Tak jakoś się złożyło, że tej wiosny mieliśmy obok siebie aż trzy odsłony filmów super bohaterskich, gdzie postacie które w innym przypadku może byłby po tej samej stronie piorą się po mordach. Batman v Superman chciało być na poważnie, a wyszło żałośnie. Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów chciało być emocjonalne i to się udało. Ostatni w kolejności X- men: Apocalypse chyba nie mieli żadnych wielkich ambicji poza przypodobaniem się widzowi. I udało się, powstał film który z punktu widzenia sztuki filmowej jest marniutki. Ale jakże się cudownie człowiek na nim bawi. Recenzja zawiera spoilery.
Do you wanna bild a Pyramid – zwierz już przed rozpoczęciem seansu dowiedział się, że Apocalypse to być może najgorszy zły w historii ekranizacji komiksów. Istotnie problem polega na tym, że bohater który powinien nieść postrach jest… cóż mało przerażający. Oscar Isaac robi co może by w tych butach na koturnach (normalnie jest o głowę niższy od wszystkich niemal aktorów) i z niebieskim makijażem ale niestety – wygląda jakoś mało przerażająco. Choć mówi o zniszczeniu, nowym porządku (facet ewidentnie przeżywa że Egipcjanie nie podbili świata) to jego największa demonstracja mocy polega na budowaniu Piramid. Ja nie chce nic mówić, ale jawi się nam jako zły z lekką architektoniczną obsesją. Zwierz niemal widzi jak Apocalypse puka do drzwi X-menów i pyta „Dzień dobry czy chcieliby państwo porozmawiać o ostrosłupach”. I jest coś naprawdę uroczego w tym, że kiedy w końcu buduje swoją piramidę to mimo planów zniszczenia wszystkiego, nie zapomina umieścić w niej bardzo ładnych pomników swoich „czterech jeźdźców” których zna bardzo krótko. Naprawdę bardzo sympatyczny gest. Do tego właściwie niewiele jest w stanie bohaterom zrobić i ma wyraźną słabość do fioletu (stąd wiemy, że nie do końca pasuje do niego Magneto który ubiera się w kolor taki raczej bliżej Magenty). Oczywiście można byłoby znaleźć jakieś wyjaśnienia dla działań bohatera ale prawdę powiedziawszy przez większość czasu zwierz był pod wrażeniem jak śmieszne są sceny z Apocalypsem np. kiedy wbija się na prywatną zemstę Magneto (nie ma nic gorszego niż właśnie masz wszystkich zabić a tu ci się ktoś teleportuje za plecami) czy kiedy przyprowadza go do Auschwitz (serio to było naprawdę w złym guście). Co ciekawe ta słabość przeciwnika była dla zwierza źródłem olbrzymiej radości. Trudno powiedzieć dlaczego, może dlatego, że przypominała jak strasznie śmieszne są ekranizacje komiksów kiedy nie próbujemy ich interpretować na poważnie.
Apocalypse to taki przeciwnik który strasznie zrzędzi a jak go na chwilę zostawisz to zbuduje piramidę
Te Pruszkowskie lasy – oj dawno polska widownia nie została tak dobrze potraktowana. Magneto przyjeżdża do Polski, Fassbender próbuje po polsku mówić (niestety jego ładny na ogół głos po polsku brzmi tak straszliwie źle że nawet Fassbender traci na atrakcyjności) zaś Pruszków nie tylko okazuje się centrum polskiego hutnictwa ale także – piękną miejscowością położoną wśród gęstych lasów. Widz polski nie jest chyba w stanie oglądać tego fragmentu filmu na poważnie, zwłaszcza, że jest tam uzbrojona w łuki milicja obywatelska i cały tłum ludzi nie mówiących po polsku którzy próbują po polsku mówić. A to nigdy się dobrze nie kończy. Myślałby kto że w czasach olbrzymiego rozproszenia polskiej emigracji znajdzie się kilku Polaków do grania w zagranicznych filmach ale wygląda na to, że płonne to nadzieje. Jednocześnie zwierz chciałby dać nieco po łapach filmowcom bo pomijając populację pruszkowskich jelonków i orłów to nie ma mowy by piosenka przekazywana w rodzinie Erica z pokolenia na pokolenie była po polsku. O ile lepszym fabularnie pomysłem byłoby gdyby – bądź co bądź niemieckojęzyczny Fassbender – śpiewał swojej filmowej córeczce w jidysz. I ładniej by to brzmiało I miałoby cudowne zaczepienie w całej scenie. Co ciekawe, zwierz jest zdania że część Polska razi nie dlatego, że jest od czapy (poza tym jest w niej Fassbender w stroju na opozycjonistę z lat 80. Czyli we flanelowej koszuli) ale dlatego, że fabularnie jest mniej więcej na poziomie odcinka Esmeraldy. Zwłaszcza scena w której Magneto wygraża Bogu jest ewidentnym dowodem, że nawet tak zdolny aktor jak Fassbender potrafi grać źle. Co nie zmienia faktu, że zwierzowi średnio to przeszkadzało bo zwijał się właśnie ze śmiechu. Przy czym powiedzmy sobie szczerze, każdy Polak wie że w tym fragmencie tak naprawdę tylko jedna rzecz nie miała zupełnie sensu. Magento miał w domu paszport. C’mon!
Magneto w Pruszkowie morduje język polski i pokazuje jak należy nosić flanelową koszulę. Jest śmiesznie
Eric you are my father – Zwierz jest zdania że nic tak dobrze produkcji Singera nie wyszło jak postać Quicksilvera, wydaje się że w tym momencie jest to jeden z niewielu nowych mutantów który spokojnie mógłby dostać własny film. Zwierza jednak odrobinę zirytował fakt, że nie dokonano symbolicznego spotkania ojca i syna, bo znaczy to, że wątek znów zostanie przeniesiony na następny film. Tak przynajmniej się zwierzowi wydaje. Co nie zmienia faktu, że Quicksilver ma ponownie w tym filmie jedną z najlepszych scen. Dowcipną, ale też znajdziemy odpowiednią dawkę emocji. Zwierzowi wydaje się jednak, że twórcy jak zwykle mają problem z postacią która tak szybko się porusza, tzn. jest prawie nie do pokonania. Co nie zmienia faktu, że zwierz liczy na dużo więcej Quicksilvera. Choć trzeba przyznać, że chłopak ani odrobinę się nie zestarzał – kto wie, może wielka szybkość to wielka regeneracja. W każdym razie zwierz jest zagorzałym fanem jego bohatera. I przyjmuje zakłady do czego będzie biegał w kolejnej części. Drugą postacią która się dobrze udała jest Kurt Wagner czyli Nightcrawler. Doskonale zagrany, dobrze ucharakteryzowany a przede wszystkim – ma chłopak osobowość. Aż można zacierać łapki na myśl o tym jaki będzie w następnym filmie.
Quicksilver jest w tym filmie fenomenalny i aż chciałoby się produkcję tylko o nim
Timeline? Jaki Timeline – Kiedyś ludzie wiedzieli jak wygląda Timeline filmów o X-menach. Potem wydawało im się że wiedzą jak wygląda Timeline filmów o X-menach i o Wolverinie. Potem prawie byliśmy pewni jak starzy X-meni mają się do nowych X-menów. Teraz jednak – po tym filmie i po Days of Future Past zwierz ma wrażenie, że linia czasowa X-menów przypomina spaghetti. Pewnie ktoś wie jak to wszystko ma się do siebie, ale czy chcemy się w to za bardzo zagłębiać? Zwłaszcza, że choć twórcy zdążyli już przesunąć akcję o dwie dekady to postanowi, że porzucą niewygodne starzenie się bohaterów. I tak w latach 80 bohaterowie którzy mieli w czasie II wojny światowej po kilka lat wyglądają nadal równie młodo, co stwarza pewien problem w sytuacji kiedy wszyscy zdają się być mniej więcej w tym samym wieku, albo różni ich dziesięć lat a powinno dwadzieścia czy trzydzieści. Zwierz przyzna że nie ma z tym wielkich problemów bo oglądanie niepostarzonych McAvoya i Fassbendera zawsze jest miłe, ale trzeba przyznać że panowie doskonale się trzymają jak na to, że mają się dopiero potem zestarzeć w dość dramatyczny sposób.
Zwierz naprawdę przestał wnikać jak się ma timeline tego filmu do innych produkcji o X-menach o Wolverinie. To się zrobiło zbyt pokrętne
Logan Out – zwierz ma wrażenie, że nic tak dobrze nie zrobiłoby filmowi o X-menach jak brak Logana. Tu mamy nawiązanie, bardzo czytelne do Weapon X i tego równie nieśmiertelnego co reszta X-menów Strykera. Zwierz przyzna szczerze, że uważa iż wprowadzenie Wolverina i opowiedzenie po raz trzeci historii z przerabianiem go na broń jest trochę jak mordowanie rodziców Batmana, wszyscy opowiadają to od nowa a nikt już nie chce tego więcej oglądać. Przy czym naprawdę głupio zrobiło się zwierzowi w scenie pomiędzy młodziutką Jean Grey i Wolverinem bo jednak wtedy człowiek uświadamia sobie jaki to dziwny z punktu widzenia wieku związek i ogólnie jest jakoś dziwnie. Także należy dodać że chyba po raz pierwszy w tym wydaniu Wolverine został przetrzymywany w odzieniu. Co tylko odrobinkę zawodzi. Przy czym Wolverine wybiega tu tak że odnosi się wrażenie jakby chciał zostać ale skończył mu się czas ekranowy czy zobowiązania kontraktowe. Zwierz jest ciekawy tego ostatniego filmu o Loganie, choć ma dziwne przeczucia że mimo kategorii R nie ma się co spodziewać wybitnego dzieła. Wolverine w tym wydaniu chyba się proszę państwa skończył, zupełnie jak w Polsce komunizm.
Kiedyś zwierz uwielbiał Wolverina ale teraz ma wrażenie że powrót do jego cierpień to jak scena śmierci rodziców Batmana. Ile można.
Podwieśmy Fassbendera – Zwierz jest zdania, i będzie go bronił na wszelkich forach, że Michael Fassbender jest jednym z najzdolniejszych jeśli nie najzdolniejszym dramatycznym aktorem swojego pokolenia. Jest więc coś śmieszno – smutnego w tym, że przez większość filmu widzimy, że został podwieszony na specjalnej uprzęży i tak sobie wisi na tle green screenu. Serio przez pół filmu wisi i najpierw demoluje świat na odległość a potem ciska złomem w Apocalypsa. Zwierz ma wrażenie, że bezbrzeżny smutek jaki rysuje się na twarzy aktora jest połączeniem talentu z tęsknotą za tym by mieć coś więcej do zagrania. Tymczasem mimo, że teoretycznie jego bohater jest absolutnie kluczowy dla zawiązania akcji, to w filmie jest go właściwie niewiele. Tu sobie stoi i łka, tam sobie wisi i łka, tu dostaje bardzo ładny strój, który kolorystycznie nie pasuje do reszty gangu. W poprzednich filmach Magneto zawsze trochę knuł, miał pomysły, próbował argumentować. Był mutantem z wizją, tu głównie unosi się w powietrzu. Zwierz przyzna szczerze, że trochę mu brakowało scen w których Magento by mówił – bo kiedy się pojawiają film robi się lepszy. Nie mniej – nic zwierz nie poradzi, że Fassbender w roli Magneto – czy to w swoim kolorystycznie odważnym kostiumie, czy we flanelowej koszuli zawsze zwierza cieszy, zwłaszcza jak płacze. Bo płacze jak wiemy najpiękniej ze wszystkich aktorów.
Fassbender przez większą część filmu wisi i macha łapkami. Przykre dla oko to to nie jest ale trochę szkoda doskonałego aktora
A kwestii i tak wystarczy dla wszystkich – W produkcji jest całe mnóstwo pomysłów i całe mnóstwo postaci ale niestety nie dla wszystkich wystarczy linijek tekstu. Zwierza chyba najbardziej boli fakt, że Storm – do tej roli aktorkę i jej ubiór dobrano genialnie – ma mało do powiedzenia i właściwie znika w drugiej połowie filmu. Angel, już w drugiej produkcji jest postacią której równie dobrze mogłoby nie być, a Psylocke w ogóle sprawia wrażenie jakby nie miała charakteru. Choć Olivia Munn znana jest jako wielka fanka komiksów, to jednak jej postać (która zapewne wróci) jest zupełnie nie wykorzystana. Do tego jej tradycyjny komiksowy strój strasznie nie pasuje do jednak nieco unowocześnionej stylistyki. Zwierz ma wrażenie że produkcji dobrze by zrobiło ograniczenie postaci. Bo kiedy tylko jest trochę więcej czasu na stworzenie bohaterów (Scott Summers czy Jean Grey) to wychodzi całkiem przyzwoicie. Niestety problem jak zwykle jest taki, że w produkcjach gdzie spotykają się dwie grupy super bohaterów nie ma czasu wszystkich przedstawiać. A w uniwersum FOX nie ma tylu filmów co w świecie MCU. I to jest pewien problem. Bo zwierz chętnie obejrzałby sobie tytuły skoncentrowane na pojedynczych bohaterach, zwłaszcza że świat X-menów jest olbrzymi. Patrząc jednak na problem ze sfinansowaniem Gambita, wygląda na to, że po prostu wytwórni na tą licencję nie stać i nie jest w stanie w pełni wykorzystać jej potencjału. Z drugiej strony zwierz cały czas się zastanawia czy dałoby się w tym momencie wprowadzić mutantów do MCU – bo zwierz jakoś nie widzi dla nich miejsca (zwłaszcza przy rozwijaniu wątku Inhumans).
Aktorów do ról młodych mutantów dobrano doskonale. Cóż jednak z tego skoro nie mają oni za wiele do powiedzenia i zagrania
Henryku proszę cię nie rób tego – Zwierz pragnie na wstępie stwierdzić że to zdanie rzucone w filmie łamaną polszczyzną (a będące polską odmianą „Eric, no!” przy czym zwierz nie rozumie dlaczego Eric nie został w Polsce Erykiem) wejdzie chyba na stałe do słownika popkulturalnych odniesień zwierza. Jednocześnie ta trzecia i jak zapowiadają twórcy ostatnia z nowej odsłony przygód X-menów zamyka się ponownie w tym samym schemacie. Eric i Charles nie mogą bez siebie wytrzymać, nie są w stanie trzymać się na odległość i wystarczy pobiec do Xaviera z informacją że Eric jest w opałach by cała machina filmowa poszła w ruch. Nie da się ukryć, że historia Erica i Charlesa wypada jako najpiękniejsza rozpisana na wiele lat historia miłosna, która zawsze kończy się tak samo – niezależnie od kłopotów i zniszczeń, Charles pozwala Ericowi odejść, ten zaś odchodzi z pełną świadomością, że nawet w najczarniejszej godzinie spotka swojego przyjaciela. I filmowcy nie są w stanie nas przekonać, że nie chodzi tu o głębokie uczucie czystej wody, bo Erica do zaprzestania zniszczenia ziemi nie przekona nic innego tylko wspomnienie Xaviera tłumaczącego mu, że widzi w nim dobro i Apocalypse który mógł bezkarnie rzucać młodymi X-menami, łamać nogę jego synowi ale oberwał dopiero kiedy podniósł rękę na Xaviera. Przy czym zwierz uważa, że oglądanie tego filmu na poważnie i bez przekonania, że oglądamy oto dość wybuchową komedię romantyczną nie ma sensu. Pod koniec przecież nasi obaj bohaterowie zawsze są w stanie się jakoś pogodzić, Magneto odbuduje Charelsowi dom, zaś Xavier który mógłby zmusić Erica do wszystkiego pozwoli mu odejść. Do tego jak zwykle okaże się, że choć Magneto jest wszechmocny gdy korzysta ze swojego bólu i cierpienia to jednak, zawsze będzie pamiętał iż Xavier prosi go by korzystał ze szczęścia i nadziej. Serio tęcza i jednorożce. Obaj zaś spotkają się jeszcze nie raz i zawsze jeden będzie się boczył, drugi płakał ale w ostatecznym rozrachunku nawet Apokalipsa nie może zaszkodzić ich uczuciu. I zwierz pragnie poinformować, że do swoich ulubionych wyznań uczuć (które wyznaniami nie są) dołącza stawianie wielkiego metalowego X pomiędzy ukochanym a jego wszechmocnym przeciwnikiem.
Reżyser podobnie jak wszyscy fani szepcze „Now kiss”
Profesor X in Love – Skoro o uczuciach mowa – jakże piękny jest wątek flirtującego Xaviera. James McAvoy to aktor wielce wszechstronny. W momentach dramatycznych łka w sposób który stawia jego piękne błękitne oczy tuż za Fassebenderowymi ale w momentach komediowych jest absolutnie przecudowny. Zwierz, który ma z nieco sztywnym Xavierem problem jest bardzo szczęśliwy ilekroć uda się pokazać jego mniej dydaktyczną i poważną stronę. Jednocześnie – kto by pomyślał – Xavier wypada tu jako jedna z najzabawniejszych postaci w filmie. Zwierza to cieszy bo McAvoy dostaje dzięki temu nieco więcej do grania niż Fassebender. Zmarnowanie występu jednego doskonałego aktora zwierz jeszcze by jakoś wybaczył, ale zmarnowanie obu – to byłaby zdrada. Przy czym nie ulega wątpliwości, że nie byłby to film tak znośny i zabawny (mimo dziur fabularny wielkości rowu mariańskiego) gdyby nie doskonała obsada. Serio w tym filmie grają fenomenalni aktorzy co podnosi poziom nawet słanych scen (poza tą w lesie pruszkowskim) o kilka poziomów. No i na koniec orientujemy się że to jest produkcja w której Katniss może pogadać z Sansą Stark i przez moment wszyscy czują się jak w swoim ulubionym fan fiku (a tak na marginesie czy to nie cudowne, że to nie Xavier ale Mistique jest wzorem dla innych mutantów. Ogólnie postaci żeńskich w tym filmie jest sporo a przynajmniej – równo).
Zaskakujące jest jak śmieszny jest w tym filmie McAvoy a właściwie profesor X
Beethoven i czarny golf – każdy film przynosi nam spotkanie bohaterów ze stylistyką lat 80. Zwierz był trochę zawiedziony, że niesłychanie stylowy w poprzednich filmach Magneto (serio widać że ma słabość do mody) w tym występował głównie w stylizacji na robotnika. Na całe szczęście jest ostatnia scena, w której powraca czarny golf (pamiętamy go jeszcze z lat 60) i ogólnie widać, że Magneto kiedy nie udaje polskiego robotnika przegląda najnowsze żurnale i wybiera dla siebie trendy. To chyba jedna ze zwierza ulubionych cech tego bohatera. Z kolei Xavier radzi sobie całkiem dobrze i nadal unika fryzjerów, za to nie boi się biegać w różu. Co ciekawe, kiedy wielka moc Apokalipsa obdarza go fryzurą a’la starożytny Egipcjanin to Charles wciąż wygląda bardzo dobrze. Zwierz chwalił już dobór muzyki, choć musi zaznaczyć, że jest rozbawiony tym że ponownie rozbrzmiewa nam (opisywana kiedyś na blogu jako filmowy utwór idealny) 7 symfonia Beethovena. Serio twórcy wykazują przedziwne przywiązanie do tego kawałka muzyki. Do tego w filmie jest nawiązanie do Powrotu Jedi (z obowiązkowym inside joke ze słabych X-menów 3) co biorąc pod uwagę obecność na planie Poe Damerona, jest przeurocze. Zabawne że o ile można wcześniej było pokazać Nixona to już Regan jest za blisko i poza zasięgiem. Ogólnie jednak ten film nieco mniej zakorzeniony był w swoich czasach, za to starano się by był dużo bardziej międzynarodowy. Tylko zwierz zastanawia się nad jednym – czy Kurt Wagner naprawdę nie wiedziałby co to jest Centrum Handlowe? A właściwie pytanie ważniejsze – czy w Monachium w latach 80 były centra handlowe?
Czarny golf powrócił!
Ja chcę jeszcze raz – zwierz wie, że X-men: Apokalipsa to nie jest dobry film. Widział w życiu wystarczająco dużo produkcji by wiedzieć, że nie oglądał niczego dobrego ani wybitnego. Ale bawił się wyśmienicie. Dlaczego? Bo film mu na to pozwolił. Nie kazał zagłębiać się w dylematy moralne, nie próbował chórami i deszczem przekonać zwierza że oto ma przed sobą niesłychanie ważną i poruszającą produkcję. To film który, co trzeba szczerze przyznać – ogląda się najlepiej interpretując go fanowsko, dowcipnie, trochę wbrew intencji twórców. Ale co ciekawe – zupełnie to nie przeszkadza. Łatwo wyjść z kina z uśmiechem na twarzy, z poczuciem rozrywkowego spełnienia. Jasne nikt nie chce byśmy pękali ze śmiechu na scenie w Pruszkowie, ani tego byśmy widzieli w Apokalipsie apostoła ostrosłupów. Nie zmienia to jednak faktu, że na filmy o super bohaterach co raz częściej chodzą fani którym taka fanowska interpretacja nie tylko się narzuca ale też zupełnie nie przeszkadza. Wbrew marnym recenzjom X-meni to film niesamowicie rozrywkowy, który nie porusza może tak jak niektóre wcześniejsze odsłony ale daje niesamowicie dużo radości. A jeśli nie o to chodzi w kinie rozrywkowym to zwierz naprawdę nie ma pojęcia o co.
I tak macie to widzieć
Ps: Zwierz oglądał film z 2D i ma wrażenie, niestety że największym problemem z produkcjami ze „stajni” FOX jest jakoś efektów specjalnych. Na tym poziomie bardzo odstają one od tego co widać w produkcjach MCU.
Ps2: Znajoma po seansie zadała bardzo słuszne pytanie – „A co jeśli polskie filmy tak naprawdę nie są złe, tylko nie możemy się skoncentrować bo wszyscy mówią po polsku?”. Pod rozwagę