Jak może pamiętacie Królewna Śnieżka i Łowca nie podbiła serca zwierza. Dlaczego? Była przykładem takiego retellingu klasycznej baśni który chce być strasznie mroczny i poważny, ale przejawia się to głównie w brudnych strojach i bardzo mrocznych ujęciach ale niekoniecznie w głębi scenariusza, który miał wówczas (jak i dziś wielkie dziury). Film jednak odniósł wówczas sukces i właściwie od razu mówiło się o kontynuacji. Ta powstała choć wygląda nieco inaczej niż można się spodziewać. (wpis zawiera trochę spoilerów ale serio to nie jest film w którym jakikolwiek spoiler was zaskoczy)
Jeśli pamiętacie, wielką promocję pierwszej Śnieżki, to pojawiła się ona właściwie w szczycie zainteresowania poważnymi retellingami klasycznych baśni, kiedy pomysł taki miał powiew świeżości i budził olbrzymie zainteresowanie. Do tego, jak może pamiętacie premiera zbiegła się w czasie z premierą Mirror Mirror (po polsku szło jako Królewna Śnieżka) tworząc atmosferę konfrontacji dwóch wizji (szkoda że tak bardzo nie doceniono urody i inteligencji filmu Tarsema). Jednak nie to budziło największe kontrowersje. Jak może pamiętacie – co mimo plotkarskiego charakteru informacji nie pozostaje bez wpływu na wygląd fabuły nowego filmu – produkcji towarzyszył bowiem skandal. Kristen Stewart znana wówczas ze związku z Robertem Pattinsonem (czy prawdziwego nigdy się tak właściwie nie dowiedzieliśmy, bo w sumie wyglądało o głównie na marzenie twórców Zmierzchu) wdała się w romans z reżyserem filmu, wówczas żonatym i dzieciatym. W Europie taka sytuacja przeszłaby zapewne bez echa albo nie odbiłaby się jakoś bardzo na recepcji filmu, ale w Stanach wywołała skandal i radosne odsądzanie Stewart od czci i wiary, co zmusiło ją nawet do publicznych przeprosin. Wiele wody od tamtego czasu upłynęło, Stewart kilkoma rolami w dobrych filmach zmieniła swoją pozycję z gwiazdki filmów młodzieżowych na dobrze zapowiadającą się aktorkę młodego pokolenia a Pattinson postanowił udawać że nigdy w Zmierzchu nie grał. Wszyscy zaś wyglądają na dość szczęśliwych przebywając z dala od siebie w parach różnych przeróżnych, którymi nie będziemy się na blogu zajmować bo to nie nasza sprawa. Nie zmienia to faktu, że Universal (choć nigdy tego bardzo oficjalnie nie potwierdził) zdecydował, że jednak Stewart nie jest im do szczęścia potrzebna.
Obyczajowe zamieszanie doprowadziło do tego, że z filmu o dzielniej dziewczynie zrobił nam się film o dzielnym Łowcy. I choć to Łowca najpiękniejeszy na świecie to jednak trochę smutno
Całe jednak zamieszanie sprawiło, że serial filmowa zamiast koncentrować się na dzielnej Królewnie jednoczącej pod swoim panowaniem przeróżne krainy stała się historią, a jakże – klasycznego męskiego bohatera co dzielny jest niesłychanie, najpiękniejszy ma uśmiech i macha toporkiem aż miło. Ponieważ film jest jednocześnie prequelem i sequelem opowieści o Śnieżce, to bohaterka jakoś powinna się pojawiać. Jednak – jako że producenci nie chcieli mieć nic wspólnego ze Stewart ( a sama aktorka chyba nie chce mieć nic wspólnego z producentami) to jej dzielna bohaterka pojawia się jedynie jako wspominana postać w tle, zaś walką ze złem zajmuje się jej dzielny Łowca. Co z jednej strony nie przeszkadza (Hemswoeth jest wielce dla oka miły), z drugiej – jak się okazuje, pomysł stworzenia serii filmów o niezależnej kobicej bohaterce (w świecie fantasy) to jednak wciąż nieco za dużo dla Hollywood. Wszak spokojnie można było po prosu zatrudnić inną aktorkę do roli Śnieżki. Twórcy jednak bardzo nie chcą się przyznać, że nie mają Stwart, więc szyją oba filmy serią niezbyt dobrych scen. Powiązanie dwóch filmów wypada słabiutko – zwierz wyobraża sobie, że spokojnie można byłoby po prostu zrobić prequel czy nawet sequel bez scenariuszowej ekwilibrystyki. Twórcy produkcji pragnęli jednak by koniecznie w obu filmach wystąpiła Charlize Theron, co trochę zamknęło im możliwość zupełnego oderwania się od poprzedniej części. Ostatecznie tego nowego Łowcę z Łowcą pierwszym łączy strasznie drewniana scena z księciem (Sam Claflin miłym jest dla oka młodzieńcem ale jego obecność w tym filmie naprawdę sprowadza się do poinformowania Łowcy i widowni, że Śnieżki w tym filmie nie będzie) który przywozi bohaterowi takiego niemal RPGowego questa. Lustro złej czarownicy zostało wysłane do dalekiego Sanktuarium bo było złe. NO i gdzieś przepadło, wiadomo, jak się nada paczkę kurierem to czasem znika.
Film jest jednocześnie sequelem i prequelem ale niestety film ma poważny problem by ładnie te dwie części opowieści ze sobą zszyć. Natomiast w częściktóra jest prequelem, ku zaskoczeniu zwierza występuje Colin Morgan
Zwierz ma z filmem kilka problemów. Pierwsza odsłona przygód Śnieżki – zgodnie z nową tradycją retellingu klasycznych baśni chciała pokazać kobietę inaczej – jako wojowniczkę, dziewczynę która nie potrzebuje ratowania i sama prowadzi wojsko do boju. Zwierzowi całość filmu się nie podobała (tam scenariusz też kulał) ale mógł uznać intencje za szlachetne. Nie minęło jednak wiele czasu i w tym filmie, w którym postaci kobiecych jest więcej niż męskich – mamy zaskakująco klasyczne role przypisane kobietom. Są więc zwaśnione siostry, matkę która boleje po stracie dziecka, kobietę która nie może mieć dzieci więc jest zła, kobietę zdradzoną, żonę która nie chce przebaczyć mężowi. Mamy nawet dwie teoretycznie niezależne zaradne pewne siebie kobiety, które jednak obowiązkowo wpadają w sidła miłości. Innymi słowy – wszystkie realcje w jakich są bohaterki – nie wychodzą poza bardzo klasyczny sposón pokazywania postaci kobiecych i nic nie zmienia fakt,że sprawnie posługują się bronią czy magią, bo w ostatecznym rozrachunku i tak nie jest to ich najważniejsza cecha. Przy czym najbardziej kłuje tutaj wątek sióstr Frei i Ravenny. Jedna z nich jest zakochana i ma mieć dziecko, druga nie wierzy w miłość i nie może mieć dzieci. Co ciekawe dla obu alternatywą dla życia rodzinnego jest wojna i podboje, nieczułe serce i ogólnie mało przyjazna dla środowiska postawa. Wydawać by się mogło że nie ma większego potwora na świecie niż kobieta która nie umie kochać, zaś kobieta która wybiera karierę (jeśli tak zrozumiemy podbijanie świata i okolic) nad macierzyństwo to już zupełny potwór. Zwierz nie wie jakie były intencje twórców scenariusza ale niestety wygląda na to, że jedynie miłość czyni kobietę jednostką jako tako moralną czy w ogóle nadającą się do funkcjonowania w środowisku. Przy czym o ile pierwsza część filmu jakoś chciała usprawiedliwoć działa Ravenny to druga ma to całe usprawiedliwianie gdzieś. Jasno pokazując, że uczuciem nadrzędnym pomiędzy dwoma kobietami jest zazdrość, a w ogóle okucieństwo kobiety jest odbiciem jej przeżyć jako matki, żony czy córki.
Kobiety w filmie, są piękne, okrutne i bardzo, bardzo klasycznie napisane
Podobnie jest z wątkiem naszego Łowcy i jego żony Sary. Kiedy ta – po wielu problemach, traumach i w ogóle minionych latach – tłumaczy swojemu mężowi, że niekoniecznie chce znów z nim być, że nie chce wracać do dawnych uczuć, że „wybiera siebie” to scenę tą kończy pocałunek i pozbawienie Hemswortha koszuli (jak wszyscy wiemy Hemsworth jest obligatoryjnie zmuszony do zdejmowania koszuli w każdym swoim filmie). Jak zwykle wybranie siebie nie ma zaczenia wobec konieczności wybrania bohatera, któremu się właściwie jej uczucie należy. Innymi słowy, bohaterka – mimo, że rzeczywiście ma prawo odczuwać ból i poczucie zdrady (nawet jeśli była ona oszukana, to jej emocje były prawdziwe) zostaje zignorowana. Skoro raz zadeklarowała miłość, to ma obowiązek do tego uczucia wrócić i to teraz zaraz, już natychmiast. Przy czym Łowca, jest bohaterem który uważa że skoro on nigdy nie przestał kochać swojej żony, to ona też ma obowiązek to uczucie od razu odwzajemnić. I choć ma facet uśmiech tak piękny że nie jedno serce roztopi to właściwie okazuje się, że choć bohaterka może doskonale władać mieczem i nigdy nie chybia strzelając z łuku, to chcąc nie chcąc kochać bohatera musi. I nie ma tu nic do powiedzenia bo przecież miłość triumfuje. Zwierz przyzna szczerze, że w tym wątku chyba najbardziej widać jak bardzo w ostatnich latach te wszystkie nowe podejścia do klasycznych baśni odzwyczaiły nas od takiego klasycznego happy endu (nawet dość klasyczny w swojej wymowie Kopciuszek miał jednak nieco więcej subtelności w podejściu do tematu miłości która ma wszystko pokonać). Triumf miości który film głosi jest triumfem pewnej nieczułości. Miłość ma mieć za nic inne uczucia, żal, stratę, poczucie zdrady. Nikt nie dostaje tu czasu by poznać się na nowo, by oswoić się z sytuacją. Masz kochać. A jak nie kochasz to jesteś o krok od serca z kamienia.
Teoretycznie wątek miłości która wygrywa ze wszystkim i zawsze powraca z taką samą siłą nie powinien dziwić, ale z drugiej strony – ostatnimi laty przyzwyczailiśmy się że twórcy próbują ten wątek nieco zniuansować.
Nie jest to jednak koniec problemów. Istnieją też takie nieco bardziej związane z realizacją filmu niż z jego przesłaniem. Zwierz ma olbrzymi problem z tym jaką rolę w tym filmie odgrywają krasnoludki czy właściwie w polskim tłumaczeniu karły. Zwierz rozumie, że twórcy chcieli w pewien sposób nawiązać do obecności siedmiu krasnoludków w części pierwszej. Mamy więc bohaterów którzy są zawieszeni gdzieś pomiędzy krasnoludkami a krasnoludami (w sumie biorą z tych drugich całkiem sporo np. tradycję dotyczącą krasnoludzkich kobiet) które jednak w fabule służą wyłącznie jako tradycyjny element komediowy. I tu pojawia się problem, bo właściwie krasnoludy czy krasnoludki są tu śmieszne bo są małe i nie są traktowane poważnie bo są małe i ogólnie nie zachowują się poważnie bo są małe. No i niestety to wcale aż takie śmieszne nie jest – mimo, że w tych rolach drugoplanowych występują dobrzy brytyjscy aktorzy tacy jak Nick Frost czy Rob Brydon. Zwierz ma wrażenie, że nie sposób się z tych postaci śmiać, nie tyko dlatego że nie są śmieszne ale też dlatego, że jakby tradycja zabawnego karła – nawet jeśli mamy do czynienia z konwencją fantasy nieco się wyczerpała. Trzeba zresztą przyznać, że w ogóle wyobraźnia autorów filmu jest nieco kulawa. Mamy Gobliny które są po prostu stadem goryli które wytarzały się w złocie, mamy śliczny las, po którym chodzą szczęśliwe wiewióreczki, i jeż z liśćmi (nie z jabłuszkiem a szkoda) i nawet wąż tam jest milusi i cały kwieciem porośnięty. Jest to tak bajkowe że tylko czekamy aż jakieś skowronki zaczną przysiadać na wyciągniętej dłoni Hemswortha który jak wiadomo jest w całym lesie najładniejszy.
Krasnoludki czy krasnoludy są w tym filmie śmieszne, bo są małe i śmieszne. Zwierz musi przyznać, że to jest takie zachowanie w filmie elementu który już dawno przestał być zabawny. Tzn. postacie te nie mają właściwie charaterów służą tylko temu by bawić. A szkoda bo w sumie spokojnie jest przestrzeń na postacie które nie są tylko comic relief
A skoro o aktorach mowa. Jakaś podła dusza kazała Hemsworthowi grać ze szkockim akcentem co daje jakiś taki zupełnie niezamierzony efekt komiczny, bo Hemsworth ma liczne przymioty ale mówienie z dobrym szkockim akcentem do nich nie należy. Z kolei zarówno Jessica Chastain jak i Emily Blunt dostały chyba jakiś odgórny rozkaz by nie zmieniały wyrazu twarzy. Szkoda bo mamy tu dwie doskonałe aktorki, które nie raz pokazały że potrafią unieść cały film a tu są tak bezbarwne, że aż boli. Natomiast Charlize Theron właściwie pojawia się w tym filmie tylko po to by twórcy mogli pokazać ile jeszcze niesamowitych pomysłów na stroje dla niej mają. I choć zwierz podziwia urodę aktorki i to jak niesamowicie w tych strojach wygląda to jej postać przebiera się tu więcej niż mówi i jest tak niedorzecznie zła, że właściwie budzi jedynie śmiech na sali. Co ciekawe w roli bardzo drugoplanowej pojawia się… Colin Morgan. To śmieszne kiedy widzi się bardzo dobrze znanego aktora (dla osób nie wtajemniczonych – ten irlandzki aktor grał min. w Merlinie czy ostatnio w The Fall) w bardzo niewielkiej rólce. Do tego układ postaci – zwłaszcza dwie siostry – trochę przypominają zabawę z wątkami z Frozen, co przynajmniej zdaniem zwierza ponownie utwierdza go w przekonaniu, że nikt sobie dorosłych bajek nie opowiada opowiadamy sobie niby dorosłe wersje bajek dla dzieci, tzn. tak uładzonych że nic w nich prawdziwego nie zostało. Tak więc ostatecznie dostajemy historie które mimo teoretycznej przemocy i mhroku tak naprawdę są bardzo schematyczne i bardzo grzeczne.
Charlize Theron jest na ekranie zdecydowanie krócej niż się wydaje z trailerów ale przebiera się chyba z cztery czy pięć razy. Zwierz zachwycał się jej strojami ale jednocześnie ma poczucie, że jednak ma trochę dość filmów gdzie obecność aktorek jest obowiązkowo związana z pozbawionymi trochę sensu zmianami garderoby
Zwierz czytał w wielu miejscach ze to film na tyle ładny że można mu wiele wybaczyć. Ale ta uroda filmu, jest przynajmniej zwierza – o tyle mało zachwycająca że nie oryginalna – mając niesamowitą możliwość stworzenia sobie świata niemal od początku, twórcy naprawdę oryginalnie potraktowali chyba tylko stroje sióstr czarownic, cała reszta magicznej krainy jest dość stereotypowa albo groteskowa (gobliny/goryle strasznie zwierza zdenerwowały). Oczywiście można założyć, że uśmiech Hemswortha odwróci uwagę widowni, ale kiedy się wyjdzie z seansu to mamy przede wszystkim zmarnowany potencjał. Bo można było wykorzystać lepiej fakt, że na ekranie mamy mnóstwo dobrych aktorek i kobiecych postaci. Wątek sióstr jest rozegrany w sposób niesłychanie schematyczny – mamy tu oczywiście zestawienie dwóch różnych charakterów, spojrzenia na świat i co najważniejsze zazdrość bo jak wiadomo jedna drugiej siostrze zawsze czegoś zazdrości. Ten układ panujący pomiędzy siostrami jest tak zapisany w kulturze że naprawdę rewolucyjnym pomysłem wydaje się napisanie wątku gdzie siostry się dogadują. Teoretycznie mamy super skuteczną walczącą ze wszystkimi bohaterkę, ale po pierwsze – ją też trzeba ratować, po drugie oczywiście nie może być np. sceny walki gdzie są tylko kobiety. Bo chcemy na ekranie Thora z toporkiem. Więc ostateczna konfrontacja odbywa się po wyeliminowaniu postaci która być może poradziłaby sobie z przeciwnikiem lepiej niż Łowca. Poza tym film próbuje sprostać współczesnym normom reprezentacji i niestety robi to w wyjątkowo marny sposób. Oto jednym z przyjaciół z dzieciństwa bohaterów jest czarnoskóry chłopak. Ale cóż z tego skoro właściwie nie ma on cech (poza imieniem) i ma chyba dwie kwestie. Człowiek ma wrażenie, że postać istnieje w filmie tylko po to by móc w tej całej (wybitnie jednorodnej krainie) wskazać na jednego bohatera i pochwalić się reprezentacją. Zwierz zupełnie nie rozumie dlaczego nie dano mu większej ilośc kwestii, jakichś motywacji, czegokolwiek co uczyniłoby go prawdziwą postacią.
Emily Blunt przez cały film właściwie nie zmienia wyrazu twarzy, a szkoda bo to naprawdę dobra aktorka.
Zwierz musi powiedzieć, że żywił dość płonną nadzieję, iż twórcy filmu – tym razem pozbawieni ciężaru opowiedzenia znanej historii jeszcze raz – a postawieni przed niezwykłą możliwością, opowiedzenia własnej fantastycznej opowieści, sprostają wyzwaniu. Zwłaszcza, że chyba wszyscy możemy przyznać, że jest na takie historie zapotrzebowanie. Fantasy to gatunek który wciąż cieszy się popularnością i czeka na dobre filmy. Widzowie zaś chętnie przenoszą się w zupełnie nowe światy i wręcz domagają się magi, smoków i czarownic. Niestety okazuje, się że tak naprawdę niezależnie od tego ile możliwości mają twórcy w zakresie kreowania świata przedstawionego, to wszystko sprowadza się do relacji pomiędzy bohaterami. I tak nic nie poradzą niesamowite lasy, krasnoludy, gobliny czy nawet magia, jeśli relacje pomiędzy bohaterami będą napisane w sposób bardzo klasyczny, przyziemny i (co jest największą zbrodnią) schematyczny. Bo prawdę powiedziawszy to jest najsmutniejsze. Nie ma w Łowcy i Królowej Lodu nic fantastycznego. Poza klatą Hemswortha.
Ps: Zwierz musi przyznać, że makijaże złej królowej są w niektórych scenach fantastyczne ale i tak zwierz cały czas miał w głowie że Fouriosa wyglądała lepiej.
Ps2: Tak zupełnie na marginesie – pamiętacie skandal Sony z płacami aktorów i aktorek? Otóż zwierz zastanawia się czy rzeczywiście płace Hemswortha i Theron nie powinny się różnić biorąc pod uwagę ich role w filmie. Bo rola Theron jest właściwie epizodyczna. Co nie zmienia faktu, że zwierz dałby jej dodatek za konieczność wypowiadania takich złych kwestii poważnym tonem.