia Olaf choć zdaniem zwierza powinien być nieco bardziej odrażający. W każdym razie widać że aktor, który jest współproducentem serialu, doskonale się bawi w swojej roli i wykorzystuje tu swój cały potencjał aktorski który jest niemały. Do tego zwierz założy się, że fakt iż w pierwszy sezonie mamy trzy cudne piosenki nie jest bez związku z NPH. W końcu skoro aktor w jednej z głównych ról umie śpiewać to trudno się powstrzymać, by nie dorzucić kilku ponurych utworów. Zwierzowi podoba się obsada głównych ról dziecięcych – Malina Weissman grająca Violet jest cudownie powściągliwa ale też nie trudno wyobrazić sobie, że umie naprawić wielką maszynę gumą do żucia, Louis Hynes też dobrze się sprawdza jako Klaus który chyba w tym sezonie miał najwięcej do grania. Zwierz musi powiedzieć, że cała obsada zrobiła na nim niesłychanie pozytywne wrażenie i nie dostrzegł by ktokolwiek odstawał. Zwierza ulubieńcem po pierwszym sezonie jest K. Todd Freeman jako wciąż kaszlący i pragnący awansu przedstawiciel banku Mr. Poe.
Zwierz nie wie co jeszcze mógłby wam napisać co by was zachęciło do seansu. Może powie, że to pierwszy od dawna serial Netflixa który oglądał na jednym wdechu, z każdym odcinkiem ciesząc się przyjętą przez twórców konwencją coraz bardziej. Dokładnie takiej produkcji od dawna zwierzowi brakowało i cudownie że się pojawiła. Co więcej to doskonała produkcja, do łączenia serialowych pokoleń bo forma serialu jest na tyle angażująca, że widz dorosły znajdzie mnóstwo przyjemności w oglądaniu zabiegów formalnych i w ogóle w całej zabawie konwencją, zaś dla widza młodszego naprawdę fajne będzie obserwowanie przygód sierot. Przy czym kluczowa sprawa – wydaje się, że warto zdać sobie sprawę, że serial jest adaptacją bardzo specyficznego tekstu dla młodych ludzi. To jest historia napisana w bardzo specyficzny sposób i serial doskonale to oddaje. Tam gdzie większość opowieści koncentruje się na tym by doprowadzić czytelników do zakończenia tu mamy mnożenie przeszkód, tam gdzie autorzy wycofują się by czytelnik sam mógł przeżyć emocje – tu narrator od samego początku mówi nam co poczujemy. Niekoniecznie zgodnie z tym co naprawdę będziemy czuć. Zdaniem zwierza to naprawdę bardzo fajna rzecz ale trzeba się z góry nastawić że to nie jest po prostu kolejna taka sama opowieść młodzieżowa o sierotkach. Choć tak przy okazji – motyw poszukiwania przez sierotę szczęśliwego domu, tak kochany przez literaturę młodzieżową jest tu wykorzystywany przecudownie.
Tak więc zwierz jest zdecydowanie niestabilną osobą bo wbrew ostrzeżeniom piosenki tytułowej zamiast kazać wam „Look away” zachęca żebyście w wolnej chwili poświęcili produkcji trochę czasu. Bo to po prostu doskonały serial a do tego – zwyczajnie trochę inny od bardzo wielu podobnych do siebie produkcji serialowych. Tylko nie płaczcie jeśli się źle skończy. Złe zakończenie jest wpisane w cenę tej opowieści. I zapowiedziane na tyle szybko że powinniście się zdążyć z nim pogodzić.
Ps: Zwierz ma jaką niespodziewaną o tej porze kolejkę wpisów które musi napisać. Co się dzieje – skąd taka wena. Za dużo tego. Przypomnijcie zwierzowi ten PS jak w maju zacznie narzekać że nie ma o czym pisać.