Dawno nie zdarzyło się tak, żeby na pytanie co wybrać – książkę czy film, miała ochotę odpowiedzieć – wybrać obie rzeczy, najlepiej dzień po dniu. Tymczasem premiera filmu na podstawie reportażu „Jeszcze dzień życia” Ryszarda Kapuścińskiego skłania mnie do zwrócenia waszej uwagi, że w tym przypadku – reportaż i film należy obejrzeć, przeczytać (albo sobie przypomnieć) jednocześnie.
„Jeszcze jeden dzień życia” to jeden z najsłynniejszych reportaży Kapuścińskiego, opisujący wojnę w Angoli. Kapuściński jako jeden z nielicznych międzynarodowych reporterów znajdował się w kraju gdzie z jednej strony miała się narodzić nowa Afryka, z drugiej trwał w istocie konflikt światowy- gdzie o wpływy walczyły Stany i ZSRR a życiem płacili mieszkańcy dawnej portugalskiej kolonii. Reportaż Kapuścińskiego ma w sobie – jak większość jego tekstów – trochę faktograficznej prawy, trochę autorskiej kreacji – to z jednej strony reportaż wojenny, z drugiej – wielka literatura. Kto chce poznać historię angolańskiego sporu dokładnie, z datami i bez wątpliwości, ten powinien sięgnąć do opracowań historycznych, kto pragnie poczytać poruszające spojrzenie na kraj rozdarty wojną, która w istocie jest wojną stron trzecich – ten powinien sięgnąć po reportaż Kapuścińskiego. Zwłaszcza, że niewiele w literaturze jest równie dobrych opisów np. umierania miasta – co opisuje Kapuściński doskonale ze swojego hotelu w opuszczanej powoli przez wszystkich stolicy Angoli.
Reportaże Kapuścińskiego przyciągają uwagę przede wszystkim dlatego, że reportażysta miał nie tylko fantastyczną umiejętność budowania żywych obrazów (opis miasta skrzyń, które powstaje w czasie ucieczki z miasta niemal wszystkich Portugalczyków jest bardzo zapadający w pamięć) ale też dlatego, że nawet donosząc z frontu nie trafił z oczu ludzi, których doświadczenia, życie czy marzenia stawało się soczewką przez która można było dostrzec kolejne aspekty konfliktu. Kapuściński doskonale rozumiał, że jego czytelnicy być może są w stanie przejść obojętnie wobec wojny w Angoli, ale nie przejdziemy obojętnie wobec Carlotty, młodej bojowniczki, która przez historię Kapuścińskiego tylko przemyka a jednocześnie – zostaje na zawsze w literaturze, mimo, że nie dożyła końca wojny. Reportaże Kapuścińskiego zapisują życie i dylematy ludzi, wplątanych w konflikt sprawiając, że wojna staje się przede wszystkim czymś co dotyka nie tylko narodów i jednostek. A zachowanie pamięci o pojedynczych ludziach staje się nie mniejszym obowiązkiem reportażysty niż opisanie dokładnie stron konfliktu i nadziei dowódców.
W ostatnich latach sporo dyskutowano o wiarygodności – zwłaszcza ideowych postawach Kapuścińskiego, który np. wojnę w Angoli opisuje jednak bardzo z perspektywy tylko jednej z dwóch toczących konflikt armii. Istotnie – należy pamiętać, że w prozie Kapuścińskiego jest sporo miejsca na autokreację, własne poglądy, czy niekiedy przestawianie faktów tak by tworzyły bardziej dramatyczny efekt. Jednak im więcej czasu mija od opublikowania książek najlepszego polskiego reportażysty tym częściej literacka natura tych reportaży wysuwa się na pierwszy plan. Dziś czytając „Jeszcze dzień życia” dużo większą uwagę niż do zapisu samego konfliktu przykłada się do refleksji na samą naturą wojny, skomplikowanym losem Afryki i obecną na kartach książki niepewnością jutra. Jednocześnie – czyta się te reportaże z gorzkim poczuciem, że pewne nadzieje odnośnie przyszłości, które pojawiają się w wypowiedziach bohaterów reportażu nigdy nie stały się rzeczywiste, a wspierane przez nich idee, pozostały w warstwie haseł. Pod tym względem faktograficzna wiarygodność autora, staje się drugoplanowa wobec szerszej wartości literackiej dzieła.
To, że „Jeszcze dzień z życia” nie jest już dziś koniecznie opowieścią o wojnie niepodległościowej w Angoli doskonale zrozumieli twórcy filmu, który 2.11 wszedł na ekrany kin. To niesłychanie ciekawa produkcja, łącząca elementy filmu dokumentalnego i animacji. Film oparty jest na reportażu Kapuścińskiego, i bierze z niego poszczególne zdarzenia czy frazy ale jednocześnie – nieco inaczej stawia akcenty. Po pierwsze – dość wyraźnie za punkt wyjścia stawia poczucie zagubienia i chaosu wokół reportera który znajduje się w samym centrum wydarzeń. Oczywiście Kapuściński jest do pewnego stopnia zawsze bohaterem swoich reportaży, ale w filmie zdecydowanie jest bardziej na pierwszym planie. To produkcja bardziej o Kapuścińskim w Angoli niż o wojnie w Angoli. Zresztą to też produkcja która pokazuje, że reportaż to doskonały przedmiot do ekranizacji bo daje z jednej strony emocje które wiążą się z realnym konfliktem, z drugiej dość jasno rysuje bohatera – w tym przypadku reportera z dalekiego kraju który znajduje się w samym środku nie tylko dalekiej wojny, ale też zupełnie nie swojego konfliktu (choć przecież zajmuje z nim dość wyraźną ideologiczną stronę)
Druga kwestia to szukanie przez twórców pytań zdecydowanie szerszych niż tylko ograniczających się do jednostkowego konfliktu. Tym co stanowi centralny problem samego filmu to pytanie o relacje pomiędzy reportażystą a wydarzeniami o których donosi. Do jakiego stopnia jego obecność zaburza prawidłowy bieg wydarzeń, do jakiego stopnia jest on odpowiedzialny za to co wynika z udostępnianych przez niego informacji. Film stawia tu nacisk na przesyłanie depesz z Angoli do Polski ze świadomością, że mogą one w każdej chwili zostać przejęte i wykorzystane, czyniąc z reportera nie tyle donoszącego dziennikarza, ale człowieka opowiadającego się w jakiejś stronie konfliktu. To pytanie daleko wykraczające poza sam problem książki, poza czasy w których się rozgrywała – ważne też dziś. To zresztą chyba jedyny moment w filmie z którym mam problem – może na wyrost, ale mam wrażenie, że trochę za bardzo udramatyzowano tą decyzję i w ogóle moment jej podejmowania. Podejrzewam, że zdecydowano się na ten krok bo to dramaturgicznie bardzo dobrze wypada. Ale jednocześnie – trochę jest w tym takiego sensacyjnego kiczu, który trochę wytrącił mnie z nastroju filmu. Może dlatego, że tu włącza mi się sposób myślenia, że sprawy rzadko są tak filmowo proste.
Poza tym jednak największe wrażenie w filmie robi to czego z oczywistych powodów w książce nie ma. Otóż twórcom filmu udało się dotrzeć do kilku osób które wiele lat wcześniej spotkał Kapuściński. To ludzie, których dalszych losów autor z oczywistych powodów nie mógł znać i opisać. Ich wspomnienia tego co się stało, ale też sam fakt – że w niektórych przypadkach udało im się konflikty przeżyć są ciekawą erratą ale też smutną puentą całej opowieści. To dopowiedzenie często bywa gorzkie, często intrygujące, przede wszystkim przypomina, że los opisanych przez Kapuścińskiego ludzi toczył się dalej, poza ten wyimek który zdołał złapać reportażysta. Te dokumentalne wstawki są też smutnym przypomnieniem o tym, że podczas kiedy czyta się opowieści frontowe z poczuciem, że tu gra się o nową przyszłość, to nawet ci którzy zwyciężyli mogą po latach ze smutkiem stwierdzić, że to na co czekali nigdy nie nadeszło. Angola uzyskała niepodległość, ale nie było w niej równości, braterstwa, i bogactwa. Wizja wspaniałej przyszłości wydawała się paradoksalnie wyraźniejsza na froncie niż teraz kiedy konflikt już ustał.
„Jeszcze dzień życia” w wersji filmowej pełnymi garściami korzysta z możliwości jakie daje fakt, że mamy do czynienia z animacją. Pełno w tej animacji scen symbolicznych, raczej pewnej ilustracji do narracji reportażysty, niż spójnej opowieści. Dużo jest też symboliki, gry kolorami, wykorzystywania efektów które przywodzą na myśl dobrze zrealizowane sceny z niektórych gier komputerowych. Całość sprawia, że twórcy od początku sygnalizują, że nie mamy tu do czynienia ani z filmem biograficznym, ani realistycznym – bardziej pewnym filmowym esejem o naturze wojny i powinności reportażysty. Wychodzi to całkiem nieźle, na pewno ciekawej niż gdyby zdecydowano się po prostu próbować przełożyć doskonały reportaż na język filmu. Świetnym pomysłem jest wykorzystanie animacji, która pozwala twórcom na dużo swobodniejsze korzystanie z różnych elementów języka filmowego, bez popadania w nadmierną pretensjonalność.
Dlaczego tak bardzo podkreślam, że warto książkę i film skonsumować razem? Bo film tak naprawdę wybiera tylko pewne fragmenty z książki, jest ich bardzo wyraźną interpretacją. Znajomość całego reportażu pozwala dostrzec które elementy tej opowieści filmowcy uznali za najważniejsze. Poza tym – historia która stawia w centrum dziennikarza zostaje uzupełniona przez wszystkie te fakty, które tu pominięto. Zresztą chyba musiało się pojawić przeczucie, że film wywoła zainteresowanie reportażem bo właśnie wydawnictwo Agory, wydało nowe filmowe wydanie książki – z okładką nawiązującą do świetnego plakatu animacji i z kadrami z filmu pomiędzy kolejnymi rozdziałami. I jak nie przepadam za filmowymi wydaniami to trzeba przyznać, że to jest wyjątkowo ładne a jednocześnie – tworzy poczucie, że mamy tu do czynienia raczej z kulturalnym pakietem niż z dwoma zupełnie osobnymi dziełami.
Część widzów może się zastanawiać czy animacja na podstawie Kapuścińskiego to na pewno film wystarczająco ciekawy dla kogoś kto nie jest szczególnym pasjonatem reportaży słynnego polskiego autora. Sama mam wrażenie, że to czy się zna czy nie zna twórczość Kapuścińskiego nie ma tu większego znaczenia – bo film wykracza poza sam reportaż i zdecydowanie jest o czymś więcej. Jednocześnie, może słabsza znajomość reportażu sprawia, że pewne kreatywne decyzje twórców mniej denerwują. Na pewno to dobry film dla wszystkich którym się wciąż wydaje że animacja stoi w sprzeczności z poważnymi tematami i jest zarezerwowana tylko dla lżejszego kina. Tu doskonale widać że świetnie się sprawdza kiedy twórcy nie chcą być skrępowani przez ramy filmowego realizmu. Tak więc to nie tylko dobry film ale też dobra filmowa lekcja możliwości kinematografii.
Ps: Jak już od dawna zauważyliście piszę rzadziej więc pewne tematy się gromadzą. Na pewno napiszę o nowych odcinkach Doktora (trzeci odcinek sezonu to jeden z najlepszych odcinków Doktora od lat) o Bodyguard i o Queen. Niestety – kiedy nie pisze się codziennie rzeczy się blokują a jednocześnie – nie chciałabym tylko recenzować na blogu, bo to chyba w sumie mało zabawne dla was i dla mnie. Stąd np. jutro mogła by być recenzja a będzie tekst trochę inny. Dlatego, zaufajcie mi – będzie wszystko co obiecałam że będzie ale napisane wtedy kiedy będę miała czas – czas niestety zjadają mi w ostatnich dniach rzeczy niekoniecznie miłe, więc tym trudniej się potem zebrać żeby pisać. Ale ogólnie – wszystko będzie. Piszę bo dostaję sporo takich dopytań, o czym kiedy napiszę.