Jednym z najbardziej rozpowszechnionych problemów współczesnej kultury jest piractwo internetowe. Ludzie ściągają filmy nie myśląc dwa razy o tym jakie to ma konsekwencje dla branży. Przez lata wydawało się że istnieje na to tylko jedno skuteczne remedium. Uczynić oglądanie legalne równie prostym co to nielegalne. Problem pojawia się wtedy kiedy nikt nie chce twoich pieniędzy.
Późnym wieczorem 29 grudnia zwierz zapragnął obejrzeć produkcję „Stars in Shorts”. To zbiór filmów krótkometrażowych które łączy jeden motyw przewodni – grają w nich znani aktorzy. W zebranym z mniejszych produkcji filmie można zobaczyć Colina Firtha, Judi Dench, Keirę Knightly, Toma Hiddlestona, Kennetha Branagha i wielu innych. Zwierz wiedział o istnieniu produkcji (choć jakoś umknęło mu, że jest tam krótkometrażówka z Sir Kenem) ale jakoś od jej powstania (w 2012 roku) nigdy nie zdołał obejrzeć jej w całości. Widział „Frend Request Pending” – krótki filmik z Tomem Hiddlestonem i Judi Dench (głównie dlatego, że wrzucili go do sieci wielbiciele Toma) ale całości nie znał. A filmy krótkometrażowe kocha całym sercem i ogląda je ilekroć może. Poza tym istnienie tej kompilacji oznaczało, że istnieje jakaś produkcja z Sir Kenem której zwierz jeszcze nie widział (a nienawidzi tego stanu). Tym razem w ogóle pomysł obejrzenia filmu podsunął mu sam Google wyrzucając trailer do tej jednak już nieco starszej produkcji w polecanych na Youtube.
Zwierz postanowił zrobić to co zawsze robi i wszedł do Internetu zapytać go gdzie może zobaczyć produkcję online. To pytanie nie jest zupełnie bezzasadne bo często okazuje się, że film można zobaczyć online – po zapłaceniu – zupełnie legalnie. Sprawdza się to zwłaszcza w przypadku niektórych produkcji których człowiek by nie kupił. Najpierw przeniosło zwierza na stronę Amazon. Zwierz dowiedział się, że na amerykańskiej kupić nie może ale przypomniał sobie, że przecież Amazon otworzył część swojej biblioteki video w Polsce. Spróbował więc przez wypróbowany przy innych zakupach Amazon brytyjski ale Internet nie chciał jego pieniędzy z polskiej kraty. Poszedł więc zwierz dalej – na Google Play. Początkowo wszystko wydawało się piękne – bo film był – za kilka dolarów ale był. Zwierz wpisał dane i dowiedział się, że w Polsce jednak kupić nie może. Potem zwierz pomyślał, że może Youtube ma odpowiedź na jego pytanie – ale Youtube należy do Google i jak możecie się spodziewać – tu również okazało się, że nie dla zwierza film. W tym momencie doszliśmy do paranoicznej sytuacji w której zwierz próbował już zapłacić wszystkim których mógł znaleźć i nikt nie chciał jego pieniędzy. Dlaczego? Ze względu na miejsce zamieszkania.
Jak wszyscy wiemy problemy z szerokim dostępem do produkcji filmowych czy telewizyjnych – zwykle oznaczają problemy z prawami autorskimi i prawami do dystrybucji. Albo w Polsce ma je ktoś inny (stacja telewizyjna, platforma streamingowa), albo z jakichś powodów nie zostały one w Polsce odpowiednio zabezpieczone, albo w ogóle nikt się sprawą nie zainteresował. W przypadku produkcji popularnych oznacza to najczęściej, że jakaś stacja telewizyjna planuje emisję i nie chce konkurencji w postaci sprzedawanego w sieci dostępu do filmu czy serialu. W przypadku produkcji popularnych nie jest to aż tak wielki problem. Jasne fajniej jest zobaczyć coś w sieci ale jeśli nie będzie tam dostępu można mieć nadzieję, że dostęp znajdzie się w inny sposób. Filmy i seriale wydaje się w kraju na DVD – oprócz Netflixa jest jeszcze HBO Go czy wspomniany Amazon Prime oraz czasem zapominany Google Play, który przecież sprzedaje cyfrowe kopie filmów. Do tego rosnący rynek VOD, który teoretycznie powinien zaspokoić wymagania tych którzy chcą oglądać produkcje płacąc ich twórcom. Problem pojawia się w przypadku kiedy możemy mieć właściwie pewność że produkcja raczej się w kraju nie pojawi. Tak jak wspomniane Stars in Shorts – prawa do dystrybucji ma telewizja ShortTV. Nadaje ona w Europie ale zwierz nie mieszka ani w Holandii, ani w Belgii, Bułgarii czy Rumunii. W Polsce stacji nie ma. Nie ma też raczej – cztery lata później szans na wydanie DVD, być może któraś z tych produkcji pojawiła się kiedyś na Ale Kino czy innym tego typu filmowym kanale ale nie śledząc ramówki non stop łatwo filmy krótkometrażowe przegapić. I tak znajdujemy się w samym centrum kulturalnego koszmaru jakim stał się Internet.
Widzicie sytuacja w której jest produkt którego nie można kupić nie z racji braku pieniędzy ale ze złego położenia geograficznego jest trochę bez precedensu. Dotychczas istniały dwa zasadnicze powody dla których czegoś nie można było kupić. Jeden – czysto ekonomiczno geograficzny – nie było nas stać, albo nie było nas stać na sprowadzenie rzeczy zza granicy. Drugi – coś było zakazane. Nawet jak nas stać na kilogram kokainy i ktoś chce nam go sprzedać – wciąż możemy mieć problemy. Teraz pojawiła się nowa sytuacja. Mamy pieniądze, coś nie jest zakazane ale kupić nie możemy. W przypadku każdego innego produktu można pomyśleć o zamienniku. Jeśli nie stać mnie na sprowadzenie modelu samochodu produkowanego w Stanach, mogę sobie kupić jakiś z Europejskich modeli. Jedno zastępuje drugie ale zasadniczo rzecz biorąc spełnia tą samą funkcję. Można tym jeździć i choć pewnie wielbiciel wielkich krążowników szos będzie się czuł źle w małej Toyocie – nadal będzie jeździł. W przypadku kultury problem jest nieco bardziej złożony. Obejrzenie innego filmu zamiast tego który wybraliśmy nie spełni tej samej potrzeby. Potrzeba jest bowiem bardziej konkretna – nie chodzi o sam fakt oglądania ale o obejrzenie czegoś konkretnego. Niby rzecz podstawowa ale pokazuje do jakiej paranoi dochodzimy. Sytuacji w której – właściwie pewne rzeczy robią się zakazane. Jeśli nie możesz kupić czegoś legalnie to w sumie – zachowując rzecz jasna wszelkie proporcje – czym się różni kupowanie niedystrybuowanych w twoim kraju filmów od zakupu marihuany? W obu przypadkach musisz przekroczyć prawo.
Problem może się wydawać charakterystycznym problemem pierwszego świata ale w istocie chodzi o pewne fundamenty naszej kultury. Nie chodzi bowiem tylko o to czy możemy sobie kupić film na który w danym momencie przyszła nam ochota. Chodzi o pytanie kto ma prawo ograniczać nasz dostęp do istniejącej kultury. Z jednej strony wszyscy zdajemy sobie sprawę, że ogranicza nas państwo w którym żyjemy. Każdy kraj w jakiś sposób normuje to co można pokazywać a czego nie – czasem wyrzucając całe tematy czasem konkretne sceny czy produkcje. Chyba nie ma na świecie kraju który nie miałby pod tym względem żadnych regulacji (pomyślcie np. w Polsce film jawnie faszystowski łamałby konstytucję – jakkolwiek to słuszny zapis to jednak w pewien sposób ogranicza dostęp do kultury). Kolejnymi osobami które mogą ograniczać dostęp są sami twórcy – mogą się nie zgodzić na to by ich dzieła gdzieś wisiały, były wystawiane, pokazywane czy dystrybuowane. To zdarza się rzadko ale jednak się zdarza. Na samym końcu wchodzi gracz – obecnie najsilniejszy czyli właśnie firm, korporacji, dystrybutorów i wszyscy którzy mogą w jakikolwiek sposób ograniczyć dostęp do filmu z przyczyn bardziej komercyjnych niż ideologicznych. Zwykle argument za zamknięciem na jakąś część świata związany jest albo z nieopłacalnością takiej działalności albo z lękiem przed piractwem. Co oczywiście prowadzi nas do wspomnianej paranoicznej sytuacji kiedy chce się coś kupić ale się nie da. Przy czym w przypadku produkcji takiej jak – wspomniana kolekcja filmów krótkometrażowych trudno powiedzieć by ktokolwiek w Polsce mógł na zakupie przez zwierza filmu stracić. Na pewno nie straciliby twórcy. Tylko oni akurat są w tej kolejce ostatni.
Problem z piractwem w Internecie często sprowadza się do prostego „nie kradnij”. Ale tu wchodzimy na nowe pole. To już nie tylko „nie kradnij” ale także „pogódź się z tym, że z racji zamieszkiwania w takim a nie innym kraju twój dostęp do kultury zostanie odgórnie ograniczony”. To drugie zdanie jest już nieco bardziej skomplikowane do uzasadnienia bo w ostatecznym rozrachunku – jeśli się nad tym dłużej zastanowić – dlaczego szlachetne było przełamywanie kulturalnych barier postawionych przez politykę (bo wszak wydawnictwa drukujące autorów zachodnich w Polsce w drugim obiegu o prawa autorskie nie dbały) a nie jest szlachetnym podważanie barier stawianych już tylko przez rynek. Nie chodzi o uzasadnienie piractwa jako takiego – to możemy chyba wszyscy dość jednoznacznie uznać- zazwyczaj za przejaw niechęci do płacenia za cudzą twórczość. Chodzi o te konkretne przypadek kiedy mimo prób – zakupić nie możemy. Co wtedy. Czy rzeczywiście wyciągnięcie ręki po takie dzieło kultury jest kradzieżą czy wręcz przeciwnie – aktem który przywraca – w jakikolwiek sposób normalność. To pytanie niekoniecznie natury technicznej (np. można pouczyć zwierza że Stars in Shorts mógłby sprowadzić na DVD z Anglii) ale o to jak właściwie mamy podchodzić do kultury i jej wytworów. Czy możemy się po prostu pogodzić, że niektóre rzeczy nie są dla nas bo ktoś tak powiedział. Jeśli przyjmiemy takie działanie za słuszne samo w sobie to czy nie godzimy się na swoistą cenzurę geograficzną. Ponownie – to jest rozważanie natury czysto abstrakcyjnej. Zwierz osobiście nie czuje jakiejś wielkiej opresji, i wie że cenzura z natury jest nieco inna. Ale zastanawia się nad zasadnością podążania za takim sposobem dystrybucji. I nad tym do jakiego stopnia dobro kultury jest jak każde inne. Jasne można żyć bez filmu, książki, czy muzyki. Ale skoro nas stać to czy powinniśmy się na to godzić. Przecież podświadomie wiemy, że kultura to jest jednak coś innego niż sokowirówka. Choć bez jednego i drugiego spokojnie można żyć.
Internet wydawał się spełnionym marzeniem o pozornie nieograniczonym dostępie do kultury. Wydaje się jednak, że stał się przede wszystkim doskonałym dowodem na to jak łatwo dostęp do kultury można ograniczyć. Czego oczy nie widzą tego sercu nie żal. Obecnie jednak wielu mieszkańców świata może dowidzieć się ilu rzeczy nie może zobaczyć legalnie. Nawet jeśli chcą to kupić. Nawet jeśli mają pieniądze. I jeśli mają całkiem rozsądne przekonanie, że nie będzie w ich kraju innego sposobu na zakup danego dzieła kultury. Przy czym warto dodać, że te zasady – które sprawiają tyle problemów w świecie filmów, niekoniecznie odnoszą się do literatury. Aż strach pomyśleć co by było gdyby w chwili pojawienia się wydawnictwa chętnego na polskie wydanie jakiejś książki, w kraju natychmiast wstrzymywano by możliwość zakupu cyfrowej wersji oryginału. Trochę nie do pomyślenia. Tymczasem w przypadku filmów czy seriali – jeśli ktoś nie chce naszych pieniędzy to właściwie nie mamy wyjścia. To znaczy mamy – możemy żyć bez tego co się nam pokazuje za szybką. Tylko ponownie – czym zawiniliśmy, że nam nie wolno. Jaka niby zasada miałaby nas czynić niegodnymi. Im dłużej człowiek nad tym myśli tym bardziej widać ile w tym niespójności. Nie ulega też wątpliwości, że wolny Internet naprawdę jest legendą. Granic w nim więcej niż się może wydawać. I nawet można odnieść wrażenie, że trudniej je przekroczyć niż w realnym świecie. Nikt w US nie wyrywa ci płyty z filmem z ręki. W Internecie – trochę tak.
Zwierz nie kupił Stars in Shorts. Nie udało się. Nie kupił filmu też na DVD choć pewnie przyjdzie mu dokonać tej idiotycznej z punktu widzenia logistyki i finansów transakcji. O ile nie zapomni. Jeśli zapomni firma zajmująca się dystrybucją straci jednego z – nielicznych jak zwierz mniema klientów – którzy byli wczoraj gotowi za produkcję zapłacić. Przy czym jeden z filmów zwierz już znalazł na Youtube. Na tej samej stronie na której nie udało mu się kupić filmu legalnie choć bardzo chciał. Obejrzał bez wyrzutów sumienia. Choć z narastającym poczuciem frustracji. Na całe szczęście ma bloga na którym mógł się ową frustracją podzielić.
Ps: Ponieważ dyskusje o piractwie i ściąganiu filmów mają skłonność do przybierania formy nadmiernych uogólnień to zanim przejdziemy do komentarzy. Nie chodzi tu o ściąganie najnowszego odcinka Gry o Tron czy X-menów. Chodzi tylko o bardzo specyficzny rodzaj problemu. Który niekoniecznie ma jakieś dobre rozwiązanie.