Zwierz wie, że będzie tego żałował ale zamiast poświęcić trzy osobne wpisy na różne kulturalne rzeczy, którymi się ostatnio zajmował wrzuci je wszystkie do jednego postu. Zwierz sprawdził kiedyś i wynika, że prawie nikt takich postów uważnie nie czyta, ale zaryzykujemy.
Kung Fu Panda 3– zwierz musi powiedzieć, że rzadko zdarzają się animacje – zwłaszcza takie które doczekały się kolejnych części, które sprawiają wrażenie jakby przemyślały drogę swojego bohatera. Tak jest właśnie w przypadku Kung Fu Pandy – o ile w pierwszej części zabawne było, że nasz bohater jest uprawiającą Kung Fu Pandą to w kolejnych dwóch widzimy jego rozwój – najpierw do mistrza, potem na stanowisko Smoczego Wojownika i w trzeciej – na przyszłego nauczyciela Kung Fu. Pomysł jak najbardziej godny pochwały, bo filmy niekoniecznie powtarzają schemat i stawiają naszego puchatego Po przed nowymi wyzwaniami, jednocześnie poszerzając świat przedstawiony. Zwierzowi w filmie bardzo podobało się kilka propozycji morału, dla dzieci. Zwłaszcza nauka by próbować nie tylko tego w czym jesteśmy już najlepsi ale także od czasu do czasu tego w czym możemy ponieść porażkę. Do tego już tradycyjny przekaz że niekoniecznie należy się zmieniać tak by dostosować się do cudzych oczekiwań, pochwała dobrze rozumianej indywidualności zawsze się młodym ludziom przyda. Przeciwnicy genderu mogą też nieco zgrzytać zębami bo okazuje się, że główny bohater ma dwóch ojców do których mówi „tatowie” i obaj doskonale się dogadując tworząc w końcu pełną rodzinę dla naszego mistrza Pandy.
Do tego wyjątkowo mało tu żartów chamskich i prostackich co wyjątkowo sobie zwierz ceni. Jednak tym co zrobiło na zwierzu największe wrażenie jest kwestia animacji. Już drugi film animowany miał zachwycające elementy (głównie animacja pawi była doskonała ale też stylizowane na ryciny retrospekcje. W trzeciej części mamy krainę duchów w której naprawdę bywa przepięknie – tak pięknie że w jednej ze scen zwierz aż westchnął z zachwytu nad pomysłami twórców filmu. Zwierz ma słabość do Kung Fu Pandy właśnie za to, że jest to seria prowadzona z pomysłem i rozwijająca bohaterów – co wcale się tak często nie zdarza. Zwierz wie, że produkcję często krytykuje się za pewne stereotypowe przedstawienie Chin, ale zwierz ma wrażenie, że to i tak animacja z większym wyczuciem niż sporo produkcji Disney’a które czerpią z kultur innych niż Europejska. W każdym razie jeśli trójka przy tytule was odstrasza to zwierz spieszy donieść że to nie jest przypadek Epoki Lodowcowej gdzie odcinanie kuponów zabiło serię, wręcz przeciwnie, to dobry przykład na to, że produkcje animowane mogą mieć dobre kolejne części i pomysł na dalsze losy swoich bohaterów (ponownie nie mamy tu przypadku Shrecka który po doskonałej drugiej części zaliczył znaczną zniżkę formy).
Shakespeare live from the RSC – zwierz obejrzał sobie nadawany w rocznicę śmierci barda program BBC we współpracy z Royal Shakespeare Company, który był po prostu transmisją specjalnego rocznicowego spektaklu przygotowanego na tą okazję. Jeśli widzieliście program z okazji 50 lecia National Theatre to powinniście przyszykować się na podobne emocje, a właściwie na podobną formułę. Przez dwie godziny widz dostaje jedne z najważniejszych i najbardziej charakterystycznych elementów sztuk Szekspira, przetykane obecnością Szekspira w innych sztukach – znajdzie się kawałek opery, baletu czy nawet jazzu. Do tego – jak to zwykle bywa mnóstwo wspaniałych gwiazd brytyjskiego teatru – wieczór prowadził David Tennant i Catherine Tate, ale na scenie pojawiali się Judi Dench, Helen Mirren, Ian McKellen. Roger Allam, Benedict Cumberbatch i wielu wielu innych, w tym aktorzy którzy obecnie w ramach zespołu RSC grają najważniejsze szekspirowskie role.
Nie byłoby w tym spektaklu nic specjalnego gdyby nie wyczucie obchodzących rocznicę anglików którzy doskonale pamiętają, ze nawet tak ważnym rocznicowym spektaklem nie można widza zanudzić. Było więc śmiesznie (doskonały skecz z najlepszą obsadą jaką można sobie wyobrazić – od aktorów po członków monarchii panującej), muzycznie ale i wzruszająco. Zwłaszcza końcówka – wspaniale odegrany fragment ze Snu Nocy Letniej (z Judi Dench jako Tytanią – aktorka chwaliła się kiedyś że po tylu razach grania spektaklu może Tytanię grać każdym momencie dnia i nocy) – który rzeczywiście wprowadził do teatru (i chyba do serc widzów), nieco magii. Jednocześnie nie zapomniano o tym, że powinna grać muzyka a sam widz powinien odpowiednie fragmenty kojarzyć. I dobrze bo takie The Best of Shakespeare to całkiem dobra rozrywka, zwłaszcza w takim wykonaniu. Zwierzowi najbardziej w czasie całego spektaklu podobał się monolog wygłoszony przez Iana McKellena (zwierz miał wrażenie nagłej aktualności mowy skierowanej przeciwko rozwścieczonemu motłochowi) i moment w którym pokazywano nagrania dwóch Makbetów – jednego Afrykańskiego drugiego Japońskiego. To niesamowite jak ta historia dobrze przepisuje się na tak odmienne stylistyki. Nadal zwycięski generał rozmawiający z wiedźmami to scena która ma sens – czy to po zulusku czy japońsku. Ogólnie zwierz się pośmiał (świetny pomysł na takie indyjskie Wiele hałasu o Nic), trochę wzruszył a trochę poczuł jakby był częścią wielkiej społeczności dla której Szekspir stanowi istotny punkt odniesienia.
The Path – zwierz skusił się na serial ze względu na rolę Hugh Dancy’ego, aktora znanego z roli Willa Grahama w Hannibalu. Dancy nie ma tu swoich loczków wygląda na mniej zmarnowanego ale nadal ma spojrzenie zbitego szczeniaczka, który tęskni za swoim psychiatrą psychopatą. Cała historia opowiada zaś o sekcie gdzieś w Stanach (nawet dokładnie wiemy gdzie, bo o ile zwierz dobrze pamięta to sekta żyje sobie w Stanie Nowy Jork) i jej najbardziej zaangażowanych członkach. Wszystko układa się dobrze dla zaangażowanej rodziny głównego bohatera (gra go Aaron Paul, znany z Breaking Bad) do czasu kiedy nie zaczyna on nabierać pewnych wątpliwości. Wszystko zaczyna się po kolei sypać – od małżeństwa (z wciąż bardzo wierzącą w nauki sekty żoną) po kontakty z dziećmi. Na dodatek wygląda na to, że przywódca sekty, który lata wcześniej zamknął się w odosobnieniu nie żyje i Hugh Dancy próbuje przejąć jego rolę. To wszystko brzmiałoby nawet ciekawie – zwłaszcza że serial ma całkiem niezłe sceny i wątki gdyby nie jeden prosty fakt. Otóż przez cały czas wszyscy starają się nas przekonać że nie mamy do czynienia z scjentologami. Tymczasem jak na dłoni widać że to nic innego jak po prostu serial o scjentologach. Zgadza się tu właściwie wszystko, od czekania na kolejne stopnie wtajemniczenia, przez śmierć założyciela i dziwne pseudo psychologiczne praktyki jakim poddają się bohaterowie.
Zwierz nie wie co do końca myśleć o serialu. Ma wrażenie, że trochę za szybko przeskoczył od pokazywania jak zupełnie zwykłe wydarzenia wpływają na wiarę naszego bohatera, do takich bardziej szokujących pomysłów na rozwój fabuły. Poza tym jak to zwykle bywa w przypadku zwierza – bardziej go interesuje jak wygląda taka organizacja na co dzień kiedy wszystko idzie zgodnie z planem, niż wtedy kiedy przechodzi ważne zmiany. Bo to właśnie taka codzienność jest ciekawa, podczas kiedy zmiany, to proste wyjście z sytuacji. Nie zmienia to jednak faktu, że mimo mieszanych uczuć po pierwszych kilku odcinkach zwierz chyba obejrzy do końca bo jednak Hugh Dancy ma bardzo interesującą rolę a Aaron Paul nieźle radzi sobie w rolach życiowych nieudaczników którzy dostali szansę by coś w życiu naprawić. Poza tym w tle jest naprawdę ciekawy wątek syna naszego bohatera, który z jednej strony bardzo pragnie wstąpić jak najwcześniej do sekty z drugiej, właśnie się zakochał w dziewczynie zupełnie z sektą nie związaną.
Grantchester (sezon 2) – przyczyna mojego nagłego i błyskawicznego zakochania się w Jamesie Nortonie to drugi sezon brytyjskiego serialu (tym razem ITV) o pastorze którzy rozwiązuje zagadki kryminalne. Grantchester w drugim sezonie jest chyba nawet lepsze niż w pierwszym głównie za sprawą jednego wątku który łączy wszystkie odcinki. Oto nasz bohater staje w obliczu skomplikowanej sprawy, gdzie trudniej niż z samą zbrodnią będzie żyć z konsekwencjami procesu który potem nastąpił. Zwierz bardzo ceni ten sezon właśnie za ten główny wątek, gdzie nasz bohater pastor musi skonfrontować się z prostym faktem, że jego najlepszy przyjaciel – lokalny policjant nie podziela jego opinii na temat kary śmierci. Zwierzowi bardzo podoba się pomysł by jednak nie czynić ze wszystkich bohaterów współczesnych postaci (serial rozgrywa się w latach 50) i dopuścić do głosu ówczesną wrażliwość i optykę. Poza tym udało się z szacunkiem podejść do problemu nieprzekraczalnych różnic poglądów, które jednak nie zawsze muszą oznaczać, koniec znajomości.
Zwierz musi przyznać, że podobał mu się też – bardziej niż w pierwszym sezonie wątek romansowy (w sumie to jeden z wielu plusów posiadania jako bohatera pastora a nie księdza). Co prawda nasz bohater wzdychający za swoją zamężną przyjaciółką jest nieco męczący ale za to wątek szukania mu żony przez wszystkich w około jest naprawdę dobry. Poza tym jednak wątek romansowy nigdy nie przysłania prawdziwego emocjonalnego centrum serialu, czyli męskiej przyjaźni wyrażającej się we wspólnym picu, grze w gry planszowe i unikania konwersacji na trudne tematy. Serial naprawdę doskonale się oglądało i zwierz z niecierpliwością czeka na sezon trzeci bo ma poczucie, że może być jeszcze lepiej. Dodatkowo z kronikarskiego obowiązku zwierz spieszy donieść że ITV pozazdrościło BBC kryzysu koszulowego i już w pierwszych scenach pozbawiło swoich głównych aktorów istotnych części garderoby celem zaprezentowania że nawet prywatnych stacji telewizyjnych nie stać na godny przyodziewek dla aktorów.
To tyle na dzisiaj – zwierz ma nadzieję, że znajdziecie w tym tekście coś dla siebie. To oczywiście nie wszystko o czym zwierz mógłby napisać ale postanowił że jednak coś zostawi na inną okazję. W każdym razie najzabawniejsze jest chyba to, że w całym tym zamieszaniu zwierz nie zdążył obejrzeć nowego odcinka Gry o Tron, więc póki co biega po Internecie unikając spoilerów.
Ps: Pamiętacie że w ten weekend zwierz będzie w Krakowie na Serialconie? Mam nadzieję, że się spotkamy :)