Jak zwykle pod koniec listopada pojawiają się pytania – które ze świątecznych produkcji Netflixa są warte obejrzenia, a które można sobie spokojnie darować. Jako że od dwóch lat wiernie oglądam wszystkie Netflixowe filmy na święta postanowiłam przygotować dla was przewodnik po wszystkich dostępnych obecnie Netflixowych filmach świątecznych.
Zanim zacznę – nie recenzuję tutaj filmów które są świąteczne ale nie są produkcji Netflixa. Mam o nich wpis, który możecie przeczytać, ale jest też sporo nowych tytułów których jeszcze nie obejrzałam. Nie mniej, skoncentruję się tylko na tym co wyprodukował sam Netflix. A i podaję oryginalne tytuły bo mam Netflixa po angielsku i po prostu nie mam pojęcia jaki tytuł mają po polsku. Ale nie powinno być trudno znaleźć.
Christmas Prince – pierwszy typowy świąteczny film Netflixa. Pamiętam jak wyczekiwano jego premiery, bo wszystko zapowiadało, że Netflix chce przejąć zainteresowanie swoich widzów marnymi filmami świątecznymi. To nie jest dobre kino, telewizja, czy nawet program świąteczny to jest ciekawy zbiór wszystkich kiczowatych elementów i to na dodatek na sterydach. Dziennikarka wysłana do fikcyjnego państwa w europie trafia na dwór, jako nauczycielka dla siostry następcy tronu. Oczywiście jak można się spodziewać, amerykanka z Nowego Jorku wprowadza na królewski dwór powiew świeżości choć jednocześnie, budzi kontrowersje. Romans z księciem wisi w powietrzu, zaś po lasach grasują wilki. Na blogu jest szczegółowa recenzja tej produkcji, która od razu osiągnęła status kultowej, głównie dlatego, że jest tak zła, że jedyne co można czerpać z jej oglądania to radość. Doskonały seans towarzyszący do bardzo dużego kubka z grzanym winem.
Christmas Price: Królewskie zaręczyny – w drugiej części produkcji powracamy do naszej bohaterki i jej księcia, gdyż czekają nas naprawdę poważne problemy. W małym pocztówkowym królestwie jest kryzy gospodarczy, a pieniądze które płyną do państwowych spółek nie przekładają się na dobrobyt. To wątek drugoplanowy bo pierwszoplanowy jest taki, że trzeba znaleźć choinkę na święta, nasza bohaterka musi walczyć o możliwość prowadzenia bloga, no i nie będzie ślubu bez wybrania odpowiedniej sukienki. Całość pogłębia nasze przekonanie, że arystokracka europejska ma zdecydowanie za dużo czasu na wybieranie odpowiedniej sukienki na ślub. Na całe szczęście postanowiono wprowadzić odpowiedni wątek komediowy więc w tle błąka się ojciec naszej księżniczki dziennikarki tłumaczący wszystkim że cóż po pałach kiedy można mieszkać w Nowym Jorku. Jak to mówili w Gazecie Telewizyjnej – dla amatorów.
The Christmas Chronicles – typowy film świąteczny dla dzieci – kłócące się rodzeństwo wraz z ekscentrycznym świętym Mikołajem (w tej roli Kurt Russel) musi uratować święta. Nic specjalnego, bo fabuła układa się bardzo zgodnie z tego typu filmami przygodowymi. Jest trochę zabawnych scen, głównie dla dzieci i młodzieży, i przesłanie które można zgadnąć mniej więcej po trzeciej minucie filmu. Plusy? Wygląda na to, że Kurt Russel naprawdę doskonale bawił się grając świętego Mikołaja, i nie da się zaprzeczyć, że jest to rola o oczko lepsza niż zazwyczaj widzi się w świątecznych produkcjach. Do tego w filmie w pewnym momencie pojawiają się animowani pomocnicy Mikołaja i film staje się wtedy co najmniej dziwny, ale przynajmniej estetycznie miły. Jako dorosła osoba miałam wrażenie, że to nie jest produkcja dla mnie ale myślę, że jakbym miała dziewięć labo dziesięć lat to moja ocena byłaby znacznie wyższa. Tak więc niekoniecznie dla dorosłych. Ale produkcyjnie film zdecydowanie daje radę.
The Knight before Christmas – angielski rycerz zostaje przeniesiony do współczesnego Ohio by wypełnić swoja rycerską misję i zasłużyć na tytuł prawdziwego rycerza. Oczywiście wpada prosto pod samochód lokalnej nauczycielki, która przestała wierzyć w miłość i rycerskość współczesnych mężczyzn. Film idzie śladem wszystkich istniejących tropów. Są tu oczywiście dowcipy z tego jak bardzo człowiek średniowieczny nie zrozumiałby współczesności. Przegląd gestów i umiejętności, których dziś już nikt nie wykonuje i nie posiada. Są też czyny szlachetne, zgodnie z katalogiem – ratowanie dzieci i starszych kobiet, plus zaskakująco skuteczne porady medyczne. Niewiele jest nowości ale nie o to chodzi. Ostatecznie produkcja jest całkiem urocza, nawet jeśli ma się wrażenie że scenariusz wypadł z generatora scenariuszy filmów świątecznych. Pochwalić trzeba dobór rycerza, który ma zdecydowanie współczesne loczki, ale miły jest dla oka, a między nim i jego wybranką mamy przyjemną chemię. Tak więc dokładnie to czego szuka się w filmie świątecznym. Uważny widz zauważy, że bohaterowie mają w kolekcji bombkę kupioną w księstwie, z The Christmas Prince co potwierdza że oba filmy dzieją się w tym samym universum.
Christmas Inheritance – imprezowa dziewczyna, z wielkiego miasta, zachowuje się tak kompromitująco, że trzeba ją wysłać do małego pocztówkowego miasteczka by w okolicach świąt nabrała rozumu i szacunku do pracy, tak by zasłużyła na swoje bycie dziedziczką. Dlatego musi udać się do dalekiego miasteczka przesłać specjalną świąteczną kartkę. Dalej wszystko zgodnie z planem, czyli śnieg, dobre uczynki, zmiana postaw życiowych i obowiązkowo mężczyzna który sprowadzi na dobrą drogę. Nie ukrywam, że film był tak bardzo pozbawiony wątków które mogłoby mnie zainteresować albo zdenerwować że w czasie jego oglądania zasnęłam dwa razy. Co więcej kiedy przewinęłam by sprawdzić co straciłam okazało się, że nic nie straciłam, co skłania mnie do uznania, że jest to jedna z mniej udanych produkcji ze świątecznej paczki Netflixa. Jedyne co mnie bawi to trauma bohatera w czasie słuchania cichej nocy. Wszyscy nabieramy tej traumy gdzieś w połowie okresu przedświątecznego.
The Princess Switch – umiłowanie amerykanów do niewielkich europejskich królestw w których najważniejszym wydarzeniem roku jest konkurs kulinarny, nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. Tu dostajemy historię którą oczywiście już wcześniej znamy. Szukająca miłości dziewczyna ze stanów przyjeżdża do małego królestwa tylko po to by zorientować się, że wygląda identycznie jak narzeczona miejscowego księcia. Oczywiście jedynym logicznym wyjściem jest zamienić się miejscami, co pozwoli każdej z nich zapałać uczuciem do odpowiedniego mężczyzny. W tle konkurs kulinarny, który powinien tworzyć napięcie i dawać poczucie, że stawka o coś się toczy, ale to film świąteczny więc napięcia jest mniej niż w lampkach na choince. Za to oczywiście pojawia się w tle tajemniczy mądry starszy pan udzielający kluczowych dla bohaterów rad. Bez takich postaci świąteczne filmy się nie liczą. Mimo że fabułę się zna, sam film ogląda się całkiem przyjemnie i wśród świątecznych produkcji pozostaje u mnie wysoko na liście. Co ciekawe szykuje się druga część, gdzie ponoć ma się pojawić trzecia identyczna bohaterka. Na tym poziomie trzeba się zacząć zastanawiać czy przypadkiem nie jest się elementem eksperymentu z klonowaniem. Uwaga w tym filmie bohaterka namiętnie ogląda The Christmas Prince co znaczy, że ten film nie rozgrywa się w tym samym świątecznym uniwersum Netflixa co poprzednie (choć Netflix istnieje w The Christmas Knight, bo bohaterka spędza przed nim wieczory).
Holiday in the Wild – ciekawy przykład produkcji świątecznej, która robi wszystko by uciec od opowieści rozgrywającej się wśród śniegu i małych udekorowanych lampkami domków. Tym razem rozwiedziona i porzucona bohaterka nie udaje się do małego europejskiego państewka tylko do Afryki. Tam odkrywa swoje prawdziwe szczęście i powołanie jakim jest zajmowanie się osieroconym słoniątkiem w działającym tam rezerwacie dla słoni. Sam film jest cudownie pozbawiony wątków dramatycznych. Uczucie jakie rodzi się pomiędzy naszą bohaterką a lokalnym pilotem przebiega bez większych zakłóceń i nawet moment w którym pojawia się groźba zamknięcia rezerwatu z powodu braku pieniędzy dość szybko przemija. Ostatecznie film ogląda się zupełnie bez emocji, ale należy przyznać, że najciekawsze w tym wszystkim są słonie i informacje o nich jakie przemyca produkcja. Film można oglądać w tle zwłaszcza jak się ma dość świąt zasypanych śniegiem. Ewentualnie jeśli się lubi małe słonie. Jeden z najbardziej Hallmarkowych świątecznych filmów Netflixa, jak się wydaje kierowany do być może nieco starszej widowni, której marzy się nie pierwszy idealny książę na święta, tylko już ten następny.
Let it Snow – świąteczny film młodzieżowy, tym razem oparty na zasadzie podobnej do „To właśnie miłość”. Kilka pozornie niepowiązanych ze sobą historii rozgrywa się w tym samym odciętym od świata, przez śnieżycę miasteczku. Mamy lokalną dziewczynę, która chciałaby pojechać na studia ale boi się zostawić chorej matki, chłopaka zakochanego w swojej koleżance z dzieciństwa, kelnerkę która nie rozumie dlaczego dziewczyna, z którą spędziła cudowny wieczór się do niej nie odzywa, i dziewczynę którą właśnie rzucił chłopak i która nie umie zrozumieć co tu się właściwie stało. Historie nie są szczególnie oryginalne, ale dzięki młodej obsadzie i w sumie dość przewidywalnej strukturze filmu ogląda się to w miarę bezboleśnie. Jest tu mniej niż zwykle mówienia o magicznym czasie świąt, a więcej refleksji o tym, że w życiu, zwłaszcza tym młodym, trzeba umieć mówić o uczuciach i mieć nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Nic specjalnego ale na tle większości świątecznych produkcji film prezentuje całkiem przyjemny poziom.
Holiday Calendar – produkcja zrobiona zgodnie z zasadą, że filmy świąteczne powinny zawierać choć jeden obowiązkowy magiczny element. Tu mamy magiczny świąteczny kalendarz adwentowy, którego niezwykłe moce sugeruje się nam w tak bezpośredni sposób, że staje się to śmieszne. Poza tym dość standardowo – bohaterka, fotografka, nie jest zadowolona ze swojego życia i niekoniecznie wierzy w szczęście w miłości. Na całe szczęście, okres świąt to czas magii i miłości więc zanim się film skończy oczywiście okaże się, że wszystko szybko się ułoży. Nie ukrywam, że film oglądany jako piąty w maratonie świątecznych produkcji był absolutnie niestrawny, ale może warto obejrzeć go nieco wcześniej – i wtedy nabierze jakiegoś sensu. Ciekawa uwaga, jest to jedna z bardzo nielicznych Netfloxwych produkcji świątecznych gdzie bohaterowie nie są niemal wyłącznie biali. Co bardzo rzuca się w oczy w innych produkcjach.
Klaus – absolutnie przepiękna i mądra animacja od Netflixa. Stworzona w hiszpańskim studio, nie odbiega poziomem animacji od produkcji Disneya czy DreamWorks. Natomiast pod względem treści to przeurocza opowieść o narodzeniu się legendy Świętego Mikołaja. Głównym bohaterem jest rozpieszczony syn naczelnika poczty, który zostaje wysłany na daleką północ by tam założył dobrze działający urząd pocztowy. Początkowo młody bohater jest przerażony ponurym i pełnym lokalnych sporów, miejscem do którego się dostał. Jednak z czasem jego działania sprawiają, ze lokalna społeczność zmienia sposób zachowania. Film jest dowcipny, ślicznie animowany, mądry a pod sam koniec, niezwykle wzruszający. Osobiście nie lubię świątecznych animacji, ale tą z całą pewnością zapisałabym do obowiązkowej klasyki, zarówno dla dzieci jak i dla dorosłych. Naprawdę fenomenalna robota i cudowny film.
To tyle na dziś. Ale nie tyle na ten sezon. Przed nami Jeszcze sporo Netflixowych filmów świątecznych. 5 grudnia wejdzie trzecia część The Christmas Prince (tym razem bohaterka jest w ciąży – kto by się spodziewał), w najbliższy czwartek premierę będzie miał film Holiday Rush (będzie nauka o tym, że prezenty i pieniądze nie są najważniejsze w czasie świąt), a do tego jeszcze kilka świątecznych seriali. Tak więc spokojnie zanim przyjdzie gwiazdka będziemy już mieli szczerze dość podnoszących na duchu historii i miłości i prawdziwej wartości świąt. No ale nie ukrywajmy, tych filmów nie ogląda się dla doskonałej fabuły tylko raczej dlatego, że przełom listopada i grudnia jest absolutnie paskudny i człowiek całym sercem marzy by w tle leciało coś nie wymagającego za dużo myślenia. Zresztą Netflix wcale nie przesadza – ostatecznie stacja Hallmark wypuszcza przed świętami kilkadziesiąt produkcji z Bożym Narodzeniem w tle. Codziennie jedną. Niektóre z tych które ogląda się potem na Netflix czy HBO, pochodzą właśnie z tego katalogu. I choć jest to gatunek w dużych ilościach niestrawny, to kiedy pojawia się nowa świąteczna premiera, jakoś palec sam tak sunie do przycisku play. W końcu do czegoś trzeba drzemać w listopadowe popołudnie.