Zwierz powie bez ogródek. Oglądając drugi odcinek dziewiątego sezonu Doktora zwierz z lekkim przerażeniem myślał o tym, że przyjdzie mu napisać recenzję odcinka. Tym razem trudniej będzie stworzyć tekst dłuższy i ciekawszy, a sam odcinek nie koniecznie dostarczał wielu refleksji. By się nie rozwodzić zwierz ujmie swoje przemyślenia w kilku punktach. SPOILERY
Niby było wszystko czego trzeba a odcinek wypadł jakoś płasko
Historia na dwa razy? – zwierz nie jest pewien czy opowiedziana przez Moffata historia rzeczywiście miała potencjał na dwa odcinki. Niepotrzebne rozwleczenie niektórych elementów pierwszego odcinka, a potem powtarzalność scen (czy nawet brak logiki) w drugim kazały zwierzowi dość krytycznie podejść do tego pomysłu. Spokojnie można byłoby tą historię zawrzeć w jednym skondensowanym odcinku. Wycinając przy okazji trochę pustych, niekoniecznie zabawnych czy poruszających do przodu akcję scen. Zwierz ma zresztą wrażenie, ze zdawał sobie z tego sprawę sam scenarzysta. Jedna z pierwszych scen pokazująca jak Missy i Clara uniknęły śmierci (przywołująca pomysł Doktora) mogłaby spokojnie zostać zamieniona dwiema linijkami tekstu. Fakt że dostaliśmy dość rozbudowaną scenę był przynajmniej w opinii zwierza dowodem na to, że po prostu zabrakło materiału. Co ciekawe mimo, że Moffat dostał więcej niż zwykle czasu to jednocześnie np. kiedy zwierz myśli o roli Clary to jest ona w tych dwóch odcinkach niesłychanie mała i trudno powiedzieć o Clarze coś ciekawego na początku 9 sezonu.
Zwierz ma wrażenie że ten odcinek jest rozciągnięty. Właśnie ta scena jest trochę niepotrzebna bo ładna
Hey Missy you so fine – problem z Missy polega na tym, że to właściwie jest nieco inaczej napisana River Song. Zwierz już tłumaczy. Co jest najfajniejsze w Missy? Jest dowcipna, niczego się nie boi i zawsze sprawia wrażenie jakby była o dwa kroki przed wszystkimi. No i flirtuje z Doktorem a ten darzy ją sympatią a nawet – jeśli okoliczności pozwolą może flirt odwzajemnić lub przynajmniej okazywać sympatię. Jasne Missy nie jest River – różni ją historia i motywacje postaci. Ale jako pewien zbiór cech i narzędzie narracji – obie postacie są do siebie bardzo podobne. I nie zrozumcie zwierza źle. Zwierz bardzo River lubi i Missy w sumie też go bawi zwłaszcza, że to doskonale zagrana rola (Michelle Gomez jest bez wątpienia najlepszym nabytkiem serialu od dłuższego czasu). Z drugiej strony –zwierz widzi w tym za dużo ciągot Moffata do tworzenia pewnego rodzaju bardzo fajnych kobiecych postaci (czy idźmy dalej postaci jako takich) które po poskrobaniu okazują się klonami innych bohaterów czy bohaterek których widzieliśmy wcześnie w jego odcinkach. Poza tym Missy ma w sobie jednak zdecydowanie za mało Mastera i sumie zwierz nadal ma wrażenie, że jak na razie jej rola sprowadziła się raczej do Comic Relief.
Missy jest fajna ale sprawia wrażenie postaci zbyt podobnej do River
Daleko od Daleka – zwierz przyzna szczerze, że najsłabiej w tym odcinku wypadła ta główna konfrontacja między Doktorem a Davrosem. Zwierz miał wrażenie, że Moffata nieco zawiodła błyskotliwość. Teoretycznie powinniśmy słuchając rozmowy wierzyć, że o to mamy do czynienia z przypadkiem dość niezwykłym gdzie największym przeciwnik okazuje się mieć swoje – w sumie uzasadnione racje. Davros w rozmowie z Doktorem – zwłaszcza wracający do pytania o to czy jest dobrym człowiekiem – w sumie wraca do motywu Doktora który zadaje sobie to samo pytanie. Obaj – jak sugeruje scenariusz – kierując się podobnymi motywami wyciągnęli z jednej lekcji zupełnie różne wnioski. Problem w tym, że przy takiej a nie innej pozycji Daleków w Doktorowej mitologii Davros musi być zły, a Daleki okrutne. Stąd ostatecznie Davros musi się okazać zły a Doktor tak szlachetny jak zwykle. Plot twistem staje się więc brak plot twistu. I byłoby to nawet całkiem przyjemne gdyby nie fakt, że gdzieś po drodze zaplątał się kicz – zwłaszcza do rozmowy Davrosa z Doktorem. Trochę jakby scenarzysta miał generator takich rozmów i zawsze wypadło mu mniej więcej to samo.
Niby mnóstwo Daleków a jakoś to wszystko mało emocjonujące
Souflle girl, to ty? – zwierz nie wie czy Moffat nawiązuje tu do pierwszego pojawienia się Clary w serialu świadomie, czy po prostu jest to recykling. Jeśli wracamy świadomie – wtedy jest to intrygujące ale brakuje puenty albo zapowiedzi puenty, jeśli to recykling to właściwie zwierz musiałby powtórzyć to co już napisał – Moffat ma pewną sztancę którą przykłada do kolejnych fabuł i niestety zbyt często wychodzi ten sam wzór. Poza tym zwierz przyzna szczerze, że nie jest dobrze kiedy jedną z najmniej wiarygodnych scen staje się ta w której Doktor szantażuje wszystkich by dowiedzieć się czy Clara żyje. Zwierz nie wie co mu w tym nie zagrało – czy było to przeszarżowane, czy takie nie Doktorowe a może Clara zniknęła sprzed oczu Doktora nieco za mało dramatycznie. W każdym razie to co miało wyjść jako moment bardzo emocjonalny było dla zwierza zgrzytem.
Niech mi ktoś powie dlaczego w tym odcinku jest tak mało Clary
Man in a box – zwierz ma wrażenie, że nie wytrzyma kolejnego sezonu z wielką tajemnicą Doktora, tajemniczym dyskiem i powracającym pytaniem. Zwierz ma wrażenie, że Moffat robi dokładnie to samo co zrobił w przypadku imienia Doktora. Zamiast szukać przygody i tajemnicy gdzie indziej wciąż wraca do tych najbardziej podstawowych pytań. Jak nazywa się Doktor, dlaczego opuścił rodzinną planetę, dokąd zmierza. Problem w tym, że zwierz ma wrażenia że to trochę dziecinne pytania. Prawda jest taka, że nie ma satysfakcjonujące odpowiedzi. Ale to jest też całe piękno pokazanej w serialu sytuacji. Oto istota która jest jednym wielkim niedopowiedzeniem. Jakakolwiek próba opowiedzenia o początkach Doktora w sposób jednoznaczny i konkretny musi w ostateczności widza zawieść. Bo nie ma takiej historii w przeszłości Doktora która mogłaby zadowolić widzów i wielbicieli którzy od pół wieku przyglądają się bohaterowi. Zwierz nie chce rozgryzać zagadek Doktora bo przynajmniej jego zdaniem to niczemu nie służy. To co jest interesujące to relacje Doktora z towarzyszami i to jak prowadzi ich przez świat. Zbytnie skoncentrowanie się na Doktorze sprawia, że towarzysze odpływają w cień a my zostajemy nieco z konieczności poczęstowani historią, która nigdy nie spełnia oczekiwań. Wiemy to bo widzieliśmy kwestię imienia Doktora, a teraz – przynajmniej pod względem konstrukcji fabuły chce się nam zafundować to samo.
Dajmy sobie już spokój z wielkimi tajemnicami. Żadne rozwiązanie nie będzie satysfakcjonujące
Łapy precz od śrubokrętów – zwierz musi przyznać, że jednym z elementów odcinka który najbardziej zwierza zdenerwował była zamiana sonicznego śrubokrętu na soniczne okulary. Dlaczego? Bo to właśnie jest doskonały symbol tego czego zwierz ostatnio w Doktorze nie lubi. Doktor Who to serial który, skromnym zdaniem zwierza, sprawdza się bo potencjalnie nie jest fajny. Dopiero kiedy się usiądzie, obejrzy i na własnej skórze przekona, wtedy człowiek może się zakochać. W samej obudowie historii nie ma nic na siłę fajnego, sporo jest za to elementów dziwnych, niedorzecznych, trudnych do streszczenia. Ten specyficzny charakter Doktora sprawia, że trudniej się do niego dobić ale kiedy już załapiemy konwencję serialu to nie sposób się oderwać. Zaletą Doktora jest więc fakt że jest zmienny i niezmienny, modny i zupełnie nie modny w tym samym czasie. Soniczny śrubokręt – którego sama nazwa nie brzmi szczególnie poważnie to taki gadżet łączący przeszłość i przyszłość – kompletnie od czapy, przez co cudowny. Nowy pomysł – by śrubokręt zastąpić okularami jest tak banalnie praktyczny, tak wytłumaczalnie codzienny i jeszcze wygląda zupełnie normalnie. Zwierzowi nie chodzi o to, że coś się zmienia – zmiany mogą być fajne, ale o ich kierunek. W tej zmianie zwierz widzi chęć przekonania widzów, że bohater jest fajny i trendy czy cool. A tymczasem to nie bohater powinien przekonywać widzów tylko widzowie powinni się przekonać do bohatera. A tak zwierz ma wrażenie, że bardziej niż na starszych fanach scenarzystom zależy by za wszelką cenę znaleźć nowych, których by elementy retro odstraszyły.
takie okulary brzmią jak marzenie cosplayera ale zwierz mówi nie
Jak może zauważyliście zwierz nie jest do odcinka entuzjastycznie nastawiony. Trudno powiedzieć co dokładnie zawiniło. Teoretycznie zwierz jakoś strasznie nie ziewał i nie był cały czas zirytowany. Przygoda była, Missy była i nawet to ostateczne rozwiązanie wielkiego problemu miało w sobie cień sensu. A jednak zwierz wcale nie ma w sobie charakterystycznego dla oglądania Doktora entuzjazmu. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów, zwierz nie poczuł radosnego oczekiwania widząc segment „w następnym odcinku”. I to niestety ten stan się wraz z nową serią pogłębia. Niech najlepszym przykładem będzie fakt, że zamiast pisać recenzje Doktora po nocy zwierz był bez trudu w stanie odczekać aż dwa dni. Zwierz wcale tego stanu nie lubi bo woli na Doktora czekać. Życie jest wtedy jakieś lepsze. Miejmy nadzieję że to stan przejściowy. Pożegnać się z Doktorem – to byłoby coś naprawdę smutnego
Ps: Zwierz widział Everest – napisze wam recenzje jutro choć ma bardzo mieszane uczucia względem filmu.
Ps2: Wszędzie na około tyle nowości a zwierz nagle łapie się na tym, że w sumie jak na razie najlepiej się bawi (z naciskiem na bawi) oglądając nowy sezon Downton Abbey.